27 marca 2019

ROZDZIAŁ III


Wyskoczyłam z kominka, otrzepując jasne jeansy z sadzy. Zielone płomienie powoli dogasały za moimi plecami, zabierając ostatnią namiastkę ciepła. Na widok pobielanych ścian i wystroju rodem z Jane Austin poczułam jak złość po zachowaniu Rona zastępuje rozrzewnienie. Nasz rodzinny domek w Castle Combe, wsi w hrabstwie Wiltshire.

Kiedy byłam małą dziewczynką, często przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami, żeby odpocząć od miejskiego zgiełku. Uwielbiałam to miejsce, miałam z nim naprawdę wiele pięknych wspomnień, jednak zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam nasz domek na prowincji jako moją docelową lokalizację. Sądziłam, że jeśli coś dzieje się z tatą, to będziemy rozmawiać raczej w domu, w Londynie… no cóż, nie ma co narzekać, dawno tu nie byłam.
Przyglądałam się naszym rodzinnym fotografiom ustawionym na kominku, kiedy usłyszałam stukanie dochodzące z kuchni. Ruszyłam przez salon, automatycznie dotykając obicia kanapy. Zajrzałam do dużej przestronnej kuchni i zobaczyłam w niej mamę, myjącą naczynia. Na masywnym stole za jej plecami stały dwa kubki z jakimś parującym napojem.
- Mamo? - zapytałam niepewnie. Zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
Odwróciła się do mnie, odgarniając grzywkę wierzchem mokrej dłoni. Byłam jej młodszą kopią, jedyną różnicą były moje o ton ciemniejsze i dłuższe włosy.
Wyraz twarzy miała poważny, ale nie zauważyłam śladu łez lub rozpaczy. Miała nieco smutne oczy, ale nie wyglądała jakby coś się stało…
- Hermiono - oho, pełne imię, czyli jednak coś jest na rzeczy. - Cieszę się, że już jesteś.
Wytarła ręce o ścierkę i obeszła stół, żeby mnie uściskać. - Siadaj, zrobiłam twoje ulubione kakao.
Pełne imię, kakao… poczułam jak zdenerwowanie zaczyna powracać ze zdwojoną siłą. Takie połączenie pojawiło się może z dwa razy w życiu, zawsze ciągnąc za sobą cięższą rozmowę.
- Mamo… - zaczęłam znów, ale zawahałam się na moment. Widziałam, że podnosi na mnie wzrok, poczułam się jakbym patrzyła w swoje starsze, lustrzane odbicie. - Czy coś… czy coś się stało tacie?
Przez jej twarz przebiegł podobny grymas jak przez twarz Dumbledore’a kiedy zadałam to samo pytanie. Powietrze w pomieszczeniu nagle jakby zgęstniało. Miałam wrażenie, że gdybym chciała, mogłabym zebrać je dłonią i zgnieść jak plastelinę.
Rytm mojego serca odmierzał każdą kolejną sekundę, podczas której milczała.
- Stuart ma się dobrze - odpowiedziała w końcu i zerknęła na stary zegar wiszący na ścianie. - Ma dojechać do nas za jakieś dwie godziny.
Napięcie nieco zelżało, ale stres nadal krążył w moich żyłach. Moje ciało zachowywało się tak, jakby przygotowywało się do ucieczki. Było to bardzo dziwne.
Kiwnęłam głową i złapałam oburącz za kubek, żeby zamaskować zdezorientowanie. Momentalnie syknęłam. Parzy!
- Uważaj kochanie, gorące.
Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się pod nosem. To akurat było bardzo w stylu mamy.
Poprawiłam się na krześle.
- Powiesz mi co się stało? - spróbowałam ponownie. - Nie zdarzyło się nigdy wcześniej, żebyś ściągała mnie na rozmowę podczas roku szkolnego. Przyznam, że trochę mnie to niepokoi… Mamo? - zacisnęła usta i na moment, odwróciła spojrzenie. Po chwili wstała od stołu i ruszyła w stronę drzwi.
- Chodź do salonu, czeka nas dłuższa rozmowa.

*~*~*

Patrzyłam na mamę szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Jej słowa wirowały w mojej głowie,a serce ponownie biło jak szalone. Trzęsły mi się ręce, a nawet nie zaczęte kakao falami wypływało z wciąż trzymanego przeze mnie kubka na piękny, staromodny dywan.
Zaczęłam mieć mroczki przed oczami. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a zemdleję. Pochyliłam się więc tak, by schować głowę między nogi.
- Hermiona…?
Uniosłam dłoń do góry, dając znać, że ma się nie odzywać.
Powoli szok i niedowierzanie, które czułam, zaczęły przeradzać się w złość. Miałam ochotę zacząć rzucać wszystkim, co nawinie mi się pod rękę, krzyczeć i rąbnąć w coś naprawdę paskudnym zaklęciem.
Zamiast tego złapałam rękami głowę i nadal trzymałam ją między nogami.
Stuart nie jest twoim prawdziwym ojcem…
… nie mówiłam ci nic, żeby cię chronić…
… to stało się tak niespodziewanie…
… jesteś dziedziczką…
Twój prawdziwy ojciec nazywał się Tom Marvolo Riddle…
Riddle, Riddle, Riddle….
To przeklęte nazwisko dźwięczało mi w uszach jak najgorsza obelga. Klątwa, od której nie sposób się uwolnić.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam kręcić głową jak opętana.
- Nie - powiedziałam stanowczo, o dziwo spokojnym głosem. - To jest niemożliwe. Musiało ci się coś pomylić. - Widziałam jak leciutko kręci głową, ale ja mówiłam dalej. Z każdym kolejnym słowem, mój głos coraz bardziej przeobrażał się w krzyk. - Nazywam się Granger i jestem córką Jean i Stuarta. Jestem szlamą, mam brudną krew. NIE MOGĘ BYĆ DO CHOLERY CÓRKĄ VOLDEMORTA!
Z ostatnim zdaniem zerwałam się z fotela. Nie wiem jak musiałam wyglądać, ale chyba trochę ją przeraziłam, bo uniosła dłonie jakby chciała mi pokazać, że nic w nich nie trzyma i odezwała się uspokajającym głosem.
- Kochanie, rozumiem twoją złość. Ja sama byłabym wściekła jak nigdy - widząc, że nie mam zamiaru się rzucać, podniosła się z miejsca i powoli zaczęła do mnie podchodzić. - Jest to dla ciebie szok, ale…
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? - nie mogłam na nią patrzeć. Zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam się w stronę zdjęć na kominku, dowodów fałszu jakim było całe moje życie. - Dlaczego przez tyle lat pozwoliłaś mi żyć kłamstwie? - Nienawidziłam się za to, że mój głos drżał. Zobaczyłam w głowie obraz Harry’ego i Rona, moich najdroższych przyjaciół i wyobraziłam sobie ich reakcję na tę wiadomość… Poczułam jakby ktoś pchnął mnie w samo serce. Znowu zaczęłam krzyczeć. - MOGŁAŚ W OGÓLE NIC NIE MÓWIĆ, ZAMIAST NISZCZYĆ MI ŻYCIE!
Widziałam, że zdębiała na moment, starając się zrozumieć logikę mojej wypowiedzi, jednak na próżno. Sama tego nie rozumiałam. Nie rozumiałam siebie.
Nie wiedziałam, czy wolałabym wiedzieć od początku, czy też żyć w nieświadomości do końca. Nie wiem co byłoby lepsze.
Nie wiedziałam nic.
Miałam ochotę zwinąć się w kłębek w jakimś ciemnym pomieszczeniu i udawać, że to wszystko się nie wydarzyło. Że to był tylko sen…
- Mówiłam ci już, że chciałam cię chronić… - zobaczyła mój sceptyczny wzrok i znów uniosła dłonie w obronnym geście.- Wysłuchasz mnie do końca? Proszę?
Przyjrzałam jej się uważnie. Widziałam w jej pięknych oczach żal, nadzieję, determinację… oraz miłość.
Przymknęłam oczy i zaczęłam uspokajać oddech.
Miałam ochotę wybiec i trzasnąć drzwiami. Nie chciałam słuchać co ma mi do powiedzenia. Czułam się zła. Oszukana i … zbrukana. To, że nie byłam córką mojego taty to jedno, ale czemu od razu córką najgorszego złoczyńcy w całym magicznym świecie? Za co?
W końcu złość obróciła się w rozpacz i nawet nie wiem kiedy, z moich oczu popłynęły łzy.
Nie pamiętam jak długo płakałam, co mówiłam, ani do końca co się działo.
Pamiętam za to wszechogarniającą rozpacz i uczucie bezsilności.
Czułam, że wraz z usłyszeniem prawdy, straciłam prawo do całego mojego dotychczasowego życia. Prawo do przyjaźni z Harry’m, do bycia Gryfonką. Cały mój ułożony świat posypał się jak domek z kart.
Ocknnęłam się jakiś czas później, z mamą wtuloną w mój bok i głaszczącą mnie po włosach. Ledwo widziałam przez zapuchnięte oczy, jednak coś we mnie się zmieniło. Poczułam dziwną determinację. Nie ważne co usłyszę. Jestem Hermioną Granger i to, że po szesnastu latach dowiedziałam się, że moim ojcem jest najstraszniejszy człowiek na świecie, nie skreśla tego kim byłam ani co zrobiłam dotychczas. Przynajmniej tak starałam się sobie wmówić.

Poruszyłam się lekko, a mama podniosła głowę i spojrzała na mnie z bólem w oczach. Nie mówiła nic, po prostu patrzyła, dając mi czas.
Nagle do głowy przyszło mi jedno, kluczowe pytanie.
- Czy to… czy to oznacza, że ty również nie jesteś moją mamą?- zadając to pytanie poczułam się jak mała dziewczynka, która dopiero poznaje świat. Ale ja musiałam wiedzieć. Spojrzałam jej w oczy przez moje zapuchnięte powieki i zobaczyłam, że kręci głową.
- Nie, kochanie, oczywiście, że jestem twoją mamą.
Rozdziawiłam usta.
- Ale…
- Nie jestem czarownicą? - weszła mi w słowo, uśmiechając się delikatnie. - Jestem… a raczej byłam.
A myślałam, że nic mnie już dzisiaj nie zdziwi. Moja mama BYŁA czarownicą? Co to jest jakiś talk show?
Zauważyłam, że kręcę głową jakby coś było ze mną nie tak, więc momentalnie przestałam.
Wstrzymałam powietrze, aby po chwili wypuścić je z głośnym świstem.
- Opowiedz mi wszystko od początku - poprosiłam, starając się utrzymać emocje na wodzy.
Spojrzała na mnie badawczo, jakby czekając na kolejny wybuch płaczu, a kiedy nic takiego się nie stało, zaczęła mówić.
Powtórzyła ponownie to, co już wiedziałam- że urodziła się we Francji, w wieku siedemnastu  lat razem z rodzicami przeniosła się do Anglii, a chwilę później została sama ponieważ zmarli w wypadku. Gdy miała osiemnaście poznała tatę (Stuarta) i szybko wzięli ślub, ponieważ zaszła w ciążę. Parę miesięcy później urodziłam się ja. Tyle wiedziałam.
Nie wiedziałam za to, że dziadek był półkrwi, a babcia czystokrwista. Nie wiedziałam również, że ukończyła naukę  w Akademii Magii Beauxbatons, a podczas nauki w tamtejszej szkole poznała młodego Riddle’a.
- Spotkałam go przypadkiem, podczas zakupów w magicznej części Paryża - mówiła. Wspomnienia całkowicie ją pochłonęły. - Było wtedy lato. Pamiętam, że pojechałyśmy z przyjaciółkami kupić dla mnie jakieś ubrania przed wyjazdem do Anglii, a później na kolację. W pewnym momencie zgubiłam je z oczu, ale za to zobaczyłam jego - spojrzała na mnie z determinacją. - Musisz zrozumieć, że wtedy był naprawdę przystojnym i czarującym mężczyzną. Nigdy w życiu takiego nie spotkałam i żaden tak bardzo mi się nie podobał - no, może prócz Stuarta.
Odwróciła się z powrotem w stronę kominka i opowiadała dalej. Dowiedziałam się jak oczarował ją swoim zachowaniem, inteligencją. Jak rozmawiali długie godziny, przez co całkowicie zapomniała o przyjaciółkach. Dowiedziała się, że przyjechał do Paryża w interesach, załatwić kilka spraw dla swojego pracodawcy, jakiegoś sklepu- domyśliłam się, że chodziło o Borgina i Berksa. Harry wspominał, że młody Voldemort pracował tam od razu po szkole, zanim zniknął.
Pozwoliłam jej opowiadać, nie przerywałam, mimo że czułam na przemian przerażenie i szok. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Dopiero kiedy przyznała, że opowiedziała mu o rodowej umiejętności odbierania magii, podniosłam na nią czujne spojrzenie.
- … po tym wszystkim wyjechał i myślałam, że więcej go nie zobaczę, jednak się myliłam - poprawiła się na kanapie i sięgnęła po kubek z zimnym już kakao. - Pojawił się około miesiąc po naszej przeprowadzce do Londynu. Wtedy nie wiązałam śmierci twoich dziadków z jego pojawieniem, ale jak dłużej o tym myślę… - zobaczyłam łzę spływającą po jej policzku. Ścisnęło mi się serce, ale nie ruszyłam się z miejsca.

Przed śmiercią dziadków, Tom Riddle pojawił się u mamy tylko raz. Później przychodził codziennie, dając jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Widziałam w jej oczach, że cała opowieść przychodzi jej z trudem. Był to jeden z najczarniejszych okresów w jej życiu.
- Mimochodem podpytywał mnie o tę umiejętność odbierania magii, a ja głupia mu odpowiadałam - wstała i podeszła do okna. - W międzyczasie poznałam Stuarta, jednak byłam tak zauroczona Tomem, że nie zwracałam na niego uwagi. Spotykaliśmy się tak niemal codziennie, aż w końcu przyszedł taki moment, że został u mnie na noc…
Czekałam dłuższą chwilę, jednak ciąg dalszy się nie pojawił. Odchrząknęłam delikatnie i postanowiła lekko jej pomóc.
- I wtedy się poczęłam?
Kiwnęła głową.
- Tak, ale nie tylko - wciąż na mnie nie patrzyła. Wydawało mi się, że płacze, ale nie miałam pewności. - Podczas… aktu, zdołał pozbawić mnie całkowicie mocy magicznej. Początkowo nie byłam tego świadoma, ale rano gdy zniknął próbowałam rozsunąć magicznie rolety… i nic z tego nie wyszło. - Pochyliła głowę i teraz wyraźnie zobaczyłam kapiące łzy. Podziwiałam ją, że głos nie zadrżał jej nawet na sekundę. - Po tym wszystkim już więcej się nie pojawił, a po jakimś czasie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam już wtedy związana ze Stuartem.
Nie kryła się z niczym. Od razu jak dowiedziała się o ciąży, opowiedziała o wszystkim obecnemu partnerowi, nie chciała go oszukiwać. Wspominała również o magii, ale wtedy jej nie uwierzył.
Był oczywiście wściekły, ale ostatecznie zrozumiał. W końcu nie zdradziła go, wszystko wydarzyło się przed ich związkiem.
W mojej głowie zaczęła krążyć jedna, ważna kwestia.
- Nie pomyślałaś, żeby się mnie pozbyć?
Wiedziałam, że czarownice miały swoje sposoby na usuwanie niechcianej ciąży. Spojrzała mi prosto w oczy.
- Przez jeden krótki moment, ale tylko wtedy - powiedziała, a ja wiedziałam, że nie kłamie. - Później byłam w stanie zrezygnować nawet ze związku ze Stuartem mimo, że go pokochałam. Tom odebrał mi wszystko, ale zostawił jeden niespodziewany prezent, który to zrekompensował. - Uśmiechnęła się do mnie przez łzy, a w jej oczach znów pojawiła się miłość. - Jesteś moim cudem i nigdy nie żałowałam, że postanowiłam cię urodzić.

Wbrew sobie znowu poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy, tym razem wzruszenia. Wstałam i przytuliłam mamę - jedną z najsilniejszych osób, jakie znałam.
- A ja nigdy nie żałowałem, że zostałem z twoją mamą - odezwał się nowy głos. Szybko oderwałam się od mamy i odwróciłam do stojącego w drzwiach mężczyzny. Stuart Granger. - Witaj Hermiono.
Uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja poczułam, że jestem u siebie. Że jestem kochana.
Nie ważna krew. Nie ten ojcem, który spłodził, a ten który wychował. Swojego tatę miałam przed oczami.
Byłam wciąż zła, wcale mi nie przeszło. Jednak podczas opowieści mamy zrozumiałam, że nic z tego nie jest jego winą. Kochał mamę, kochał mnie, nigdy nie poczułam, aby traktował mnie w gorszy sposób. W pewnym stopniu był bohaterem.
- Cześć tato - odpowiedziałam, a obydwoje posłali mi zdziwione spojrzenia, które po chwili zamieniły się w uśmiechy ulgi.
Podeszłam do mężczyzny, który był w moim życiu od zawsze i przytuliłam go. Potem znów spojrzałam na mamę.
- Nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy… - powiedziałam. - Kto jeszcze o tym wszystkim wiedział? Jak udało ci się utrzymać to wszystko w tajemnicy? Dlaczego mówisz mi o ty teraz? - Wymawiałam głośno pytania, a w ostatniej chwili, przyszło mi do głowy coś jeszcze: - I dlaczego jestem w Gryfindorze, skoro moim ojcem jest potomek Slytherina?
Rodzice spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się lekko.
- To są cztery rzeczy… - powiedział Stuart i posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Mamo?
Wskazała kanapę, żebyśmy wszyscy znowu usiedli.
- O całej sytuacji, oprócz nas, wie Dumbledore. To on pomógł rzucić zaklęcia maskujące, aby Tom nie wyczuł twojej obecności. Udawało się, przez tak długi czas…
Stuart objął mamę i ścisnął jej ramię pocieszająco.
- Zrobiłaś wszystko co możesz. Nie gryź się tym.
- Czym? - mój umysł chyba miał za dużo informacji na raz, bo nic z tego nie zrozumiałam.
 - Wcześniej wykrzyczałaś, że mogłam nic nie mówić i nie niszczyć ci życia… i pewnie tak bym zrobiła - powiedziała mama. - Ale sytuacja się zmieniła. Tom dowiedział się o twoim istnieniu i z pewnością będzie cię szukał. Musisz wiedzieć, żeby móc się bronić.
No to teraz naprawdę nie mogło być już gorzej. Nie dość, że jestem córką najgorszego przestępcy, zabójcy i śmiertelnego wroga mojego przyjaciela, to jeszcze istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie mnie szukał… świetnie.
Czułam, że znów zaczynam się denerwować.
- Co do ostatniego pytania - usłyszałam i zaczęłam się zastanawiać, o co jeszcze pytałam… - Trafiłaś do Gryffindoru pewnie dlatego, że większość cech odziedziczyłaś po mnie - uśmiechnęła się. - Geny Riddle’a są silne, ale ja również jestem czystej krwi.
Granger szlama zmieniła się w Granger całkowicie czystej krwi. Przeskok o lata świetlne, nie ma co. Dodatkowo jestem pod ostrzałem krwiożerczego “tatusia”. I co ja powiem Harry’emu i Ronowi? Czy zrozumieją…
Poczułam się starsza o co najmniej dwadzieścia lat i straszliwie zmęczona. Za dużo tego wszystkiego jak na jeden dzień… ba! jak na jedno życie!
Czegoś takiego nigdy bym się nie spodziewała. Dlaczego właśnie ja?
Miałam ochotę poużalać się nad sobą, ale wiedziałam, że nie mogę zrobić tego przy rodzicach. Nie, kiedy patrzyli na mnie na poły ze strachem, na poły z miłością i nadzieją.
Scenę już zrobiłam, teraz muszę się wypłakać w samotności.
- Chciałabym wrócić… - rozejrzałam się za miejscem, gdzie mogłabym znaleźć proszek Fiuu.
Oczy mamy pociemniały.
- A może zostaniesz do jutra? - zapytała. - Dumbledore wie, że może tak się zdarzyć. Jutro odeślemy cię z powrotem do szkoły.
Spojrzałam na nią, następnie na tatę. Widziałam, że naprawdę im zależy, abym została. Może bali się, że jak zostanę z tym sama, na świeżo, to wróci żal i być może ich znienawidzę?
A miałam pewność, że tak nie będzie?
- Dobrze, zostanę - powiedziałam, a mama wypuściła powietrze z płuc. - Chciałabym jednak pójść się położyć, dobrze?
Było już dosyć późno, więc tylko skinęli głowami. Odpowiedziałam tym samym i ruszyłam w stronę schodów.
Myślałam, że będę przeżywać zachowanie Ronalda, jednak w świetle informacji, jakich się dowiedziałam, stało się to tak nieznaczącym szczegółem, że ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, iż nic mnie to nie interesuje.
Ciekawe czy jest to spowodowane szokiem, czy rzeczywiście mnie to nie boli?
Nie wiem.
Weszłam do pokoju i w ubraniach rzuciłam się na łóżko. Pozwoliłam, żeby łzy po raz kolejny popłynęły, ale nie czułam już tej histerii co wcześniej. W jakiś sposób… chyba się z tym pogodziłam. Nie sądziłam, że uda mi się uporać z tym tak szybko, ale z drugiej strony co mogłam zrobić? Rzeczywistości nie zmienię.
Z tą myślą zasnęłam.
Tego wieczoru śniły mi się prześladujące mnie czerwone oczy.

*~*~*


Miałam dodać jutro, ale stwierdziłam, że nie ma co czekać :D

Jest to z pewnością jeden z najcięższych rozdziałów, jaki przyjdzie mi napisać podczas tego opowiadania. Trochę się nad nim napracowałam, więc będę wdzięczna za Wasze opinie :)

Dzisiaj są moje urodziny, więc lecę zrobić coś dla siebie :D

Kolejny rozdział za tydzień :)

1 komentarz: