Perspektywa
Draco
Ponad 2 miesiące wcześniej
Patrzyłem na Teodora z
mocno bijącym sercem. Ekscytacja i nieufność walczyły ze sobą, wywołując mętlik
w mojej głowie.
Potter ukrywa się na
wybrzeżu. Z tego co wiem, coś planuje, podobno jeden z Weasleyów kręcił się
ostatnio w okolicach Gringotta…
Nawet nie chciałem wiedzieć
skąd miał takie informacje. Prychnąłem i założyłem ręce na piersi. Pierwszy
szok powoli opuszczał moje ciało, więc skrzywiłem się z pogardą.
- Niby czemu mam wierzyć w
cokolwiek, co mówisz?
Mógłbym przysiąc, że
zobaczyłem wahanie w jego ciemnych oczach, jednak zniknęło w następnej
sekundzie. Zwinął dłonie w pięści i zrobił krok w moją stronę.
- Słuchaj wiem, że zjebałem
w przeszłości - powiedział. Gdy uświadomiłem sobie do czego zmierza, poczułem
irracjonalną złość. - Wiem, że przeze mnie zginął mały Ares i wiem, że Blaise
nigdy mi tego nie wybaczy, ale tego Notta już nie ma, to już nie jestem
ja.
Kręcił głową z takim
przekonaniem, że niemal mu uwierzyłem. Niemal, bo za samo wspomnienie brata
Zabiniego powinienem potraktować go Cruciatusem. Nie miał prawa mówić na
jego temat. Nie po tym, jak wydał młodego w ręce Voldemorta.
Przeszedłem z nogi na nogę
i postanowiłem się nie wykłócać. Jeszcze. Zamiast tego uniosłem brew do góry z
nadzieją, że moje spojrzenie jest chłodne.
- A niby co takiego się
zmieniło, co?
Nie odpowiedział. Milczał
przez chwilę, dwie, jednak nie spuszczał ze mnie wzroku. Gdy zaczynał mi już
działać na nerwy, nagle odwrócił się, widocznie zmieszany.
- Ona.
Co?
Zmarszczyłem czoło, ręce
opadły bezwiednie wzdłuż mojego ciała.
- Co ty tam
mamroczesz?
- Hermiona.
Jedno słowo, powiedziane
tym razem pewnym, mocnym głosem.
Jedno słowo, które
sprawiło, że moje serce nagle zaczęło bić mocniej.
Imię, które od dłuższego
czasu nie opuszczało moich myśli.
Dziewczyna, która zagnieździła
się we mnie, zaszyła pod skórą, przywiązała do siebie niewidzialną, a jednak
niezniszczalną nicią.
Pierwszą falę zdziwienia,
zastąpiła nagła wściekłość, gorsza nawet od tej, którą poczułem na dźwięk
imienia Aresa.
- Nie mieszaj w to Granger,
ty…
- Uspokój się, Malfoy -
przerwał mi, przez co znowu poczułem, że mam ochotę czymś go przekląć. Moja
dłoń powędrowała do kieszeni. - Nigdy w życiu nie pozwoliłbym, żeby coś jej się
stało…
Prychnąłem. Wydałem z
siebie dźwięk śmiechopodobny, którego po prostu nie mogłem powstrzymać. Co za
brednie.
- Nie wierzysz mi?
Jego oczy były mroczne,
mina poważna. Pokręciłem głową, tym razem wykrzywiłem usta prześmiewczo.
- Po tym co odjebałeś?
Chyba żartujesz.
Znów pokręcił głową.
- Nie wypieram się tego, co
mówiła Bellatrix - powiedział, na co znów uniosłem brew do góry. Naprawdę
myślał, że po takim wyznaniu coś wskóra? - Ale jak myślisz, dlaczego nikt się
zainteresował faktem, że regularnie znikałeś z workiem jedzenia? Czemu nikt nie
zwrócił uwagi, że codziennie zostajesz z nią na noc, a rano wychodzisz
zadowolony jak nigdy wcześniej?
Zaskoczył mnie. Poczułem
jak cała pewność siebie ulatuje ze mnie w jednej chwili. Zadawałem sobie te
pytania nie raz i nie dwa, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że po prostu
mieliśmy szczęście… okazuje się jednak, że nie do końca.
- Sądziłeś, że jesteś po
prostu sprytny, prawda? - roześmiał się, idealnie odgadując moje myśli. Igiełki
złości znów zaczęły wbijać się w moje nerwy. - To JA odwracałem uwagę. To JA
pilnowałem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń. To JA jestem sprytny, nie ty.
Znów prychnąłem, choć
wiedziałem, że ma rację. Nie wiem czemu, ale zacząłem mu wierzyć. Coś się w nim
zmieniło… nie, to ONA coś w nim zmieniła tak, jak zmieniła i we mnie.
- Zależy mi na niej - mówił
dalej. - Nie pozwolę, żeby cierpiała, a wiem, że będzie, jak coś się stanie jej
przyjaciołom. - Nie wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu patrzyłem i
słuchałem. Po raz pierwszy od dawna zabrakło mi komentarza. - Wiem, że ma
usuniętą pamięć. Wiem, że potrafi wchłaniać magię i wiem też, że jutro
dostaniesz misję, która może się przedłużyć. Nie bez powodu powiedziałem ci o
Potterze. Myślę, że możesz mu pomóc.
Odwrócił się na pięcie i
zaczął oddalać, gdy ja wciąż stałem w szoku.
- Aha - usłyszałem jeszcze,
gdy zatrzymał się na moment. - Od kiedy próbowała się zabić, zaklęcie jest na
nią nałożone cały czas.
Obrócił się, by spojrzeć mi
w oczy, najwyraźniej chciał się upewnić, że zrozumiałem co to oznacza.
Zrozumiałem. W momencie,
gdy to do mnie dotarło, uświadomiłem sobie coś jeszcze. Coś, co zupełnie mi się
nie spodobało i sprawiło, że poczułem irracjonalną złość i zazdrość.
- Ty ją kochasz,
prawda?
Moje słowa odbiły się od
jego pleców, pustych ścian, zginęły z nicości, gdy zniknął za rogiem.
*~*~*
(...)
- Czekaj na mnie, Granger.
(...)
*
Miesiąc wcześniej
- Malfoy? - usłyszałem
znajomy, zdziwiony głos i omal nie jęknąłem z ulgi. Krążyłem po tej pieprzonej
plaży już dwie godziny i powoli zacząłem tracić nadzieję, że spotkam
Pottera.
Zabini przekazał mi
przybliżone miejsce jego pobytu, ale ze względu na zaklęcie Fideliusa, nie
mogłem ich znaleźć… dlatego łaziłem jak ten kołek i czekałem aż ktoś z nich
mnie
zauważy. Nie mam pojęcia,
dlaczego tak mi zależało… a właściwie mam. Ten powód miał na nazwisko Granger.
Obróciłem się w stronę Weasleya, który patrzył na mnie z wrogą ostrożnością. Różdżkę miał uniesioną w pogotowiu, a usta wykrzywione z niesmakiem. Był poobijany i osmolony - musiał dopiero co wrócić z jakiejś misji.
Obróciłem się w stronę Weasleya, który patrzył na mnie z wrogą ostrożnością. Różdżkę miał uniesioną w pogotowiu, a usta wykrzywione z niesmakiem. Był poobijany i osmolony - musiał dopiero co wrócić z jakiejś misji.
Wziąłem głęboki wdech. Z
całych sił starałem się zachować spokój i nie pozwalać własnej dumie wychodzić
na wierzch.
Nie ważne, że nie
cierpiałem tej rudej łasicy.
Nie ważne, że był zakochany
w Granger, o co byłem cholernie zazdrosny.
Wiedziałem, że mam tylko
jedną szansę, żeby zdobyć zaufanie.
Wiedziałem, że muszę to
zrobić, inaczej ten koszmar nigdy się nie skończy.
Schowałem własną różdżkę do
kieszeni i uniosłem ręce do góry, żeby pokazać, że nie mam złych zamiarów.
Obserwował mnie dłuższą chwilę, mógłbym przysiąc, że widziałem trybiki
pracujące w jego małym móżdżku.
- Chcę pomóc.
Zaskoczyłem go. Widziałem
zdezorientowany grymas, który jeszcze bardziej oszpecił jego i tak
brzydką twarz.
- Pomóc? - uniósł brwi,
następnie wycelował we mnie różdżkę. - Niby dlaczego miałbyś nam pomagać?
Jesteś zakochanym w sobie, napuszonym arystokratą, który myśli tylko i
wyłącznie o sobie.
Poczułem, że zaczyna
ogarniać mnie wściekłość. Zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy, wziąłem głęboki
oddech. Nie miałem zamiaru kłócić się z debilem.
- Jest Potter? - zapytałem
przez zęby. Jego prychnięcie omal nie zburzyło mojej samokontroli.
- Uważaj, bo ci
powiem.
- Powiesz - warknąłem.
Zaczął mi naprawdę działać na nerwy. - Powiesz, jeśli zależy ci na
Granger.
Wiedziałem, że trafiłem w
czuły punkt w momencie, gdy słowa opuściły moje usta. Momentalnie obniżył rękę,
jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
- Hermiona? Co z nią? Żyje?
Ile wiesz?
Nie podobało mi się, że tak
mu na niej zależy. Potwór w moim sercu warknął ostrzegawczo.
- Wiem praktycznie
wszystko: gdzie jest, co się z nią dzieje, jak się czuje… ale muszę najpierw
pogadać z Potterem.
Mierzył mnie wzrokiem,
starał się przejrzeć na wylot. Zniecierpliwienie wylewało się ze mnie falami,
ale pozwalałem mu na to. Zgodziłem się na ten moment oswojenia, bo wiedziałem,
że jak wygram pierwszą bitwę, to później już będzie łatwiej.
- Poczekaj tutaj -
usłyszałem w końcu, zanim obrócił się wokół własnej osi i zniknął.
*~*~*
Przekonanie Pottera do
moich dobrych intencji zajęło mi około 2 godzin. Z kolei zdobycie zaufania…
cóż, z tym sprawa okazała się dużo cięższa.
Wiem, że nie byłem dla
niego zbyt miły i właściwie od samego początku znajomości robiłem wszystko,
żeby tylko zniszczyć mu życie. Wiem, że byłem gnojkiem, ale na Salazara, w grę
wchodziło dobro całej społeczności czarodziejów! Wydawało mi się więc, że
wszystkie winy powinny zostać wybaczone w trybie natychmiastowym. Niestety oni
byli innego zdania.
Dwa następne tygodnie
pomieszkiwałem w jakimś zapchlonym namiocie, którego użyczyli mi z dobroci
swojego gryfońskiego serca, i w którym spotykaliśmy się, żeby nieufnie
rozmawiać o tym, co się dzieje.
Gdy zobaczyli, że przez ten
czas nie dzieje się nic niepokojącego, nikt ich nie nachodzi, ani nie śledzi,
chyba uwierzyli wreszcie, że chcę im pomóc. Trochę to zajęło, ale wreszcie
postanowili wtajemniczyć mnie w swój wielki plan, którym był napad na Bank Gringotta.
Byłem zdziwiony, a gdy
odmówili podania dokładnych motywów, również sfrustrowany, ale zgodziłem się
pomóc. Nie wiem dlaczego… a właściwie wiem i to również mnie frustrowało.
*
Dni mijały mi na rzekomym
wypełnianiu misji Voldemorta, planowaniu napadu z Potterem i Weasleyem,
zatapianiu w emocjach Granger.
Raporty składałem poprzez
Blaise’a, który korzystając ze swojej funkcji, obiecał mieć na nią oko.
Całymi dniami tłumiłem
emocje, które do mnie docierały. Nie pozwalałem sobie na myślenie o niej, bo
wiedziałem, że nie dam rady skupić się na wykonywaniu podwójnej misji.
Dopiero wieczorami, po
całym dniu, kładłem się na starym, wypłowiałym łóżku namiotowym i z rękami pod
głową skupiałem się nad tym co czuje Ona. Dzięki temu połączeniu wiedziałem, że
żyje, jednak dopiero, gdy słyszałem potwierdzenie od Zabiniego, pozwalałem
sobie na chwilę oddechu.
Nie mam pojęcia, w którym
momencie zrobiłem się aż tak miękką fają, ale utożsamiałem się z każdym
cierpieniem, tęsknotą, ze wszystkim co odczuwała.
Chwilami, gdy nachodził ją nagły spokój, czułem przerażenie. Bałem się, że może wybaczyła Nottowi, że zastąpił moje miejsce, że teraz jego ramiona dawały jej ukojenie, zamiast moich…
Chwilami, gdy nachodził ją nagły spokój, czułem przerażenie. Bałem się, że może wybaczyła Nottowi, że zastąpił moje miejsce, że teraz jego ramiona dawały jej ukojenie, zamiast moich…
W takich momentach ledwo
powstrzymywałem się od powrotu. Zazdrość paliła moje wnętrzności, odbierała
jasność umysłu, doprowadzała do szaleństwa. Raz czy dwa niemal przegrałem walkę
ze sobą, ale w tym samym momencie zawsze pojawiał się Potter, jakby posiadał
jakiś szósty zmysł. Zostawałem, tęskniłem, czekałem.
*~*~*
3 dni wcześniej
- Smoku, mamy problem -
powiedział Zabini, bez ostrzeżenia wchodząc do mojego namiotu. Jako jedyny
wiedział, gdzie mnie szukać, tylko jemu powierzyłbym własne życie bez
mrugnięcia okiem.
Uniosłem na niego
poirytowane spojrzenie, ale postanowiłem nie komentować.
Przyjrzałem się dokładnie
jego twarzy. Już jakiś czas temu zauważyłem, że wygląda na szczęśliwego, co nie
miało miejsca od śmierci Aresa. Dopiero niedawno odkryłem powód tej zmiany… i
szczerze mówiąc, wciąż nie mogę uwierzyć, że związał się z najmłodszą z
Weasleyów. Aż było mi żal Potter’a… no dobra, może tylko trochę.
- Jaki problem?
- Jest coraz bardziej
nerwowy. Zaczyna rozsyłać za tobą innych, żeby sprawdzili co ci zabiera tak
dużo czasu.
Zesztywniałem. Domyślałem
się, że w końcu do tego dojdzie, miałem jednak nadzieję, że zostało mi jeszcze
trochę czasu. Najwyraźniej życie postanowiło inaczej.
- Cholera - odłożyłem pióro
i przejechałem dłonią po włosach. - Ile mam czasu?
Pokręcił głową.
- Niewiele. Na twoim
miejscu poinformowałbym Pottera o sytuacji i najpóźniej jutro w południe
teleportował się do Malfoy Manor, żeby złożyć osobiście raport - przerwał na
moment i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. - Masz informacje, na których mu
zależało?
- Oczywiście - żachnąłem
się. Już dawno zdobyłem to, czego ode mnie oczekiwał.
Blaise pokiwał głową i
obrócił się do wyjścia. Zanim jednak zniknął,rzucił mi ostatnie spojrzenie
przez ramię.
- Ona cały czas siedzi w
swoim pokoju i z tego co wiem, nikt nie odebrał ci dostępu.
Patrzyłem jak znika w mroku
nocy, a moje serce zadrżało w oczekiwaniu.
*
2 dni wcześniej
Było chwilę po południu,
gdy przekroczyłem próg Malfoy Manor. Wiedziałem, że w pierwszej kolejności
powinienem pójść do kwater Voldemorta, jednak moje nogi same zaprowadziły mnie
pod drzwi do pokoju Granger.
Chwyciłem za klamkę z mocno
bijącym sercem i na moment się zawahałem. Nie było mnie tyle czasu… kogo
zastanę po drugiej stronie? Jak mnie przyjmie?
Miałem ochotę prychnąć sam
na siebie. Pokręciłem głową i wszedłem do środka.
Nie zdążyłem się nawet
dobrze rozejrzeć, gdy poczułem jak coś uderza we mnie z impetem. Wiotkie
ramiona objęły moją szyję, znajomy zapach ukoił nerwy, rozluźnił mięśnie, które
spięły się w akcie obronnym.
Nawet nie wiem kiedy
objąłem ją równie mocno, twarz wtuliłem w miękkie włosy. Znajomy zapach
pergaminu uświadomił mi, jak bardzo tęskniłem za tą dziewczyną. Poczułem, że od
kiedy opuściłem ją ponad dwa miesiące temu, dryfowałem w nicości i dopiero
teraz, w jej ramionach, wreszcie stanąłem w miejscu, wróciłem do domu.
Gdyby rok temu ktoś
powiedział, że dziewczyna, którą nienawidziłem z całego serca, stanie się całym
moim światem - nigdy bym w to nie uwierzył.
Nigdy nie kochałem i nie
sądziłem, że pokocham. Nigdy na nikim mi nie zależało i nagle pojawiła się ona
- kujonka, za którą oddałbym cały majątek, nazwisko, ba! nawet życie.
- Kiedy wróciłeś? -
zapytała. Odsunęła się na krok, spojrzała mi w oczy, a ja jedyne co chciałem
zrobić, to przyciągnąć ją z powrotem.
- Przed chwilą.
Przekrzywiłem głowę,
pochyliłem się, żeby ją pocałować i pociągnąłem za rękę w stronę foteli.
Wiedziałem, że muszę się streszczać - gdy złożę raport, będziemy mieli dla
siebie dużo więcej czasu.
- Mam coś do zrobienia, ale
musiałem sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.
Posadziłem ją na fotelu i
dopiero wtedy zauważyłem jak bardzo się zmieniła. Była wychudzona, jej policzki
nieco się zapadły, a pod oczami widać było dwa fioletowe cienie. W jej
pięknych, brązowych oczach widziałem coś, co mnie przerażało, jednak
ostatecznie poczułem nieopisaną ulgę, gdy dotarło do mnie, że żyje i wreszcie
jest obok mnie.
- Muszę iść - powiedziałem.
Moje serce ścisnął ból na samą myśl, że znowu muszę ją zostawić. Widziałem, że
otwiera usta, żeby coś powiedzieć, więc położyłem jej dłoń na ramieniu i
pogładziłem z czułością, której nigdy bym się po sobie nie spodziewał. - Wrócę
tak szybko, jak to będzie możliwe.
Pochyliłem się, by jeszcze
raz ją pocałować. Za mało, za krótko. Z trudem zmusiłem się do odsunięcia.
- Nie trać wiary i… czekaj
na mnie, Granger.
Użyłem dokładnie tych
samych słów co ostatnim razem, po plecach przebiegł mi dreszcz niepokoju.
Nie chciałem się
zatrzymywać, odwracać, a mimo to przystanąłem, żeby rzucić jej ostatnie
spojrzenie. Nie rozumiałem dlaczego patrząc na nią czułem irracjonalny
niepokój.
*~*~*
Spotkania z Voldemortem
zawsze mnie stresowały. Za każdym razem czułem się jak nic nie warty robak,
który nie zasługuje na nic innego, poza pogardliwymi spojrzeniami i zdawkowymi
słowami.
Kiedyś podziwiałem tego
potwora. Z dumą głosiłem jego poglądy, chwaliłem się względami jakimi cieszyła
się moja rodzina. Teraz tego nienawidzę. Nie cierpię jego, tego domu, faktu, że
więzi i zmusza Granger do tych wszystkich rzeczy. Gdybym był na jej miejscu już
dawno bym oszalał, albo się zabił…
Na samą myśl, że coś mogłoby
jej się stać, poczułem wszechogarniającą wściekłość. Zacisnąłem zęby, dłonie
zwinąłem w pięści.
Rozmowa z Voldemortem,
próby przeczesywania mojego umysłu, Cruciatus za zwłokę w wykonaniu zadania -
to wszystko zmęczyło mnie do tego stopnia, że przed powrotem do Granger,
postanowiłem się odświeżyć i chwilę zdrzemnąć. Byłem pewny, że udało mi się
przekonać Voldemorta o swojej wierności, a jednak nie potrafiłem oprzeć się
przeczuciu, że coś mnie omija. Coś nieuchwytnego, przerażającego i…
ostatecznego.
*
Obudziło mnie mocne walenie
w drzwi. Momentalnie poderwałem się do pozycji siedzącej, z paniką rozglądałem
się po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem w swoim
pokoju w Malfoy Manor i, że miałem położyć się tylko na chwilę, a najwidoczniej
zasnąłem.
- Kurwa mać - zwlokłem się
z łóżka, otworzyłem drzwi i omal nie upadłem, gdy do pokoju wpadł Nott.
Wyglądał na nieźle
przerażonego, więc fala irytacji, która ogarnęła mnie w pierwszej chwili
rozpłynęła się w morzu niepokoju.
- Byłeś u niej dzisiaj? -
zapytał poważnie. Nie przywitał się, nie usiadł. Stał w miejscu i patrzył na
mnie z ostrą powagą. Po raz pierwszy w życiu poczułem się przy nim nieswojo, a
jednak zdobyłem się na prychnięcie.
- A co cię to
obchodzi?
Westchnął głośno, drżącą
ręką przeczesał przydługie czarne włosy.
- Czyli byłeś…
Fala irytacji na nowo
powróciła. Nie miałem zamiaru pozwolić, żeby się panoszył, nic nie obchodziło
mnie jego zdanie.
- Nie będę się przed tobą
tłumaczył, Nott - warknąłem. - Moja relacja z Granger…
- On wie.
Moje serce zamarło zanim
jeszcze dotarł do mnie sens tych słów. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, a
w powietrzu unosiła się przedziwna mieszanka emocji - przerażenia, zrozumienia,
żalu… braterskiej więzi, która nas łączyła, zanim wydał Aresa na pewną
śmierć.
Nie mogłem tego znieść, nie
chciałem przyjąć. Zacisnąłem dłonie w pięści, odwróciłem wzrok.
- Musisz uciekać…
- Nie mogę -
zaprotestowałem. - Nie zostawię jej.
Parsknął, ale nie było w
tym dźwięku nic z rozbawienia - był przepełniony irytacją i czymś na wzór
podziwu.
- On cię zabije. -
Patrzyłem na niego, analizowałem jego słowa, próbowałem znaleźć rozwiązanie z
tej popieprzonej sytuacji. - A ty nie możesz umrzeć. Nie tak naprawdę.
Zmarszczyłem brwi. Zupełnie
nie rozumiałem, o czym on do cholery pieprzy.
- Co ty odwalasz, Nott? O
co ci chodzi?
Odwrócił się na moment,
widziałem, że opadły mu ramiona. Gdy spojrzał na mnie ponownie, jego wyraz
twarzy sprawił, że poczułem ciężar bólu, wyrzutów sumienia i żalu, jakie nosił
na swoich barkach.
- Wiem, że jesteś potrzebny
Potterowi do wykonania jakiegoś ważnego kroku w pokonania Czarnego Pana -
powiedział, a mnie oblał zimny pot. - Wiem też, że jesteś jedyną rzeczą, która
utrzymuje Ją w pionie. Nie oszalała tylko dzięki tobie, ale przez ciebie też
nie potrafi zebrać w sobie determinacji, żeby tupnąć nogą i uciec…
Prychnąłem i założyłem ręce
na piersi w dziecinnym geście buntu, a mimo to wiedziałem, że ma rację -
blokowałem ją przed ostateczną decyzją o ucieczce… wciąż kazałem na siebie
czekać.
- Musisz umrzeć, żeby mogła
się uwolnić, ale musisz być żywy, żeby dokończyć to, co zacząłeś z Potterem i
żeby się nią zaopiekować…
Zdezorientowanie i irytacja
wprowadzały zamęt w mojej głowie. Zupełnie nie rozumiałem o czym do mnie mówi,
co próbuje przekazać. Pustym wzrokiem patrzyłem jak krąży po pokoju, głęboko
zamyślony.
- Nott, czy mógłbyś
łaskawie…
- Ja to zrobię.
Zgłupiałem jeszcze
bardziej.
- Co?
- Ja to zrobię. Umrę
zamiast ciebie.
Cisza, która otoczyła nas
po tych słowach była najcięższą i najdziwniejszą, z jaką kiedykolwiek miałem do
czynienia. Czułem niepokój, niechęć, niedowierzanie.
Patrzyłem na niego, tego
który kiedyś był dla mnie jak brat, później zdradził, stracił zaufanie i
szacunek. Patrzyłem i nie rozumiałem. Nie docierało do mnie jakie możliwe
motywy skłoniły go do tych słów.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło
zanim odważyłem się w końcu odezwać. Moje gardło było jak papier ścierny, gdy
wypowiedziałem tylko jedno słowo:
- Dlaczego?
Wyraz jego twarzy nieco się
zmienił, gdy na mnie spojrzał.
- Bo chcę, bo mogę… bo to
jedyny sposób, żeby uratować Ją i, żeby odpokutować całe zło, do którego się
przyczyniłem.
Z pewnością miałem
idiotyczny wyraz twarzy. Wciąż nie rozumiałem, a jednocześnie zrozumienie
otuliło moje ciało ciasnym kokonem. W tamtym momencie zacząłem patrzeć na niego
zupełnie innym wzrokiem. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak bardzo się zmienił i
jak bardzo zmieniłem się ja.
- Nott… Teo…
Uniósł dłoń, żeby mnie
uciszyć. Poczułem wdzięczność, bo i tak nie wiedziałem, co powiedzieć.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Wiem, że już to mówiłem,
ale naprawdę żałuję tego co się stało z Aresem - powiedział z autentycznym
żalem w głosie. - Żałuję też tego, że początkowo donosiłem na Hermionę. Być
może, gdybym wybrał inną drogę, ona by teraz… - odetchnął głęboko, a mnie
przeszedł dreszcz na możliwość, którą miał na myśli. Możliwość, że byłaby jego,
nie moja. - To nie ważne, wybrała ciebie i najwidoczniej tak musiało
być.
Podszedł tak, że stanął tuż
przede mną. Po raz pierwszy w życiu poczułem się mniejszy… gorszy od
niego.
- Obiecaj mi, Draco -
powiedział twardo. - Obiecaj, że odnajdziesz ją tak szybko jak się da, że się
nią zaopiekujesz - siła jego słów hipnotyzowała mnie, przerażała, wprowadzała w
trans. - Obiecaj, że nie pozwolisz jej umrzeć.
Zmroziło mnie. Odliczyłem w
myślach do pięciu zanim odważyłem się na pojedyncze kiwnięcie głową. Zmierzył
mnie uważnym spojrzeniem, zanim odpowiedział tym samym. Dopiero wtedy obrócił
się i wreszcie usiadł.
- Chciałbym też, żebyś
przekazał ode mnie dwa listy, gdy już będzie po wszystkim: jeden Blaise’wi i
jeden Hermionie - “gdy już pokonacie Voldemorta” taki był przekaz między
wierszami.
Nie byłem w stanie nic
odpowiedzieć. Czułem się źle z tym, że ktoś miał oddać za mnie życie. Nie
wiedziałem, czy dam radę iść dalej z takim brzemieniem. Z drugiej strony nie
byłem gotowy, żeby z własnej woli zrezygnować z możliwości życia z Granger…
wciąż byłem egoistycznym gnojkiem, nie ważne jak bardzo się pozornie zmieniłem.
Zanim usiedliśmy do
szczegółowego planowania, zrozumiałem jeszcze jedną rzecz. Miłość Teodora Notta
do Hermiony Granger była prawdziwa, czysta, niesplamiona. Była tak silna, że
potrafił poświęcić własne uczucie i własne życie, tylko po to by Ona była
szczęśliwa, bo wiedział, że Jej serce należy do innego - do mnie. Czy byłbym w
stanie zdobyć się na taki sam krok?
Nigdy nie miałem poznać
odpowiedzi na to pytanie.
*~*~*
Dzień bitwy
Pierwszy kontakt z taflą
wody był porównywalny do uderzenia z rozpędu w ścianę. Lodowate zimno
momentalnie okryło mnie od stóp do głów, wydarło powietrze z płuc.
Skacząc z grzbietu lecącego
smoka, nie spodziewałem się tak bolesnych konsekwencji. Tak właściwie, wydając
komendę “skacz” nawet przez moment o nich nie pomyślałem.
Przez długą chwilę nie
wiedziałem, w którą stronę powinieniem płynąć, żeby wydostać się na powietrze i
gdyby nie Potter, z pewnością bym się utopił. Marna śmierć po tym, co
przeszedłem.
- Cholera, Malfoy, mogłeś
uprzedzić wcześniej, że masz zamiar skakać - marudził Weasley, wykręcając swoje
mokre szaty. Przewróciłem oczami i opadłem na chłodną ziemię. Wciąż nie
wiedziałem jakim cudem tolerowałem tego człowieka… już nie mówiąc o tym, że on
tolerował mnie.
Tak, tolerowanie to dobre
słowo na stosunki, które nas łączyły. Obydwoje robiliśmy to tylko dla jednej
osoby… ewentualnie dwóch, ale o tym uświadomiłem sobie dopiero jakiś czas
później - wtedy jeszcze Potter był dla mnie przymusowym towarzystwem,
niezbędnym do osiągnięcia celu.
- Gdybyśmy nie skoczyli, to
zaraz by nas zeżarł - burknąłem bez otwierania oczu. Nie miałem ochoty oglądać
go dłużej niż było to konieczne.
- Co?
Westchnąłem i wciąż z
zamkniętymi oczami, wskazałem dłonią przeciwległy brzeg. Gdy usłyszałem
sapnięcie zrozumiałem, że moje przypuszczenia okazały się słuszne - smok
obniżał lot, żeby wylądować i odpocząć.
Otoczyła nas cisza, którą
każdy z nas wykorzystał na doprowadzenie się do porządku. Jedynym słyszanym
dźwiękiem, był daleki odgłos chłeptania wody, aż ciszę przerwał głośny
syk.
Przez ten czas, który
przebywałem z Potterem, zdążyłem przyzwyczaić się do jego sporadycznych ataków
i wizji, jednak od kiedy zostawiłem Ją samą, każde wejście Pottera w umysł
Voldemorta sprawiało, że moje serce gwałtownie przyspieszało.
Nie zastanawiając się
wiele, podszedłem do niego i złapałem za ramię, żeby nie upadł.
Nie odzywałem się, dałem mu
czas, choć w środku rozrywało mnie z ciekawości. Po chwili odsunął dłonie od
głowy i spojrzał na mnie z przerażeniem wypisanym w oczach.
- On wie…
Moje serce przestało bić, w
głowie momentalnie pojawiły się jak najgorsze scenariusze kolejnych wydarzeń.
Skoro dowiedział się o naszej dywersji, to domyślił się też pewnie, że nie ma
przewagi nad Granger i prędzej czy później mu się oprze. A jeśli ją
zabije?
Moje nogi automatycznie
zrobiły krok w tył.
- O czym wie? - zapytał
Weasley, więc Potter zwrócił się ku niemu.
- Wie, że włamaliśmy się do
Gringotta - wytłumaczył, a ja poczułem, że na nowo zaczynam oddychać. Wyciągnął
Czarkę Helgi Hufflepuff, którą ukradliśmy ze skarbca rodziny Lestrange i
zmarszczył czoło. - Ostatni element układanki znajduje się w Hogwarcie i tam
właśnie zmierza…
- To na co czekamy? -
zerwałem się z miejsca, trochę zbyt gwałtownie jak na mnie. Zobaczyłem błysk
podejrzliwości w ich spojrzeniach i miałem ochotę zdzielić się po głowie.
- Jest jedna rzecz, której
nie rozumiem - powiedział Potter. Nie odrywał ode mnie wzroku, jego spojrzenie
stwardniało. - Mówiłeś, że Hermionie nic nie grozi, że zostawiłeś ją w
bezpiecznych rękach… a jednak właśnie widziałem jak twoje ciało pada bez życia,
a ona…
Odwrócił się, niezdolny do
zakończenia zdania. Moje serce zrobiło się nagle niesamowicie ciężkie na myśl o
tym, co musiała przeżywać… Zgodziłem się na ten plan, jednak w tym momencie
niesamowicie się za to nienawidziłem.
- Co? - obydwaj
podskoczyliśmy na to pytanie. Zupełnie zapomnieliśmy o obecności Łasica. -
Jakim cudem umarł, skoro jest tutaj?
- Dobre pytanie -
przytaknął Potter. - Chyba czas powiedzieć nam prawdę, ale najpierw przenieśmy
się do Hogwartu.
*
Wiedziałem, że mój widok
nie wywoła powszechnej radości, jednak nie spodziewałem aż tak dużej fali
niechęci. Próbowałem tłumaczyć to sobie faktem, że byłem pod postacią Notta,
jednak bądźmy szczerzy - na widok Draco Malfoy’a też nikt nie skakałby z
radości.
Sytuacji nie poprawiał również fakt, że po usłyszeniu rewelacji na temat moich stosunków z Granger i planu wymyślonego przez Notta, Łasic patrzył na mnie z wyrazem nieskrywanej chęci mordu na twarzy. I puff… wrażliwa tolerancja, jaka się między nami utworzyła, została obrócona w pył. Nie, żeby mnie to obchodziło.Tak naprawdę miałem to wszystko totalnie gdzieś - jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to Granger.
Sytuacji nie poprawiał również fakt, że po usłyszeniu rewelacji na temat moich stosunków z Granger i planu wymyślonego przez Notta, Łasic patrzył na mnie z wyrazem nieskrywanej chęci mordu na twarzy. I puff… wrażliwa tolerancja, jaka się między nami utworzyła, została obrócona w pył. Nie, żeby mnie to obchodziło.Tak naprawdę miałem to wszystko totalnie gdzieś - jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to Granger.
Zobaczyłem w tłumie uczniów
długie, rude włosy, więc momentalnie rozejrzałem się też za Zabinim.
- … szukamy czegoś, co
należało do Roweny Ravenclaw - produkował się Potter. Na środku Pokoju Życzeń
utworzył się półokrąg, który zasilała każda osoba, zainteresowana jego
słowami.
Nie miałem zamiaru tego
słuchać. Moja rola w tym wszystkim się skończyła. Teraz najważniejsza była
Granger, tylko ona się liczyła.
Ruszyłem bez słowa przed
siebie, uczniowie rozchodzili się przede mną ze zdziwieniem w oczach. Nawet nie
wiem, jak Potter wytłumaczył moją, a raczej Notta obecność, ale dopisałem to do
długiej listy rzeczy, które po prostu miałem w dupie.
- Hej! - krzyk Łasica
przeciął ciszę. Przewróciłem oczami, ale nie zatrzymałem się w miejscu. Od
drzwi dzieliło mnie już tylko kilka metrów… Poczułem uścisk na ramieniu. -
Gdzie się niby wybierasz?
Wyszarpnąłem się,
zacisnąłem zęby.
- Nic ci do tego.
- Idziesz jej szukać, prawda?
- W jego głosie nie było złości, tylko stanowcza determinacja. Prawie sapnąłem
ze zniecierpliwienia. - Idę z tobą.
Nie odpowiedziałem.
Spojrzałem ponad jego ramieniem na Pottera, który właśnie ustalał jakieś
szczegóły z Pomyluną, ale jego wzrok co chwilę uciekał do młodej Weasley.
Najwyraźniej nie wiedział, że zostawiła go dla innego… Pomyślałem o tym, że
Granger mogłaby wybrać Notta, albo co gorsza Łasica… i po raz pierwszy zrobiło
mi się go naprawdę żal.
Pokręciłem głową i bez
słowa ruszyłem do drzwi. Wiedziałem, że mam za sobą Weasleya, przyczepionego
jak żywy ogon.
*
Walczący gromadzili się w
każdym dostępnym kącie. Mieszanina uczniów i zamaskowanych Śmierciożerców.
Zaklęcia leciały z każdej strony, ściany się sypały, w powietrzu unosił się
kurz.
Nie widziałem jej nigdzie.
Sprawdziliśmy cały zamek, ściągając na siebie zdziwione spojrzenia jednej i
drugiej strony. Mijałem ich bez słowa, miałem gdzieś jak bardzo nietypowy duet
tworzyliśmy z Łasicem. Wiedziałem, że zależy mu równie mocno na odnalezieniu
Granger co mi i to wystarczyło, żeby go tolerować. Zresztą nie odzywaliśmy się
do siebie praktycznie wcale, co odpowiadało mi równie dobrze.
Czułem coraz mocniejsze
bicie serca, odmierzające każdy krok, wzrastające z każdą sekundą. Podświadomość
podpowiadała mi, że skoro nie ma tu Voldemorta to nie będzie i Jej, a jednak
wciąż szukałem.
Byłem tak zatopiony w
myślach, że dopiero po chwili zauważyłem, że znajdujemy się w okolicach
łazienki Jęczącej Marty. Zatrzymałem się jednak w momencie, gdy Weasley
zaczął do niej wchodzić.
- Co ty, kurwa,
robisz?
Odwrócił się powoli,
wyciągnął z kieszeni ten przeklęty kielich, który ukradliśmy z banku Gringotta.
Zmrużyłem powieki, na co przewrócił oczami.
- Nie jęcz, Malfoy -
powiedział. Odwrócił się, żeby otworzyć drzwi i przystanął. - Ona jest z Nim, a
jego tu nie ma. Równie dobrze możemy się na coś przydać i pomóc Harry’emu
wygrać wojnę.
Założyłem ręce na piersi,
prychnąłem jak dziecko, ale wiedziałem, że ma rację. Nie pasowało mi po prostu
to, że jest to pomysł Łasica, a tym bardziej, że mówi coś sensownego.
- Chcesz, żeby była
bezpieczna, czy nie?
Głupie pytanie. Nie
wiedziałem jak odpowiedzieć, więc po prostu prychnąłem ponownie. Do teraz nie
wiem, jakim cudem kolejne słowo opuściło moje gardło:
- Prowadź.
*~*~*
Straciłem Weasleya w tłumie
walczących, gdzieś w okolicach Wielkiej Sali. Coraz mniej ludzi walczyło, a
coraz więcej ścieliło ziemię. Nie miałem pojęcia, która strona wygrywa,
odbijałem zaklęcia automatycznie.
- Nott? - usłyszałem za
plecami. Uzupełniłem dawkę eliksiru pół godziny wcześniej, więc wciąż byłem pod
inną postacią. Musiałem być, dopóki żył Voldemort.
Odwróciłem się w stronę
Zabiniego, który stał parę kroków ode mnie, z dezorientacją wypisaną na
twarzy.
- Diable, wyprę się tego,
ale cieszę się, że żyjesz - powiedziałem. Zdziwienie w jego oczach znacząco się
pogłębiło, zanim zobaczyłem w nich iskierkę zrozumienia. Odbił zaklęcie, zrobił
krok w przód.
- Draco?
Nie odpowiedziałem,
uśmieszek wystarczył. Zaczął kręcić głową i pociągnął mnie w bok, do wgłębienia
za pomnikiem.
- O co chodzi? Czemu jesteś
Nottem?
- Później - powiedziałem.
Nie miałem na to czasu, nie teraz. Złapałem go za ramiona, spojrzałem w
oczy. Zupełnie jak nie ja, ale nic mnie to nie obchodziło. - Widziałeś
Ją?
Obserwował mnie chwilę,
zanim skrzywił się i pokręcił głową.
- Nie… i z tego co wiem,
Gin też jej nie widziała.
Spodziewałem się tego, ale
i tak miałem ochotę przeklnąć. Puściłem go, zrobiłem parę kroków w tył,
ścisnąłem dłońmi głowę.
Musiałem doprowadzić plan
Notta do końca. Poświęcił się, dla niej, dla mnie… dla nas. Musiałem dotrzymać
danego mu słowa.
Ale w pierwszej kolejności
musiałem się opanować.
- Powiedz mi co tu się…
- Walczyliście dzielnie… -
donośny głos przerwał mi w pół słowa. Zdawał się dobywać z każdej ze ścian, z
powietrza, z każdego kąta. Momentalnie się spiąłem. - Każę moim ludziom się
wycofać, wykorzystajcie ten czas i zajmijcie się swoimi zmarłymi - głos odbijał
się echem, dzwonił w uszach, przyprawiał o ból głowy.
- Zwracam się teraz do
ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś by inni walczyli za ciebie i ukrywałeś się
jak tchórz. Mam coś, co wyciągnie cię z twojej marnej kryjówki… - moje mięśnie
spięły się podświadomie. Intuicja podpowiedziała mi co się zaraz stanie i wcale
mi się to nie podobało. - Granger. Jeśli nie pojawisz się o czasie, sam,
dziewczyna zginie. Masz czas do północy.
… dziewczyna zginie…
Mój świat zatrząsł się w
posadach. Gdyby nie interwencja Zabiniego, byłbym tam w tej samej sekundzie.
*
Tłum uczniów zasłaniał mi
widok. Słyszałem krzyki- wyrażały rozpacz, niedowierzanie, rosnący strach i
niepokój.
Odszedłem od Blaise’a,
zacząłem przeciskać się przez zbieraninę ludzi, aż wreszcie zobaczyłem co
wywołało ogólne poruszenie.
Nie więcej niż trzysta
metrów od wejścia do zamku zatrzymał się orszak prowadzony przez Voldemorta.
Uczniowie wzdychali na widok ciała Pottera zwisającego bezwładnie na rękach
Hagrida, a ja widziałem tylko Ją.
Była blada, skulona w
sobie, całkowicie obojętna. Twarz miała zwróconą w stronę Pottera, ale nawet z
tej odległości widziałem, że jej spojrzenie jest puste.
Poczułem się, jakby ktoś
wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Ludzie wokół mnie
krzyczeli, przeczucali się wyzwiskami ze Śmierciożercami, wygrażali, a ja
widziałem tylko dłoń Voldemorta bawiąca się bezwiednie włosami dziewczyny, za
którą oddałbym cały majątek zgromadzony przez ród Malfoy’ów.
Nagle zrobiło się poruszenie
- ktoś mnie pchnął, ktoś się przewrócił, krzyki przybrały na sile.
Potrzebowałem sekundy, żeby zrozumieć, co się wydarzyło - Potter jednak
przeżył!
Nie byłem świadomy, jak bardzo przywiązałem się do tego bliznowatego chłopaka, dopóki po raz kolejny umknął śmierci, która tym razem miała być ostateczną. Zerknąłem w tamtym kierunku tylko na sekundę, żeby potwierdzić sobie, że nie ma mowy o pomyłce, obróciłem się do Granger i wszystko zniknęło.
Nie byłem świadomy, jak bardzo przywiązałem się do tego bliznowatego chłopaka, dopóki po raz kolejny umknął śmierci, która tym razem miała być ostateczną. Zerknąłem w tamtym kierunku tylko na sekundę, żeby potwierdzić sobie, że nie ma mowy o pomyłce, obróciłem się do Granger i wszystko zniknęło.
Świat stanął w miejscu, nie
było tłumów, nie było krzyku. Byliśmy tylko my, wpatrzeni w siebie. Posłałem
jej swój firmowy uśmiech i zobaczyłem, że na jej twarzy odmalowuje się
zdziwienie. Mimo, że dzieliło nas dobrych kilkadziesiąt metrów, widziałem blask
na nowo obejmujący jej spojrzenie, dodający życia. Odliczyłem dokładnie pięć
uderzeń serca nim zamknęła oczy i odwróciła się ze zbolałym wyrazem
twarzy.
Chciałem do niej podejść,
przytulić powiedzieć, że to ja, że wszystko będzie w porządku. Wiedziałem
jednak, że nie mogę jej tego obiecać.
Zebrałem się w sobie, zrobiłem
krok w przód i w tym samym momencie dotarło do mnie, że znajduję się pośrodku
piekła. Walka rozgorzała na nowo, uczniowe, nauczyciele, śmierciożercy, wszyscy
przerzucali się zaklęciami.
Z mocno bijącym sercem
odwróciłem się z powrotem do Granger, ale już jej nie było. Zalała mnie fala
przerażenia, która nawet na moment nie zniknęła, gdy zobaczyłem, że kieruje się
w stronę Pottera i Voldemorta - epicentrum tego chaosu.
Wyciągnąłem różdżkę,
odbiłem zaklęcie, zacząłem się do niej przeciskać.
- Granger!
Huk opadającego kamienia,
zagłuszył moje słowa. Zakląłem szpetnie.
- Hermiona!
Podziałało, zatrzymała się.
Poczułem przypływ nadziei, gdy odwróciła się w moją stronę, ale w tym samym
momencie widok przesłonił mi Yaxley.
Zmrużyłem powieki, złość
pulsowała w moich żyłach, paląca, wyniszczająca. Nie słyszałem co mówią, ale
widziałem przerażony wyraz twarzy Granger.
Odbiłem zmierzające we mnie
zaklęcie, bardziej instynktownie niż z premedytacją. Nie odrywałem od niej
spojrzenia. Zrobiłbym wszystko, żeby jej pomóc, ale byłem bezsilny pod
natłokiem atakujących mnie zaklęć.
Spojrzała na mnie tylko
jeden raz. Jeden raz, a w jej oczach znów zobaczyłem nieme zdziwienie. Chwilę
później stało się coś, co na moment zmroziło każdego kto widział to wydarzenie:
zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uniosła dłoń i z krzykiem wchłonęła
śmiertelną klątwę rzuconą przez Yaxleya.
Wrosłem w ziemię, zalała
mnie fala niedowierzania, następnie ulgi tak bolesna, że przez moment nie
mogłem oddychać. Gdy odzyskałem jasność umysłu, jej już dawno nie było.
- Ostatni raz podnosisz na
nią rękę - warknąłem, wbijając różdżkę w plecy Yaxleya. Zesztywniał na moment,
uniósł ręce do góry, po chwili jego ciało się rozluźniło.
- Nie wygłupiaj się, Nott -
powiedział z tłumionym rozbawieniem. - Ona i tak cię nie zechce.
Prychnąłem. Poczułem, że
działanie eliksiru wielosokowego mija i zaczynam wracać do własnej postaci,
więc obszedłem go i stanąłem tak, by spojrzeć mu w oczy.
Nigdy nie zapomnę mieszanki
uczuć, które pojawiły się na jego twarzy, gdy mnie zobaczył - przerażenie,
wyparcie, szaleństwo, aż wreszcie zrozumienie…
- Zaimponowałeś mi, nie
powiem… w takim razie kogo zabiłem, Notta? - Zacisnąłem dłoń na różdżce. Mówił
o zabójstwie niewinnego człowieka, jakby było zwykłym wyjściem na spacer.
Zanim zdążyłem zareagować,
pokręcił głową i wskazał na coś za moimi plecami.
- To i tak nie ma
znaczenia. Twoja mała tego nie przeżyje…
Poziom adrenaliny
podskoczył mi momentalnie poza skalę. Poczułem pulsowanie w uszach, słabość
ogarnęła moje nogi. Zanim się obróciłem, rzuciłem na Yaxleya zaklęcie
paraliżujące, a następne co widziałem była wyciągnięta dłoń Granger i jej blada
twarz.
Voldemort padł, sekundę po
nim upadła też ona, wokół zapanowała chwilowa cisza.
- Granger!
Panika. Całe tony paniki
było słychać w moim głosie. Obiecaj, że nie pozwolisz jej umrzeć.
Pieprzyć obietnicę. Nie
mogła umrzeć, nie dlatego, że złożyłem obietnicę o jej ochronie. Nie mogła
umrzeć, bo nie wyobrażałem sobie życia bez niej, do cholery!
Przez cały ten czas byliśmy
połączeni ze sobą zaklęciem. Bez przerwy czułem jej emocje, uczucia,
zachwiania. Stała się nieodłączną częścią mnie… jak miałbym bez niej
funkcjonować? Nie mogła umrzeć...
A jednak czułem pustkę,
jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca i zostawił ogromną wyrwę.
Zanim ktokolwiek zdążył
mnie wyprzedzić, padłem na kolana i wziąłem ją w ramiona. Miałem gdzieś, że
każdy widzi moje łzy. Przestałem być dumnym arystokratą w momencie, gdy moje
życie nierozerwalnie związało się z dziewczyną, którą właśnie trzymałem w
ramionach.
- Voldemort nie żyje!
Ktoś krzyknął, ktoś inny
podłapał, po chwili cały zamek rozbrzmiewał radosną nowiną. Wszyscy się
cieszyli, ja rozpaczałem. Czułem obok siebie obecność innych. Wiedziałem, że
jest tam Potter, Łasic, być może też Zabini z Weasley. Zupełnie mnie to nie
obchodziło.
Czas stanął w miejscu, gdy
tuliłem w ramionach ciało Granger. Przez moją głowę przelatywały wszystkie
wspomnienia z nią związane - zarówno te dobre, jak i te złe. Każda przykrość
jaką jej zrobiłem sprawiała, że brakowało mi oddechu. Każdy dotyk, pocałunek,
dobre słowo… gniotły moje serce, obracały duszę w pył. Myśl, że już nigdy
miałbym nie zobaczyć jej pięknych oczu, nie usłyszeć śmiechu, przekomarzania…
nie chciałem żyć. Może to głupie, ale nie mogłem żyć bez niej.
Minęły lata świetlne od kiedy do niej podbiegłem. Nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie niepokoił. Dopiero miliardy lat później, poczułem delikatny uścisk na ramieniu.
- Draco…
Zmusiłem się, żeby unieść
głowę. Spojrzałem w znajome, niebieskie oczy matki, w których widziałem żal i
ciepło, a które dały mi siłę, żeby się podnieść.
- Chodź skarbie, pozwól się
nią zająć.
Podała mi dłoń, przyjąłem
ją. Dopiero, gdy się podniosłem zobaczyłem, że otacza nas prawie cała szkoła.
Wszyscy stali ze spuszczonymi głowami, obserwowali nas z mieszaniną żalu i
zdziwienia. Tuż obok mamy stał magomedyk, którego widziałem po raz pierwszy w
życiu.
Obserwowałem jak kuca przy
Granger, wyciąga różdżkę, by rzucić zaklęcie diagnozujące… i nic się nie stało.
Po drugiej, następnie trzeciej próbie, magomedyk pokręcił głową, a moje serce
ponownie zaczęło się rozsypywać.
Gdyby nie mocny uścisk
matki, z pewnością rzuciłbym się z powrotem do Granger, kazałbym mu spadać, sam
znalazłbym sposób. A tak, byłem zmuszony obserwować wszystko z założonymi
rękoma.
- Posiada umiejętność
wchłaniania magii - odezwał się Potter zmęczonym głosem. - Być może standardowe
techniki nie pomogą.
Magomedyk uniósł na niego
spojrzenie, ale nie byłem w stanie dostrzec jego wyrazu twarzy. Nie wiedziałem
jak zareagował, za to z przerażeniem patrzyłem jak obraca Granger na plecy,
odnajduje jakiś punkt na klatce piersiowej i zaczyna rytmicznie uciskać.
Chciałem zareagować
rozkazać, żeby przerwał, widziałem zgorszenie również na innych twarzach, ale
nikt nie powiedział ani słowa. Dlaczego? Dlaczego nawet Potter nie zareagował?
Zerknąłem na niego, miał
dłonie zaciśnięte w pięści, oczy pełne łez, ale wyraz twarzy pełen nadziei.
Zrozumiałem, że była to jedna z mugolskich metod ratowania życia - więc
czekałem.
Następne pięć minut było
najdłuższymi w całym moim życiu. Zacząłem tracić nadzieję, gdy magomedyk
wreszcie się podniósł i wyczarował nosze, na których ułożył Granger.
- Nie spotkałem wcześniej
nikogo z taką umiejętnością, ale wiem, że taki ród istnieje - powiedział,
patrząc na Pottera. - Wychodzi na to, że jej serce nie wytrzymało natężenia
klątw, które musiała wchłonąć… ale z drugiej strony ta moc pozwoliła jej ciału
na regenerację. Ciężko to wytłumaczyć…
- Do rzeczy - warknąłem.
Nie obchodziło mnie jak, ważne było, czy jeszcze będę miał możliwość z nią
porozmawiać, przytulić, być.
Magomedyk obrócił się do
mnie, spojrzał prosto w oczy. Minęło kilka sekund, zanim jego twarz rozświetlił
delikatny uśmiech.
- Będzie żyć.
Wszystko inne nie miało
znaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz