Siła teleportacji
przeniosła nas na Tottenham Court Road - jedną z najbardziej zatłoczonych ulic
Londynu, która nawet o tej porze była pełna ludzi. W myślach pogratulowałam
Harry’emu za wybór właśnie tej lokalizacji. Najlepsza z pewnością nie była…
jednak łatwiej było zgubić się w tłumie.
- Musimy się przebrać i
zastanowić co dalej - powiedział Harry, już w swojej postaci. Spojrzał na Rona.
- Wziąłeś ze sobą torbę?
Rudzielec kiwnął głową i
ruszył w stronę bocznej uliczki. Z szeroko otwartymi oczami obserwowałam, jak
wyciąga z kieszeni szaty wyjściowej niewielki pakunek i powiększa go jednym
dotknięciem różdżki. Kiedy się tak rozwinęli?
Poczułam dumę i smutek,
gdy patrzyłam jak wyciągają z torby ubrania na zmianę. Miałam przed sobą żywy
dowód na to, że tak naprawdę nie byłam im do niczego potrzebna. Potrafili sami
się zorganizować, spakować, zaplanować. Nie wiedzieć czemu, moje serce poczuło
się oszukane, lecz już po chwili zabiło szybciej ze zdziwienia.
- Trzymaj - powiedział
Harry, wyciągając w moją stronę kupkę ubrań. Przyjęłam je automatycznie, choć
byłam pewna, że moja twarz wyraża czysty szok. Potter widocznie się speszył, bo
odwrócił wzrok i potarł się dłonią po karku. - To są rzeczy Ginny -
wytłumaczył. - Pozwoliła nam zabrać kilka sztuk… na wypadek, gdybyś jakimś
cudem się pojawiła.
U jego boku, Ron
energicznie kiwał głową, wciągając spodnie na bokserki.
- Pomagała nam się
pakować - powiedział. - Zanim w ogóle się do tego zabraliśmy, zadaliśmy sobie
pytanie: co by zrobiła Hermiona? - Miałam otwarte usta. Na pewno.- I tak
spakowaliśmy ciuchy, książki, jakieś eliksiry lecznicze, trochę jedzenia...
Wspominałam coś o
zawodzie i smutku? Nawet jeśli, to w tamtym momencie zupełnie o nich
zapomniałam. Moje ciało zalała tak wielka czułość, że miałam ochotę płakać ze
szczęścia.
Upuściłam ciuchy na
brudną ziemię i rzuciłam w przód, żeby wyściskać przyjaciół. Nie mogłam
uwierzyć, że brali mnie pod uwagę w kwestii wyprawy mimo, że nawet nie byłam
jej świadoma.
- Tak naprawdę -
powiedział cicho Ron, gdy ściskałam go o sekundę za długo. Wykorzystał moment,
że Harry był odwrócony tyłem i przytrzymał mnie ręką, żebym nie uciekła. -
Harry był przeciwny naszej obecności. Uparłem się, że sam nie pójdzie i… -
zawahał się na moment. Odchylił się lekko i spojrzał mi w oczy. Byłam w stanie
dostrzec lekkie iskierki. - Powiedziałem, żebyśmy spakowali też ciebie.
Mimo lekkiego
dyskomfortu, posłałam mu ciepły uśmiech. Otwierałam usta, żeby podziękować, że
o mnie pamiętał, gdy usłyszeliśmy głośny jęk. Jak na komendę obróciliśmy się w
stronę przyjaciela, który klęczał na ziemi i trzymał się za głowę.
- Harry! - zawołałam,
dopadając go w dwóch susach i łapiąc za ramię. Oczy miał zaciśnięte za
okrągłymi okularami, a na czole perliły się krople potu. Zaczęłam rozglądać się
z przerażeniem dookoła, wyciągnęłam pierwszą lepszą różdżkę z torebki. Czyżby
to był atak?
- Hermiono… już… dobrze…
- wydyszał Harry, unosząc się powoli do pozycji stojącej. Ron pospieszył, żeby
mu pomóc, a wtedy na siebie spojrzeli. - On już wie.
Wtedy zrozumiałam. Mój
przyjaciel nie został ofiarą ataku… przynajmniej nie dosłownie. Został siłą
wciągnięty w umysł Voldemorta. Jak mogłam zapomnieć, że miewał takie
ataki?
Nagle dotarła do mnie
powaga oraz dwuznaczność przekazanej informacji. Wie… ale o czym?
Spojrzałam na niego,
moje oczy z pewnością wyrażały przerażenie, które targało moim sercem. Dotarło
do mnie, że nie boję się o siebie, a o Harry’ego, Blaise’a i Draco, którzy
musieli znieść gniew tego potwora.
- Wie, że zniknęłaś -
doprecyzował Harry, przygryzłam wargę. - I wie, że uciekliśmy razem. Jest
wściekły. Widziałem jak kazał Malfoy’owi torturować śmierciożercę o nazwisku
Rowle… - zamarłam. Poczułam się, jakby ktoś kazał mi połknąć żrący kwas, który
powoli, systematycznie, zaczął palić mnie od środka. Mimo to zauważyłam wahanie
na twarzy przyjaciela.
- Co jeszcze? -
zapytałam słabym głosem. Zmieszał się, złapany na gorącym uczynku. Zacisnęłam
dłonie w pięści. - Co jeszcze, Harry?!
- Hej, spokojnie! -
wtrącił się Ron niepewnie. Widziałam, że nie rozumie mojej reakcji. Szczerze
mówiąc, sama jej nie rozumiałam. Nie miałam najmniejszego powodu, żeby krzyczeć
na Harry’ego, a jednak to robiłam.
Odetchnęłam głęboko,
starając się uspokoić nerwy.
- Przepraszam, Harry -
powiedziałam łagodniej. - Ale muszę wiedzieć. Powiedz mi, proszę, co jeszcze
zobaczyłeś?
Zignorowałam wymianę
spojrzeń między chłopakami. Nie chciałam doszukiwać się w tym drugiego dna.
- Zauważyłem też
nieprzytomnego Notta - powiedział ostrożnie. - Nie wyglądał najlepiej…
Zacisnęłam usta,
kiwnęłam głową. Spodziewałam się tego, co nie zmieniało faktu, że moje sumienie
wrzeszczało z powodu mojego egoizmu… bo byłam egoistką, skazując ich na
cierpienie. W mojej głowie pojawiły się słowa Vodemorta: Nie różnimy się od
siebie tak bardzo, jakbyś tego chciała. Obydwoje zabieramy to, co nam się
należy, niezależnie od kosztów.
W tym momencie
nienawidziłam się tak bardzo, że aż bolało, a mimo to, kiwnęłam głową i po
prostu obróciłam się w bok. Nie mogłam nic zrobić tak czy siak. Byłam potrzebna
tutaj.
Ron przeskoczył
spojrzeniem ode mnie do Harry’ego i z powrotem.
- To… Gdzie teraz? -
zapytał neutralnym tonem, jakby nic się nie wydarzyło. Gdybym go nie znała,
nigdy nie usłyszałabym nuty, zdradzającej napięcie.
- Grimmauld Place -
powiedział Harry. Zmarszczyłam czoło. Pomysł nie był najgorszy, ale…
- Harry, a co jeśli
wpadnie tam Snape? - Wiedziałam, że prawdopodobieństwo, że nie przeżyje gniewu
Voldemorta za wypuszczenie mnie z Malfoy Manor było naprawdę duże, jednak
musiałam zapytać.
Zielone oczy spojrzały w
moje. Byłam pewna, że wiedział o czym myślę.
- Nie miałbym nic
przeciwko spotkaniu Snape’a - powiedział w końcu, tak zjadliwie, że aż mnie
zatkało. No tak, pomyślałam, nie miał z nim do czynienia od śmierci
Dumbledore’a… - Poza tym, gdzie indziej moglibyśmy się ukryć?
Przygryzłam wargę. Nie
miałam pojęcia i z tego co widziałam, nie miał go również Ron. Grimmauld Place
wydawało się najlepszą i z pewnością było najbardziej kuszącą opcją.
W końcu kiwnęłam głową,
nie zapominając, że od teraz na celowniku jest nie tylko Harry, ale również
ja.
- Prowadź.
*~*~*
Grimmauld Place, tak jak
przypuszczaliśmy, było całkowicie opuszczonym miejscem - nie licząc oczywiście
głów skrzatów domowych powieszonych na ścianach, starego obrazu Pani Black i
Stworka, o którego obecności dowiedzieliśmy się później.
Gdy chłopcy się
rozglądali, ja rzucałam zaklęcia ochronne. Chcieli mi pomóc, ale uparłam się,
że zrobię to sama. Potrzebowałam chwili dla siebie, co ostatecznie chyba
zrozumieli.
W mojej głowie cały czas
rozbrzmiewały słowa Harry’ego odnośnie tego, co zobaczył, trafiając do umysłu
Voldemorta. Martwiłam się. Martwiłam niemiłosiernie.
Podejmując decyzję o
ucieczce z przyjaciółmi byłam pewna, że Draco nie ma jeszcze we Dworze. Co do
Teodora… wiedziałam, że spotka go kara, nie sądziłam jednak, że aż tak surowa.
Harry nie powiedział mi, jak dokładnie wyglądał Nott- nie musiał. Widziałam
wszystko w jego oczach.
Zacisnęłam dłonie w
pięści, zamknęłam powieki, pod którymi pojawiały się na zmianę twarze dwóch
chłopaków, którzy w jakiś sposób zatrzęśli moim światem.
Wyrzuty sumienia były
palące, obezwładniały mnie swoją siłą. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i
oszaleję, dlatego tym razem z wdzięcznością powitałam dźwięk kroków na schodach
za mną.
- Hermiono? - usłyszałam
niepewny głos Rona. Obróciłam się, by na niego spojrzeć.
- Tak? - mój głos był
nieco szorstki, więc odchrząknęłam i zmusiłam się do uśmiechu.
- Właśnie dostaliśmy
patronusa - mówił dalej, pewnie, zupełnie niezrażony. - W domu wszystko w
porządku, nikomu nic się nie stało.
Poszerzyłam uśmiech, w
środku uginając się pod kolejną falą wyrzutów sumienia. Ani razu nie pomyślałam
o ludziach, którzy zostali na weselu.
*~*~*
Czas przy Grimmauld
Place płynął zastraszająco szybko i jednocześnie irytująco wolno. Pierwsze parę
dni spędziliśmy na doprowadzeniu przynajmniej kilku pomieszczeń do użytku,
nadrobieniu wiadomości z obydwu stron oraz burzy mózgów na temat tego, gdzie
mogą znajdować się horkruksy.
Gdy nie siedziałam z
przyjaciółmi, zajmowałam się przeglądaniem księgi od mamy oraz analizowaniem
książki przekazanej w testamencie, która okazała się niemalże idealną kopią
bajek Barda Beedle’a, wziętych przeze mnie z Malfoy Manor. Niemalże, ponieważ
wersja Dumbledore’a była napisana za pomocą starożytnych run, a moja po
angielsku. Tu też muszę sprostować - to ja miałam kopię, a runiczna wersja
zdawała się być oryginałem.
Przeczytałam ją kilka
razy, tak samo jak własną i znalazłam jedynie kilka szczegółów, które zmieniły
się w bajkach na przestrzeni lat. Doszłam do wniosku, że nie chodziło o treść,
więc zaczęłam drążyć głębiej. Moje spojrzenie padło na znak, którego nie było
zarówno w alfabecie runicznym, jak i w nowej wersji. Po dłuższych oględzinach
wywnioskowałam, że symbol został narysowany atramentem, co tylko wzmocniło moją
ciekawość. Czułam, że rysunek będzie miał ważne znaczenie dla dalszych
wydarzeń. Poczułam euforię, co tylko utwierdziło mnie w tych przypuszczeniach.
Gdy wychodziłam, by przekazać informację Harry’emu i Ronowi, spłynęło na mnie zrozumienie słów listu: Sowa jest kluczem, książka jest zamkiem. Stało się dla mnie jasne, że “Sową” jestem ja - czarownica uznawana za najmądrzejszą od czasów Roweny Ravenclaw. Czyżby Dumbledore przewidział, że znajdziemy sposób, aby wspólnie podjąć się zleconego przez niego zadania? Pokręciłam głową w podziwie. Ten człowiek był naprawdę wielkim czarodziejem i człowiekiem. Kolejna myśl starła uśmiech z mojej twarzy - z księgą mamy wciąż nie zrobiłam żadnych postępów.
Gdy wychodziłam, by przekazać informację Harry’emu i Ronowi, spłynęło na mnie zrozumienie słów listu: Sowa jest kluczem, książka jest zamkiem. Stało się dla mnie jasne, że “Sową” jestem ja - czarownica uznawana za najmądrzejszą od czasów Roweny Ravenclaw. Czyżby Dumbledore przewidział, że znajdziemy sposób, aby wspólnie podjąć się zleconego przez niego zadania? Pokręciłam głową w podziwie. Ten człowiek był naprawdę wielkim czarodziejem i człowiekiem. Kolejna myśl starła uśmiech z mojej twarzy - z księgą mamy wciąż nie zrobiłam żadnych postępów.
*
Niecałe dwa dni później,
moje odkrycie przyćmiły informacje zdobyte przez Harry’ego i Rona, a mówiąc
dokładniej- Stworka.
Harry opowiedział nam
już na samym początku, że horkruks (medalion), który zdobył podczas wyprawy z
Dumbledorem był fałszywy. Prawdziwy został wykradziony już dawno temu przez
niejakiego R.A.B., który - o ironio!- okazał się młodszym bratem Syriusza.
Udało się wyciągnąć ze starego skrzata informację, że właśnie jemu “pan
Regulus” zlecił zniszczenie magicznego artefaktu. Wszelkie próby wykonania
zadania spełzły na niczym, a na dodatek, po śmierci Syriusza, medalion został
wykradziony przez znanego złodziejaszka Mundungusa Fletchera, razem z innymi
cennymi rzeczami.
*
W te późne, sierpniowe
popołudnie, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, patrzyliśmy w
brązowe, zamroczone alkoholem oczy człowieka, przez którego zginął Szalonooki,
z trudem hamując chęć przyłożenia w jego zapijaczoną twarz. Widziałam niepokój
na twarzach chłopców, identyczny do tego, który czułam wewnątrz. Również złość
i szok, z powodu informacji, które - po ciężkich wybojach - wreszcie
uzyskaliśmy.
- Umbridge?- zapytał
Ron. Jego twarz bladła coraz bardziej, gdy nie spuszczał wzroku z gazety, z
której patrzyła na nas znienawidzona twarz byłej nauczycielki Obrony przed
Czarną Magią. Wiedziałam co czuł, nie cierpiałam tej baby równie mocno. Nikomu
jednak nie zaszła za skórę tak, jak Harry’emu. Kątem oka zauważyłam, że
bezwiednie pociera wierzch prawej dłoni, na której blizna układała się w słowa:
Nie będę opowiadał kłamstw.
Zacisnęłam dłonie w
pięści. Momentami nie potrafiłam znieść, że większość zła spotykala właśnie
jego.
- Ja tam nie wiem jak
się nazywa ta stara ropucha - powiedział Mundungus. Siedział rozwalony na
krześle, kopcąc fajkę. Smród powoli roznosił się po kuchni sprawiając, że
zaczęłam tracić oddech. Z trudem powstrzymałam odruch kaszlowy. - Powiedziała,
że mam jej oddać medalion, bo inaczej…
Ale nikt go już nie
słuchał. Dowiedzieliśmy się wszystkiego, czego chcieliśmy, więc Harry skinął
głową na Stworka, żeby pozbył się problemu z postaci złodzieja.
Choć nie padło żadne
polecenie, wszyscy wiedzieliśmy co musimy zrobić.
Całe przedsięwzięcie było nad wyraz niebezpieczne, dlatego potrzebowaliśmy pełnych dwóch tygodni, żeby opracować plan i choć trochę przygotować się do jego realizacji. Szczęśliwie, chłopcy mieli ze sobą resztkę eliksiru wielosokowego, którego ilość powinna wystarczyć akurat dla całej trójki.
Całe przedsięwzięcie było nad wyraz niebezpieczne, dlatego potrzebowaliśmy pełnych dwóch tygodni, żeby opracować plan i choć trochę przygotować się do jego realizacji. Szczęśliwie, chłopcy mieli ze sobą resztkę eliksiru wielosokowego, którego ilość powinna wystarczyć akurat dla całej trójki.
*~*~*
Szybciej, szybciej,
jeszcze trochę… przesuńcie się do cholery!
Krzyczałam w środku,
gnając przed siebie, jakby goniło mnie stado rozwścieczonych trolli. Moje serce
kołatało w rytm kroków, zagłuszało głosy mijanych ludzi. Nie byłam pewna, czy
mieliśmy szczęście, czy też pecha, że uciekaliśmy akurat przez pełne ludzi Atrium.
Z jednej strony nas spowalniali, z drugiej - dzięki nim utrzymywaliśmy dystans
od goniącego nas Yaxleya.
Nad moją głową
przeleciał czerwony promień, przez co prawie wyplułam serce ze strachu.
Widziałam przed sobą plecy Harry’ego i Rona, którzy kierowali się w stronę
ostatniego, wolnego punktu deportacyjnego.
Starałam się jak mogłam,
dotrzymać im kroku, jednak byłam coraz bardziej świadoma, że Yaxley depcze mi
po piętach.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że spotkaliśmy na swojej drodze akurat jego. Nie wystarczyło, że byłam przerażona samą akcją i wciągnięta w sam środek rozprawy dotyczącej czystości krwi kobiety, której nigdy wcześniej nie widziałam. Nie! Musiałam spotkać na swojej drodze właśnie jego - faceta, który zaatakował moich rodziców, a którego później wyrolowałam, że aż miło. Domyślam się, że tylko nieliczni wiedzieli skąd wzięła się przeciągła szrama na jego policzku - nie miał jej, gdy widziałam go ostatnim razem.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że spotkaliśmy na swojej drodze akurat jego. Nie wystarczyło, że byłam przerażona samą akcją i wciągnięta w sam środek rozprawy dotyczącej czystości krwi kobiety, której nigdy wcześniej nie widziałam. Nie! Musiałam spotkać na swojej drodze właśnie jego - faceta, który zaatakował moich rodziców, a którego później wyrolowałam, że aż miło. Domyślam się, że tylko nieliczni wiedzieli skąd wzięła się przeciągła szrama na jego policzku - nie miał jej, gdy widziałam go ostatnim razem.
W dodatku miałam jego
różdżkę, która jako jedyna z dwóch zabranych mnie słuchała. Nie dziwię się
więc, że rzucił się za mną w pogoń z dzikim rykiem, gdy tylko eliksir
wielosokowy przestał działać. Byłam za bardzo rozpoznawalna, musiałam coś z tym
zrobić.
- Hermiono, szybciej! -
dotarł do mnie spanikowany głos Harry’ego. Dobiegłam do niego w następnej
sekundzie, złapałam na rękaw szaty i włoski na ciele stanęły mi dęba. Nie
miałam możliwości ich ostrzec, odezwać się. Yaxley uczepił się mojej szaty z
zadziwiającą siłą, a złośliwe iskry w jego oczach mroziły moje serce.
Nie czekałam ani
sekundy. Gdy tylko dotknęliśmy stopami ostatniego schodka przy Grimmauld Place,
jednym ruchem różdżki ucięłam kawałek szaty i przeniosłam nas inne miejsce, z
nadzieją, że będzie bezpieczne.
Nie przewidziałam, że
konsekwencją nie przemyślanej akcji będzie rozczepienie Ronalda.
Byłam za to świadoma, że
skończyło się zasypianie w ciepłym łóżku w domu przy Grimmauld Place. Tamta
kryjówka była spalona. Stracona przez moją nieuwagę.
Jestem, czytam i czekam na więcej!
OdpowiedzUsuń