Nie musiałam otwierać
oczu, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Moje łóżko z pewnością nie było tak
miękkie, a pościel tak… delikatna. Przejechałam dłonią po gładkiej
powierzchni, marszcząc czoło. Co się wydarzyło?
Wciąż widziałam pod
powiekami błyski zaklęć i walczących rówieśników. Widziałam ciała leżące na
ziemi, triumfujących śmierciożerców, Malfoy’a, Teo i… ciemność.
W przypływie nagłej
paniki, poderwałam się z miejsca. Serce biło mi jak oszalałe, więc potrzebowałam
dłuższej chwili, by przyswoić to, co widziałam.
Siedziałam na ogromnym
łożu z baldachimem, w dłoni wciąż trzymając miękką tkaninę. Była zielona,
satynowa i niewątpliwe bardzo droga. W przestrzeni między łóżkiem, a drzwiami
prowadzącymi do łazienki, stała komoda wykonana w starym stylu, z ciemnego
drewna. Po drugiej stronie zauważyłam wyjście na balkon, toaletkę z dużym,
starym lustrem, a naprzeciw łóżka stała wielka szafa, obok której znajdowały
się drzwi. Żadnych kwiatów, obrazów czy ozdobników. Pokój był ładny, przytulny,
ale bezosobowy.
Miałam swoje
podejrzenia, co do tego, gdzie się znalazłam, ale usilnie nie chciałam dopuścić
tego faktu do swojej świadomości. Powinnam mieć jeszcze trochę czasu…
Nagły ból głowy sprawił,
że skrzywiłam się jeszcze bardziej. Moje serce biło szybko, napędzane
niepewnością i strachem o przyjaciół. Zostali na polu bitwy. Czy na pewno nic
im się nie stało? Gdy szłam za Teo, widziałam, że wciąż walczyli…
Teodor. Był ostatnią osobą, z którą rozmawiałam,
zanim straciłam przytomność. Czyżby wciągnął mnie w pułapkę?
Miałam ochotę krzyczeć.
Ze złości, bezsilności, strachu. Wplotłam dłonie we włosy, pod powiekami
poczułam gorące łzy.
Czy już zauważyli, że
mnie nie ma? Czy widzieli, że odchodzę z Nottem?
Gdy tylko ta myśl wypłynęła, uświadomiłam sobie, że jest element układanki, który umykał mi od dłuższego czasu. Moi przyjaciele nie mieli pojęcia o umowie, którą zawarłam z Voldemortem. Blaise najwyraźniej zataił przed nimi ten fakt, a ja nie mogłam ich uświadomić, ze względu na klątwę milczenia. Zniknęłam bez śladu, a do tego musieli uporać się z następstwami bitwy… Na myśl o tym, co musieli teraz przeżywać, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo. Musiałam z nimi porozmawiać!
Gdy tylko ta myśl wypłynęła, uświadomiłam sobie, że jest element układanki, który umykał mi od dłuższego czasu. Moi przyjaciele nie mieli pojęcia o umowie, którą zawarłam z Voldemortem. Blaise najwyraźniej zataił przed nimi ten fakt, a ja nie mogłam ich uświadomić, ze względu na klątwę milczenia. Zniknęłam bez śladu, a do tego musieli uporać się z następstwami bitwy… Na myśl o tym, co musieli teraz przeżywać, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo. Musiałam z nimi porozmawiać!
Zerwałam się z miejsca,
z silnym postanowieniem, żeby się stamtąd wydostać. Pulsujący ból głowy nasilił
się i rozprzestrzenił, ale nie dbałam o to. Nie mogłam tu zostać!
Stanęłam na środku
pokoju, czując pod stopami puchowy dywan. Przez myśl przemknęło mi, że ktoś
ściągnął mi buty, ale nie miałam czasu ich szukać. Spojrzałam na drzwi
balkonowe i te, obok szafy. Rozejrzałam się za różdżką, ale nigdzie jej nie
znalazłam. Typowe. Przeanalizowałam w głowie możliwości, postanawiając, że
spróbuję teleportacji mimo wszystko. Co mi szkodziło? Tonący brzytwy się chwyta.
Oczywiście nic się nie wydarzyło, ale byłam na to przygotowana.
Oczywiście nic się nie wydarzyło, ale byłam na to przygotowana.
Głowa bolała mnie coraz
bardziej, przerażenie krążyło po moim ciele, a ręce się trzęsły. Mimo to
wiedziałam, że muszę wziąć się w garść.
Szybkim krokiem
podeszłam do drzwi, gdzie złapałam za klamkę. Zgodnie z podejrzeniami - były
zamknięte. Pozostał więc balkon.
Niepewnie chwyciłam
klamkę i aż sapnęłam ze zdziwienia, gdy po chwili drzwi stanęły otworem.
Wyszłam na słońce, czując nową nadzieję napływającą do mojego serca. Balkon był
bardziej tarasem, mierzącym około dziesięciu metrów kwadratowych. Nie
zastanawiając się ani chwili, podbiegłam do barierki, oceniając odległość do
ziemi. Na moje oko, było to około czterystu metrów. Skok z pewnością skończyłby
się połamaną kończyną, o ile nie karkiem. Nawet, gdybym jakimś cudem, nie
złamała nic, pewnie w dalszej drodze złapałby mnie któryś ze śmierciożerców -
jeśli, oczywiście, moje podejrzenia są prawdziwe i znalazłam się w Malfoy
Manor.
Może, gdybym rzuciła
zaklęcie spowalniające, a później kameleona, udałoby mi się wydostać… ale
przecież nie miałam różdżki.
Jej odebranie byłoby
pierwszą rzeczą, jaką sama bym zrobiła. Oczywiście, gdybym kiedykolwiek
przetrzymywała więźnia.
Więzień… tym właśnie byłam. Ta świadomość
sprawiła, że mimo grzejącego słońca, zrobiło mi się zimno.
W nowym przypływie
paniki zaczęłam wspinać się na barierkę, zupełnie ignorując głos rozsądku.
- Na twoim miejscu bym
tego nie robił - znajomy, znienawidzony głos, zatrzymał mnie w pół kroku. Ze
stopą, wciąż włożoną w zdobienie barierki, obróciłam się w stronę Malfoy’a.
Stał oparty o framugę, w pozie, mającej wyrażać nonszalancję, której nie sposób
było znaleźć w jego oczach. Były pełne niepewności i strachu, co w pewien
sposób dało mi satysfakcję.
Obróciłam się w stronę
ogrodu, chcąc ukryć uśmieszek, który wykrzywił kącik moich ust.
- Nie jesteś na moim
miejscu, więc nie wypowiadaj się co byś zrobił, a czego nie, Malfoy-
powiedziałam sucho.
Podniosłam się wyżej, by
przełożyć nogę przez barierkę. Wiedziałam, że nie skoczę, choć w tym momencie
nie pragnęłam niczego, jak tylko się stamtąd wydostać. Za bardzo chciałam żyć.
Mimo to, przerażenie w oczach Malfoya było warte wszystkiego. Domyślałam się,
że rozkaz Voldemorta, że ma mnie pilnować, wciąż go obowiązywał i stąd ta cała troska.
Byłam przerażona, sfrustrowana i pełna beznadziei. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by trochę się na nim powyżywać.
Byłam przerażona, sfrustrowana i pełna beznadziei. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by trochę się na nim powyżywać.
Przełożyłam drugą nogę,
usiadłam na barierce i pochyliłam w przód, przytrzymając mocno poręczy. Tak
przynajmniej sądziłam.
- Nie bądź głupia,
Granger - usłyszałam jego głos tuż obok siebie. Nie spodziewałam się, że
podejdzie. Myślałam, że w razie czego użyje różdżki, żeby mnie powstrzymać,
więc nieziemsko się wystraszyłam, gdy pojawił się tuż obok. Nawet nie
zarejestrowałam momentu, w którym zwolniłam chwyt. Poczułam, że spadam.
Malfoy rzucił się w moją
stronę, ale zanim zdążył mnie złapać, odbiłam się z hukiem od niewidzialnej
bariery i wpadłam z powrotem na taras, przy okazji taranując mojego niedoszłego
wybawcę.
Wylądowałam na jego
klatce piersiowej, intuicyjnie wtulając w nią głowę. Zamknęłam oczy i wczepiłam
dłonie w koszulę, jak mała małpka. W tym momencie zupełnie nie obchodziło mnie,
że leżę na Malfoyu. Miałam gdzieś, że znajdowałam się między jego nogami, w
nieco dwuznacznej pozycji. Przerażenie i beznadziejność sytuacji przepływały
przez moje ciało falami, raz po raz wprawiając w drżenie. Czułam się jak mała,
zagubiona dziewczynka, całkowicie samotna, bez żadnej perspektywy na lepsze
jutro. Malfoy, mimo że go nie cierpiałam, w tym momencie był dla mnie
bezpieczną przystanią, jedynym co znałam, w tym obcym miejscu.
Nie wiem jak długo
trwaliśmy w takiej pozycji i dlaczego właściwie na to pozwolił. Być może
perspektywa tortur za moją śmierć była tak szokująca, że również musiał dojść
do siebie. Tego, że zrobił to z dobroci serca, w ogóle nie brałam pod
uwagę.
- Granger…? Zejdź ze
mnie - powiedział, gdy przestałam drżeć jak osika. Znów miał arogancki ton, a
mimo to, zastanowiłam się, czy specjalnie dał mi czas na uspokojenie. - Jesteś
strasznie ciężka, mogłabyś zacząć mniej jeść…
Zerwałam się na równe
nogi, czując, jak policzki pokrywają mi się czerwienią. Wytarłam twarz, mokrą
od łez, których nawet nie zarejestrowałam i bez słowa ruszyłam z powrotem do
pokoju.
Co za dupek!- Pomyślałam ze złością, gdy zamykałam się
w łazience. Osunęłam się na podłogę i objęłam nogi ramionami. Byłam bezsilna,
jednak postanowiłam, że tak szybko się nie poddam.
*~*~*
Siedziałam w łazience
prawie dwie godziny. Początkowo chciałam się jedynie odseparować od irytującego
mnie blondasa, jednak skończyło się na długiej kąpieli w dużej wannie, na
mosiężnych nóżkach. I tak nie mogłam nic zrobić.
Umyłam się porządnie, co
chwilę zanurzając pod wodę. Przerywałam tylko na parę minut, by uregulować oddech,
nabrać powietrza i znów chowałam głowę pod taflą. Cisza, która mnie wtedy
ogarniała, była naprawdę kojąca. Uspokajała mnie, pozwalała na analizę
sytuacji, w której się znalazłam. Powtarzałam w myślach ostatnie chwile sprzed porwania
(inaczej chyba nie można było tego nazwać). Walka, Teo, wzrok Malfoya,
ciemność. Ani jedna z tych rzeczy nie trzymała się kupy. Dlaczego Malfoy
wyglądał jakby chciał do nas podejść? Po co? I czemu, tak naprawdę, Teodor
odciągał mnie z pola walki? Czyżby rzeczywiście był zamieszany w moje porwanie?
Nie widziałam go przed tym, jak straciłam przytomność, mogłam się więc
spodziewać wszystkiego.
Nie potrafiłam też przestać martwić się o przyjaciół. Miałam nadzieję, że naprawdę nic im się nie stało, że nikt nie zginął. Strasznie irytowało mnie, że o niczym nie wiem.
Nie potrafiłam też przestać martwić się o przyjaciół. Miałam nadzieję, że naprawdę nic im się nie stało, że nikt nie zginął. Strasznie irytowało mnie, że o niczym nie wiem.
Wyszłam z wody, gdy była
już całkowicie zimna i z frustracją zauważyłam, że nie mam nic na zmianę.
Ręcznik oczywiście był, zapewne uzupełniony przez skrzaty domowe, jednak
żadnych ubrań. Bielizna, wyprana przed kąpielą, schnęła przewieszona przez
umywalkę, a jeansy i koszulka, które miałam na sobie były całe osmalone przez
incydent z barierą. Podniosłam spodnie do góry, w nadziei, że jeszcze je
wykorzystam, ale nadawały się jedynie do kosza.
Westchnęłam poirytowana.
Pozostawało mi owinąć się ręcznikiem, wyjść i poszukać czegoś w komodzie lub
szafie.
Byłam przekonana, że po
tym czasie Malfoy już dawno opuścił mój pokój. Jakież było moje zdziwienie, gdy
zobaczyłam go, siedzącego w kącie na fotelu!
Stanęłam w drzwiach, kompletnie
zdębiała. Policzki, które niedawno schłodziłam, znów pokryły się ciepłem.
Chciałam się cofnąć z powrotem do łazienki, ale zamknął drzwi machnięciem
różdżki.
- Siedziałaś tam
wystarczająco długo, Granger. - Prześlizgnął wzrokiem po moim, zakrytym jedynie
ręcznikiem ciele, ale minę miał niewzruszoną. Wiedziałam, że nic to nie pomoże,
ale mimo wszystko spróbowałam obciągnąć ręcznik trochę niżej, trzymając
jednocześnie przy biuście, żeby się nie zsunął. - Siadaj, musimy pogadać.
Przygryzłam wargę i przestąpiłam
z nogi na nogę. Ani trochę nie czułam się pewnie w tym stroju.
Widząc moje skrępowanie,
przewrócił oczami i machnął różdżką. Przez moment przeraziłam się, że pozbawił
mnie nawet tej znikomej ochrony jaką był ręcznik, ale gdy spojrzałam w dół,
zobaczyłam, że mam na sobie sukienkę. Bardzo obcisłą sukienkę, z głębokim dekoltem,
sięgającą pół uda. Oczywiście o bieliźnie mogłam zapomnieć. Poczułam się jak
prostytutka, przez co zatęskniłam za białym ręcznikiem…
Gdy zobaczyłam
spojrzenie Malfoy’a, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Uniósł jedną brew do
góry i przekrzywił głowę, taksując mnie oceniająco. Wyglądał… na zadowolonego z
efektu.
- Zupełnie nie rozumiem
- zaczął mówić, - dlaczego chowasz ciało pod tymi ohydnymi workami.
Usłyszałam komplement,
byłam tego świadoma, a jednak nie potrafiłam pohamować wybuchu złości.
- Wal się, Malfoy! -
krzyknęłam. Złość, ujarzmiona długą kąpielą, wróciła ze zdwojoną siłą.
Zacisnęłam dłonie w pięści i opuściłam je wzdłuż ciała, zupełnie zapominając,
że planowałam się zasłonić. - Nie potrzebuję twojej pomocy, ani łaski. Nie chcę
cię tutaj. - Uśmieszek na jego twarzy, doprowadzał mnie do furii. Zrobiłam dwa
kroki w jego stronę, ale zmieniłam zdanie. Postanowiłam policzyć się z nim na
odległość. - Ta sytuacja jest tymczasowa. Dumbledore…
Uśmieszek znikł z jego
twarzy, zastąpiony przez bliżej nieokreślony grymas.
- Dumbledore nie żyje -
przerwał mi.
Wypowiedziane przez
niego słowa, zawisły między nami, burząc spokój i bezlitośnie wwiercając się w
umysł. Ból i niedowierzanie, jakie po sobie zostawiły, były niemal namacalne.
Zupełnie, jakby można było rozwiać je jednym machnięciem ręki, wymazać,
dzięki czemu okazałyby się głupim, bardzo nieśmiesznym żartem. Bo przecież to
nie mogła być prawda...
A jednak była. Jego mina
powiedziała mi wszystko. Ugięły się pode mną kolana i opadłam na puchowy dywan,
spuszczając głowę. Złość zmieniła się w rozpacz tak wielką i duszącą, że
zaczęłam rozpadać się kawałek po kawałku.
Mój umysł zalały urywki
wspomnień… Malfoy znika w Pokoju Życzeń… Tajemnicze zadanie do wykonania…
zatruty miód pitny, który miał być prezentem dla dyrektora…
Od samego początku celem
był on, Dumbledore. W momencie, gdy uświadomiłam sobie ten fakt zrozumiałam, że
tak naprawdę wiedziałam już od dawna. Wiedziałam, a mimo to wypierałam ze
świadomości.
Myśl, że mogłam to
powstrzymać paliła niemiłosiernie, ściskała płuca, odbierała resztki oddechu. A
wystarczyło po prostu powiedzieć, wystarczyło… donieść na Malfoya.
- Czy ty… - wyszeptałam.
Nie byłam w stanie skończyć.
- Nie - odpowiedź
nadeszła od razu. Zdziwiona, uniosłam na niego załzawione oczy. - To nie ja…
- A kto?
- To nie ma znaczenia -
żachnął się. Zerwałam się na równe nogi, podchodząc do fotela i opierając się
na podłokietnikach, pochyliłam w jego stronę.
- Dla mnie to ma
znaczenie - wysyczałam. - Kto to zrobił?
Patrzyłam mu w oczy, ale
nie dojrzałam w nich nic, prócz pustki.
Milczał długą chwilę,
przyglądając mi się uważnie, aż jego usta opuściło jedno, jedyne słowo.
- Snape.
Snape... Snape?!
Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Zatoczyłam się do tyłu jak pijana, kręcąc
głową z niedowierzaniem.
Snape był jedną z
najbardziej zaufanych osób Dumbledore’a. Podwójny szpieg, przyjaciel. Pomagał
mu, donosił na Voldemorta. W zeszłym roku naprawdę przysłużył się Zakonowi. Od
samego początku wiedział o moim pochodzeniu. Zaangażował Blaise’a, żeby uczył
mnie oklumencji. Kolejna myśl zmroziła mnie do szpiku kości - czy to Snape
wyjawił Voldemortowi moją tożsamość?
Skoro nie był naszym
szpiegiem, to był szpiegiem drugiej strony.
Usiadłam na łóżku,
tracąc oddech niemal całkowicie. Miałam wrażenie, że się uduszę, jeśli za
chwilę nie wyjdę na dwór.
Zerwałam się i wybiegłam
na taras, zatrzymując dopiero przy barierce.
Stałam tam jakiś czas,
walcząc z własnym strachem, złością, bezsilnością i nienawiścią. Umierałam i
rodziłam się na nowo, słabsza, silniejsza, pełna beznadziei, determinacji.
Niedowierzanie walczyło z rozsądkiem, przegrywając tę walkę z kretesem.
Tym razem byłam sama, Malfoy się nie pojawił. Nie zobaczyłam go również, gdy wróciłam do pokoju. Zamiast tego znalazłam złożoną karteczkę, pozostawioną na toaletce.
Tym razem byłam sama, Malfoy się nie pojawił. Nie zobaczyłam go również, gdy wróciłam do pokoju. Zamiast tego znalazłam złożoną karteczkę, pozostawioną na toaletce.
Któryś ze skrzatów przyniesie ci coś do jedzenia.
Nie skacz, nie próbuj wychodzić - żadna z tych rzeczy się nie uda.
Nie skacz, nie próbuj wychodzić - żadna z tych rzeczy się nie uda.
Wrócę wieczorem, musimy pogadać.
*~*~*
Godziny ciągnęły się
niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że czerwcowe słońce nie ma dla mnie litości i
już nigdy nie zacznie obniżać się ku zachodniej stronie.
W złości biłam w
satynową - a jakże- poduszkę, krzyczałam, płakałam, ale już nie próbowałam
uciekać - z jakiegoś powodu, uwierzyłam Malfoy’owi na słowo, że to się nie
uda.
Gdy wreszcie się
uspokoiłam, emocje opadły, pozostała pustka i pogodzenie się z losem. Ktoś by
powiedział, że to niemożliwe, żebym ja- Hermiona Granger - tak szybko się
poddała, i pewnie miałby rację. W tamtym momencie jednak, czułam że jest mi
wszystko jedno. Determinacja miała wrócić, za dzień, dwa, może za godzinę.
Tamten moment był na totalne załamanie. Śmierć nadziei, aby mogła odrodzić się
z popiołów.
Ochlapałam opuchniętą
twarz zimną wodą. Krzywiąc się, krytycznie patrzyłam na swoje odbicie w
lustrze. Musiałam przyznać, że wyglądałam niczego sobie, ale wciąż czułam się
jak prostytutka. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i poszukać czegoś na
zmianę.
Przejrzałam komodę, w
której ku swojej radości, znalazłam bieliznę, w szafie jednak wisiały same
eleganckie sukienki.
Westchnęłam z
rezygnacją, ale ostatecznie wolałam to, niż strój wyczarowany przez Malfoy’a.
Nie kłamałam, gdy mówiłam, że nie chcę jego pomocy.
Przekopałam, dosłownie i w przenośni, cały pokój, nie znalazłam jednak nic, co mogłabym wykorzystać do obrony. Znalazłam za to jakąś cienką książkę przygodową, napisaną przez nieznanego mi autora. Zastanowiłam się przez moment, czy ktoś jej zapomniał, czy została pozostawiona z myślą o mnie, ale w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno.
Przekopałam, dosłownie i w przenośni, cały pokój, nie znalazłam jednak nic, co mogłabym wykorzystać do obrony. Znalazłam za to jakąś cienką książkę przygodową, napisaną przez nieznanego mi autora. Zastanowiłam się przez moment, czy ktoś jej zapomniał, czy została pozostawiona z myślą o mnie, ale w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno.
Opadłam na łóżko, a
beżowa sukienka za kolano, rozłożyła się wokół mnie. Kolejne godziny minęły mi
na czytaniu.
*
- No w końcu! -
westchnęłam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Właśnie skończyłam czytać
książkę i zaczęłam zastanawiać się, o której Malfoy łaskawie wróci. Za oknem
zaczęło już robić się szaro, domyślałam się więc, że jest już kwestią czasu, aż
znów będę na niego skazana.
Spuściłam nogi z łóżka,
stanęłam na dywanie, lecz zatrzymałam się w pół kroku. W drzwiach wcale nie
zobaczyłam Malfoy’a.
- Miona! - powiedział
Teodor, wyrazem ulgi na twarzy. Machnięciem różdżki zamknął za sobą
drzwi, co nie umknęło mojej uwadze, a w drugiej ręce trzymał tacę z jedzeniem.
Jak na zawołanie, mój
żołądek odezwał się głośnym burczeniem. Zupełnie zapomniałam o głodzie!
Szedł w moją stronę, a
niepewność wywołana jego zachowaniem sprzed porwania, kazała mi się cofnąć.
Zauważył to, krzywiąc się lekko.
Zauważył to, krzywiąc się lekko.
- Boisz się mnie? -
zapytał, zatrzymując się w miejscu. Pokręciłam głową, co przyjął z uśmiechem.
Wyczarował dwa krzesła i stolik, na którym postawił tacę. - To dobrze. Złapałem
skrzata zanim zdążył zanieść ci jedzenie i postanowiłem sam to zrobić. To był
jedyny sposób, żeby móc cię odwiedzić.
Wyprostował się i
spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Przyglądałam mu się, analizując to, co
powiedział. Jeśli dobrze zrozumiałam, odwiedzać mnie mogli tylko nieliczni i to
prawdopodobnie za jakąś zgodą…
- Wszystko w porządku? -
odezwał się łagodnie. Jego pytanie było tak irracjonalne i nie na miejscu, że
nie mogłam powstrzymać parsknięcia.
Założyłam ręce na piersi
i odwróciłam się. Chciałam powiedzieć, że mu nie ufam i nie potrzebuję jego
jedzenia, ale mój brzuch znów się odezwał. Zdrajca.
- Nic nie jest w
porządku - powiedziałam w końcu, próbując zagłuzyć coraz głośniejsze burczenie.
- Zostawiłam przyjaciół, w samym środku walki. Dumbledore nie żyje. Zostałam
porwana, a ty jesteś ostatnią osobą, którą pamiętam…
Zaczął rozkładać
jedzenie, ale słysząc moje słowa, zamarł i znów na mnie spojrzał.
- Sądzisz, że miałem z
tym coś wspólnego? - był w szoku, a mimo to, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że
całość jest pokryta dobrze kamuflowanym fałszem. Odłożył pokrywkę i podszedł do
mnie, kręcąc głową. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam gdzie. Łóżko efektownie
tarasowało mi drogę ucieczki.
- Straciłem przytomność
tak jak ty - powiedział, patrząc mi w oczy. Złapał mnie za dłoń, a ja jej nie
zabrałam. - Ostatnim, co pamiętam, był Draco, odchodzący ze Snapem, później
była ciemność. - Potarł kark wolną dłonią. - Obudziłem się nieprzytomny w
jednym z pokojów w Malfoy Manor - Czyli miałam rację! - pomyślałam. -
Nie wiedziałem, gdzie jesteś i byłem przerażony. - Ścisnął mocniej moją dłoń. -
Mój ojciec powiedział, że tu jesteś, ale nie mogę do ciebie pójść…
Uniosłam brwi, wciąż
nieufna.
- Twój ojciec?
Nawet jeśli się
zmieszał, to nie dał tego po sobie poznać.
- Tak - przytaknął.
Odwrócił wzrok, jakby z zawstydzeniem. - Jak wiesz, jest śmierciożercą… -
kiwnęłam głową, choć tego nie widział. - Jestem zmuszony tu być, choć wcale
tego nie chcę. Zupełnie jak ty.
No nie, niezupełnie jak
ja. Ja jestem córką Voldemorta i jestem więźniem, a ty możesz chodzić spokojnie
po korytarzach… pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
Zamiast tego zapytałam:
- Czyli nie masz z tym
nic wspólnego, tak?
- Nic, a nic - potrzepał
głową.
Spojrzałam mu w oczy, które wyrażały determinację i skinęłam głową. Czy uwierzyłam? Nie jestem do końca pewna. Cała ta sytuacja była bardzo grubymi nićmi szyta.
Spojrzałam mu w oczy, które wyrażały determinację i skinęłam głową. Czy uwierzyłam? Nie jestem do końca pewna. Cała ta sytuacja była bardzo grubymi nićmi szyta.
Przyjaciel okazał się
wrogiem, wróg nieoczekiwanym wsparciem. Już sama nie wiedziałam co jest prawdą,
a co kłamstwem. Nie miałam pojęcia komu mogę zaufać i to mnie przerażało.
Postanowiłam nie drążyć
tematu, ale obserwować. Zaufać, ale być czujną. W tej sytuacji nic innego mi
nie pozostawało.
Pociągnął mnie za dłoń,
którą ciągle trzymał i posadził na krześle. Położył na talerzu grzankę,
sałatkę, nalał soku. Pełna obsługa.
- Dziękuję - posłałam mu
lekki uśmiech, na co momentalnie się rozpromienił.
Byłam głodna jak wilk, a mimo to w pierwszej kolejności powąchałam jedzenie. Nie spodziewałam się, że ktoś mnie otruje, a jednak tak mi nakazywał instynkt samozachowawczy. Przewrócił oczami, złapał za szklankę i upił soku, żeby mi pokazać, że wszystko w porządku.
Byłam głodna jak wilk, a mimo to w pierwszej kolejności powąchałam jedzenie. Nie spodziewałam się, że ktoś mnie otruje, a jednak tak mi nakazywał instynkt samozachowawczy. Przewrócił oczami, złapał za szklankę i upił soku, żeby mi pokazać, że wszystko w porządku.
Kiwnęłam głową i
rzuciłam się na jedzenie.
- No - powiedziałam, gdy
przełknęłam ostatni kęs i wytarłam usta serwetką. - A teraz powiedz mi, co
wiesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz