18 kwietnia 2019

ROZDZIAŁ VI

- Zabini?
- Z tego co wiem, tak się właśnie nazywam - odpowiedział sarkastycznie. Stał oparty o ścianę z rękami w kieszeniach szaty i obserwował mnie z ironicznym wyrazem twarzy.
Wiedziałam, że będzie mnie uczył jakiś Ślizgon - w końcu Snape stwierdził, że jest to jedna z niewielu osób, której powierzyłby własne życie. Nie spodziewałam się jednak, że będzie to Blaise Zabini, jeden z najbardziej wrednych chłopaków jakich kiedykolwiek spotkałam. Owszem, obserwowałam go w Wielkiej Sali, ciekawiła mnie jego osobowość, ale z pewnością nie chciałam mieć z nim do czynienia. W dodatku był przyjacielem Malfoya… cóż, z dwojga złego chyba jednak lepiej, że to on będzie mnie uczył, a nie ten arystokratyczny, zapatrzony w siebie dupek.
Wyprostowałam się i z największą godnością na jaką było mnie stać, spojrzałam mu prosto w oczy. Miałam wrażenie, że dostrzegłam w nich dziwny błysk, lecz chwilę później odwrócił się, aby otworzyć drzwi do sali.
- Właź - rzucił oschłym tonem.
Wnętrzne wyglądało jak w każdej innej sali lekcyjnej. Tablica, katedra, stoły. Zabini wyciągnął różdżkę i jednym machnięciem ustawił je pod ścianami, zostawiając na środku dwa krzesła ustawione naprzeciw siebie.
Nie czekając na zaproszenie, wyminęłam go i zajęłam miejsce tyłem do wejścia. Gdy poszedł moim śladem zaczęłam się zastanawiać, ile wie na mój temat. Domyślałam się, że skoro Snape tak mu ufał, to chłopak z pewnością był choć trochę poinformowany. Nie mogłam też pozbyć się wrażenia, że gdyby nic nie wiedział, z pewnością otrzymałabym już sporą dawkę niewybrednych obelg…
Rozsiadł się nonszalancko naprzeciw mnie i zaczął bawić różdżką.
- Mam nadzieję, że wiesz czym jest oklumencja?
Spojrzałam na niego jak na idiotę i z prychnięciem założyłam ręce na piersi.
- Jest to magiczna obrona umysłu przed… - zaczęłam recytować regułkę, ale nie dał mi dokończyć.
- Salazarze, Granger, z ciebie to naprawdę jest kujon…
Pokręcił głową z uśmieszkiem, a ja poczułam, że moja niepewność zamienia się w złość.
- To źle, że lubię wiedzieć różne rzeczy? -Spytałam z wyrzutem.
- Wiedzieć to jedno - powiedział, obserwując światełko, które emitowała jego różdżka. - Ale recytować regułkę słowo w słowo…
Pokręcił głową, a ja poczułam ciepło w policzkach. Byłam przekonana, że w tym momencie prezentuję dorodny rumieniec, ale zamiast schować twarz, uniosłam brodę jeszcze wyżej.
Byłam dumna ze swojej wiedzy i pamięci fotograficznej.
- Dobra, nie ważne. Skoro wiesz, co to jest, wiesz też pewnie na czym to polega. - Kiwnęłam głową, potwierdzając tym jego słowa. - Masz minutę.
Moje oczy zmieniły się w dwa wielkie spodki, jednak po wyrazie twarzy Zabiniego zrozumiałam, że nie jest to kiepski żart.
Wyprostowałam się na krześle i wzięłam głęboki wdech. Przymknęłam powieki i starałam się zapomnieć, że jestem w pomieszczeniu z irytującym Ślizgonem, który pogardzał mną z wzajemnością.
Oparłam dłonie na kolanach i zaczęłam  oczyszczać umysł. Wiedziałam, że aby oklumencja zadziałała, musiałam całkowicie wyzbyć się emocji, myśli i wspomnień.
Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie było to najłatwiejsze zadanie, jednak wiedziałam, że mi się uda - w końcu już to robiłam.
Ćwiczyłam oklumencję w zeszłym roku, wtedy, kiedy uczył się jej Harry. Myślałam, że będę w stanie mu wtedy pomóc. Wiedziałam, że umiem oczyścić umysł… nie byłam jednak pewna, na ile skutecznie. Nigdy wcześniej nie miałam możliwości tego sprawdzić.
Poczułam ukłucie podekscytowania, ale momentalnie je stłumiłam. W samą porę, bo chwilę później usłyszałam szept:
- Legilimens!
Mój umysł zaczęły atakować niewidzialne macki. Zmarszczyłam czoło, starając się jak najdłużej utrzymać wytworzony mur, a po chwili atak ustał.
Otworzyłam oczy i ujrzałam na twarzy Zabiniego zdziwienie przemieszane z podziwem.
- Bardzo dobrze jak na mug… gryfonkę - poprawił się w ostatniej chwili, a ja znowu wytrzeszczyłam na niego oczy. - Teraz bez przygotowania: Legilimens!
Momentalnie zamknęłam powieki. Poczułam, że zaczynam ulegać atakowi, a jedna macka sięga do moich wspomnień. Nie chciałam, żeby ślizgon grzebał w moim umyśle, więc napięłam wszystkie mięśnie, jakby mogło to wzmocnić moją siłę mentalną. Po chwili odparłam atak.
Kiedy macki zniknęły, opadłam na krzesło, ciężko dysząc. Nawet nie zauważyłam kiedy wstałam, broniąc swojego umysłu. Czułam się jakbym przebiegła maraton, a przecież zaatakował mnie zaledwie dwa razy!
- Nieźle - skomentował z uśmieszkiem. Tym razem nie zobaczyłam ani zdziwienia, ani podziwu. - Ale mogłoby być lepiej.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nieźle?! Przypominam, że robię to pierwszy raz. Uważam, że poszło mi perfekcyjnie - założyłam ręce na piersi i patrzyłam na niego niewzruszona. Naprawdę uważałam, że poszło mi bardzo dobrze!
Zabini był jednak innego zdania. Prychnął głośno i pochylił się w moją stronę.
- Nie, Granger. Było znośnie - gwałtownie wciągnęłam powietrze oburzona, ale nic sobie z tego nie zrobił. - Z możliwością przygotowania, w spokoju, każdy głupiec będzie potrafił to zrobić. Może i jesteś kujonicą, ale poza teorią jest też praktyka. Nie idzie ci najgorzej, ale orłem to ty nie jesteś… - oparł się z powrotem, a na jego usta znów wypłynął uśmieszek. - to pewnie domena gryfiaków. Słyszałem, że Potter to już w ogóle dno, jeśli chodzi o oklumencję…
Zaśmiał się wrednie, a ja poczułam, że złość uderza mi do głowy.
Miał mnie uczyć, a nie obrażać! W dodatku zaczął wyśmiewać moich przyjaciół, a to zawsze działało na mnie jak przysłowiowa płachta na byka.
Zmrużyłam powieki i pochyliłam się w jego stronę. Byłam wściekła i już miałam powiedzieć, co myślę o nim i o tej całej lekcji, kiedy podniósł różdżkę i po raz trzeci powiedział:
- Legilimens!
Tym razem nie spodziewałam się ataku. Pod wpływem emocji opuściłam gardę i nie potrafiłam jej odbudować w sekundę. Z przerażeniem czułam, jak niewidzialne macki wdzierają się w mój umysł i wyciągają na wierzch wspomnienia.
Na nowo uciekałam przed Cormakiem na przyjęciu u Slughorna. Złościłam się na Malfoy’a, za kolejne wypowiedziane “szlamo”. Śmialiśmy się z Harrym, pijąc piwo kremowe. Rozmawiałam z mamą, znów czułam szok i przerażenie na wieść: Twój prawdziwy ojciec nazywał się Tom Marvolo Riddle. Po raz kolejny obserwowałam jak Ron obłapia się z Lavender. Komentarz Rona odnośnie mojego pochodzenia. Znowu pękło mi serce.
NIE! Nie potrafiłam przywrócić mentalnej ściany, nie ważne jak bardzo się starałam. Po chwili atak ustał.
Zerwałam się z miejsca i obróciłam do niego plecami. Znowu dyszałam. Byłam wściekła, że zobaczył moje największe słabości z ostatnich dni. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na potok szyderstw, ale przez okrągłą minutę towarzyszyła nam jedynie cisza.
- A więc to prawda - usłyszałam w końcu. Mówił cicho, ale jego głos zabrzmiał wtedy jak krzyk.
- Co jest prawdą? - zapytałam oschle. Nie miałam zamiaru się odzywać, ale moja ciekawska natura wzięła górę.
- To, że Weasley miział się z Brown - zironizował, a ja spięłam się jeszcze bardziej. - To, że jesteś córką Czarnego Pana, Granger.
Czarnego Pana...
Chcąc nie chcąc, obróciłam się w jego stronę. Znowu poczułam jak zalewa mnie ciekawość w związku z jego osobą. Skinęłam głową i odpowiedziałam cicho:
- Jak widać.
Znowu nie odzywaliśmy się krótką chwilę. Już miałam zebrać się do wyjścia, kiedy odezwał się w miarę normalnym tonem.
- Ciężko będzie się przyzwyczaić, że nie jesteś szlamą.
Dlaczego Ślizgoni byli tak irytujący i wulgarni? Zero taktu!
- Może i nie jestem, ale wciąż jestem sobą - warknęłam. - Nie życzę sobie tego typu określeń.
Parsknął, ale nie skomentował. Zaczęłam iść w stronę drzwi, ale zatrzymałam się z ręką na klamce.
- Chyba nie muszę ci mówić, że trzeba to utrzymać w tajemnicy?
Prychnął.
- Chyba nie muszę ci mówić, że to samo dotyczy tych zajęć?
Jak on mnie wkurzał!
Skinęłam głową i wyszłam na korytarz. Musiałam odpocząć.

*~*~*

Czytałam podręcznik do transmutacji, a literki rozmywały mi się przed oczami. Była godzina dwudziesta, a mimo to pokój wspólny był pełen uczniów.
Od mojego opuszczenia sali w lochach minęły niecałe dwie godziny. Wzięłam prysznic, wypiłam kawę - myślałam, że do tego czasu będę już normalnie funkcjonować, ale nic z tego nie wyszło.
Odłożyłam podręcznik ze złością, że z mojej nauki nic nie wyjdzie i wpatrywałam się w płomienie. Wróciłam myślami do dziwnej sytuacji, której byłam świadkiem wracając do dormitorium.
Będąc już na siódmym piętrze, ni z tego ni z owego spotkałam Malfoy’a. Niby nic, miał prawo przebywać na korytarzu, nie było ciszy nocnej, a on sam był Prefektem. Zdziwił mnie jednak fakt, że opuszczał korytarz w dużym pośpiechu i z dziwnym wyrazem twarzy. Minął mnie, nawet nie zauważając, co już samo w sobie było niespotykane. Prawie zapytałam co w ogóle robi na tym piętrze, ale zanim ocknęłam się z szoku, zniknął za zakrętem.
Wcisnęłam się głębiej w fotel z pełnym frustracji westchnieniem.
- Coś się stało? - usłyszałam znajomy głos. Tak się zdziwiłam, że momentalnie spojrzałam w tamtą stronę.
Ginny trzymała dwa kubki i patrzyła na mnie z niepewnością w oczach.
Właśnie sobie uświadomiłam, że od mojego wczorajszego wyznania nie miałyśmy możliwości rozmowy. Cieszyłam się widząc, że sama do mnie podeszła.
- Nic, po prostu jestem zmęczona tymi zajęciami… wiesz - spojrzałam na nią znacząco. Zmarszczyła czoło, ale po chwili kiwnęła głową, że rozumie. Nie chciałam mówić o tym głośno. Nie byłyśmy same, a przecież miałam o tym nie wspominać.
Przesunęłam się i poklepałam miejsce obok siebie.
- Jak było? - zapytała, podając mu kubek. Sama upiła łyk. Kakao! I to takie, jak lubię.
Posłałam jej ciepły uśmiech.
- Było…  męcząco.
Kiwnęła głową.
- Kto cię w końcu uczy? - dopytywała, pamiętając, że Snape odmówił. Rozejrzałam się dookoła, ale wciąż było za dużo osób.
- Później ci powiem, dobrze?
Też się rozejrzała.
- Jasne. Powiedz mi tylko- znam tę osobę?
Zawahałam się, ale tylko na moment, bo przypomniała mi się ich konfrontacja z soboty. Pomyśleć, że to było dwa dni temu! Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność.
- Znasz- odpowiedziałam. Ginny kiwnęła głową i nie pytała o nic więcej. Przyglądałam się jej, zaopatrzonej w tańczące języki ognia w kominku, aż w końcu sama zabrałam głos.
- Ginny?
- Yhm?
- Dziękuję, że ze mną rozmawiasz i mnie akceptujesz.
Spojrzała na mnie zamyślonym wzrokiem. Miałam wrażenie, że bada moją twarz, cal po calu, a nim znów się odezwała, minęła cała wieczność.
- Podziękuj Harry’emu - usłyszałam, a mój entuzjazm nieco oklapł. - Gdyby nie on… pewnie potrzebowałabym czasu, żeby się z tym pogodzić… bardzo dużo czasu.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i odwróciłam się w stronę ognia. Ginny mówiła dalej.
- Harry uświadomił mi, że mimo innego pochodzenia wciąż jesteś tą samą osobą. Przypomniał mi wszystko co zrobiłaś dla nas… dla mnie - złapała mnie za rękę, a ja nie mogłam wyjść z szoku. - Ty się ode mnie nigdy nie odwróciłaś, więc i ja tego nie zrobię.
Ogień, który miała w oczach, powiedział mi, że naprawdę myśli to, co mówi.
Miałam zamiar szczerze podziękować Harry’emu za interwencję.
Uśmiechnęłam się do Ginny i uściskałam ją pełna wdzięczności.
Byłam szczęśliwa, że uporała się z tym w jeden dzień. Został tylko jeszcze Ron… ale o tym myśleć nie chciałam.
Przepełniona ulgą i zmęczeniem, dopiero po chwili zauważyłam, że moja towarzyszka nie tryska tą samą energią co zawsze. Coś mi mówiło, że nie miało to żadnego związku ze mną, ani rozmową, którą przed chwilą odbyłyśmy.
- Gin? - zagadnęłam jeszcze raz, kładąc jej dłoń na ramieniu. Starałam się by mój głos brzmiał najłagodniej jak potrafiłam.- Co się dzieje?
Przez chwilę wciąż wpatrywała się w płomienie i kiedy byłam gotowa powtórzyć pytanie, obróciła się w moją stronę. Jej oczy były zaczerwienione, a po policzku spływała pojedyncza łza.
- Pokłóciliśmy się z Deanem- wyznała łamiącym się głosem, a ja poczułam złość na chłopaka, którego w gruncie rzeczy lubiłam. Ścisnęłam mocniej jej ramię.
- O co tym razem?
Widziałam w jej oczach wahanie, a następnie decyzję.
- O Zabiniego…
- Słucham?! - Ups, chyba powiedziałam to głośniej niż chciałam, bo kilka osób odwróciło się w naszą stronę - w tym Ron i wyżej wspomniany Dean.
Pomachałam ludziom z uśmiechem, żeby wrócili do swoich zajęć i ściszyłam głos do maksimum.
- Jak to o Zabiniego?- Nie mogłam się nadziwić.
Młoda Weasley westchnęła ciężko i odgarnęła włosy z twarzy.
-Po meczu, w sobotę, podszedł do mnie i Deana i zaczął głupio dogadywać na temat rozgrywki, nas… - kiwałam głową, bo pamiętałam tę sytuację. Chwilę później Ginny zaczęła coś do niego krzyczeć i machać rękami. - A potem, jak już się kłóciliśmy, powiedział coś w stylu: “pewnie tak samo się czerwienisz po seksie”...
- Żartujesz!
- … a Dean oczywiście nie usłyszał tego “pewnie” i zrozumiał, że uprawialiśmy seks.

Ginny schowała twarz w dłoniach, a ja patrzyłam na nią z otwartą buzią. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Sam obraz Zabiniego, który mówi takie zbereźne rzeczy, kłócił się z tym, co zaprezentował dzisiaj.
- Nie przejmuj się Ginny… - próbowałam coś powiedzieć, ale przerwała mi w połowie słowa.
- Jak on w ogóle mógł coś takiego powiedzieć? Pomyśleć choćby? - Widziałam po niej, że była pełna nie dość, że żalu, to jeszcze niezrozumienia. - Ja i ślizgon? W dodatku Zabini! Przecież to śmieszne!
Mimo woli uśmiechnęłam się pod nosem. Blaise Zabini był przystojnym chłopakiem i dobrze wiedziałam, że Ginny potrafiła czasem zawiesić na nim oko. Nie zmieniało to jednak faktu, że Dean zachował się jak dupek.
Z miny przyjaciółki wywnioskowałam, że powiedziałam to na głos. Nie byłam tylko pewna czy całość czy tylko ostatni fragment…
-Zerwaliśmy - powiedziała po chwili. - Tolerowałam jego pretensje, ale skoro uważa, że potrafiłabym zrobić mu coś takiego, to nie ma sensu, żebyśmy byli razem.
W głębi uważałam, że dobrze zrobiła, zostawiając chłopaka. Cały czas twierdziłam, że do siebie nie pasowali, ale to nie była moja sprawa. Wiedziałam też, że Ginevra cały czas czuje coś do Harry’ego.

 Dean tak czy siak miał być tylko etapem przejściowym.

Pogłaskałam ją po ramieniu, szukając w głowie słów, które choć trochę byłyby w stanie podnieść dziewczynę na duchu.
Szczęśliwie, albo i nie, zostałam uratowana przez Harry’ego, który niczym tajfun wpadł do Pokoju Wspólnego.
Zobaczył nas i dobiegł w kilku susach.
- Szybko! Potrzebuję podręcznik do eliksirów… - był zdyszany i przerażony. Dopiero teraz zauważyłam, że był mokry i poplamiony krwią.
- Co? - Zapytałam zdziwiona i przerażona jednocześnie. - Harry, co się dzieje? Czemu jesteś cały we krwi?
- Malfoy… Snape… - kątem oka zobaczyłam, że Ron podszedł bliżej, żeby zobaczyć o co chodzi. - Potem wyjaśnię! Potrzebuję podręcznika do eliksirów, teraz!
Harry oparł się o fotel, patrząc na nas błagalnie. Mimo bełkotu, domyśliłam się, że musiał użyć jakiegoś zaklęcia z tego przeklętego podręcznika. A mówiłam mu, żeby tego nie robił! Jeśli w grę wchodzi Snape, to znaczyło, że szykują się niemałe kłopoty…
Ron jako jedyny zachował jasność umysłu i pobiegł po swój podręcznik. Wcisnął go w ręce Harry’emu, który spojrzał na niego z wdzięcznością, a nam wcisnął podręcznik Księcia Półkrwi.
- Schowajcie go, dobrze?  
I już go nie było. Spojrzałyśmy z Ginny po sobie, a ja skinęłam głową. Chwilę poźniej dziewczyna wybiegła zaraz za Potterem.
Odwróciłam się do Rona, który wciąż stał za moim fotelem, ale tylko się skrzywił i odszedł.
Znowu zabolało.
Obróciłam się z powrotem do kominka i nawet nie pamiętam ,kiedy zasnęłam. Śnił mi się Zabini, goniący Ginevrę z lubieżnym uśmiechem.


1 komentarz: