Po pierwszych dniach
pełnych wrażeń, kolejne zaczęły pędzić, nieuchwytne, przybrane w smutek i
niepewność.
Cudowna noc i równie
felerny poranek, wprowadziły w moje serce chaos i zupełnie nie wiedziałam jak
powinnam się zachować w stosunku do Malfoy’a. Nie rozumiałam co motywowało jego
działania. Twierdził, że od dawna czekał na pocałunek… a potem zostawił mnie
całkiem samą, bez żadnego słowa pożegnania. I nie chodziło tylko o ten cholerny
poranek. Gdy w końcu zebrałam się z łóżka i gotowa oczekiwałam eskorty na
śniadanie, w drzwiach zamiast Malfoy’a, zobaczyłam Zabiniego.
Nie byłam pewna czy
bardziej czułam zawód, czy ulgę. Na twarz przywdziałam uśmiech, jednak serce
ścisnęło mi się boleśnie - być może coś mu się stało?
Po trzecim dniu tych
samych zdarzeń, zdecydowałam się w końcu zapytać Blaise’a o co w tym wszystkim
chodzi.
- Draco otrzymał jakąś
specjalną misję - powiedział. - Wiem tylko tyle, że zrobił wszystko, żebym to
ja cię pilnował na czas jego nieobecności. Nie mam pojęcia kiedy wróci.
Kiwnęłam wtedy głową,
choć nic z tego nie miało dla mnie sensu.
Żyłam z dnia na dzień,
od posiłku do posiłku, w kółko czytając tę samą książkę i chłonąc informacje
przekazywane przez Blaise’a - na temat tego co się dzieje we Dworze i poza jego
murami, ale nigdy nic o Malfoy’u.
Voldemort również gdzieś
zniknął, więc nie byłam przez niego niepokojona, ale też nie miałam możliwości
załatwienia przepustki do rodziców.
Czułam na sobie spojrzenia Snape’a i Bellatrix, za każdym razem, gdy pojawiałam się w zasięgu ich wzroku. Drżałam niesamowicie pod ich mocą, ale na szczęście nigdy do mnie nie podchodzili.
Czułam na sobie spojrzenia Snape’a i Bellatrix, za każdym razem, gdy pojawiałam się w zasięgu ich wzroku. Drżałam niesamowicie pod ich mocą, ale na szczęście nigdy do mnie nie podchodzili.
Teodor nieustannie
próbował mnie złapać, zagadać. Miałam wrażenie, że nie robi nic innego poza
pilnowaniem momentów, w których jestem całkiem sama. Nie wiedziałam co powinnam
myśleć o tym obsesyjnym zachowaniu. Z jednej strony mile łechtało moje ego, a z
drugiej miałam wrażenie, że zaczynało podchodzić pod prześladowanie.
Tydzień po moim
pocałunku z Malfoy’em, Zabini poinformował mnie o nieudanej próbie odbicia
Harry’ego przez Voldemorta. Nie posiadałam się ze szczęścia!
Podobno Zakon Feniksa
opracował naprawdę dobrą strategię, dzieląc się na kilka zespołów, w których
skład wchodził “Harry” i strażnik. Genialny pomysł z wykorzystaniem eliksiru
wielosokowego. Moje podekscytowanie skutecznie gasiła wiadomość o śmierci
Szalonookiego, jednak w głębi ducha nie mogłam przestać się cieszyć, że Harry
gdzieś tam jest, bezpieczny.
To było dla mnie
cenniejsze niż największy skarb- świadomość, że moi przyjaciele żyją i
tymczasowo nic im nie grozi.
*
W przedostatnim tygodniu
lipca, otrzymałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam - list.
W ten dzień jadłam
posiłki w pokoju, ponieważ Śmierciożercy nabierali coraz większej odwagi w
zaczepianiu mnie. Niesamowicie się nudziłam, więc widok twarzy Zabiniego
pojawiającej się w drzwiach, wywołał na mojej niemały uśmiech.
- Jak tam, Granger? -
zapytał, zrzucając szatę podróżną i przewieszając ją przez oparcie fotela. -
Robiłaś coś ciekawego?
Widziałam przekorny
błysk w jego oczach. Przez ten czas, który spędziliśmy razem, zdążyłam
zauważyć, że ma naturę żartownisia, niestety stłumioną przez przeżycia i obecną
sytuację. Ujawniała się jedynie w czterech ścianach mojego pokoju, - a
przynajmniej tych przypadków byłam świadoma. Gdy wychodziliśmy, zawsze miał
pokerową maskę na twarzy, dającą do zrozumienia, że nic i nikt go nie rusza, że
ma wszystko gdzieś.
Przewróciłam oczami i
klapnęłam na drugi fotel.
- Oczywiście!
Przepakowałam szafę po raz dziesiąty - zaczęłam wymieniać, używając palców do
wyliczanki, - przeczytałam tę samą książkę milionowy raz, spacerowałam po
pokoju, podziwiając tapetę, posiedziałam na balkonie…
- Dobra, dobra, rozumiem
- przerwał mój wywód i pokręcił głową z uśmiechem. Musiałam nauczyć się
pozytywnie patrzeć na swoją sytuację, inaczej dawno bym oszalała. Usiadł na
fotelu. - Mam coś dla ciebie.
Zdziwiona patrzyłam jak
sięga do kieszeni szaty i wyciąga z niej zaklejoną kopertę.
Moje serce zabiło
szybciej z ekscytacji. Wyciągnęłam dłoń, ciekawa kto do mnie napisał, a
nieposłuszny mięsień wybijał tylko jedno imię.
W miejscu nadawcy
zobaczyłam napis “Ginny” i nie mogłam nic poradzić na zawód, który poczułam w
sercu. Po chwili jednak, napełniła mnie tęsknota i szczęście. Spojrzałam na
Blaise’a ze łzami w oczach.
- Skąd to masz? -
zapytałam cicho. Wzruszył ramionami.
- Spotkaliśmy się i
niemal wymusiła na mnie, żebym zabrał ten list ze sobą.
Pokręcił głową, a ja się
zaśmiałam. To było tak podobne do Ginny, że aż bolało. Nie pytałam o
okoliczności spotkania, wiedziałam, że i tak nic mi nie powie. Mimo, że
opanowałam oklumencję, wciąż zachowywał ostrożność. Nie pomógł również fakt, że
ostatnio Voldemort niemalże przebił się przez moją blokadę.
Odetchnęłam głęboko i otworzyłam kopertę. Moim oczom ukazał się długi pergamin, pokryty gęstym pismem.
Odetchnęłam głęboko i otworzyłam kopertę. Moim oczom ukazał się długi pergamin, pokryty gęstym pismem.
Usłyszałam gwizd, więc
uniosłam nieprzytomne spojrzenie.
- Widzę, że trochę ci to
zajmie- podniósł się z miejsca i sięgnął po szatę podróżną. - Zostawię cię,
zobaczymy się później.
Skinęłam głową na wpół
świadomie, prześlizgując oczami po tekście. Drzwi się zamknęły i zostałam
sama.
*~*~*
...jesteśmy wszyscy w
domu, bezpieczni…
… cieszę się, że nic Ci
nie jest - tak bardzo chciałabym Cię zobaczyć!...
… Minister odwiedził
Harry’ego i Rona…
… 31 lipca organizujemy
wesele Fleur i Billa. Szkoda, że Cię nie będzie! Przydałaby mi się też pomoc w
pieczeniu torta dla Harry’ego…
… Tęsknimy bardzo! Harry
i Ron całują…
Nie miałam świadomości,
że płaczę dopóki kropla nie spadła na ściskany z całej siły pergamin. Tęsknota,
szczęście i ulga wypływały ze mnie w postaci słonych łez, których nawet nie
starałam się zatrzymać. Gdybym mogła, przekazałabym Ginny jak bardzo jestem
wdzięczna za ten list, jak wiele nadziei wniósł do mojego bolącego serca.
Pozwolił mi też
opracować wstępny plan działania. Czułam, że muszę zobaczyć się z przyjaciółmi.
Muszę ich wyściskać, upewnić się, że na pewno wszystko z nimi w porządku i
dowiedzieć się czy nie potrzebują mojej pomocy. Wiedziałam, że niewiele mogę,
skoro musiałam wrócić z powrotem do tego więzienia, ale może akurat bym się
przydała?
Problemem był fakt, że
do trzydziestego pierwszego lipca został nieco ponad tydzień, a Voldemort wciąż
się nie pojawił. Swoją drogą, zaczęło mnie zastanawiać gdzie ciągle
znika…
Musiałam uzyskać zgodę
na odwiedziny u rodziców, więc postanowiłam działać, z obecnością tego potwora
we Dworze lub bez.
To postanowienie wyryło
się w moim sercu tak mocno, że idąc z Blaisem na obiad parę dni później,
automatycznie skierowałam swoje kroki w stronę Snape’a. Intuicyjnie założyłam,
że podczas nieobecności Pana, nieformalną władzę przejmuje właśnie on,
prawa ręka tyrana.
Stanęłam za jego
plecami, starając się nie zwracać uwagi zarówno na wiecznie tłuste, czarne
włosy, jak i obecność Bellatrix po jego lewicy.
Odchrząknęłam, chcąc
zwrócić na siebie uwagę, choć jestem pewna, że bardzo dobrze zdawał sobie
sprawę z mojej obecności. Jak na złość, w pierwszej kolejności odwróciła się
Bellatrix. Jej ciemne, szalone oczy zmierzyły mnie z góry na dół, a czerwony
język złapała między zębami. Wykrzywiła usta w uśmiechu tak złym, że poczułam
jak moja odwaga zaczyna powoli wypływać, wraz z kropelkami potu.
- Czego chcesz, Granger?
- zapytał Snape, ubiegając Bellatrix, która już otwierała usta by coś
powiedzieć. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ale nie skomentowała. Czyżby moja
intuicja wciąż działała bez zarzutu?
Czekałam aż odwróci się
w moją stronę, okazując choć namiastkę szacunku, jednak się przeliczyłam.
- Chciałabym odwiedzić
moją mamę - dopiero, gdy się odezwałam, zdałam sobie sprawę, że w jadalni
panuje całkowita cisza. Nagle poczułam się bardzo nieswojo. Przestąpiłam z nogi
na nogę i rozejrzałam się dookoła, dostrzegając, że wszystkie spojrzenia
skierowane są właśnie na mnie.
Blaise zatrzymał się
parę metrów za mną, obserwując z dobrze maskowanym zdziwieniem w oczach. Za
jego plecami zobaczyłam Teodora, który wyglądał jakby chciał do mnie
podejść, więc czym prędzej uciekłam wzrokiem.
Obróciłam się z powrotem
do Snape’a i trafiłam wprost na jego zimne, czarne oczy. Przyglądał mi się
przenikliwie, mrużąc lekko powieki, jakby starał się przejrzeć moje zamiary.
Poczułam suchość w gardle, jednak uniosłam głowę do góry w dumnym geście.
Patrzyliśmy sobie w
oczy, gdy poczułam niewidzialne macki, próbujące dosięgnąć mojego umysłu. Czym
prędzej wzmocniłam ochronę, którą wreszcie nauczyłam się trzymać cały czas i po
chwili atak ustał. Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam w jego oczach cień
aprobaty, jednak kolejne słowo kazało mi poddać to stwierdzenie w
wątpliwość.
- Nie.
I tyle. Żadnego
wytłumaczenia, nic. Ale w sumie czego się spodziewałam?
- Jak to nie? -
zapytałam ze złością, zanim zdążyłam się opanować. - Voldemort…
Głośny huk zagłuszył
moje kolejne słowa. Zanim się zorientowałam, zostałam odrzucona w tył, a w
następnej chwili moje ciało wiło się w konwulsjach na zimnej podłodze.
Nigdy wcześniej nie
doświadczyłam czegoś podobnego.
Bałam się, że
umieram.
Miałam wrażenie, że
rozgrzane do białości pręty wbijają się w moje ciało, raz po raz raniąc każdy,
nawet najmniejszy jego skrawek.
Byłam pewna, że umieram
i chciałam tego.
Byłam gotowa błagać, żeby tylko te męki się skończyły!
Byłam gotowa błagać, żeby tylko te męki się skończyły!
Po czasie, który zdawał
się być wiecznością, wszystko ustało. Leżałam na ziemi, policzkiem dotykając
zimnej posadzki. Łzy ciurkiem leciały z moich oczu, a gardło drapało od krzyku,
którego nawet nie byłam świadoma. Echo bólu wciąż nie opuszczało mojego ciała,
wysysając siłę by wstać, odbierając chęci by się starać, walczyć. Przymknęłam
powieki, pozwalając sobie na jeszcze chwilę, jeszcze moment spokoju. Nie
wiedziałam czy i kiedy atak wróci.
Słyszałam nad sobą
podniesione głosy, ale zlewały się w jedno. Chyba zaczęłam odpływać, bo ciepła
dłoń na policzku i głos Teodora gwałtownie przywróciły mnie do
rzeczywistości.
- Miona? Jesteś w stanie
się podnieść? - Gardło miałam zdarte, więc kiwnęłam głową. Nie wiem, czy
chciałam zgrywać bohaterkę, czy uniosłam się dumą, jednak nie chciałam pokazać,
że zostałam złamana, choć wewnętrznie tak się właśnie czułam.
Złapał mnie pod ramię i
pomógł wstać. Nie patrzyłam na niego, wciąż pamiętając, że powinnam go unikać,
a jednak ciało oparło się o jego klatkę piersiową, w poszukiwaniu stabilności.
Nie zareagowałam, gdy objął mnie ręką przez brzuch, nie miałam na to
siły.
Spojrzałam przed siebie,
analizując co widziałam. Bellatrix wymachiwała rękami, krzycząc coś o
“zasranych gówniarach” i “braku szacunku”, Zabini trzymał w dłoniach dwie
różdżki, z czego jedną wciąż wycelowaną w jej pierś, za to Snape wyglądał na
równie znudzonego co wściekłego, gdy słuchał jej wrzasków z pokerową
twarzą.
- Zamknij się w końcu
Lestrange! - Nie wytrzymał. Ktoś z boku głośno wciągnął powietrze. Obróciłam
się i zobaczyłam matkę Malfoy’a, która kierowała się w jego stronę ze wściekłą
miną.
- Nott, zabierz ją stąd!
- Krzyknął Blaise. Zanim się zorientowałam, zostałam pociągnięta w stronę
wyjścia. Stopy odmówiły mi posłuszeństwa i gdyby nie trzymający mnie Teodor, z
pewnością bym upadła.
Nic nie mówiąc, złapał
mnie pod nogi i uniósł do góry, jak pannę młodą. Nieczuły na protesty, wyszedł
z pomieszczenia, niosąc mnie ciasno przytuloną do piersi.
*~*~*
Leżałam na łóżku, po raz
kolejny studiując sufit prześwitujący przez biały baldachim. Znałam na pamięć
ledwie widoczną siatkę pęknięć, której albo nie zauważyli, albo którą zupełnie
nie przejmowali się właściciele.
Ciało wciąż mnie bolało
po doświadczeniach z klątwą Cruciatus sprzed zaledwie dziesięciu minut, a
gardło nadal drapało.
Do dyskomfortu
dochodziła również niemal bolesna świadomość obecności Teodora w pomieszczeniu.
Tak długo go unikałam, przez co prawie uwierzyłam, że da sobie spokój.
Tymczasem moje zachowanie, każde słowo, zatoczyły wielkie koło, zapętliły się i
doprowadziły właśnie do tej sytuacji. Sam na sam, w ciszy, w mojej
sypialni.
Nie chciałam z nim
rozmawiać, więc po prostu leżałam i nie patrzyłam w stronę foteli. Wiedziałam,
że mnie obserwuje, czułam to każdym nerwem, każdą komórką swojego ciała, a moje
zdradliwe serce tęskniło. Tęskniłam za jego przyjaźnią, wsparciem, naszymi
rozmowami.
- Miona… - zamknęłam
oczy, zaciskając powieki, jakby dzięki temu mógł zniknąć, zostawić mnie samą.
Właściwie dlaczego wciąż tu siedział? Miał mnie tylko odprowadzić, nie
pilnować.
Nie odzywałam się z
nadzieją, że odpuści, jednak zgasła zanim zdążyła rozpalić się na dobre. Po
dłuższej chwili poczułam nacisk na materac po mojej prawej stronie. Otworzyłam
oczy, ale wciąż na niego nie spojrzałam.
- Porozmawiasz ze mną,
proszę? - zapytał miękko. Nie odpowiedziałam.
Zastanowiłam się nad
całą tą sytuacją. Przeanalizowałam naszą znajomość od samego początku. Okazywał
wsparcie, był, pomagał. Mimo zakazu, przyszedł do mnie, żeby wytłumaczyć
sytuację, powiedzieć wszystko, co wie. Może rzeczywiście trochę przesadzałam?
Może miał jakiś konkretny powód, żeby mnie zignorować?
Obróciłam głowę,
zajrzałam w ciemne oczy, które nie spuszczały ze mnie wzroku. Patrzył na mnie
niepewnie, z iskrą nadziei tlącą się gdzieś na obrzeżach. Był blisko. W
gładkiej tafli jego spojrzenia znalazłam odbicie mojej sylwetki, położonej na
wyciągnięcie ręki. Cała jego postawa emanowała niepewnością.
Postanowiłam dać mu szansę i posłuchać co ma do powiedzenia. Skłamałabym mówiąc, że nie bolała mnie ta oschłość między nami. Chciałam też przestać myśleć o tym co się stało, o moim planie i Malfoy’u, który zniknął bez pożegnania.
Postanowiłam dać mu szansę i posłuchać co ma do powiedzenia. Skłamałabym mówiąc, że nie bolała mnie ta oschłość między nami. Chciałam też przestać myśleć o tym co się stało, o moim planie i Malfoy’u, który zniknął bez pożegnania.
Skinęłam głową,
otworzyłam usta, żeby się odezwać, lecz w tym samym momencie drzwi do sypialni
otworzyły się na oścież. Moje serce zaczęło bić szybciej, a spojrzenie
momentalnie powędrowało w tamtą stronę. Usilnie starałam się zamaskować zawód
wymalowany na mojej twarzy, gdy zobaczyłam Snape’a i Zabiniego. Jak bardzo żałosna
byłam, pragnąc zobaczyć Malfoy’a? Uświadomiłam sobie nadzieję, że pojawi się
nagle i uratuje mnie z niezbyt komfortowej sytuacji. Jak zwykle, była ona
płonna.
Mężczyźni zamknęli za
sobą drzwi. Teodor wstał w łóżka, a ja usiadłam, krzywiąc się z bólu.
Snape westchnął i
machnął różdżką, w jego dłoni zmaterializowała się fiolka eliksiru, którą bez
słowa wyciągnął w moją stronę. Blaise i Teo, stali bez słowa, mierząc się
czujnymi spojrzeniami.
- Co to? - zapytałam
ochrypłym od krzyku głosem, patrząc wprost na Mistrza Eliksirów. Przewrócił
oczami i założył ręce na piersi.
- Eliksir regenerujący i
przeciwbólowy. Pij.
Obserwowałam go jeszcze
chwilę, odwracając się dopiero, gdy zacisnął usta w wąską kreskę. Odkorkowałam
fiolkę, zastanawiając się czy wąchać zawartość czy nie. Raczej nie odważyłby
się otruć mnie przy świadkach, prawda?
Lekko gorzkawa ciecz
spłynęła po moim gardle, sprawiając, że się skrzywiłam. Otarłam usta, oddałam
fiolkę właścicielowi.
- A teraz, powiedz mi,
Granger - powiedział groźnym tonem belfra, zupełnie jak podczas lekcji
eliksirów. - Co ty, znowu, wymyśliłaś?
Nagle poczułam, że
wracają mi siły, mięśnie i głowa przestały boleć, w gardle już nie drapało.
Usiadłam wygodniej, z większą pewnością siebie patrząc w czarne jak otchłań
oczy Snape’a.
- Już mówiłam-
powiedziałam nieco zbyt pretensjonalnie. - Chcę zobaczyć się z mamą…
Machnął ręką.
- To już słyszałem -
powiedział. - Pytanie brzmi: po co?
Poczułam nagle spory
dyskomfort, więc pokręciłam się w miejscu. Zastanawiałam się jak ugryźć temat,
żeby zabrzmiało jak najbardziej wiarygodnie.
- Otrzymałam zadanie… -
powiedziałam w końcu, zgodnie z prawdą.
Posłał mi pełne
politowania spojrzenie.
- Wiem o tym. I mam
uwierzyć, że jesteś tak bardzo chętna, żeby je wypełnić?
Zmrużyłam powieki ze
złością, a kątem oka widziałam pełną niezrozumienia minę Teodora. No tak, jako
jedyny w pomieszczeniu nie miał pojęcia o co chodzi.
- Może pan wierzyć w co
chce, Snape - powiedziałam zgryźliwie. Wciąż pamiętałam, że to on zdradził i zabił
Dumbledore’a. Nie cierpiałam go, a mimo to nie potrafiłam od tak wyzbyć się
formy grzecznościowej nabytej przez sześć lat nauki. - Faktem jest, że bez tego
nie będę w stanie w żaden sposób ruszyć z miejsca. Chyba, że pan ma jakieś
informacje w tym temacie?- Dodałam nieco prześmiewczo.
Wiedziałam, że nie jest
w stanie przekazać mi żadnej wiedzy w tym zakresie. Mogła to zrobić jedynie
osoba władająca daną umiejętnością.
Mierzyliśmy się
spojrzeniami, Teodor mierzył nas, a Blaise Teodora. Przez dłuższą chwilę
panowała cisza, jednak gęsta atmosfera zaczęła powoli się rozluźniać.
W pewnym momencie Snape
kiwnął głową. Musiałam zamrugać parę razy, bo nie byłam pewna, czy mi się nie
przewidziało.
- Nie wierzę, że to
mówię, Granger, ale da się zrobić - powiedział w końcu. Westchnął przeciągle,
ale nie byłam pewna czy ze zmęczenia, czy frustracji. - W przyszłym tygodniu…
- A może by tak w środę?
- wtrąciłam przymilnie. W głowie szukałam na szybko wymówki, dlaczego zależało
mi akurat na tym dniu, jednak ku mojemu zdziwieniu, nie zapytał. Ponownie
zacisnął usta w cienką kreskę i zmierzył mnie spod przymrużonych powiek. Byłam
przekonana, że wie, co się kryło za moją prośbą. Wiedział, a jednak postanowił
tego nie komentować.
- Draco nie ma - mówił
dalej, nie odnosząc się do mojej sugestii. - Więc pójdzie z tobą Blaise i…
- Nie mogę - przerwał mu
Zabini, kręcąc głową, dla potwierdzenia słów. - W przyszłym tygodniu mnie nie
ma.
Snape pochylił głowę i
zaczął masować skronie.
- Pójdzie z tobą Nott i
Yaxley - widać było, że nie podoba mu się dobór mojej obstawy, ale najwyraźniej
nie miał zbyt wiele możliwości. Teodor zrobił zdziwioną minę, która po chwili
przeszła w zadowolenie. Ja miałam ochotę krzyczeć. Snape spojrzał ponownie w
moją stronę. - A teraz zostawcie nas samych.
Młodsi mężczyźni
posłusznie wyszli z pomieszczenia. Wstałam z łóżka, wśród towarzyszącej mi
ciszy, zupełnie nie wiedząc czego mogę się spodziewać.
Snape pokonał dzięlący
nas dystans i pochylił się, żeby być na wysokości moich oczu.
- Wiem, że coś kombinujesz,
Granger - powiedział zjadliwie. Czułam, że moje serce przyspiesza, a ciało
tężeje w oczekiwaniu. - Nie radzę ci. Jeśli zrobisz coś głupiego, Czarny Pan
wyciągnie należne konsekwencje.
Patrzył mi prosto w
oczy, przekazując informację ukrytą pod ładnie dobranymi słowami: nie próbuj
uciekać, inaczej Voldemort zabije ciebie, mnie i każdego na kim ci
zależy.
Wiedziałam, że to
właśnie miał na myśli, wypowiadając poprzednie zdanie. Przełknęłam ślinę i
kiwnęłam głową. Przyglądał mi się uważnie. Najwyraźniej znalazł w mojej twarzy
to, czego szukał, bo po chwili skinął głową i wyprostował sylwetkę, by znów
nade mną górować. Odwrócił się do odejścia.
- Jeszcze jedno -
powiedział, przystając z dłonią na klamce. - Nie prowokuj lepiej Bellatrix.
Następnym razem nie będzie tak... łagodna.
Otworzyłam usta w
zdumieniu. Łagodna?! Jeśli tak wyglądała u niej łagodność, to aż się bałam
myśleć, co robi, gdy jest wściekła… Aż mną zatrzęsło.
Zanim zdążyłam
odpowiedzieć, zniknął za drzwiami, zostawiając mnie całkiem samą.
Usiadłam w fotelu,
ignorując ściśnięty żołądek, który nie doczekał się porcji obiadu. Czułam
strach, euforię, niepokój, tęsknotę. Oczekiwanie paliło moje żyły. Nie mogłam
uwierzyć, że - jeśli dobrze to rozegram - za parę dni zobaczę przyjaciół.
Ostrzeżenie Snape’a
zabrzmiało w mojej głowie, jednak szybko je wyciszyłam. Nie mogłam zrezygnować,
nie teraz, gdy podjęłam już pierwsze kroki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz