- Zabini?
- Z tego co wiem, tak
się właśnie nazywam - odpowiedział sarkastycznie. Stał oparty o ścianę z rękami
w kieszeniach szaty i obserwował mnie z ironicznym wyrazem twarzy.
Wiedziałam, że będzie
mnie uczył jakiś Ślizgon - w końcu Snape stwierdził, że jest to jedna z
niewielu osób, której powierzyłby własne życie. Nie spodziewałam się jednak, że
będzie to Blaise Zabini, jeden z najbardziej wrednych chłopaków jakich
kiedykolwiek spotkałam. Owszem, obserwowałam go w Wielkiej Sali, ciekawiła mnie
jego osobowość, ale z pewnością nie chciałam mieć z nim do czynienia. W dodatku
był przyjacielem Malfoya… cóż, z dwojga złego chyba jednak lepiej, że to on
będzie mnie uczył, a nie ten arystokratyczny, zapatrzony w siebie dupek.
Wyprostowałam się i z
największą godnością na jaką było mnie stać, spojrzałam mu prosto w oczy.
Miałam wrażenie, że dostrzegłam w nich dziwny błysk, lecz chwilę później
odwrócił się, aby otworzyć drzwi do sali.
- Właź - rzucił oschłym
tonem.
Wnętrzne wyglądało jak w
każdej innej sali lekcyjnej. Tablica, katedra, stoły. Zabini wyciągnął różdżkę
i jednym machnięciem ustawił je pod ścianami, zostawiając na środku dwa krzesła
ustawione naprzeciw siebie.
Nie czekając na
zaproszenie, wyminęłam go i zajęłam miejsce tyłem do wejścia. Gdy poszedł moim
śladem zaczęłam się zastanawiać, ile wie na mój temat. Domyślałam się, że skoro
Snape tak mu ufał, to chłopak z pewnością był choć trochę poinformowany. Nie
mogłam też pozbyć się wrażenia, że gdyby nic nie wiedział, z pewnością
otrzymałabym już sporą dawkę niewybrednych obelg…
Rozsiadł się
nonszalancko naprzeciw mnie i zaczął bawić różdżką.
- Mam nadzieję, że wiesz
czym jest oklumencja?
Spojrzałam na niego jak
na idiotę i z prychnięciem założyłam ręce na piersi.
- Jest to magiczna
obrona umysłu przed… - zaczęłam recytować regułkę, ale nie dał mi dokończyć.
- Salazarze, Granger, z
ciebie to naprawdę jest kujon…
Pokręcił głową z
uśmieszkiem, a ja poczułam, że moja niepewność zamienia się w złość.
- To źle, że lubię
wiedzieć różne rzeczy? -Spytałam z wyrzutem.
- Wiedzieć to jedno -
powiedział, obserwując światełko, które emitowała jego różdżka. - Ale recytować
regułkę słowo w słowo…
Pokręcił głową, a ja
poczułam ciepło w policzkach. Byłam przekonana, że w tym momencie prezentuję
dorodny rumieniec, ale zamiast schować twarz, uniosłam brodę jeszcze wyżej.
Byłam dumna ze swojej
wiedzy i pamięci fotograficznej.
- Dobra, nie ważne.
Skoro wiesz, co to jest, wiesz też pewnie na czym to polega. - Kiwnęłam głową,
potwierdzając tym jego słowa. - Masz minutę.
Moje oczy zmieniły się w
dwa wielkie spodki, jednak po wyrazie twarzy Zabiniego zrozumiałam, że nie jest
to kiepski żart.
Wyprostowałam się na
krześle i wzięłam głęboki wdech. Przymknęłam powieki i starałam się zapomnieć,
że jestem w pomieszczeniu z irytującym Ślizgonem, który pogardzał mną z
wzajemnością.
Oparłam dłonie na
kolanach i zaczęłam oczyszczać umysł. Wiedziałam, że aby oklumencja
zadziałała, musiałam całkowicie wyzbyć się emocji, myśli i wspomnień.
Biorąc pod uwagę
ostatnie wydarzenia, nie było to najłatwiejsze zadanie, jednak wiedziałam, że
mi się uda - w końcu już to robiłam.
Ćwiczyłam oklumencję w
zeszłym roku, wtedy, kiedy uczył się jej Harry. Myślałam, że będę w stanie mu
wtedy pomóc. Wiedziałam, że umiem oczyścić umysł… nie byłam jednak pewna, na
ile skutecznie. Nigdy wcześniej nie miałam możliwości tego sprawdzić.
Poczułam ukłucie
podekscytowania, ale momentalnie je stłumiłam. W samą porę, bo chwilę później
usłyszałam szept:
- Legilimens!
Mój umysł zaczęły
atakować niewidzialne macki. Zmarszczyłam czoło, starając się jak najdłużej
utrzymać wytworzony mur, a po chwili atak ustał.
Otworzyłam oczy i
ujrzałam na twarzy Zabiniego zdziwienie przemieszane z podziwem.
- Bardzo dobrze jak na
mug… gryfonkę - poprawił się w ostatniej chwili, a ja znowu wytrzeszczyłam na
niego oczy. - Teraz bez przygotowania: Legilimens!
Momentalnie zamknęłam
powieki. Poczułam, że zaczynam ulegać atakowi, a jedna macka sięga do moich
wspomnień. Nie chciałam, żeby ślizgon grzebał w moim umyśle, więc napięłam
wszystkie mięśnie, jakby mogło to wzmocnić moją siłę mentalną. Po chwili
odparłam atak.
Kiedy macki zniknęły,
opadłam na krzesło, ciężko dysząc. Nawet nie zauważyłam kiedy wstałam, broniąc
swojego umysłu. Czułam się jakbym przebiegła maraton, a przecież zaatakował
mnie zaledwie dwa razy!
- Nieźle - skomentował z
uśmieszkiem. Tym razem nie zobaczyłam ani zdziwienia, ani podziwu. - Ale
mogłoby być lepiej.
Zacisnęłam dłonie w
pięści.
- Nieźle?! Przypominam,
że robię to pierwszy raz. Uważam, że poszło mi perfekcyjnie - założyłam ręce na
piersi i patrzyłam na niego niewzruszona. Naprawdę uważałam, że poszło mi
bardzo dobrze!
Zabini był jednak innego
zdania. Prychnął głośno i pochylił się w moją stronę.
- Nie, Granger. Było
znośnie - gwałtownie wciągnęłam powietrze oburzona, ale nic sobie z tego nie
zrobił. - Z możliwością przygotowania, w spokoju, każdy głupiec będzie potrafił
to zrobić. Może i jesteś kujonicą, ale poza teorią jest też praktyka. Nie idzie
ci najgorzej, ale orłem to ty nie jesteś… - oparł się z powrotem, a na jego
usta znów wypłynął uśmieszek. - to pewnie domena gryfiaków. Słyszałem, że
Potter to już w ogóle dno, jeśli chodzi o oklumencję…
Zaśmiał się wrednie, a
ja poczułam, że złość uderza mi do głowy.
Miał mnie uczyć, a nie
obrażać! W dodatku zaczął wyśmiewać moich przyjaciół, a to zawsze działało na
mnie jak przysłowiowa płachta na byka.
Zmrużyłam powieki i
pochyliłam się w jego stronę. Byłam wściekła i już miałam powiedzieć, co myślę
o nim i o tej całej lekcji, kiedy podniósł różdżkę i po raz trzeci powiedział:
- Legilimens!
Tym razem nie
spodziewałam się ataku. Pod wpływem emocji opuściłam gardę i nie potrafiłam jej
odbudować w sekundę. Z przerażeniem czułam, jak niewidzialne macki wdzierają
się w mój umysł i wyciągają na wierzch wspomnienia.
Na nowo uciekałam przed
Cormakiem na przyjęciu u Slughorna. Złościłam się na Malfoy’a, za kolejne
wypowiedziane “szlamo”. Śmialiśmy się z Harrym, pijąc piwo kremowe. Rozmawiałam
z mamą, znów czułam szok i przerażenie na wieść: Twój prawdziwy ojciec
nazywał się Tom Marvolo Riddle. Po raz kolejny obserwowałam jak Ron obłapia
się z Lavender. Komentarz Rona odnośnie mojego pochodzenia. Znowu pękło mi
serce.
NIE! Nie potrafiłam przywrócić mentalnej ściany, nie ważne jak bardzo się starałam. Po chwili atak ustał.
NIE! Nie potrafiłam przywrócić mentalnej ściany, nie ważne jak bardzo się starałam. Po chwili atak ustał.
Zerwałam się z miejsca i
obróciłam do niego plecami. Znowu dyszałam. Byłam wściekła, że zobaczył moje
największe słabości z ostatnich dni. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na
potok szyderstw, ale przez okrągłą minutę towarzyszyła nam jedynie cisza.
- A więc to prawda -
usłyszałam w końcu. Mówił cicho, ale jego głos zabrzmiał wtedy jak krzyk.
- Co jest prawdą? -
zapytałam oschle. Nie miałam zamiaru się odzywać, ale moja ciekawska natura
wzięła górę.
- To, że Weasley miział
się z Brown - zironizował, a ja spięłam się jeszcze bardziej. - To, że jesteś
córką Czarnego Pana, Granger.
Czarnego Pana...
Chcąc nie chcąc,
obróciłam się w jego stronę. Znowu poczułam jak zalewa mnie ciekawość w związku
z jego osobą. Skinęłam głową i odpowiedziałam cicho:
- Jak widać.
Znowu nie odzywaliśmy
się krótką chwilę. Już miałam zebrać się do wyjścia, kiedy odezwał się w miarę
normalnym tonem.
- Ciężko będzie się
przyzwyczaić, że nie jesteś szlamą.
Dlaczego Ślizgoni byli
tak irytujący i wulgarni? Zero taktu!
- Może i nie jestem, ale
wciąż jestem sobą - warknęłam. - Nie życzę sobie tego typu określeń.
Parsknął, ale nie
skomentował. Zaczęłam iść w stronę drzwi, ale zatrzymałam się z ręką na klamce.
- Chyba nie muszę ci
mówić, że trzeba to utrzymać w tajemnicy?
Prychnął.
- Chyba nie muszę ci
mówić, że to samo dotyczy tych zajęć?
Jak on mnie wkurzał!
Skinęłam głową i wyszłam
na korytarz. Musiałam odpocząć.
*~*~*
Czytałam podręcznik do
transmutacji, a literki rozmywały mi się przed oczami. Była godzina dwudziesta,
a mimo to pokój wspólny był pełen uczniów.
Od mojego opuszczenia sali w lochach minęły niecałe dwie godziny. Wzięłam prysznic, wypiłam kawę - myślałam, że do tego czasu będę już normalnie funkcjonować, ale nic z tego nie wyszło.
Od mojego opuszczenia sali w lochach minęły niecałe dwie godziny. Wzięłam prysznic, wypiłam kawę - myślałam, że do tego czasu będę już normalnie funkcjonować, ale nic z tego nie wyszło.
Odłożyłam podręcznik ze
złością, że z mojej nauki nic nie wyjdzie i wpatrywałam się w płomienie.
Wróciłam myślami do dziwnej sytuacji, której byłam świadkiem wracając do
dormitorium.
Będąc już na siódmym
piętrze, ni z tego ni z owego spotkałam Malfoy’a. Niby nic, miał prawo
przebywać na korytarzu, nie było ciszy nocnej, a on sam był Prefektem. Zdziwił
mnie jednak fakt, że opuszczał korytarz w dużym pośpiechu i z dziwnym wyrazem
twarzy. Minął mnie, nawet nie zauważając, co już samo w sobie było
niespotykane. Prawie zapytałam co w ogóle robi na tym piętrze, ale zanim
ocknęłam się z szoku, zniknął za zakrętem.
Wcisnęłam się głębiej w
fotel z pełnym frustracji westchnieniem.
- Coś się stało? -
usłyszałam znajomy głos. Tak się zdziwiłam, że momentalnie spojrzałam w tamtą
stronę.
Ginny trzymała dwa kubki
i patrzyła na mnie z niepewnością w oczach.
Właśnie sobie
uświadomiłam, że od mojego wczorajszego wyznania nie miałyśmy możliwości rozmowy.
Cieszyłam się widząc, że sama do mnie podeszła.
- Nic, po prostu jestem
zmęczona tymi zajęciami… wiesz - spojrzałam na nią znacząco. Zmarszczyła czoło,
ale po chwili kiwnęła głową, że rozumie. Nie chciałam mówić o tym głośno. Nie
byłyśmy same, a przecież miałam o tym nie wspominać.
Przesunęłam się i
poklepałam miejsce obok siebie.
- Jak było? - zapytała,
podając mu kubek. Sama upiła łyk. Kakao! I to takie, jak lubię.
Posłałam jej ciepły
uśmiech.
- Było… męcząco.
Kiwnęła głową.
- Kto cię w końcu uczy?
- dopytywała, pamiętając, że Snape odmówił. Rozejrzałam się dookoła, ale wciąż
było za dużo osób.
- Później ci powiem,
dobrze?
Też się rozejrzała.
- Jasne. Powiedz mi
tylko- znam tę osobę?
Zawahałam się, ale tylko
na moment, bo przypomniała mi się ich konfrontacja z soboty. Pomyśleć, że to
było dwa dni temu! Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność.
- Znasz- odpowiedziałam.
Ginny kiwnęła głową i nie pytała o nic więcej. Przyglądałam się jej,
zaopatrzonej w tańczące języki ognia w kominku, aż w końcu sama zabrałam głos.
- Ginny?
- Ginny?
- Yhm?
- Dziękuję, że ze mną
rozmawiasz i mnie akceptujesz.
Spojrzała na mnie
zamyślonym wzrokiem. Miałam wrażenie, że bada moją twarz, cal po calu, a nim
znów się odezwała, minęła cała wieczność.
- Podziękuj Harry’emu -
usłyszałam, a mój entuzjazm nieco oklapł. - Gdyby nie on… pewnie
potrzebowałabym czasu, żeby się z tym pogodzić… bardzo dużo czasu.
Pokiwałam głową na znak,
że rozumiem i odwróciłam się w stronę ognia. Ginny mówiła dalej.
- Harry uświadomił mi,
że mimo innego pochodzenia wciąż jesteś tą samą osobą. Przypomniał mi wszystko
co zrobiłaś dla nas… dla mnie - złapała mnie za rękę, a ja nie mogłam wyjść z
szoku. - Ty się ode mnie nigdy nie odwróciłaś, więc i ja tego nie zrobię.
Ogień, który miała w
oczach, powiedział mi, że naprawdę myśli to, co mówi.
Miałam zamiar szczerze
podziękować Harry’emu za interwencję.
Uśmiechnęłam się do
Ginny i uściskałam ją pełna wdzięczności.
Byłam szczęśliwa, że
uporała się z tym w jeden dzień. Został tylko jeszcze Ron… ale o tym myśleć nie
chciałam.
Przepełniona ulgą i
zmęczeniem, dopiero po chwili zauważyłam, że moja towarzyszka nie tryska tą
samą energią co zawsze. Coś mi mówiło, że nie miało to żadnego związku ze mną,
ani rozmową, którą przed chwilą odbyłyśmy.
- Gin? - zagadnęłam
jeszcze raz, kładąc jej dłoń na ramieniu. Starałam się by mój głos brzmiał
najłagodniej jak potrafiłam.- Co się dzieje?
Przez chwilę wciąż
wpatrywała się w płomienie i kiedy byłam gotowa powtórzyć pytanie, obróciła się
w moją stronę. Jej oczy były zaczerwienione, a po policzku spływała pojedyncza
łza.
- Pokłóciliśmy się z
Deanem- wyznała łamiącym się głosem, a ja poczułam złość na chłopaka, którego w
gruncie rzeczy lubiłam. Ścisnęłam mocniej jej ramię.
- O co tym razem?
Widziałam w jej oczach
wahanie, a następnie decyzję.
- O Zabiniego…
- Słucham?! - Ups, chyba
powiedziałam to głośniej niż chciałam, bo kilka osób odwróciło się w naszą
stronę - w tym Ron i wyżej wspomniany Dean.
Pomachałam ludziom z
uśmiechem, żeby wrócili do swoich zajęć i ściszyłam głos do maksimum.
- Jak to o Zabiniego?-
Nie mogłam się nadziwić.
Młoda Weasley westchnęła
ciężko i odgarnęła włosy z twarzy.
-Po meczu, w sobotę,
podszedł do mnie i Deana i zaczął głupio dogadywać na temat rozgrywki, nas… -
kiwałam głową, bo pamiętałam tę sytuację. Chwilę później Ginny zaczęła coś do
niego krzyczeć i machać rękami. - A potem, jak już się kłóciliśmy, powiedział
coś w stylu: “pewnie tak samo się czerwienisz po seksie”...
- Żartujesz!
- … a Dean oczywiście
nie usłyszał tego “pewnie” i zrozumiał, że uprawialiśmy seks.
Ginny schowała twarz w
dłoniach, a ja patrzyłam na nią z otwartą buzią. Nie mieściło mi się to
wszystko w głowie. Sam obraz Zabiniego, który mówi takie zbereźne rzeczy,
kłócił się z tym, co zaprezentował dzisiaj.
- Nie przejmuj się
Ginny… - próbowałam coś powiedzieć, ale przerwała mi w połowie słowa.
- Jak on w ogóle mógł
coś takiego powiedzieć? Pomyśleć choćby? - Widziałam po niej, że była pełna nie
dość, że żalu, to jeszcze niezrozumienia. - Ja i ślizgon? W dodatku Zabini!
Przecież to śmieszne!
Mimo woli uśmiechnęłam
się pod nosem. Blaise Zabini był przystojnym chłopakiem i dobrze wiedziałam, że
Ginny potrafiła czasem zawiesić na nim oko. Nie zmieniało to jednak faktu, że
Dean zachował się jak dupek.
Z miny przyjaciółki
wywnioskowałam, że powiedziałam to na głos. Nie byłam tylko pewna czy całość
czy tylko ostatni fragment…
-Zerwaliśmy -
powiedziała po chwili. - Tolerowałam jego pretensje, ale skoro uważa, że
potrafiłabym zrobić mu coś takiego, to nie ma sensu, żebyśmy byli razem.
W głębi uważałam, że
dobrze zrobiła, zostawiając chłopaka. Cały czas twierdziłam, że do siebie nie
pasowali, ale to nie była moja sprawa. Wiedziałam też, że Ginevra cały czas
czuje coś do Harry’ego.
Dean tak czy siak miał być tylko etapem
przejściowym.
Pogłaskałam ją po
ramieniu, szukając w głowie słów, które choć trochę byłyby w stanie podnieść
dziewczynę na duchu.
Szczęśliwie, albo i nie,
zostałam uratowana przez Harry’ego, który niczym tajfun wpadł do Pokoju
Wspólnego.
Zobaczył nas i dobiegł w
kilku susach.
- Szybko! Potrzebuję
podręcznik do eliksirów… - był zdyszany i przerażony. Dopiero teraz zauważyłam,
że był mokry i poplamiony krwią.
- Co? - Zapytałam
zdziwiona i przerażona jednocześnie. - Harry, co się dzieje? Czemu jesteś cały
we krwi?
- Malfoy… Snape… - kątem
oka zobaczyłam, że Ron podszedł bliżej, żeby zobaczyć o co chodzi. - Potem
wyjaśnię! Potrzebuję podręcznika do eliksirów, teraz!
Harry oparł się o fotel,
patrząc na nas błagalnie. Mimo bełkotu, domyśliłam się, że musiał użyć jakiegoś
zaklęcia z tego przeklętego podręcznika. A mówiłam mu, żeby tego nie robił!
Jeśli w grę wchodzi Snape, to znaczyło, że szykują się niemałe kłopoty…
Ron jako jedyny zachował
jasność umysłu i pobiegł po swój podręcznik. Wcisnął go w ręce Harry’emu, który
spojrzał na niego z wdzięcznością, a nam wcisnął podręcznik Księcia Półkrwi.
- Schowajcie go, dobrze?
I już go nie było. Spojrzałyśmy
z Ginny po sobie, a ja skinęłam głową. Chwilę poźniej dziewczyna wybiegła zaraz
za Potterem.
Odwróciłam się do Rona,
który wciąż stał za moim fotelem, ale tylko się skrzywił i odszedł.
Znowu zabolało.
Obróciłam się z powrotem
do kominka i nawet nie pamiętam ,kiedy zasnęłam. Śnił mi się Zabini, goniący
Ginevrę z lubieżnym uśmiechem.
Cudny rozdział.
OdpowiedzUsuń