18 września 2019

ROZDZIAŁ XXV


Siła teleportacji przeniosła nas na Tottenham Court Road - jedną z najbardziej zatłoczonych ulic Londynu, która nawet o tej porze była pełna ludzi. W myślach pogratulowałam Harry’emu za wybór właśnie tej lokalizacji. Najlepsza z pewnością nie była… jednak łatwiej było zgubić się w tłumie. 
- Musimy się przebrać i zastanowić co dalej - powiedział Harry, już w swojej postaci. Spojrzał na Rona. - Wziąłeś ze sobą torbę? 
Rudzielec kiwnął głową i ruszył w stronę bocznej uliczki. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam, jak wyciąga z kieszeni szaty wyjściowej niewielki pakunek i powiększa go jednym dotknięciem różdżki. Kiedy się tak rozwinęli?
Poczułam dumę i smutek, gdy patrzyłam jak wyciągają z torby ubrania na zmianę. Miałam przed sobą żywy dowód na to, że tak naprawdę nie byłam im do niczego potrzebna. Potrafili sami się zorganizować, spakować, zaplanować. Nie wiedzieć czemu, moje serce poczuło się oszukane, lecz już po chwili zabiło szybciej ze zdziwienia. 
- Trzymaj - powiedział Harry, wyciągając w moją stronę kupkę ubrań. Przyjęłam je automatycznie, choć byłam pewna, że moja twarz wyraża czysty szok. Potter widocznie się speszył, bo odwrócił wzrok i potarł się dłonią po karku. - To są rzeczy Ginny - wytłumaczył. - Pozwoliła nam zabrać kilka sztuk… na wypadek, gdybyś jakimś cudem się pojawiła. 
U jego boku, Ron energicznie kiwał głową, wciągając spodnie na bokserki. 
- Pomagała nam się pakować - powiedział. - Zanim w ogóle się do tego zabraliśmy, zadaliśmy sobie pytanie: co by zrobiła Hermiona? - Miałam otwarte usta. Na pewno.- I tak spakowaliśmy ciuchy, książki, jakieś eliksiry lecznicze, trochę jedzenia...
Wspominałam coś o zawodzie i smutku? Nawet jeśli, to w tamtym momencie zupełnie o nich zapomniałam. Moje ciało zalała tak wielka czułość, że miałam ochotę płakać ze szczęścia. 
Upuściłam ciuchy na brudną ziemię i rzuciłam w przód, żeby wyściskać przyjaciół. Nie mogłam uwierzyć, że brali mnie pod uwagę w kwestii wyprawy mimo, że nawet nie byłam jej świadoma. 
- Tak naprawdę - powiedział cicho Ron, gdy ściskałam go o sekundę za długo. Wykorzystał moment, że Harry był odwrócony tyłem i przytrzymał mnie ręką, żebym nie uciekła. - Harry był przeciwny naszej obecności. Uparłem się, że sam nie pójdzie i… - zawahał się na moment. Odchylił się lekko i spojrzał mi w oczy. Byłam w stanie dostrzec lekkie iskierki. - Powiedziałem, żebyśmy spakowali też ciebie.
Mimo lekkiego dyskomfortu, posłałam mu ciepły uśmiech. Otwierałam usta, żeby podziękować, że o mnie pamiętał, gdy usłyszeliśmy głośny jęk. Jak na komendę obróciliśmy się w stronę przyjaciela, który klęczał na ziemi i trzymał się za głowę. 
- Harry! - zawołałam, dopadając go w dwóch susach i łapiąc za ramię. Oczy miał zaciśnięte za okrągłymi okularami, a na czole perliły się krople potu. Zaczęłam rozglądać się z przerażeniem dookoła, wyciągnęłam pierwszą lepszą różdżkę z torebki. Czyżby to był atak? 
- Hermiono… już… dobrze… - wydyszał Harry, unosząc się powoli do pozycji stojącej. Ron pospieszył, żeby mu pomóc, a wtedy na siebie spojrzeli. - On już wie. 
Wtedy zrozumiałam. Mój przyjaciel nie został ofiarą ataku… przynajmniej nie dosłownie. Został siłą wciągnięty w umysł Voldemorta. Jak mogłam zapomnieć, że miewał takie ataki? 
Nagle dotarła do mnie powaga oraz dwuznaczność przekazanej informacji. Wie… ale o czym? 
Spojrzałam na niego, moje oczy z pewnością wyrażały przerażenie, które targało moim sercem. Dotarło do mnie, że nie boję się o siebie, a o Harry’ego, Blaise’a i Draco, którzy musieli znieść gniew tego potwora. 
- Wie, że zniknęłaś - doprecyzował Harry, przygryzłam wargę. - I wie, że uciekliśmy razem. Jest wściekły. Widziałem jak kazał Malfoy’owi torturować śmierciożercę o nazwisku Rowle… - zamarłam. Poczułam się, jakby ktoś kazał mi połknąć żrący kwas, który powoli, systematycznie, zaczął palić mnie od środka. Mimo to zauważyłam wahanie na twarzy przyjaciela. 
- Co jeszcze? - zapytałam słabym głosem. Zmieszał się, złapany na gorącym uczynku. Zacisnęłam dłonie w pięści. - Co jeszcze, Harry?!
- Hej, spokojnie! - wtrącił się Ron niepewnie. Widziałam, że nie rozumie mojej reakcji. Szczerze mówiąc, sama jej nie rozumiałam. Nie miałam najmniejszego powodu, żeby krzyczeć na Harry’ego, a jednak to robiłam. 
Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić nerwy.
- Przepraszam, Harry - powiedziałam łagodniej. - Ale muszę wiedzieć. Powiedz mi, proszę, co jeszcze zobaczyłeś? 
Zignorowałam wymianę spojrzeń między chłopakami. Nie chciałam doszukiwać się w tym drugiego dna.
- Zauważyłem też nieprzytomnego Notta - powiedział ostrożnie. - Nie wyglądał najlepiej…
Zacisnęłam usta, kiwnęłam głową. Spodziewałam się tego, co nie zmieniało faktu, że moje sumienie wrzeszczało z powodu mojego egoizmu… bo byłam egoistką, skazując ich na cierpienie. W mojej głowie pojawiły się słowa Vodemorta: Nie różnimy się od siebie tak bardzo, jakbyś tego chciała. Obydwoje zabieramy to, co nam się należy, niezależnie od kosztów.
W tym momencie nienawidziłam się tak bardzo, że aż bolało, a mimo to, kiwnęłam głową i po prostu obróciłam się w bok. Nie mogłam nic zrobić tak czy siak. Byłam potrzebna tutaj.
Ron przeskoczył spojrzeniem ode mnie do Harry’ego i z powrotem.
- To… Gdzie teraz? - zapytał neutralnym tonem, jakby nic się nie wydarzyło. Gdybym go nie znała, nigdy nie usłyszałabym nuty, zdradzającej napięcie.
- Grimmauld Place - powiedział Harry. Zmarszczyłam czoło. Pomysł nie był najgorszy, ale…
- Harry, a co jeśli wpadnie tam Snape? - Wiedziałam, że prawdopodobieństwo, że nie przeżyje gniewu Voldemorta za wypuszczenie mnie z Malfoy Manor było naprawdę duże, jednak musiałam zapytać. 
Zielone oczy spojrzały w moje. Byłam pewna, że wiedział o czym myślę. 
- Nie miałbym nic przeciwko spotkaniu Snape’a - powiedział w końcu, tak zjadliwie, że aż mnie zatkało. No tak, pomyślałam, nie miał z nim do czynienia od śmierci Dumbledore’a… - Poza tym, gdzie indziej moglibyśmy się ukryć? 
Przygryzłam wargę. Nie miałam pojęcia i z tego co widziałam, nie miał go również Ron. Grimmauld Place wydawało się najlepszą i z pewnością było najbardziej kuszącą opcją. 
W końcu kiwnęłam głową, nie zapominając, że od teraz na celowniku jest nie tylko Harry, ale również ja. 
- Prowadź. 

*~*~*

Grimmauld Place, tak jak przypuszczaliśmy, było całkowicie opuszczonym miejscem - nie licząc oczywiście głów skrzatów domowych powieszonych na ścianach, starego obrazu Pani Black i Stworka, o którego obecności dowiedzieliśmy się później. 
Gdy chłopcy się rozglądali, ja rzucałam zaklęcia ochronne. Chcieli mi pomóc, ale uparłam się, że zrobię to sama. Potrzebowałam chwili dla siebie, co ostatecznie chyba zrozumieli. 
W mojej głowie cały czas rozbrzmiewały słowa Harry’ego odnośnie tego, co zobaczył, trafiając do umysłu Voldemorta. Martwiłam się. Martwiłam niemiłosiernie. 
Podejmując decyzję o ucieczce z przyjaciółmi byłam pewna, że Draco nie ma jeszcze we Dworze. Co do Teodora… wiedziałam, że spotka go kara, nie sądziłam jednak, że aż tak surowa. Harry nie powiedział mi, jak dokładnie wyglądał Nott- nie musiał. Widziałam wszystko w jego oczach. 
Zacisnęłam dłonie w pięści, zamknęłam powieki, pod którymi pojawiały się na zmianę twarze dwóch chłopaków, którzy w jakiś sposób zatrzęśli moim światem.
Wyrzuty sumienia były palące, obezwładniały mnie swoją siłą. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i oszaleję, dlatego tym razem z wdzięcznością powitałam dźwięk kroków na schodach za mną. 
- Hermiono? - usłyszałam niepewny głos Rona. Obróciłam się, by na niego spojrzeć. 
- Tak? - mój głos był nieco szorstki, więc odchrząknęłam i zmusiłam się do uśmiechu. 
- Właśnie dostaliśmy patronusa - mówił dalej, pewnie, zupełnie niezrażony. - W domu wszystko w porządku, nikomu nic się nie stało. 
Poszerzyłam uśmiech, w środku uginając się pod kolejną falą wyrzutów sumienia. Ani razu nie pomyślałam o ludziach, którzy zostali na weselu. 

*~*~*

Czas przy Grimmauld Place płynął zastraszająco szybko i jednocześnie irytująco wolno. Pierwsze parę dni spędziliśmy na doprowadzeniu przynajmniej kilku pomieszczeń do użytku, nadrobieniu wiadomości z obydwu stron oraz burzy mózgów na temat tego, gdzie mogą znajdować się horkruksy. 
Gdy nie siedziałam z przyjaciółmi, zajmowałam się przeglądaniem księgi od mamy oraz analizowaniem książki przekazanej w testamencie, która okazała się niemalże idealną kopią bajek Barda Beedle’a, wziętych przeze mnie z Malfoy Manor. Niemalże, ponieważ wersja Dumbledore’a była napisana za pomocą starożytnych run, a moja po angielsku. Tu też muszę sprostować - to ja miałam kopię, a runiczna wersja zdawała się być oryginałem. 
Przeczytałam ją kilka razy, tak samo jak własną i znalazłam jedynie kilka szczegółów, które zmieniły się w bajkach na przestrzeni lat. Doszłam do wniosku, że nie chodziło o treść, więc zaczęłam drążyć głębiej. Moje spojrzenie padło na znak, którego nie było zarówno w alfabecie runicznym, jak i w nowej wersji. Po dłuższych oględzinach wywnioskowałam, że symbol został narysowany atramentem, co tylko wzmocniło moją ciekawość. Czułam, że rysunek będzie miał ważne znaczenie dla dalszych wydarzeń. Poczułam euforię, co tylko utwierdziło mnie w tych przypuszczeniach.
Gdy wychodziłam, by przekazać informację Harry’emu i Ronowi, spłynęło na mnie zrozumienie słów listu: Sowa jest kluczem, książka jest zamkiem. Stało się dla mnie jasne, że “Sową” jestem ja - czarownica uznawana za najmądrzejszą od czasów Roweny Ravenclaw. Czyżby Dumbledore przewidział, że znajdziemy sposób, aby wspólnie podjąć się zleconego przez niego zadania? Pokręciłam głową w podziwie. Ten człowiek był naprawdę wielkim czarodziejem i człowiekiem. Kolejna myśl starła uśmiech z mojej twarzy - z księgą mamy wciąż nie zrobiłam żadnych postępów. 

*

Niecałe dwa dni później, moje odkrycie przyćmiły informacje zdobyte przez Harry’ego i Rona, a mówiąc dokładniej- Stworka. 
Harry opowiedział nam już na samym początku, że horkruks (medalion), który zdobył podczas wyprawy z Dumbledorem był fałszywy. Prawdziwy został wykradziony już dawno temu przez niejakiego R.A.B., który - o ironio!- okazał się młodszym bratem Syriusza. Udało się wyciągnąć ze starego skrzata informację, że właśnie jemu “pan Regulus” zlecił zniszczenie magicznego artefaktu. Wszelkie próby wykonania zadania spełzły na niczym, a na dodatek, po śmierci Syriusza, medalion został wykradziony przez znanego złodziejaszka Mundungusa Fletchera, razem z innymi cennymi rzeczami. 

*

W te późne, sierpniowe popołudnie, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, patrzyliśmy w brązowe, zamroczone alkoholem oczy człowieka, przez którego zginął Szalonooki, z trudem hamując chęć przyłożenia w jego zapijaczoną twarz. Widziałam niepokój na twarzach chłopców, identyczny do tego, który czułam wewnątrz. Również złość i szok, z powodu informacji, które - po ciężkich wybojach - wreszcie uzyskaliśmy. 
- Umbridge?- zapytał Ron. Jego twarz bladła coraz bardziej, gdy nie spuszczał wzroku z gazety, z której patrzyła na nas znienawidzona twarz byłej nauczycielki Obrony przed Czarną Magią. Wiedziałam co czuł, nie cierpiałam tej baby równie mocno. Nikomu jednak nie zaszła za skórę tak, jak Harry’emu. Kątem oka zauważyłam, że bezwiednie pociera wierzch prawej dłoni, na której blizna układała się w słowa: Nie będę opowiadał kłamstw. 
Zacisnęłam dłonie w pięści. Momentami nie potrafiłam znieść, że większość zła spotykala właśnie jego. 
- Ja tam nie wiem jak się nazywa ta stara ropucha - powiedział Mundungus. Siedział rozwalony na krześle, kopcąc fajkę. Smród powoli roznosił się po kuchni sprawiając, że zaczęłam tracić oddech. Z trudem powstrzymałam odruch kaszlowy. - Powiedziała, że mam jej oddać medalion, bo inaczej…
Ale nikt go już nie słuchał. Dowiedzieliśmy się wszystkiego, czego chcieliśmy, więc Harry skinął głową na Stworka, żeby pozbył się problemu z postaci złodzieja. 
Choć nie padło żadne polecenie, wszyscy wiedzieliśmy co musimy zrobić.
Całe przedsięwzięcie było nad wyraz niebezpieczne, dlatego potrzebowaliśmy pełnych dwóch tygodni, żeby opracować plan i choć trochę przygotować się do jego realizacji. Szczęśliwie, chłopcy mieli ze sobą resztkę eliksiru wielosokowego, którego ilość powinna wystarczyć akurat dla całej trójki. 

*~*~*

Szybciej, szybciej, jeszcze trochę… przesuńcie się do cholery!
Krzyczałam w środku, gnając przed siebie, jakby goniło mnie stado rozwścieczonych trolli. Moje serce kołatało w rytm kroków, zagłuszało głosy mijanych ludzi. Nie byłam pewna, czy mieliśmy szczęście, czy też pecha, że uciekaliśmy akurat przez pełne ludzi Atrium. Z jednej strony nas spowalniali, z drugiej - dzięki nim utrzymywaliśmy dystans od goniącego nas Yaxleya. 
Nad moją głową przeleciał czerwony promień, przez co prawie wyplułam serce ze strachu. Widziałam przed sobą plecy Harry’ego i Rona, którzy kierowali się w stronę ostatniego, wolnego punktu deportacyjnego. 
Starałam się jak mogłam, dotrzymać im kroku, jednak byłam coraz bardziej świadoma, że Yaxley depcze mi po piętach.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że spotkaliśmy na swojej drodze akurat jego. Nie wystarczyło, że byłam przerażona samą akcją i wciągnięta w sam środek rozprawy dotyczącej czystości krwi kobiety, której nigdy wcześniej nie widziałam. Nie! Musiałam spotkać na swojej drodze właśnie jego - faceta, który zaatakował moich rodziców, a którego później wyrolowałam, że aż miło. Domyślam się, że tylko nieliczni wiedzieli skąd wzięła się przeciągła szrama na jego policzku - nie miał jej, gdy widziałam go ostatnim razem. 
W dodatku miałam jego różdżkę, która jako jedyna z dwóch zabranych mnie słuchała. Nie dziwię się więc, że rzucił się za mną w pogoń z dzikim rykiem, gdy tylko eliksir wielosokowy przestał działać. Byłam za bardzo rozpoznawalna, musiałam coś z tym zrobić. 
- Hermiono, szybciej! - dotarł do mnie spanikowany głos Harry’ego. Dobiegłam do niego w następnej sekundzie, złapałam na rękaw szaty i włoski na ciele stanęły mi dęba. Nie miałam możliwości ich ostrzec, odezwać się. Yaxley uczepił się mojej szaty z zadziwiającą siłą, a złośliwe iskry w jego oczach mroziły moje serce. 
Nie czekałam ani sekundy. Gdy tylko dotknęliśmy stopami ostatniego schodka przy Grimmauld Place, jednym ruchem różdżki ucięłam kawałek szaty i przeniosłam nas inne miejsce, z nadzieją, że będzie bezpieczne. 
Nie przewidziałam, że konsekwencją nie przemyślanej akcji będzie rozczepienie Ronalda. 
Byłam za to świadoma, że skończyło się zasypianie w ciepłym łóżku w domu przy Grimmauld Place. Tamta kryjówka była spalona. Stracona przez moją nieuwagę.


1 komentarz: