4 września 2019

ROZDZIAŁ XXII


Po pierwszych dniach pełnych wrażeń, kolejne zaczęły pędzić, nieuchwytne, przybrane w smutek i niepewność. 
Cudowna noc i równie felerny poranek, wprowadziły w moje serce chaos i zupełnie nie wiedziałam jak powinnam się zachować w stosunku do Malfoy’a. Nie rozumiałam co motywowało jego działania. Twierdził, że od dawna czekał na pocałunek… a potem zostawił mnie całkiem samą, bez żadnego słowa pożegnania. I nie chodziło tylko o ten cholerny poranek. Gdy w końcu zebrałam się z łóżka i gotowa oczekiwałam eskorty na śniadanie, w drzwiach zamiast Malfoy’a, zobaczyłam Zabiniego.
Nie byłam pewna czy bardziej czułam zawód, czy ulgę. Na twarz przywdziałam uśmiech, jednak serce ścisnęło mi się boleśnie - być może coś mu się stało?
Po trzecim dniu tych samych zdarzeń, zdecydowałam się w końcu zapytać Blaise’a o co w tym wszystkim chodzi. 
- Draco otrzymał jakąś specjalną misję - powiedział. - Wiem tylko tyle, że zrobił wszystko, żebym to ja cię pilnował na czas jego nieobecności. Nie mam pojęcia kiedy wróci. 
Kiwnęłam wtedy głową, choć nic z tego nie miało dla mnie sensu. 
Żyłam z dnia na dzień, od posiłku do posiłku, w kółko czytając tę samą książkę i chłonąc informacje przekazywane przez Blaise’a - na temat tego co się dzieje we Dworze i poza jego murami, ale nigdy nic o Malfoy’u. 
Voldemort również gdzieś zniknął, więc nie byłam przez niego niepokojona, ale też nie miałam możliwości załatwienia przepustki do rodziców.
Czułam na sobie spojrzenia Snape’a i Bellatrix, za każdym razem, gdy pojawiałam się w zasięgu ich wzroku. Drżałam niesamowicie pod ich mocą, ale na szczęście nigdy do mnie nie podchodzili. 
Teodor nieustannie próbował mnie złapać, zagadać. Miałam wrażenie, że nie robi nic innego poza pilnowaniem momentów, w których jestem całkiem sama. Nie wiedziałam co powinnam myśleć o tym obsesyjnym zachowaniu. Z jednej strony mile łechtało moje ego, a z drugiej miałam wrażenie, że zaczynało podchodzić pod prześladowanie. 
Tydzień po moim pocałunku z Malfoy’em, Zabini poinformował mnie o nieudanej próbie odbicia Harry’ego przez Voldemorta. Nie posiadałam się ze szczęścia! 
Podobno Zakon Feniksa opracował naprawdę dobrą strategię, dzieląc się na kilka zespołów, w których skład wchodził “Harry” i strażnik. Genialny pomysł z wykorzystaniem eliksiru wielosokowego. Moje podekscytowanie skutecznie gasiła wiadomość o śmierci Szalonookiego, jednak w głębi ducha nie mogłam przestać się cieszyć, że Harry gdzieś tam jest, bezpieczny. 
To było dla mnie cenniejsze niż największy skarb- świadomość, że moi przyjaciele żyją i tymczasowo nic im nie grozi. 

*

W przedostatnim tygodniu lipca, otrzymałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam - list. 
W ten dzień jadłam posiłki w pokoju, ponieważ Śmierciożercy nabierali coraz większej odwagi w zaczepianiu mnie. Niesamowicie się nudziłam, więc widok twarzy Zabiniego pojawiającej się w drzwiach, wywołał na mojej niemały uśmiech. 
- Jak tam, Granger? - zapytał, zrzucając szatę podróżną i przewieszając ją przez oparcie fotela. - Robiłaś coś ciekawego?
Widziałam przekorny błysk w  jego oczach. Przez ten czas, który spędziliśmy razem, zdążyłam zauważyć, że ma naturę żartownisia, niestety stłumioną przez przeżycia i obecną sytuację. Ujawniała się jedynie w czterech ścianach mojego pokoju, - a przynajmniej tych przypadków byłam świadoma. Gdy wychodziliśmy, zawsze miał pokerową maskę na twarzy, dającą do zrozumienia, że nic i nikt go nie rusza, że ma wszystko gdzieś.
Przewróciłam oczami i klapnęłam na drugi fotel. 
- Oczywiście! Przepakowałam szafę po raz dziesiąty - zaczęłam wymieniać, używając palców do wyliczanki, - przeczytałam tę samą książkę milionowy raz, spacerowałam po pokoju, podziwiając tapetę, posiedziałam na balkonie…
- Dobra, dobra, rozumiem - przerwał mój wywód i pokręcił głową z uśmiechem. Musiałam nauczyć się pozytywnie patrzeć na swoją sytuację, inaczej dawno bym oszalała. Usiadł na fotelu. - Mam coś dla ciebie.
Zdziwiona patrzyłam jak sięga do kieszeni szaty i wyciąga z niej zaklejoną kopertę.
Moje serce zabiło szybciej z ekscytacji. Wyciągnęłam dłoń, ciekawa kto do mnie napisał, a nieposłuszny mięsień wybijał tylko jedno imię. 
W miejscu nadawcy zobaczyłam napis “Ginny” i nie mogłam nic poradzić na zawód, który poczułam w sercu. Po chwili jednak, napełniła mnie tęsknota i szczęście. Spojrzałam na Blaise’a ze łzami w oczach. 
- Skąd to masz? - zapytałam cicho. Wzruszył ramionami. 
- Spotkaliśmy się i niemal wymusiła na mnie, żebym zabrał ten list ze sobą.
Pokręcił głową, a ja się zaśmiałam. To było tak podobne do Ginny, że aż bolało. Nie pytałam o okoliczności spotkania, wiedziałam, że i tak nic mi nie powie. Mimo, że opanowałam oklumencję, wciąż zachowywał ostrożność. Nie pomógł również fakt, że ostatnio Voldemort niemalże przebił się przez moją blokadę.
Odetchnęłam głęboko i otworzyłam kopertę. Moim oczom ukazał się długi pergamin, pokryty gęstym pismem. 
Usłyszałam gwizd, więc uniosłam nieprzytomne spojrzenie. 
- Widzę, że trochę ci to zajmie- podniósł się z miejsca i sięgnął po szatę podróżną. - Zostawię cię, zobaczymy się później. 
Skinęłam głową na wpół świadomie, prześlizgując oczami po tekście. Drzwi się zamknęły i zostałam sama. 

*~*~*

...jesteśmy wszyscy w domu, bezpieczni…
… cieszę się, że nic Ci nie jest - tak bardzo chciałabym Cię zobaczyć!...
… Minister odwiedził Harry’ego i Rona…
… 31 lipca organizujemy wesele Fleur i Billa. Szkoda, że Cię nie będzie! Przydałaby mi się też pomoc w pieczeniu torta dla Harry’ego…
… Tęsknimy bardzo! Harry i Ron całują…

Nie miałam świadomości, że płaczę dopóki kropla nie spadła na ściskany z całej siły pergamin. Tęsknota, szczęście i ulga wypływały ze mnie w postaci słonych łez, których nawet nie starałam się zatrzymać. Gdybym mogła, przekazałabym Ginny jak bardzo jestem wdzięczna za ten list, jak wiele nadziei wniósł do mojego bolącego serca. 
Pozwolił mi też opracować wstępny plan działania. Czułam, że muszę zobaczyć się z przyjaciółmi. Muszę ich wyściskać, upewnić się, że na pewno wszystko z nimi w porządku i dowiedzieć się czy nie potrzebują mojej pomocy. Wiedziałam, że niewiele mogę, skoro musiałam wrócić z powrotem do tego więzienia, ale może akurat bym się przydała?
Problemem był fakt, że do trzydziestego pierwszego lipca został nieco ponad tydzień, a Voldemort wciąż się nie pojawił. Swoją drogą, zaczęło mnie zastanawiać gdzie ciągle znika… 
Musiałam uzyskać zgodę na odwiedziny u rodziców, więc postanowiłam działać, z obecnością tego potwora we Dworze lub bez. 
To postanowienie wyryło się w moim sercu tak mocno, że idąc z Blaisem na obiad parę dni później, automatycznie skierowałam swoje kroki w stronę Snape’a. Intuicyjnie założyłam, że podczas nieobecności Pana, nieformalną władzę przejmuje właśnie on, prawa ręka tyrana. 
Stanęłam za jego plecami, starając się nie zwracać uwagi zarówno na wiecznie tłuste, czarne włosy, jak i obecność Bellatrix po jego lewicy. 
Odchrząknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę, choć jestem pewna, że bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z mojej obecności. Jak na złość, w pierwszej kolejności odwróciła się Bellatrix. Jej ciemne, szalone oczy zmierzyły mnie z góry na dół, a czerwony język złapała między zębami. Wykrzywiła usta w uśmiechu tak złym, że poczułam jak moja odwaga zaczyna powoli wypływać, wraz z kropelkami potu. 
- Czego chcesz, Granger? - zapytał Snape, ubiegając Bellatrix, która już otwierała usta by coś powiedzieć. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ale nie skomentowała. Czyżby moja intuicja wciąż działała bez zarzutu? 
Czekałam aż odwróci się w moją stronę, okazując choć namiastkę szacunku, jednak się przeliczyłam. 
- Chciałabym odwiedzić moją mamę - dopiero, gdy się odezwałam, zdałam sobie sprawę, że w jadalni panuje całkowita cisza. Nagle poczułam się bardzo nieswojo. Przestąpiłam z nogi na nogę i rozejrzałam się dookoła, dostrzegając, że wszystkie spojrzenia skierowane są właśnie na mnie. 
Blaise zatrzymał się parę metrów za mną, obserwując z dobrze maskowanym zdziwieniem w oczach. Za jego plecami zobaczyłam Teodora, który wyglądał  jakby chciał do mnie podejść, więc czym prędzej uciekłam wzrokiem. 
Obróciłam się z powrotem do Snape’a i trafiłam wprost na jego zimne, czarne oczy. Przyglądał mi się przenikliwie, mrużąc lekko powieki, jakby starał się przejrzeć moje zamiary. Poczułam suchość w gardle, jednak uniosłam głowę do góry w dumnym geście. 
Patrzyliśmy sobie w oczy, gdy poczułam niewidzialne macki, próbujące dosięgnąć mojego umysłu. Czym prędzej wzmocniłam ochronę, którą wreszcie nauczyłam się trzymać cały czas i po chwili atak ustał. Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam w jego oczach cień aprobaty, jednak kolejne słowo kazało mi poddać to stwierdzenie w wątpliwość. 
- Nie.
I tyle. Żadnego wytłumaczenia, nic. Ale w sumie czego się spodziewałam?
- Jak to nie? - zapytałam ze złością, zanim zdążyłam się opanować. - Voldemort…
Głośny huk zagłuszył moje kolejne słowa. Zanim się zorientowałam, zostałam odrzucona w tył, a w następnej chwili moje ciało wiło się w konwulsjach na zimnej podłodze. 
Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego. 
Bałam się, że umieram. 
Miałam wrażenie, że rozgrzane do białości pręty wbijają się w moje ciało, raz po raz raniąc każdy, nawet najmniejszy jego skrawek. 
Byłam pewna, że umieram i chciałam tego.
Byłam gotowa błagać, żeby tylko te męki się skończyły!
Po czasie, który zdawał się być wiecznością, wszystko ustało. Leżałam na ziemi, policzkiem dotykając zimnej posadzki. Łzy ciurkiem leciały z moich oczu, a gardło drapało od krzyku, którego nawet nie byłam świadoma. Echo bólu wciąż nie opuszczało mojego ciała, wysysając siłę by wstać, odbierając chęci by się starać, walczyć. Przymknęłam powieki, pozwalając sobie na jeszcze chwilę, jeszcze moment spokoju. Nie wiedziałam czy i kiedy atak wróci. 
Słyszałam nad sobą podniesione głosy, ale zlewały się w jedno. Chyba zaczęłam odpływać, bo ciepła dłoń na policzku i głos Teodora gwałtownie przywróciły mnie do rzeczywistości. 
- Miona? Jesteś w stanie się podnieść? - Gardło miałam zdarte, więc kiwnęłam głową. Nie wiem, czy chciałam zgrywać bohaterkę, czy uniosłam się dumą, jednak nie chciałam pokazać, że zostałam złamana, choć wewnętrznie tak się właśnie czułam. 
Złapał mnie pod ramię i pomógł wstać. Nie patrzyłam na niego, wciąż pamiętając, że powinnam go unikać, a jednak ciało oparło się o jego klatkę piersiową, w poszukiwaniu stabilności. Nie zareagowałam, gdy objął mnie ręką przez brzuch, nie miałam na to siły. 
Spojrzałam przed siebie, analizując co widziałam. Bellatrix wymachiwała rękami, krzycząc coś o “zasranych gówniarach” i “braku szacunku”, Zabini trzymał w dłoniach dwie różdżki, z czego jedną wciąż wycelowaną w jej pierś, za to Snape wyglądał na równie znudzonego co wściekłego, gdy słuchał jej wrzasków z pokerową twarzą. 
- Zamknij się w końcu Lestrange! - Nie wytrzymał. Ktoś z boku głośno wciągnął powietrze. Obróciłam się i zobaczyłam matkę Malfoy’a, która kierowała się w jego stronę ze wściekłą miną. 
- Nott, zabierz ją stąd! - Krzyknął Blaise. Zanim się zorientowałam, zostałam pociągnięta w stronę wyjścia. Stopy odmówiły mi posłuszeństwa i gdyby nie trzymający mnie Teodor, z pewnością bym upadła. 
Nic nie mówiąc, złapał mnie pod nogi i uniósł do góry, jak pannę młodą. Nieczuły na protesty, wyszedł z pomieszczenia, niosąc mnie ciasno przytuloną do piersi.

*~*~*

Leżałam na łóżku, po raz kolejny studiując sufit prześwitujący przez biały baldachim. Znałam na pamięć ledwie widoczną siatkę pęknięć, której albo nie zauważyli, albo którą zupełnie nie przejmowali się właściciele. 
Ciało wciąż mnie bolało po doświadczeniach z klątwą Cruciatus sprzed zaledwie dziesięciu minut, a gardło nadal drapało. 
Do dyskomfortu dochodziła również niemal bolesna świadomość obecności Teodora w pomieszczeniu. Tak długo go unikałam, przez co prawie uwierzyłam, że da sobie spokój. Tymczasem moje zachowanie, każde słowo, zatoczyły wielkie koło, zapętliły się i doprowadziły właśnie do tej sytuacji. Sam na sam, w ciszy,  w mojej sypialni. 
Nie chciałam z nim rozmawiać, więc po prostu leżałam i nie patrzyłam w stronę foteli. Wiedziałam, że mnie obserwuje, czułam to każdym nerwem, każdą komórką swojego ciała, a moje zdradliwe serce tęskniło. Tęskniłam za jego przyjaźnią, wsparciem, naszymi rozmowami. 
- Miona… - zamknęłam oczy, zaciskając powieki, jakby dzięki temu mógł zniknąć, zostawić mnie samą. Właściwie dlaczego wciąż tu siedział? Miał mnie tylko odprowadzić, nie pilnować.
Nie odzywałam się z nadzieją, że odpuści, jednak zgasła zanim zdążyła rozpalić się na dobre. Po dłuższej chwili poczułam nacisk na materac po mojej prawej stronie. Otworzyłam oczy, ale wciąż na niego nie spojrzałam. 
- Porozmawiasz ze mną, proszę? - zapytał miękko. Nie odpowiedziałam. 
Zastanowiłam się nad całą tą sytuacją. Przeanalizowałam naszą znajomość od samego początku. Okazywał wsparcie, był, pomagał. Mimo zakazu, przyszedł do mnie, żeby wytłumaczyć sytuację, powiedzieć wszystko, co wie. Może rzeczywiście trochę przesadzałam? Może miał jakiś konkretny powód, żeby mnie zignorować? 
Obróciłam głowę, zajrzałam w ciemne oczy, które nie spuszczały ze mnie wzroku. Patrzył na mnie niepewnie, z iskrą nadziei tlącą się gdzieś na obrzeżach. Był blisko. W gładkiej tafli jego spojrzenia znalazłam odbicie mojej sylwetki, położonej na wyciągnięcie ręki. Cała jego postawa emanowała niepewnością.
Postanowiłam dać mu szansę i posłuchać co ma do powiedzenia. Skłamałabym mówiąc, że nie bolała mnie ta oschłość między nami. Chciałam też przestać myśleć o tym co się stało, o moim planie i Malfoy’u, który zniknął bez pożegnania. 
Skinęłam głową, otworzyłam usta, żeby się odezwać, lecz w tym samym momencie drzwi do sypialni otworzyły się na oścież. Moje serce zaczęło bić szybciej, a spojrzenie momentalnie powędrowało w tamtą stronę. Usilnie starałam się zamaskować zawód wymalowany na mojej twarzy, gdy zobaczyłam Snape’a i Zabiniego. Jak bardzo żałosna byłam, pragnąc zobaczyć Malfoy’a? Uświadomiłam sobie nadzieję, że pojawi się nagle i uratuje mnie z niezbyt komfortowej sytuacji. Jak zwykle, była ona płonna. 
Mężczyźni zamknęli za sobą drzwi. Teodor wstał w łóżka, a ja usiadłam, krzywiąc się z bólu.
Snape westchnął i machnął różdżką, w jego dłoni zmaterializowała się fiolka eliksiru, którą bez słowa wyciągnął w moją stronę. Blaise i Teo, stali bez słowa, mierząc się czujnymi spojrzeniami.
- Co to? - zapytałam ochrypłym od krzyku głosem, patrząc wprost na Mistrza Eliksirów. Przewrócił oczami i założył ręce na piersi.
- Eliksir regenerujący i przeciwbólowy. Pij. 
Obserwowałam go jeszcze chwilę, odwracając się dopiero, gdy zacisnął usta w wąską kreskę. Odkorkowałam fiolkę, zastanawiając się czy wąchać zawartość czy nie. Raczej nie odważyłby się otruć mnie przy świadkach, prawda? 
Lekko gorzkawa ciecz spłynęła po moim gardle, sprawiając, że się skrzywiłam. Otarłam usta, oddałam fiolkę właścicielowi.
- A teraz, powiedz mi, Granger - powiedział groźnym tonem belfra, zupełnie jak podczas lekcji eliksirów. - Co ty, znowu, wymyśliłaś? 
Nagle poczułam, że wracają mi siły, mięśnie i głowa przestały boleć, w gardle już nie drapało. Usiadłam wygodniej, z większą pewnością siebie patrząc w czarne jak otchłań oczy Snape’a.
- Już mówiłam- powiedziałam nieco zbyt pretensjonalnie. - Chcę zobaczyć się z mamą…
Machnął ręką. 
- To już słyszałem - powiedział. - Pytanie brzmi: po co? 
Poczułam nagle spory dyskomfort, więc pokręciłam się w miejscu. Zastanawiałam się jak ugryźć temat, żeby zabrzmiało jak najbardziej wiarygodnie. 
- Otrzymałam zadanie… - powiedziałam w końcu, zgodnie z prawdą. 
Posłał mi pełne politowania spojrzenie. 
- Wiem o tym. I mam uwierzyć, że jesteś tak bardzo chętna, żeby je wypełnić? 
Zmrużyłam powieki ze złością, a kątem oka widziałam pełną niezrozumienia minę Teodora. No tak, jako jedyny w pomieszczeniu nie miał pojęcia o co chodzi.
- Może pan wierzyć w co chce, Snape - powiedziałam zgryźliwie. Wciąż pamiętałam, że to on zdradził i zabił Dumbledore’a. Nie cierpiałam go, a mimo to nie potrafiłam od tak wyzbyć się formy grzecznościowej nabytej przez sześć lat nauki. - Faktem jest, że bez tego nie będę w stanie w żaden sposób ruszyć z miejsca. Chyba, że pan ma jakieś informacje w tym temacie?- Dodałam nieco prześmiewczo. 
Wiedziałam, że nie jest w stanie przekazać mi żadnej wiedzy w tym zakresie. Mogła to zrobić jedynie osoba władająca daną umiejętnością. 
Mierzyliśmy się spojrzeniami, Teodor mierzył nas, a Blaise Teodora. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, jednak gęsta atmosfera zaczęła powoli się rozluźniać.
W pewnym momencie Snape kiwnął głową. Musiałam zamrugać parę razy, bo nie byłam pewna, czy mi się nie przewidziało.
- Nie wierzę, że to mówię, Granger, ale da się zrobić - powiedział w końcu. Westchnął przeciągle, ale nie byłam pewna czy ze zmęczenia, czy frustracji. - W przyszłym tygodniu…
- A może by tak w środę? - wtrąciłam przymilnie. W głowie szukałam na szybko wymówki, dlaczego zależało mi akurat na tym dniu, jednak ku mojemu zdziwieniu, nie zapytał. Ponownie zacisnął usta w cienką kreskę i zmierzył mnie spod przymrużonych powiek. Byłam przekonana, że wie, co się kryło za moją prośbą. Wiedział, a jednak postanowił tego nie komentować. 
- Draco nie ma - mówił dalej, nie odnosząc się do mojej sugestii. - Więc pójdzie z tobą Blaise i…
- Nie mogę - przerwał mu Zabini, kręcąc głową, dla potwierdzenia słów. - W przyszłym tygodniu mnie nie ma. 
Snape pochylił głowę i zaczął masować skronie. 
- Pójdzie z tobą Nott i Yaxley - widać było, że nie podoba mu się dobór mojej obstawy, ale najwyraźniej nie miał zbyt wiele możliwości. Teodor zrobił zdziwioną minę, która po chwili przeszła w zadowolenie. Ja miałam ochotę krzyczeć. Snape spojrzał ponownie w moją stronę.  - A teraz zostawcie nas samych. 
Młodsi mężczyźni posłusznie wyszli z pomieszczenia. Wstałam z łóżka, wśród towarzyszącej mi ciszy, zupełnie nie wiedząc czego mogę się spodziewać. 
Snape pokonał dzięlący nas dystans i pochylił się, żeby być na wysokości moich oczu. 
- Wiem, że coś kombinujesz, Granger - powiedział zjadliwie. Czułam, że moje serce przyspiesza, a ciało tężeje w oczekiwaniu. - Nie radzę ci. Jeśli zrobisz coś głupiego, Czarny Pan wyciągnie należne konsekwencje.
Patrzył mi prosto w oczy, przekazując informację ukrytą pod ładnie dobranymi słowami: nie próbuj uciekać, inaczej Voldemort zabije ciebie, mnie i każdego na kim ci zależy. 
Wiedziałam, że to właśnie miał na myśli, wypowiadając poprzednie zdanie. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową. Przyglądał mi się uważnie. Najwyraźniej znalazł w mojej twarzy to, czego szukał, bo po chwili skinął głową i wyprostował sylwetkę, by znów nade mną górować. Odwrócił się do odejścia.
- Jeszcze jedno - powiedział, przystając z dłonią na klamce. - Nie prowokuj lepiej Bellatrix. Następnym razem nie będzie tak... łagodna.
Otworzyłam usta w zdumieniu. Łagodna?! Jeśli tak wyglądała u niej łagodność, to aż się bałam myśleć, co robi, gdy jest wściekła… Aż mną zatrzęsło. 
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zniknął za drzwiami, zostawiając mnie całkiem samą. 
Usiadłam w fotelu, ignorując ściśnięty żołądek, który nie doczekał się porcji obiadu. Czułam strach, euforię, niepokój, tęsknotę. Oczekiwanie paliło moje żyły. Nie mogłam uwierzyć, że - jeśli dobrze to rozegram - za parę dni zobaczę przyjaciół. 
Ostrzeżenie Snape’a zabrzmiało w mojej głowie, jednak szybko je wyciszyłam. Nie mogłam zrezygnować, nie teraz, gdy podjęłam już pierwsze kroki. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz