16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXXIV



Perspektywa Draco

Ponad 2 miesiące wcześniej

Patrzyłem na Teodora z mocno bijącym sercem. Ekscytacja i nieufność walczyły ze sobą, wywołując mętlik w mojej głowie. 
Potter ukrywa się na wybrzeżu. Z tego co wiem, coś planuje, podobno jeden z Weasleyów kręcił się ostatnio w okolicach Gringotta…
Nawet nie chciałem wiedzieć skąd miał takie informacje. Prychnąłem i założyłem ręce na piersi. Pierwszy szok powoli opuszczał moje ciało, więc skrzywiłem się z pogardą. 
- Niby czemu mam wierzyć w cokolwiek, co mówisz? 
Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem wahanie w jego ciemnych oczach, jednak zniknęło w następnej sekundzie. Zwinął dłonie w pięści i zrobił krok w moją stronę. 
- Słuchaj wiem, że zjebałem w przeszłości - powiedział. Gdy uświadomiłem sobie do czego zmierza, poczułem irracjonalną złość. - Wiem, że przeze mnie zginął mały Ares i wiem, że Blaise nigdy mi tego nie wybaczy, ale tego Notta już nie ma, to już nie jestem ja. 
Kręcił głową z takim przekonaniem, że niemal mu uwierzyłem. Niemal, bo za samo wspomnienie brata Zabiniego powinienem potraktować go Cruciatusem. Nie miał prawa mówić na jego temat. Nie po tym, jak wydał młodego w ręce Voldemorta. 
Przeszedłem z nogi na nogę i postanowiłem się nie wykłócać. Jeszcze. Zamiast tego uniosłem brew do góry z nadzieją, że moje spojrzenie jest chłodne.
- A niby co takiego się zmieniło, co? 
Nie odpowiedział. Milczał przez chwilę, dwie, jednak nie spuszczał ze mnie wzroku. Gdy zaczynał mi już działać na nerwy, nagle odwrócił się, widocznie zmieszany. 
- Ona.
Co?
Zmarszczyłem czoło, ręce opadły bezwiednie wzdłuż mojego ciała.
- Co ty tam mamroczesz? 
- Hermiona. 
Jedno słowo, powiedziane tym razem pewnym, mocnym głosem. 
Jedno słowo, które sprawiło, że moje serce nagle zaczęło bić mocniej. 
Imię, które od dłuższego czasu nie opuszczało moich myśli. 
Dziewczyna, która zagnieździła się we mnie, zaszyła pod skórą, przywiązała do siebie niewidzialną, a jednak niezniszczalną nicią. 
Pierwszą falę zdziwienia, zastąpiła nagła wściekłość, gorsza nawet od tej, którą poczułem na dźwięk imienia Aresa. 
- Nie mieszaj w to Granger, ty… 
- Uspokój się, Malfoy - przerwał mi, przez co znowu poczułem, że mam ochotę czymś go przekląć. Moja dłoń powędrowała do kieszeni. - Nigdy w życiu nie pozwoliłbym, żeby coś jej się stało…
Prychnąłem. Wydałem z siebie dźwięk śmiechopodobny, którego po prostu nie mogłem powstrzymać. Co za brednie. 
- Nie wierzysz mi? 
Jego oczy były mroczne, mina poważna. Pokręciłem głową, tym razem wykrzywiłem usta prześmiewczo.
- Po tym co odjebałeś? Chyba żartujesz. 
Znów pokręcił głową. 
- Nie wypieram się tego, co mówiła Bellatrix - powiedział, na co znów uniosłem brew do góry. Naprawdę myślał, że po takim wyznaniu coś wskóra? - Ale jak myślisz, dlaczego nikt się zainteresował faktem, że regularnie znikałeś z workiem jedzenia? Czemu nikt nie zwrócił uwagi, że codziennie zostajesz z nią na noc, a rano wychodzisz zadowolony jak nigdy wcześniej? 
Zaskoczył mnie. Poczułem jak cała pewność siebie ulatuje ze mnie w jednej chwili. Zadawałem sobie te pytania nie raz i nie dwa, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że po prostu mieliśmy szczęście… okazuje się jednak, że nie do końca. 
- Sądziłeś, że jesteś po prostu sprytny, prawda? - roześmiał się, idealnie odgadując moje myśli. Igiełki złości znów zaczęły wbijać się w moje nerwy. - To JA odwracałem uwagę. To JA pilnowałem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. To JA jestem sprytny, nie ty. 
Znów prychnąłem, choć wiedziałem, że ma rację. Nie wiem czemu, ale zacząłem mu wierzyć. Coś się w nim zmieniło… nie, to ONA coś w nim zmieniła tak, jak zmieniła i we mnie. 
- Zależy mi na niej - mówił dalej. - Nie pozwolę, żeby cierpiała, a wiem, że będzie, jak coś się stanie jej przyjaciołom. - Nie wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu patrzyłem i słuchałem. Po raz pierwszy od dawna zabrakło mi komentarza. - Wiem, że ma usuniętą pamięć. Wiem, że potrafi wchłaniać magię i wiem też, że jutro dostaniesz misję, która może się przedłużyć. Nie bez powodu powiedziałem ci o Potterze. Myślę, że możesz mu pomóc. 
Odwrócił się na pięcie i zaczął oddalać, gdy ja wciąż stałem w szoku. 
- Aha - usłyszałem jeszcze, gdy zatrzymał się na moment. - Od kiedy próbowała się zabić, zaklęcie jest na nią nałożone cały czas.
Obrócił się, by spojrzeć mi w oczy, najwyraźniej chciał się upewnić, że zrozumiałem co to oznacza. 
Zrozumiałem. W momencie, gdy to do mnie dotarło, uświadomiłem sobie coś jeszcze. Coś, co zupełnie mi się nie spodobało i sprawiło, że poczułem irracjonalną złość i zazdrość. 
- Ty ją kochasz, prawda? 
Moje słowa odbiły się od jego pleców, pustych ścian, zginęły z nicości, gdy zniknął za rogiem.

*~*~*

(...)
- Czekaj na mnie, Granger.
(...)
*

Miesiąc wcześniej

- Malfoy? - usłyszałem znajomy, zdziwiony głos i omal nie jęknąłem z ulgi. Krążyłem po tej pieprzonej plaży już dwie godziny i powoli zacząłem tracić nadzieję, że spotkam Pottera. 
Zabini przekazał mi przybliżone miejsce jego pobytu, ale ze względu na zaklęcie Fideliusa, nie mogłem ich znaleźć… dlatego łaziłem jak ten kołek i czekałem aż ktoś z nich mnie
zauważy. Nie mam pojęcia, dlaczego tak mi zależało… a właściwie mam. Ten powód miał na nazwisko Granger.
Obróciłem się w stronę Weasleya, który patrzył na mnie z wrogą ostrożnością. Różdżkę miał uniesioną w pogotowiu, a usta wykrzywione z niesmakiem. Był poobijany i osmolony - musiał dopiero co wrócić z jakiejś misji.
Wziąłem głęboki wdech. Z całych sił starałem się zachować spokój i nie pozwalać własnej dumie wychodzić na wierzch. 
Nie ważne, że nie cierpiałem tej rudej łasicy.
Nie ważne, że był zakochany w Granger, o co byłem cholernie zazdrosny. 
Wiedziałem, że mam tylko jedną szansę, żeby zdobyć zaufanie. 
Wiedziałem, że muszę to zrobić, inaczej ten koszmar nigdy się nie skończy. 
Schowałem własną różdżkę do kieszeni i uniosłem ręce do góry, żeby pokazać, że nie mam złych zamiarów. Obserwował mnie dłuższą chwilę, mógłbym przysiąc, że widziałem trybiki pracujące w jego małym móżdżku. 
- Chcę pomóc. 
Zaskoczyłem go. Widziałem zdezorientowany grymas, który jeszcze bardziej oszpecił jego i  tak brzydką twarz. 
- Pomóc? - uniósł brwi, następnie wycelował we mnie różdżkę. - Niby dlaczego miałbyś nam pomagać? Jesteś zakochanym w sobie, napuszonym arystokratą, który myśli tylko i wyłącznie o sobie. 
Poczułem, że zaczyna ogarniać mnie wściekłość. Zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech. Nie miałem zamiaru kłócić się z debilem. 
- Jest Potter? - zapytałem przez zęby. Jego prychnięcie omal nie zburzyło mojej samokontroli. 
- Uważaj, bo ci powiem. 
- Powiesz - warknąłem. Zaczął mi naprawdę działać na nerwy. - Powiesz, jeśli zależy ci na Granger. 
Wiedziałem, że trafiłem w czuły punkt w momencie, gdy słowa opuściły moje usta. Momentalnie obniżył rękę, jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
- Hermiona? Co z nią? Żyje? Ile wiesz?
Nie podobało mi się, że tak mu na niej zależy. Potwór w moim sercu warknął ostrzegawczo. 
- Wiem praktycznie wszystko: gdzie jest, co się z nią dzieje, jak się czuje… ale muszę najpierw pogadać z Potterem. 
Mierzył mnie wzrokiem, starał się przejrzeć na wylot. Zniecierpliwienie wylewało się ze mnie falami, ale pozwalałem mu na to. Zgodziłem się na ten moment oswojenia, bo wiedziałem, że jak wygram pierwszą bitwę, to później już będzie łatwiej. 
- Poczekaj tutaj - usłyszałem w końcu, zanim obrócił się wokół własnej osi i zniknął. 

*~*~*

Przekonanie Pottera do moich dobrych intencji zajęło mi około 2 godzin. Z kolei zdobycie zaufania… cóż, z tym sprawa okazała się dużo cięższa. 
Wiem, że nie byłem dla niego zbyt miły i właściwie od samego początku znajomości robiłem wszystko, żeby tylko zniszczyć mu życie. Wiem, że byłem gnojkiem, ale na Salazara, w grę wchodziło dobro całej społeczności czarodziejów! Wydawało mi się więc, że wszystkie winy powinny zostać wybaczone w trybie natychmiastowym. Niestety oni byli innego zdania. 
Dwa następne tygodnie pomieszkiwałem w jakimś zapchlonym namiocie, którego użyczyli mi z dobroci swojego gryfońskiego serca, i w którym spotykaliśmy się, żeby nieufnie rozmawiać o tym, co się dzieje. 
Gdy zobaczyli, że przez ten czas nie dzieje się nic niepokojącego, nikt ich nie nachodzi, ani nie śledzi, chyba uwierzyli wreszcie, że chcę im pomóc. Trochę to zajęło, ale wreszcie postanowili wtajemniczyć mnie w swój wielki plan, którym był napad na Bank Gringotta.
Byłem zdziwiony, a gdy odmówili podania dokładnych motywów, również sfrustrowany, ale zgodziłem się pomóc. Nie wiem dlaczego… a właściwie wiem i to również mnie frustrowało. 

*

Dni mijały mi na rzekomym wypełnianiu misji Voldemorta, planowaniu napadu z Potterem i Weasleyem, zatapianiu w emocjach Granger. 
Raporty składałem poprzez Blaise’a, który korzystając ze swojej funkcji, obiecał mieć na nią oko. 
Całymi dniami tłumiłem emocje, które do mnie docierały. Nie pozwalałem sobie na myślenie o niej, bo wiedziałem, że nie dam rady skupić się na wykonywaniu podwójnej misji.
Dopiero wieczorami, po całym dniu, kładłem się na starym, wypłowiałym łóżku namiotowym i z rękami pod głową skupiałem się nad tym co czuje Ona. Dzięki temu połączeniu wiedziałem, że żyje, jednak dopiero, gdy słyszałem potwierdzenie od Zabiniego, pozwalałem sobie na chwilę oddechu. 
Nie mam pojęcia, w którym momencie zrobiłem się aż tak miękką fają, ale utożsamiałem się z każdym cierpieniem, tęsknotą, ze wszystkim co odczuwała.
Chwilami, gdy nachodził ją nagły spokój, czułem przerażenie. Bałem się, że może wybaczyła Nottowi, że zastąpił moje miejsce, że teraz jego ramiona dawały jej ukojenie, zamiast moich…
W takich momentach ledwo powstrzymywałem się od powrotu. Zazdrość paliła moje wnętrzności, odbierała jasność umysłu, doprowadzała do szaleństwa. Raz czy dwa niemal przegrałem walkę ze sobą, ale w tym samym momencie zawsze pojawiał się Potter, jakby posiadał jakiś szósty zmysł. Zostawałem, tęskniłem, czekałem.

*~*~*

3 dni wcześniej

- Smoku, mamy problem - powiedział Zabini, bez ostrzeżenia wchodząc do mojego namiotu. Jako jedyny wiedział, gdzie mnie szukać, tylko jemu powierzyłbym własne życie bez mrugnięcia okiem.
Uniosłem na niego poirytowane spojrzenie, ale postanowiłem nie komentować. 
Przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Już jakiś czas temu zauważyłem, że wygląda na szczęśliwego, co nie miało miejsca od śmierci Aresa. Dopiero niedawno odkryłem powód tej zmiany… i szczerze mówiąc, wciąż nie mogę uwierzyć, że związał się z najmłodszą z Weasleyów. Aż było mi żal Potter’a… no dobra, może tylko trochę.  
- Jaki problem?
- Jest coraz bardziej nerwowy. Zaczyna rozsyłać za tobą innych, żeby sprawdzili co ci zabiera tak dużo czasu.
Zesztywniałem. Domyślałem się, że w końcu do tego dojdzie, miałem jednak nadzieję, że zostało mi jeszcze trochę czasu. Najwyraźniej życie postanowiło inaczej. 
- Cholera - odłożyłem pióro i przejechałem dłonią po włosach. - Ile mam czasu?
Pokręcił głową.
- Niewiele. Na twoim miejscu poinformowałbym Pottera o sytuacji i najpóźniej jutro w południe teleportował się do Malfoy Manor, żeby złożyć osobiście raport - przerwał na moment i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. - Masz informacje, na których mu zależało? 
- Oczywiście - żachnąłem się. Już dawno zdobyłem to, czego ode mnie oczekiwał. 
Blaise pokiwał głową i obrócił się do wyjścia. Zanim jednak zniknął,rzucił mi ostatnie spojrzenie przez ramię.
- Ona cały czas siedzi w swoim pokoju i z tego co wiem, nikt nie odebrał ci dostępu. 
Patrzyłem jak znika w mroku nocy, a moje serce zadrżało w oczekiwaniu.

*

2 dni wcześniej

Było chwilę po południu, gdy przekroczyłem próg Malfoy Manor. Wiedziałem, że w pierwszej kolejności powinienem pójść do kwater Voldemorta, jednak moje nogi same zaprowadziły mnie pod drzwi do pokoju Granger. 
Chwyciłem za klamkę z mocno bijącym sercem i na moment się zawahałem. Nie było mnie tyle czasu… kogo zastanę po drugiej stronie? Jak mnie przyjmie?
Miałem ochotę prychnąć sam na siebie. Pokręciłem głową i wszedłem do środka. 
Nie zdążyłem się nawet dobrze rozejrzeć, gdy poczułem jak coś uderza we mnie z impetem. Wiotkie ramiona objęły moją szyję, znajomy zapach ukoił nerwy, rozluźnił mięśnie, które spięły się w akcie obronnym. 
Nawet nie wiem kiedy objąłem ją równie mocno, twarz wtuliłem w miękkie włosy. Znajomy zapach pergaminu uświadomił mi, jak bardzo tęskniłem za tą dziewczyną. Poczułem, że od kiedy opuściłem ją ponad dwa miesiące temu, dryfowałem w nicości i dopiero teraz, w jej ramionach, wreszcie stanąłem w miejscu, wróciłem do domu. 
Gdyby rok temu ktoś powiedział, że dziewczyna, którą nienawidziłem z całego serca, stanie się całym moim światem - nigdy bym w to nie uwierzył. 
Nigdy nie kochałem i nie sądziłem, że pokocham. Nigdy na nikim mi nie zależało i nagle pojawiła się ona - kujonka, za którą oddałbym cały majątek, nazwisko, ba! nawet życie.
- Kiedy wróciłeś? - zapytała. Odsunęła się na krok, spojrzała mi w oczy, a ja jedyne co chciałem zrobić, to przyciągnąć ją z powrotem. 
- Przed chwilą. 
Przekrzywiłem głowę, pochyliłem się, żeby ją pocałować i pociągnąłem za rękę w stronę foteli. Wiedziałem, że muszę się streszczać - gdy złożę raport, będziemy mieli dla siebie dużo więcej czasu.  
- Mam coś do zrobienia, ale musiałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku. 
Posadziłem ją na fotelu i dopiero wtedy zauważyłem jak bardzo się zmieniła. Była wychudzona, jej policzki nieco się zapadły, a pod oczami widać było dwa fioletowe cienie. W jej pięknych, brązowych oczach widziałem coś, co mnie przerażało, jednak ostatecznie poczułem nieopisaną ulgę, gdy dotarło do mnie, że żyje i wreszcie jest obok mnie. 
- Muszę iść - powiedziałem. Moje serce ścisnął ból na samą myśl, że znowu muszę ją zostawić. Widziałem, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć, więc położyłem jej dłoń na ramieniu i pogładziłem z czułością, której nigdy bym się po sobie nie spodziewał. - Wrócę tak szybko, jak to będzie możliwe. 
Pochyliłem się, by jeszcze raz ją pocałować. Za mało, za krótko. Z trudem zmusiłem się do odsunięcia.
- Nie trać wiary i… czekaj na mnie, Granger.
Użyłem dokładnie tych samych słów co ostatnim razem, po plecach przebiegł mi dreszcz niepokoju. 
Nie chciałem się zatrzymywać, odwracać, a mimo to przystanąłem, żeby rzucić jej ostatnie spojrzenie. Nie rozumiałem dlaczego patrząc na nią czułem irracjonalny niepokój.

*~*~*

Spotkania z Voldemortem zawsze mnie stresowały. Za każdym razem czułem się jak nic nie warty robak, który nie zasługuje na nic innego, poza pogardliwymi spojrzeniami i zdawkowymi słowami. 
Kiedyś podziwiałem tego potwora. Z dumą głosiłem jego poglądy, chwaliłem się względami jakimi cieszyła się moja rodzina. Teraz tego nienawidzę. Nie cierpię jego, tego domu, faktu, że więzi i zmusza Granger do tych wszystkich rzeczy. Gdybym był na jej miejscu już dawno bym oszalał, albo się zabił…
Na samą myśl, że coś mogłoby jej się stać, poczułem wszechogarniającą wściekłość. Zacisnąłem zęby, dłonie zwinąłem w pięści. 
Rozmowa z Voldemortem, próby przeczesywania mojego umysłu, Cruciatus za zwłokę w wykonaniu zadania - to wszystko zmęczyło mnie do tego stopnia, że przed powrotem do Granger, postanowiłem się odświeżyć i chwilę zdrzemnąć. Byłem pewny, że udało mi się przekonać Voldemorta o swojej wierności, a jednak nie potrafiłem oprzeć się przeczuciu, że coś mnie omija. Coś nieuchwytnego, przerażającego i… ostatecznego.

*

Obudziło mnie mocne walenie w drzwi. Momentalnie poderwałem się do pozycji siedzącej, z paniką rozglądałem się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem w swoim pokoju w Malfoy Manor i, że miałem położyć się tylko na chwilę, a najwidoczniej zasnąłem. 
- Kurwa mać - zwlokłem się z łóżka, otworzyłem drzwi i omal nie upadłem, gdy do pokoju wpadł Nott. 
Wyglądał na nieźle przerażonego, więc fala irytacji, która ogarnęła mnie w pierwszej chwili rozpłynęła się w morzu niepokoju. 
- Byłeś u niej dzisiaj? - zapytał poważnie. Nie przywitał się, nie usiadł. Stał w miejscu i patrzył na mnie z ostrą powagą. Po raz pierwszy w życiu poczułem się przy nim nieswojo, a jednak zdobyłem się na prychnięcie. 
- A co cię to obchodzi? 
Westchnął głośno, drżącą ręką przeczesał przydługie czarne włosy.
- Czyli byłeś…
Fala irytacji na nowo powróciła. Nie miałem zamiaru pozwolić, żeby się panoszył, nic nie obchodziło mnie jego zdanie. 
- Nie będę się przed tobą tłumaczył, Nott - warknąłem. - Moja relacja z Granger…
- On wie.
Moje serce zamarło zanim jeszcze dotarł do mnie sens tych słów. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, a w powietrzu unosiła się przedziwna mieszanka emocji - przerażenia, zrozumienia, żalu… braterskiej więzi, która nas łączyła, zanim wydał Aresa na pewną śmierć. 
Nie mogłem tego znieść, nie chciałem przyjąć. Zacisnąłem dłonie w pięści, odwróciłem wzrok. 
- Musisz uciekać…
- Nie mogę - zaprotestowałem. - Nie zostawię jej. 
Parsknął, ale nie było w tym dźwięku nic z rozbawienia - był przepełniony irytacją i czymś na wzór podziwu. 
- On cię zabije. - Patrzyłem na niego, analizowałem jego słowa, próbowałem znaleźć rozwiązanie z tej popieprzonej sytuacji. - A ty nie możesz umrzeć. Nie tak naprawdę. 
Zmarszczyłem brwi. Zupełnie nie rozumiałem, o czym on do cholery pieprzy. 
- Co ty odwalasz, Nott? O co ci chodzi?
Odwrócił się na moment, widziałem, że opadły mu ramiona. Gdy spojrzał na mnie ponownie, jego wyraz twarzy sprawił, że poczułem ciężar bólu, wyrzutów sumienia i żalu, jakie nosił na swoich barkach. 
- Wiem, że jesteś potrzebny Potterowi do wykonania jakiegoś ważnego kroku w pokonania Czarnego Pana - powiedział, a mnie oblał zimny pot. - Wiem też, że jesteś jedyną rzeczą, która utrzymuje Ją w pionie. Nie oszalała tylko dzięki tobie, ale przez ciebie też nie potrafi zebrać w sobie determinacji, żeby tupnąć nogą i uciec…
Prychnąłem i założyłem ręce na piersi w dziecinnym geście buntu, a mimo to wiedziałem, że ma rację - blokowałem ją przed ostateczną decyzją o ucieczce… wciąż kazałem na siebie czekać. 
- Musisz umrzeć, żeby mogła się uwolnić, ale musisz być żywy, żeby dokończyć to, co zacząłeś z Potterem i żeby się nią zaopiekować…
Zdezorientowanie i irytacja wprowadzały zamęt w mojej głowie. Zupełnie nie rozumiałem o czym do mnie mówi, co próbuje przekazać. Pustym wzrokiem patrzyłem jak krąży po pokoju, głęboko zamyślony. 
- Nott, czy mógłbyś łaskawie…
- Ja to zrobię.
Zgłupiałem jeszcze bardziej.
- Co?  
- Ja to zrobię. Umrę zamiast ciebie.
Cisza, która otoczyła nas po tych słowach była najcięższą i najdziwniejszą, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Czułem niepokój, niechęć, niedowierzanie.
Patrzyłem na niego, tego który kiedyś był dla mnie jak brat, później zdradził, stracił zaufanie i szacunek. Patrzyłem i nie rozumiałem. Nie docierało do mnie jakie możliwe motywy skłoniły go do tych słów.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło zanim odważyłem się w końcu odezwać. Moje gardło było jak papier ścierny, gdy wypowiedziałem tylko jedno słowo:
- Dlaczego?
Wyraz jego twarzy nieco się zmienił, gdy na mnie spojrzał. 
- Bo chcę, bo mogę… bo to jedyny sposób, żeby uratować Ją i, żeby odpokutować całe zło, do którego się przyczyniłem.
Z pewnością miałem idiotyczny wyraz twarzy. Wciąż nie rozumiałem, a jednocześnie zrozumienie otuliło moje ciało ciasnym kokonem. W tamtym momencie zacząłem patrzeć na niego zupełnie innym wzrokiem. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak bardzo się zmienił i jak bardzo zmieniłem się ja.
- Nott… Teo…
Uniósł dłoń, żeby mnie uciszyć. Poczułem wdzięczność, bo i tak nie wiedziałem, co powiedzieć. Przełknąłem głośno ślinę. 
- Wiem, że już to mówiłem, ale naprawdę żałuję tego co się stało z Aresem - powiedział z autentycznym żalem w głosie. - Żałuję też tego, że początkowo donosiłem na Hermionę. Być może, gdybym wybrał inną drogę, ona by teraz… - odetchnął głęboko, a mnie przeszedł dreszcz na możliwość, którą miał na myśli. Możliwość, że byłaby jego, nie moja. -  To nie ważne, wybrała ciebie i najwidoczniej tak musiało być. 
Podszedł tak, że stanął tuż przede mną. Po raz pierwszy w życiu poczułem się mniejszy… gorszy od niego. 
- Obiecaj mi, Draco - powiedział twardo. - Obiecaj, że odnajdziesz ją tak szybko jak się da, że się nią zaopiekujesz - siła jego słów hipnotyzowała mnie, przerażała, wprowadzała w trans. - Obiecaj, że nie pozwolisz jej umrzeć. 
Zmroziło mnie. Odliczyłem w myślach do pięciu zanim odważyłem się na pojedyncze kiwnięcie głową. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, zanim odpowiedział tym samym. Dopiero wtedy obrócił się i wreszcie usiadł. 
- Chciałbym też, żebyś przekazał ode mnie dwa listy, gdy już będzie po wszystkim: jeden Blaise’wi i jeden Hermionie - “gdy już pokonacie Voldemorta” taki był przekaz między wierszami.
Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Czułem się źle z tym, że ktoś miał oddać za mnie życie. Nie wiedziałem, czy dam radę iść dalej z takim brzemieniem. Z drugiej strony nie byłem gotowy, żeby z własnej woli zrezygnować z możliwości życia z Granger… wciąż byłem egoistycznym gnojkiem, nie ważne jak bardzo się pozornie zmieniłem.
Zanim usiedliśmy do szczegółowego planowania, zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. Miłość Teodora Notta do Hermiony Granger była prawdziwa, czysta, niesplamiona. Była tak silna, że potrafił poświęcić własne uczucie i własne życie, tylko po to by Ona była szczęśliwa, bo wiedział, że Jej serce należy do innego - do mnie. Czy byłbym w stanie zdobyć się na taki sam krok?
Nigdy nie miałem poznać odpowiedzi na to pytanie.

*~*~*

Dzień bitwy

Pierwszy kontakt z taflą wody był porównywalny do uderzenia z rozpędu w ścianę. Lodowate zimno momentalnie okryło mnie od stóp do głów, wydarło powietrze z płuc. 
Skacząc z grzbietu lecącego smoka, nie spodziewałem się tak bolesnych konsekwencji. Tak właściwie, wydając komendę “skacz” nawet przez moment o nich nie pomyślałem. 
Przez długą chwilę nie wiedziałem, w którą stronę powinieniem płynąć, żeby wydostać się na powietrze i gdyby nie Potter, z pewnością bym się utopił. Marna śmierć po tym, co przeszedłem. 
- Cholera, Malfoy, mogłeś uprzedzić wcześniej, że masz zamiar skakać - marudził Weasley, wykręcając swoje mokre szaty. Przewróciłem oczami i opadłem na chłodną ziemię. Wciąż nie wiedziałem jakim cudem tolerowałem tego człowieka… już nie mówiąc o tym, że on tolerował mnie.
Tak, tolerowanie to dobre słowo na stosunki, które nas łączyły. Obydwoje robiliśmy to tylko dla jednej osoby… ewentualnie dwóch, ale o tym uświadomiłem sobie dopiero jakiś czas później - wtedy jeszcze Potter był dla mnie przymusowym towarzystwem, niezbędnym do osiągnięcia celu. 
- Gdybyśmy nie skoczyli, to zaraz by nas zeżarł - burknąłem bez otwierania oczu. Nie miałem ochoty oglądać go dłużej niż było to konieczne. 
- Co? 
Westchnąłem i wciąż z zamkniętymi oczami, wskazałem dłonią przeciwległy brzeg. Gdy usłyszałem sapnięcie zrozumiałem, że moje przypuszczenia okazały się słuszne - smok obniżał lot, żeby wylądować i odpocząć. 
Otoczyła nas cisza, którą każdy z nas wykorzystał na doprowadzenie się do porządku. Jedynym słyszanym dźwiękiem, był daleki odgłos chłeptania wody, aż ciszę przerwał głośny syk. 
Przez ten czas, który przebywałem z Potterem, zdążyłem przyzwyczaić się do jego sporadycznych ataków i wizji, jednak od kiedy zostawiłem Ją samą, każde wejście Pottera w umysł Voldemorta sprawiało, że moje serce gwałtownie przyspieszało. 
Nie zastanawiając się wiele, podszedłem do niego i złapałem za ramię, żeby nie upadł. 
Nie odzywałem się, dałem mu czas, choć w środku rozrywało mnie z ciekawości. Po chwili odsunął dłonie od głowy i spojrzał na mnie z przerażeniem wypisanym w oczach. 
- On wie…
Moje serce przestało bić, w głowie momentalnie pojawiły się jak najgorsze scenariusze kolejnych wydarzeń. Skoro dowiedział się o naszej dywersji, to domyślił się też pewnie, że nie ma przewagi nad Granger i prędzej czy później mu się oprze. A jeśli ją zabije? 
Moje nogi automatycznie zrobiły krok w tył. 
- O czym wie? - zapytał Weasley, więc Potter zwrócił się ku niemu. 
- Wie, że włamaliśmy się do Gringotta - wytłumaczył, a ja poczułem, że na nowo zaczynam oddychać. Wyciągnął Czarkę Helgi Hufflepuff, którą ukradliśmy ze skarbca rodziny Lestrange i zmarszczył czoło. - Ostatni element układanki znajduje się w Hogwarcie i tam właśnie zmierza…
- To na co czekamy? - zerwałem się z miejsca, trochę zbyt gwałtownie jak na mnie. Zobaczyłem błysk podejrzliwości w ich spojrzeniach i miałem ochotę zdzielić się po głowie. 
- Jest jedna rzecz, której nie rozumiem - powiedział Potter. Nie odrywał ode mnie wzroku, jego spojrzenie stwardniało. - Mówiłeś, że Hermionie nic nie grozi, że zostawiłeś ją w bezpiecznych rękach… a jednak właśnie widziałem jak twoje ciało pada bez życia, a ona…
Odwrócił się, niezdolny do zakończenia zdania. Moje serce zrobiło się nagle niesamowicie ciężkie na myśl o tym, co musiała przeżywać… Zgodziłem się na ten plan, jednak w tym momencie niesamowicie się za to nienawidziłem.
- Co? - obydwaj podskoczyliśmy na to pytanie. Zupełnie zapomnieliśmy o obecności Łasica. - Jakim cudem umarł, skoro jest tutaj?
- Dobre pytanie - przytaknął Potter. - Chyba czas powiedzieć nam prawdę, ale najpierw przenieśmy się do Hogwartu.

*

Wiedziałem, że mój widok nie wywoła powszechnej radości, jednak nie spodziewałem aż tak dużej fali niechęci. Próbowałem tłumaczyć to sobie faktem, że byłem pod postacią Notta, jednak bądźmy szczerzy - na widok Draco Malfoy’a też nikt nie skakałby z radości.
Sytuacji nie poprawiał również fakt, że po usłyszeniu rewelacji na temat moich stosunków z Granger i planu wymyślonego przez Notta, Łasic patrzył na mnie z wyrazem nieskrywanej chęci mordu na twarzy. I puff… wrażliwa tolerancja, jaka się między nami utworzyła, została obrócona w pył. Nie, żeby mnie to obchodziło.Tak naprawdę miałem to wszystko totalnie gdzieś - jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to Granger.
Zobaczyłem w tłumie uczniów długie, rude włosy, więc momentalnie rozejrzałem się też za Zabinim. 
- … szukamy czegoś, co należało do Roweny Ravenclaw - produkował się Potter. Na środku Pokoju Życzeń utworzył się półokrąg, który zasilała każda osoba, zainteresowana jego słowami. 
Nie miałem zamiaru tego słuchać. Moja rola w tym wszystkim się skończyła. Teraz najważniejsza była Granger, tylko ona się liczyła. 
Ruszyłem bez słowa przed siebie, uczniowie rozchodzili się przede mną ze zdziwieniem w oczach. Nawet nie wiem, jak Potter wytłumaczył moją, a raczej Notta obecność, ale dopisałem to do długiej listy rzeczy, które po prostu miałem w dupie. 
- Hej! - krzyk Łasica przeciął ciszę. Przewróciłem oczami, ale nie zatrzymałem się w miejscu. Od drzwi dzieliło mnie już tylko kilka metrów… Poczułem uścisk na ramieniu. - Gdzie się niby wybierasz?
Wyszarpnąłem się, zacisnąłem zęby. 
- Nic ci do tego. 
- Idziesz jej szukać, prawda? - W jego głosie nie było złości, tylko stanowcza determinacja. Prawie sapnąłem ze zniecierpliwienia. - Idę z tobą. 
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem ponad jego ramieniem na Pottera, który właśnie ustalał jakieś szczegóły z Pomyluną, ale jego wzrok co chwilę uciekał do młodej Weasley. Najwyraźniej nie wiedział, że zostawiła go dla innego… Pomyślałem o tym, że Granger mogłaby wybrać Notta, albo co gorsza Łasica… i po raz pierwszy zrobiło mi się go naprawdę żal. 
Pokręciłem głową i bez słowa ruszyłem do drzwi. Wiedziałem, że mam za sobą Weasleya, przyczepionego jak żywy ogon. 

*

Walczący gromadzili się w każdym dostępnym kącie. Mieszanina uczniów i zamaskowanych Śmierciożerców. Zaklęcia leciały z każdej strony, ściany się sypały, w powietrzu unosił się kurz. 
Nie widziałem jej nigdzie. Sprawdziliśmy cały zamek, ściągając na siebie zdziwione spojrzenia jednej i drugiej strony. Mijałem ich bez słowa, miałem gdzieś jak bardzo nietypowy duet tworzyliśmy z Łasicem. Wiedziałem, że zależy mu równie mocno na odnalezieniu Granger co mi i to wystarczyło, żeby go tolerować. Zresztą nie odzywaliśmy się do siebie praktycznie wcale, co odpowiadało mi równie dobrze. 
Czułem coraz mocniejsze bicie serca, odmierzające każdy krok, wzrastające z każdą sekundą. Podświadomość podpowiadała mi, że skoro nie ma tu Voldemorta to nie będzie i Jej, a jednak wciąż szukałem. 
Byłem tak zatopiony w myślach, że dopiero po chwili zauważyłem, że znajdujemy się w okolicach łazienki Jęczącej Marty.  Zatrzymałem się jednak w momencie, gdy Weasley zaczął do niej wchodzić. 
- Co ty, kurwa, robisz? 
Odwrócił się powoli, wyciągnął z kieszeni ten przeklęty kielich, który ukradliśmy z banku Gringotta. Zmrużyłem powieki, na co przewrócił oczami.
- Nie jęcz, Malfoy - powiedział. Odwrócił się, żeby otworzyć drzwi i przystanął. - Ona jest z Nim, a jego tu nie ma. Równie dobrze możemy się na coś przydać i pomóc Harry’emu wygrać wojnę. 
Założyłem ręce na piersi, prychnąłem jak dziecko, ale wiedziałem, że ma rację. Nie pasowało mi po prostu to, że jest to pomysł Łasica, a tym bardziej, że mówi coś sensownego. 
- Chcesz, żeby była bezpieczna, czy nie? 
Głupie pytanie. Nie wiedziałem jak odpowiedzieć, więc po prostu prychnąłem ponownie. Do teraz nie wiem, jakim cudem kolejne słowo opuściło moje gardło:
- Prowadź.

*~*~*

Straciłem Weasleya w tłumie walczących, gdzieś w okolicach Wielkiej Sali. Coraz mniej ludzi walczyło, a coraz więcej ścieliło ziemię. Nie miałem pojęcia, która strona wygrywa, odbijałem zaklęcia automatycznie. 
- Nott? - usłyszałem za plecami. Uzupełniłem dawkę eliksiru pół godziny wcześniej, więc wciąż byłem pod inną postacią. Musiałem być, dopóki żył Voldemort. 
Odwróciłem się w stronę Zabiniego, który stał parę kroków ode mnie, z dezorientacją wypisaną na twarzy. 
- Diable, wyprę się tego, ale cieszę się, że żyjesz - powiedziałem. Zdziwienie w jego oczach znacząco się pogłębiło, zanim zobaczyłem w nich iskierkę zrozumienia. Odbił zaklęcie, zrobił krok w przód. 
- Draco? 
Nie odpowiedziałem, uśmieszek wystarczył. Zaczął kręcić głową i pociągnął mnie w bok, do wgłębienia za pomnikiem.
- O co chodzi? Czemu jesteś Nottem? 
- Później - powiedziałem. Nie miałem  na to czasu, nie teraz. Złapałem go za ramiona, spojrzałem w oczy. Zupełnie jak nie ja, ale nic mnie to nie obchodziło. - Widziałeś Ją? 
Obserwował mnie chwilę, zanim skrzywił się i pokręcił głową.
- Nie… i z tego co wiem, Gin też jej nie widziała. 
Spodziewałem się tego, ale i tak miałem ochotę przeklnąć. Puściłem go, zrobiłem parę kroków w tył, ścisnąłem dłońmi głowę. 
Musiałem doprowadzić plan Notta do końca. Poświęcił się, dla niej, dla mnie… dla nas. Musiałem dotrzymać danego mu słowa. 
Ale w pierwszej kolejności musiałem się opanować. 
- Powiedz mi co tu się…
- Walczyliście dzielnie… - donośny głos przerwał mi w pół słowa. Zdawał się dobywać z każdej ze ścian, z powietrza, z każdego kąta. Momentalnie się spiąłem. - Każę moim ludziom się wycofać, wykorzystajcie ten czas i zajmijcie się swoimi zmarłymi - głos odbijał się echem, dzwonił w uszach, przyprawiał o ból głowy. 
- Zwracam się teraz do ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś by inni walczyli za ciebie i ukrywałeś się jak tchórz. Mam coś, co wyciągnie cię z twojej marnej kryjówki… - moje mięśnie spięły się podświadomie. Intuicja podpowiedziała mi co się zaraz stanie i wcale mi się to nie podobało. - Granger. Jeśli nie pojawisz się o czasie, sam, dziewczyna zginie. Masz czas do północy. 
… dziewczyna zginie…
Mój świat zatrząsł się w posadach. Gdyby nie interwencja Zabiniego, byłbym tam w tej samej sekundzie.

*

Tłum uczniów zasłaniał mi widok. Słyszałem krzyki- wyrażały rozpacz, niedowierzanie, rosnący strach i niepokój. 
Odszedłem od Blaise’a, zacząłem przeciskać się przez zbieraninę ludzi, aż wreszcie zobaczyłem co wywołało ogólne poruszenie. 
Nie więcej niż trzysta metrów od wejścia do zamku zatrzymał się orszak prowadzony przez Voldemorta. Uczniowie wzdychali na widok ciała Pottera zwisającego bezwładnie na rękach Hagrida, a ja widziałem tylko Ją. 
Była blada, skulona w sobie, całkowicie obojętna. Twarz miała zwróconą w stronę Pottera, ale nawet z tej odległości widziałem, że jej spojrzenie jest puste. 
Poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. 
Ludzie wokół mnie krzyczeli, przeczucali się wyzwiskami ze Śmierciożercami, wygrażali, a ja widziałem tylko dłoń Voldemorta bawiąca się bezwiednie włosami dziewczyny, za którą oddałbym cały majątek zgromadzony przez ród Malfoy’ów. 
Nagle zrobiło się poruszenie - ktoś mnie pchnął, ktoś się przewrócił, krzyki przybrały na sile. Potrzebowałem sekundy, żeby zrozumieć, co się wydarzyło - Potter jednak przeżył!
Nie byłem świadomy, jak bardzo przywiązałem się do tego bliznowatego chłopaka, dopóki po raz kolejny umknął śmierci, która tym razem miała być ostateczną. Zerknąłem w tamtym kierunku tylko na sekundę, żeby potwierdzić sobie, że nie ma mowy o pomyłce, obróciłem się do Granger i wszystko zniknęło. 
Świat stanął w miejscu, nie było tłumów, nie było krzyku. Byliśmy tylko my, wpatrzeni w siebie. Posłałem jej swój firmowy uśmiech i zobaczyłem, że na jej twarzy odmalowuje się zdziwienie. Mimo, że dzieliło nas dobrych kilkadziesiąt metrów, widziałem blask na nowo obejmujący jej spojrzenie, dodający życia. Odliczyłem dokładnie pięć uderzeń serca nim zamknęła oczy i odwróciła się ze zbolałym wyrazem twarzy. 
Chciałem do niej podejść, przytulić powiedzieć, że to ja, że wszystko będzie w porządku. Wiedziałem jednak, że nie mogę jej tego obiecać. 
Zebrałem się w sobie, zrobiłem krok w przód i w tym samym momencie dotarło do mnie, że znajduję się pośrodku piekła. Walka rozgorzała na nowo, uczniowe, nauczyciele, śmierciożercy, wszyscy przerzucali się zaklęciami. 
Z mocno bijącym sercem odwróciłem się z powrotem do Granger, ale już jej nie było. Zalała mnie fala przerażenia, która nawet na moment nie zniknęła, gdy zobaczyłem, że kieruje się w stronę Pottera i Voldemorta - epicentrum tego chaosu. 
Wyciągnąłem różdżkę, odbiłem zaklęcie, zacząłem się do niej przeciskać.
- Granger! 
Huk opadającego kamienia, zagłuszył moje słowa. Zakląłem szpetnie. 
- Hermiona!
Podziałało, zatrzymała się. Poczułem przypływ nadziei, gdy odwróciła się w moją stronę, ale w tym samym momencie widok przesłonił mi Yaxley. 
Zmrużyłem powieki, złość pulsowała w moich żyłach, paląca, wyniszczająca. Nie słyszałem co mówią, ale widziałem przerażony wyraz twarzy Granger. 
Odbiłem zmierzające we mnie zaklęcie, bardziej instynktownie niż z premedytacją. Nie odrywałem od niej spojrzenia. Zrobiłbym wszystko, żeby jej pomóc, ale byłem bezsilny pod natłokiem atakujących mnie zaklęć. 
Spojrzała na mnie tylko jeden raz. Jeden raz, a w jej oczach znów zobaczyłem nieme zdziwienie. Chwilę później stało się coś, co na moment zmroziło każdego kto widział to wydarzenie: zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uniosła dłoń i z krzykiem wchłonęła śmiertelną klątwę rzuconą przez Yaxleya. 
Wrosłem w ziemię, zalała mnie fala niedowierzania, następnie ulgi tak bolesna, że przez moment nie mogłem oddychać. Gdy odzyskałem jasność umysłu, jej już dawno nie było. 
- Ostatni raz podnosisz na nią rękę - warknąłem, wbijając różdżkę w plecy Yaxleya. Zesztywniał na moment, uniósł ręce do góry, po chwili jego ciało się rozluźniło. 
- Nie wygłupiaj się, Nott - powiedział z tłumionym rozbawieniem. - Ona i tak cię nie zechce.
Prychnąłem. Poczułem, że działanie eliksiru wielosokowego mija i zaczynam wracać do własnej postaci, więc obszedłem go i stanąłem tak, by spojrzeć mu w oczy.
Nigdy nie zapomnę mieszanki uczuć, które pojawiły się na jego twarzy, gdy mnie zobaczył - przerażenie, wyparcie, szaleństwo, aż wreszcie zrozumienie…
- Zaimponowałeś mi, nie powiem… w takim razie kogo zabiłem, Notta? - Zacisnąłem dłoń na różdżce. Mówił o zabójstwie niewinnego człowieka, jakby było zwykłym wyjściem na spacer.
Zanim zdążyłem zareagować, pokręcił głową i wskazał na coś za moimi plecami. 
- To i tak nie ma znaczenia. Twoja mała tego nie przeżyje…
Poziom adrenaliny podskoczył mi momentalnie poza skalę. Poczułem pulsowanie w uszach, słabość ogarnęła moje nogi. Zanim się obróciłem, rzuciłem na Yaxleya zaklęcie paraliżujące, a następne co widziałem była wyciągnięta dłoń Granger i jej blada twarz.
Voldemort padł, sekundę po nim upadła też ona, wokół zapanowała chwilowa cisza.
- Granger!
Panika. Całe tony paniki było słychać w moim głosie. Obiecaj, że nie pozwolisz jej umrzeć.
Pieprzyć obietnicę. Nie mogła umrzeć, nie dlatego, że złożyłem obietnicę o jej ochronie. Nie mogła umrzeć, bo nie wyobrażałem sobie życia bez niej, do cholery!
Przez cały ten czas byliśmy połączeni ze sobą zaklęciem. Bez przerwy czułem jej emocje, uczucia, zachwiania. Stała się nieodłączną częścią mnie… jak miałbym bez niej funkcjonować? Nie mogła umrzeć...
A jednak czułem pustkę, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca i zostawił ogromną wyrwę. 
Zanim ktokolwiek zdążył mnie wyprzedzić, padłem na kolana i wziąłem ją w ramiona. Miałem gdzieś, że każdy widzi moje łzy. Przestałem być dumnym arystokratą w momencie, gdy moje życie nierozerwalnie związało się z dziewczyną, którą właśnie trzymałem w ramionach.
- Voldemort nie żyje!
Ktoś krzyknął, ktoś inny podłapał, po chwili cały zamek rozbrzmiewał radosną nowiną. Wszyscy się cieszyli, ja rozpaczałem. Czułem obok siebie obecność innych. Wiedziałem, że jest tam Potter, Łasic, być może też Zabini z Weasley. Zupełnie mnie to nie obchodziło. 
Czas stanął w miejscu, gdy tuliłem w ramionach ciało Granger. Przez moją głowę przelatywały wszystkie wspomnienia z nią związane - zarówno te dobre, jak i te złe. Każda przykrość jaką jej zrobiłem sprawiała, że brakowało mi oddechu. Każdy dotyk, pocałunek, dobre słowo… gniotły moje serce, obracały duszę w pył. Myśl, że już nigdy miałbym nie zobaczyć jej pięknych oczu, nie usłyszeć śmiechu, przekomarzania… nie chciałem żyć. Może to głupie, ale nie mogłem żyć bez niej. 

Minęły lata świetlne od kiedy do niej podbiegłem. Nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie niepokoił. Dopiero miliardy lat później, poczułem delikatny uścisk na ramieniu. 
- Draco… 
Zmusiłem się, żeby unieść głowę. Spojrzałem w znajome, niebieskie oczy matki, w których widziałem żal i ciepło, a które dały mi siłę, żeby się podnieść.
- Chodź skarbie, pozwól się nią zająć. 
Podała mi dłoń, przyjąłem ją. Dopiero, gdy się podniosłem zobaczyłem, że otacza nas prawie cała szkoła. Wszyscy stali ze spuszczonymi głowami, obserwowali nas z mieszaniną żalu i zdziwienia. Tuż obok mamy stał magomedyk, którego widziałem po raz pierwszy w życiu. 
Obserwowałem jak kuca przy Granger, wyciąga różdżkę, by rzucić zaklęcie diagnozujące… i nic się nie stało. Po drugiej, następnie trzeciej próbie, magomedyk pokręcił głową, a moje serce ponownie zaczęło się rozsypywać. 
Gdyby nie mocny uścisk matki, z pewnością rzuciłbym się z powrotem do Granger, kazałbym mu spadać, sam znalazłbym sposób. A tak, byłem zmuszony obserwować wszystko z założonymi rękoma.
- Posiada umiejętność wchłaniania magii - odezwał się Potter zmęczonym głosem. - Być może standardowe techniki nie pomogą. 
Magomedyk uniósł na niego spojrzenie, ale nie byłem w stanie dostrzec jego wyrazu twarzy. Nie wiedziałem jak zareagował, za to z przerażeniem patrzyłem jak obraca Granger na plecy, odnajduje jakiś punkt na klatce piersiowej i zaczyna rytmicznie uciskać. 
Chciałem zareagować rozkazać, żeby przerwał, widziałem zgorszenie również na innych twarzach, ale nikt nie powiedział ani słowa. Dlaczego? Dlaczego nawet Potter nie zareagował?
Zerknąłem na niego, miał dłonie zaciśnięte w pięści, oczy pełne łez, ale wyraz twarzy pełen nadziei. Zrozumiałem, że była to jedna z mugolskich metod ratowania życia - więc czekałem. 
Następne pięć minut było najdłuższymi w całym moim życiu. Zacząłem tracić nadzieję, gdy magomedyk wreszcie się podniósł i wyczarował nosze, na których ułożył Granger.
- Nie spotkałem wcześniej nikogo z taką umiejętnością, ale wiem, że taki ród istnieje - powiedział, patrząc na Pottera. - Wychodzi na to, że jej serce nie wytrzymało natężenia klątw, które musiała wchłonąć… ale z drugiej strony ta moc pozwoliła jej ciału na regenerację. Ciężko to wytłumaczyć…
- Do rzeczy - warknąłem. Nie obchodziło mnie jak, ważne było, czy jeszcze będę miał możliwość z nią porozmawiać, przytulić, być. 
Magomedyk obrócił się do mnie, spojrzał prosto w oczy. Minęło kilka sekund, zanim jego twarz rozświetlił delikatny uśmiech. 
- Będzie żyć.
Wszystko inne nie miało znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz