24 lipca 2019

ROZDZIAŁ XVII



Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Moje łóżko z pewnością nie było tak miękkie, a pościel tak… delikatna. Przejechałam dłonią po gładkiej powierzchni, marszcząc czoło. Co się wydarzyło?
Wciąż widziałam pod powiekami błyski zaklęć i walczących rówieśników. Widziałam ciała leżące na ziemi, triumfujących śmierciożerców, Malfoy’a, Teo i… ciemność. 
W przypływie nagłej paniki, poderwałam się z miejsca. Serce biło mi jak oszalałe, więc potrzebowałam dłuższej chwili, by przyswoić to, co widziałam.
Siedziałam na ogromnym łożu z baldachimem, w dłoni wciąż trzymając miękką tkaninę. Była zielona, satynowa i niewątpliwe bardzo droga. W przestrzeni między łóżkiem, a drzwiami prowadzącymi do łazienki, stała komoda wykonana w starym stylu, z ciemnego drewna. Po drugiej stronie zauważyłam wyjście na balkon, toaletkę z dużym, starym lustrem, a naprzeciw łóżka stała wielka szafa, obok której znajdowały się drzwi. Żadnych kwiatów, obrazów czy ozdobników. Pokój był ładny, przytulny, ale bezosobowy. 
Miałam swoje podejrzenia, co do tego, gdzie się znalazłam, ale usilnie nie chciałam dopuścić tego faktu do swojej świadomości. Powinnam mieć jeszcze trochę czasu…
Nagły ból głowy sprawił, że skrzywiłam się jeszcze bardziej. Moje serce biło szybko, napędzane niepewnością i strachem o przyjaciół. Zostali na polu bitwy. Czy na pewno nic im się nie stało? Gdy szłam za Teo, widziałam, że wciąż walczyli…
Teodor. Był ostatnią osobą, z którą rozmawiałam, zanim straciłam przytomność. Czyżby wciągnął mnie w pułapkę? 
Miałam ochotę krzyczeć. Ze złości, bezsilności, strachu. Wplotłam dłonie we włosy, pod powiekami poczułam gorące łzy. 
Czy już zauważyli, że mnie nie ma? Czy widzieli, że odchodzę z Nottem?
Gdy tylko ta myśl wypłynęła, uświadomiłam sobie, że jest element układanki, który umykał mi od dłuższego czasu. Moi przyjaciele nie mieli pojęcia o umowie, którą zawarłam z Voldemortem. Blaise najwyraźniej zataił przed nimi ten fakt, a ja nie mogłam ich uświadomić, ze względu na klątwę milczenia. Zniknęłam bez śladu, a do tego musieli uporać się z następstwami bitwy… Na myśl o tym, co musieli teraz przeżywać, zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo. Musiałam z nimi porozmawiać!
Zerwałam się z miejsca, z silnym postanowieniem, żeby się stamtąd wydostać. Pulsujący ból głowy nasilił się i rozprzestrzenił, ale nie dbałam o to. Nie mogłam tu zostać!
Stanęłam na środku pokoju, czując pod stopami puchowy dywan. Przez myśl przemknęło mi, że ktoś ściągnął mi buty, ale nie miałam czasu ich szukać. Spojrzałam na drzwi balkonowe i te, obok szafy. Rozejrzałam się za różdżką, ale nigdzie jej nie znalazłam. Typowe. Przeanalizowałam w głowie możliwości, postanawiając, że spróbuję teleportacji mimo wszystko. Co mi szkodziło? Tonący brzytwy się chwyta. 
Oczywiście nic się nie wydarzyło, ale byłam na to przygotowana. 
Głowa bolała mnie coraz bardziej, przerażenie krążyło po moim ciele, a ręce się trzęsły. Mimo to wiedziałam, że muszę wziąć się w garść. 
Szybkim krokiem podeszłam do drzwi, gdzie złapałam za klamkę. Zgodnie z podejrzeniami - były zamknięte. Pozostał więc balkon. 
Niepewnie chwyciłam klamkę i aż sapnęłam ze zdziwienia, gdy po chwili drzwi stanęły otworem. Wyszłam na słońce, czując nową nadzieję napływającą do mojego serca. Balkon był bardziej tarasem, mierzącym około dziesięciu metrów kwadratowych. Nie zastanawiając się ani chwili, podbiegłam do barierki, oceniając odległość do ziemi. Na moje oko, było to około czterystu metrów. Skok z pewnością skończyłby się połamaną kończyną, o ile nie karkiem. Nawet, gdybym jakimś cudem, nie złamała nic, pewnie w dalszej drodze złapałby mnie któryś ze śmierciożerców - jeśli, oczywiście, moje podejrzenia są prawdziwe i znalazłam się w Malfoy Manor. 
Może, gdybym rzuciła zaklęcie spowalniające, a później kameleona, udałoby mi się wydostać… ale przecież nie miałam różdżki. 
Jej odebranie byłoby pierwszą rzeczą, jaką sama bym zrobiła. Oczywiście, gdybym kiedykolwiek przetrzymywała więźnia.
Więzień… tym właśnie byłam. Ta świadomość sprawiła, że mimo grzejącego słońca, zrobiło mi się zimno.
W nowym przypływie paniki zaczęłam wspinać się na barierkę, zupełnie ignorując głos rozsądku.
- Na twoim miejscu bym tego nie robił - znajomy, znienawidzony głos, zatrzymał mnie w pół kroku. Ze stopą, wciąż włożoną w zdobienie barierki, obróciłam się w stronę Malfoy’a. Stał oparty o framugę, w pozie, mającej wyrażać nonszalancję, której nie sposób było znaleźć w jego oczach. Były pełne niepewności i strachu, co w pewien sposób dało mi satysfakcję. 
Obróciłam się w stronę ogrodu, chcąc ukryć uśmieszek, który wykrzywił kącik moich ust. 
- Nie jesteś na moim miejscu, więc nie wypowiadaj się co byś zrobił, a czego nie, Malfoy- powiedziałam sucho.
Podniosłam się wyżej, by przełożyć nogę przez barierkę. Wiedziałam, że nie skoczę, choć w tym momencie nie pragnęłam niczego, jak tylko się stamtąd wydostać. Za bardzo chciałam żyć. Mimo to, przerażenie w oczach Malfoya było warte wszystkiego. Domyślałam się, że rozkaz Voldemorta, że ma mnie pilnować, wciąż go obowiązywał i stąd ta cała troska.
Byłam przerażona, sfrustrowana i pełna beznadziei. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by trochę się na nim powyżywać. 
Przełożyłam drugą nogę, usiadłam na barierce i pochyliłam w przód, przytrzymając mocno poręczy. Tak przynajmniej sądziłam. 
- Nie bądź głupia, Granger - usłyszałam jego głos tuż obok siebie. Nie spodziewałam się, że podejdzie. Myślałam, że w razie czego użyje różdżki, żeby mnie powstrzymać, więc nieziemsko się wystraszyłam, gdy pojawił się tuż obok. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym zwolniłam chwyt. Poczułam, że spadam.
Malfoy rzucił się w moją stronę, ale zanim zdążył mnie złapać, odbiłam się z hukiem od niewidzialnej bariery i wpadłam z powrotem na taras, przy okazji taranując mojego niedoszłego wybawcę
Wylądowałam na jego klatce piersiowej, intuicyjnie wtulając w nią głowę. Zamknęłam oczy i wczepiłam dłonie w koszulę, jak mała małpka. W tym momencie zupełnie nie obchodziło mnie, że leżę na Malfoyu. Miałam gdzieś, że znajdowałam się między jego nogami, w nieco dwuznacznej pozycji. Przerażenie i beznadziejność sytuacji przepływały przez moje ciało falami, raz po raz wprawiając w drżenie. Czułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, całkowicie samotna, bez żadnej perspektywy na lepsze jutro. Malfoy, mimo że go nie cierpiałam, w tym momencie był dla mnie bezpieczną przystanią, jedynym co znałam, w tym obcym miejscu.
Nie wiem jak długo trwaliśmy w takiej pozycji i dlaczego właściwie na to pozwolił. Być może perspektywa tortur za moją śmierć była tak szokująca, że również musiał dojść do siebie. Tego, że zrobił to z dobroci serca, w ogóle nie brałam pod uwagę. 
- Granger…? Zejdź ze mnie - powiedział, gdy przestałam drżeć jak osika. Znów miał arogancki ton, a mimo to, zastanowiłam się, czy specjalnie dał mi czas na uspokojenie. - Jesteś strasznie ciężka, mogłabyś zacząć mniej jeść…
Zerwałam się na równe nogi, czując, jak policzki pokrywają mi się czerwienią. Wytarłam twarz, mokrą od łez, których nawet nie zarejestrowałam i bez słowa ruszyłam z powrotem do pokoju. 
Co za dupek!- Pomyślałam ze złością, gdy zamykałam się w łazience. Osunęłam się na podłogę i objęłam nogi ramionami. Byłam bezsilna, jednak postanowiłam, że tak szybko się nie poddam. 

*~*~*

Siedziałam w łazience prawie dwie godziny. Początkowo chciałam się jedynie odseparować od irytującego mnie blondasa, jednak skończyło się na długiej kąpieli w dużej wannie, na mosiężnych nóżkach. I tak nie mogłam nic zrobić.
Umyłam się porządnie, co chwilę zanurzając pod wodę. Przerywałam tylko na parę minut, by uregulować oddech, nabrać powietrza i znów chowałam głowę pod taflą. Cisza, która mnie wtedy ogarniała, była naprawdę kojąca. Uspokajała mnie, pozwalała na analizę sytuacji, w której się znalazłam. Powtarzałam w myślach ostatnie chwile sprzed porwania (inaczej chyba nie można  było tego nazwać). Walka, Teo, wzrok Malfoya, ciemność. Ani jedna z tych rzeczy nie trzymała się kupy. Dlaczego Malfoy wyglądał jakby chciał do nas podejść? Po co? I czemu, tak naprawdę, Teodor odciągał mnie z pola walki? Czyżby rzeczywiście był zamieszany w moje porwanie? Nie widziałam go przed tym, jak straciłam przytomność, mogłam się więc spodziewać wszystkiego.
Nie potrafiłam też przestać martwić się o przyjaciół. Miałam nadzieję, że naprawdę nic im się nie stało, że nikt nie zginął. Strasznie irytowało mnie, że o niczym nie wiem.
Wyszłam z wody, gdy była już całkowicie zimna i z frustracją zauważyłam, że nie mam nic na zmianę. Ręcznik oczywiście był, zapewne uzupełniony przez skrzaty domowe, jednak żadnych ubrań. Bielizna, wyprana przed kąpielą, schnęła przewieszona przez umywalkę, a jeansy i koszulka, które miałam na sobie były całe osmalone przez incydent z barierą. Podniosłam spodnie do góry, w nadziei, że jeszcze je wykorzystam, ale nadawały się jedynie do kosza. 
Westchnęłam poirytowana. Pozostawało mi owinąć się ręcznikiem, wyjść i poszukać czegoś w komodzie lub szafie. 
Byłam przekonana, że po tym czasie Malfoy już dawno opuścił mój pokój. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam go, siedzącego w kącie na fotelu!
Stanęłam w drzwiach, kompletnie zdębiała. Policzki, które niedawno schłodziłam, znów pokryły się ciepłem. Chciałam się cofnąć z powrotem do łazienki, ale zamknął drzwi machnięciem różdżki. 
- Siedziałaś tam wystarczająco długo, Granger. - Prześlizgnął wzrokiem po moim, zakrytym jedynie ręcznikiem ciele, ale minę miał niewzruszoną. Wiedziałam, że nic to nie pomoże, ale mimo wszystko spróbowałam obciągnąć ręcznik trochę niżej, trzymając jednocześnie przy biuście, żeby się nie zsunął. - Siadaj, musimy pogadać. 
Przygryzłam wargę i przestąpiłam z nogi na nogę. Ani trochę nie czułam się pewnie w tym stroju. 
Widząc moje skrępowanie, przewrócił oczami i machnął różdżką. Przez moment przeraziłam się, że pozbawił mnie nawet tej znikomej ochrony jaką był ręcznik, ale gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam, że mam na sobie sukienkę. Bardzo obcisłą sukienkę, z głębokim dekoltem, sięgającą pół uda. Oczywiście o bieliźnie mogłam zapomnieć. Poczułam się jak prostytutka, przez co zatęskniłam za białym ręcznikiem… 
Gdy zobaczyłam spojrzenie Malfoy’a, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. 
Uniósł jedną brew do góry i przekrzywił głowę, taksując mnie oceniająco. Wyglądał… na zadowolonego z efektu.
- Zupełnie nie rozumiem - zaczął mówić, - dlaczego chowasz ciało pod tymi ohydnymi workami.
Usłyszałam komplement, byłam tego świadoma, a jednak nie potrafiłam pohamować wybuchu złości.
- Wal się, Malfoy! - krzyknęłam. Złość, ujarzmiona długą kąpielą, wróciła ze zdwojoną siłą. Zacisnęłam dłonie w pięści i opuściłam je wzdłuż ciała, zupełnie zapominając, że planowałam się zasłonić. - Nie potrzebuję twojej pomocy, ani łaski. Nie chcę cię tutaj. - Uśmieszek na jego twarzy, doprowadzał mnie do furii. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę, ale zmieniłam zdanie. Postanowiłam policzyć się z nim na odległość. - Ta sytuacja jest tymczasowa. Dumbledore…
Uśmieszek znikł z jego twarzy, zastąpiony przez bliżej nieokreślony grymas. 
- Dumbledore nie żyje - przerwał mi. 
Wypowiedziane przez niego słowa, zawisły między nami, burząc spokój i bezlitośnie wwiercając się w umysł. Ból i niedowierzanie, jakie po sobie zostawiły, były niemal namacalne. Zupełnie,  jakby można było rozwiać je jednym machnięciem ręki, wymazać, dzięki czemu okazałyby się głupim, bardzo nieśmiesznym żartem. Bo przecież to nie mogła być prawda...
A jednak była. Jego mina powiedziała mi wszystko. Ugięły się pode mną kolana i opadłam na puchowy dywan, spuszczając głowę. Złość zmieniła się w rozpacz tak wielką i duszącą, że zaczęłam rozpadać się kawałek po kawałku.
Mój umysł zalały urywki wspomnień… Malfoy znika w Pokoju Życzeń… Tajemnicze zadanie do wykonania… zatruty miód pitny, który miał być prezentem dla dyrektora…
Od samego początku celem był on, Dumbledore. W momencie, gdy uświadomiłam sobie ten fakt zrozumiałam, że tak naprawdę wiedziałam już od dawna. Wiedziałam, a mimo to wypierałam ze świadomości. 
Myśl, że mogłam to powstrzymać paliła niemiłosiernie, ściskała płuca, odbierała resztki oddechu. A wystarczyło po prostu powiedzieć, wystarczyło… donieść na Malfoya.
- Czy ty… - wyszeptałam. Nie byłam w stanie skończyć. 
- Nie - odpowiedź nadeszła od razu. Zdziwiona, uniosłam na niego załzawione oczy. - To nie ja…
- A kto? 
- To nie ma znaczenia - żachnął się. Zerwałam się na równe nogi, podchodząc do fotela i opierając się na podłokietnikach, pochyliłam w jego stronę. 
- Dla mnie to ma znaczenie - wysyczałam. - Kto to zrobił?
Patrzyłam mu w oczy, ale nie dojrzałam w nich nic, prócz pustki. 
Milczał długą chwilę, przyglądając mi się uważnie, aż jego usta opuściło jedno, jedyne słowo.
- Snape. 
Snape... Snape?! Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Zatoczyłam się do tyłu jak pijana, kręcąc głową z niedowierzaniem. 
Snape był jedną z najbardziej zaufanych osób Dumbledore’a. Podwójny szpieg, przyjaciel. Pomagał mu, donosił na Voldemorta. W zeszłym roku naprawdę przysłużył się Zakonowi. Od samego początku wiedział o moim pochodzeniu. Zaangażował Blaise’a, żeby uczył mnie oklumencji. Kolejna myśl zmroziła mnie do szpiku kości - czy to Snape wyjawił Voldemortowi moją tożsamość? 
Skoro nie był naszym szpiegiem, to był szpiegiem drugiej strony. 
Usiadłam na łóżku, tracąc oddech niemal całkowicie. Miałam wrażenie, że się uduszę, jeśli za chwilę nie wyjdę na dwór.
Zerwałam się i wybiegłam na taras, zatrzymując dopiero przy barierce. 
Stałam tam jakiś czas, walcząc z własnym strachem, złością, bezsilnością i nienawiścią. Umierałam i rodziłam się na nowo, słabsza, silniejsza, pełna beznadziei, determinacji. Niedowierzanie walczyło z rozsądkiem, przegrywając tę walkę z kretesem.
Tym razem byłam sama, Malfoy się nie pojawił. Nie zobaczyłam go również, gdy wróciłam do pokoju. Zamiast tego znalazłam złożoną karteczkę, pozostawioną na toaletce. 

Któryś ze skrzatów przyniesie ci coś do jedzenia.
Nie skacz, nie próbuj wychodzić - żadna z tych rzeczy się nie uda.
Wrócę wieczorem, musimy pogadać. 

*~*~*

Godziny ciągnęły się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że czerwcowe słońce nie ma dla mnie litości i już nigdy nie zacznie obniżać się ku zachodniej stronie. 
W złości biłam w satynową - a jakże- poduszkę, krzyczałam, płakałam, ale już nie próbowałam uciekać - z jakiegoś powodu, uwierzyłam Malfoy’owi na słowo, że to się nie uda. 
Gdy wreszcie się uspokoiłam, emocje opadły, pozostała pustka i pogodzenie się z losem. Ktoś by powiedział, że to niemożliwe, żebym ja- Hermiona Granger - tak szybko się poddała, i pewnie miałby rację. W tamtym momencie jednak, czułam że jest mi wszystko jedno. Determinacja miała wrócić, za dzień, dwa, może za godzinę. Tamten moment był na totalne załamanie. Śmierć nadziei, aby mogła odrodzić się z popiołów. 
Ochlapałam opuchniętą twarz zimną wodą. Krzywiąc się, krytycznie patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Musiałam przyznać, że wyglądałam niczego sobie, ale wciąż czułam się jak prostytutka. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i poszukać czegoś na zmianę. 
Przejrzałam komodę, w której ku swojej radości, znalazłam bieliznę, w szafie jednak wisiały same eleganckie sukienki. 
Westchnęłam z rezygnacją, ale ostatecznie wolałam to, niż strój wyczarowany przez Malfoy’a. Nie kłamałam, gdy mówiłam, że nie chcę jego pomocy.
Przekopałam, dosłownie i w przenośni, cały pokój, nie znalazłam jednak nic, co mogłabym wykorzystać do obrony. Znalazłam za to jakąś cienką książkę przygodową, napisaną przez nieznanego mi autora. Zastanowiłam się przez moment, czy ktoś jej zapomniał, czy została pozostawiona z myślą o mnie, ale w gruncie rzeczy było mi wszystko jedno. 
Opadłam na łóżko, a beżowa sukienka za kolano, rozłożyła się wokół mnie. Kolejne godziny minęły mi na czytaniu.
*

- No w końcu! - westchnęłam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Właśnie skończyłam czytać książkę i zaczęłam zastanawiać się, o której Malfoy łaskawie wróci. Za oknem zaczęło już robić się szaro, domyślałam się więc, że jest już kwestią czasu, aż znów będę na niego skazana. 
Spuściłam nogi z łóżka, stanęłam na dywanie, lecz zatrzymałam się w pół kroku. W drzwiach wcale nie zobaczyłam Malfoy’a.
- Miona! - powiedział Teodor,  wyrazem ulgi na twarzy. Machnięciem różdżki zamknął za sobą drzwi, co nie umknęło mojej uwadze, a w drugiej ręce trzymał tacę z jedzeniem.
Jak na zawołanie, mój żołądek odezwał się głośnym burczeniem. Zupełnie zapomniałam o głodzie!
Szedł w moją stronę, a niepewność wywołana jego zachowaniem sprzed porwania, kazała mi się cofnąć.
Zauważył to, krzywiąc się lekko.
- Boisz się mnie? - zapytał, zatrzymując się w miejscu. Pokręciłam głową, co przyjął z uśmiechem. Wyczarował dwa krzesła i stolik, na którym postawił tacę. - To dobrze. Złapałem skrzata zanim zdążył zanieść ci jedzenie i postanowiłem sam to zrobić. To był jedyny sposób, żeby móc cię odwiedzić. 
Wyprostował się i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Przyglądałam mu się, analizując to, co powiedział. Jeśli dobrze zrozumiałam, odwiedzać mnie mogli tylko nieliczni i to prawdopodobnie za jakąś zgodą… 
- Wszystko w porządku? - odezwał się łagodnie. Jego pytanie było tak irracjonalne i nie na miejscu, że nie mogłam powstrzymać parsknięcia. 
Założyłam ręce na piersi i odwróciłam się. Chciałam powiedzieć, że mu nie ufam i nie potrzebuję jego jedzenia, ale mój brzuch znów się odezwał. Zdrajca. 
- Nic nie jest w porządku - powiedziałam w końcu, próbując zagłuzyć coraz głośniejsze burczenie. - Zostawiłam przyjaciół, w samym środku walki. Dumbledore nie żyje. Zostałam porwana, a ty jesteś ostatnią osobą, którą pamiętam…
Zaczął rozkładać jedzenie, ale słysząc moje słowa, zamarł i znów na mnie spojrzał. 
- Sądzisz, że miałem z tym coś wspólnego? - był w szoku, a mimo to, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że całość jest pokryta dobrze kamuflowanym fałszem. Odłożył pokrywkę i podszedł do mnie, kręcąc głową. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam gdzie. Łóżko efektownie tarasowało mi drogę ucieczki. 
- Straciłem przytomność tak jak ty - powiedział, patrząc mi w oczy. Złapał mnie za dłoń, a ja jej nie zabrałam. - Ostatnim, co pamiętam, był Draco, odchodzący ze Snapem, później była ciemność. - Potarł kark wolną dłonią. - Obudziłem się nieprzytomny w jednym z pokojów w Malfoy Manor - Czyli miałam rację! - pomyślałam. - Nie wiedziałem, gdzie jesteś i byłem przerażony. - Ścisnął mocniej moją dłoń. - Mój ojciec powiedział, że tu jesteś, ale nie mogę do ciebie pójść…
Uniosłam brwi, wciąż nieufna. 
- Twój ojciec?
Nawet jeśli się zmieszał, to nie dał tego po sobie poznać. 
- Tak - przytaknął. Odwrócił wzrok, jakby z zawstydzeniem. - Jak wiesz, jest śmierciożercą… - kiwnęłam głową, choć tego nie widział. - Jestem zmuszony tu być, choć wcale tego nie chcę. Zupełnie jak ty.
No nie, niezupełnie jak ja. Ja jestem córką Voldemorta i jestem więźniem, a ty możesz chodzić spokojnie po korytarzach… pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
Zamiast tego zapytałam:
- Czyli nie masz z tym nic wspólnego, tak?
- Nic, a nic - potrzepał głową.
Spojrzałam mu w oczy, które wyrażały determinację i skinęłam głową. Czy uwierzyłam? Nie jestem do końca pewna. Cała ta sytuacja była bardzo grubymi nićmi szyta. 
Przyjaciel okazał się wrogiem, wróg nieoczekiwanym wsparciem. Już sama nie wiedziałam co jest prawdą, a co kłamstwem. Nie miałam pojęcia komu mogę zaufać i to mnie przerażało. 
Postanowiłam nie drążyć tematu, ale obserwować. Zaufać, ale być czujną. W tej sytuacji nic innego mi nie pozostawało. 
Pociągnął mnie za dłoń, którą ciągle trzymał i posadził na krześle. Położył na talerzu grzankę, sałatkę, nalał soku. Pełna obsługa. 
- Dziękuję - posłałam mu lekki uśmiech, na co momentalnie się rozpromienił.
Byłam głodna jak wilk, a mimo to w pierwszej kolejności powąchałam jedzenie. Nie spodziewałam się, że ktoś mnie otruje, a jednak tak mi nakazywał instynkt samozachowawczy. Przewrócił oczami, złapał za szklankę i upił soku, żeby mi pokazać, że wszystko w porządku. 
Kiwnęłam głową i rzuciłam się na jedzenie. 
- No - powiedziałam, gdy przełknęłam ostatni kęs i wytarłam usta serwetką. - A teraz powiedz mi, co wiesz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz