16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXXI


 Stałam nad dwójką skulonych mugoli. Obserwowałam jak drżą na całym ciele, tulą się do siebie w poszukiwaniu choć namiastki bezpieczeństwa, choć kropelki spokoju. Byłam dla nich demonem śmierci, byłam obrazem nieszczęścia i zagłady. 
Gdy unosiłam różdżkę, moja twarz nie wyrażała zupełnie nic, lecz serce wyło z bólu. 
Umysł protestował, usta formowały klątwę najgorszą z możliwych.
Rozbłysk zielonego światła, sekundę później ciała nieznanych mi, zupełnie niewinnych osób upadły na ziemię. Bez woli, bez życia. Bez perspektyw na jutro, za chwilę, na jakąkolwiek przyszłość. 
Moje ciało stało bez ruchu, oczy beznamiętnie obserwowały całą scenerię, a w środku szalałam. 
Moje serce pękało na kawałki, dusza rozrywała się z każdym kolejnym aktem zła. 
Czułam, że umieram razem z każdą osobą, która cierpiała z mojej winy. 
Czułam, że moje serce nie wytrzyma. 
Wiedziałam, że jeszcze trochę, a umysł nie wytrzyma na pewno. 
Nie wiedziałam w jaki sposób zaklęcie imperius wpływało na innych ludzi. Słyszałam pogłoski, ale nigdy nie miałam możliwości rozmowy z ofiarą. 
Mi klątwa nie odebrała zdolności myślenia, czucia, postrzegania. Zabrała mi wolę, kontrolę nad ciałem, a zostawiła świadomość.
Nie byłam Harry’m, nie potrafiłam jej zwalczyć.
Byłam zamknięta w klatce z własnego ciała. Uwięziona, niezdolna do jakiegokolwiek własnego ruchu, gestu, słowa. Niezdolna do niczego, prócz wykonywania rozkazów tyrana. 
- Bardzo dobrze, moja córko - usłyszałam znienawidzony głos przy uchu. Zgodnie ze swoim zwyczajem, złapał kosmyk moich czarnych, nieco dłuższych już włosów i przyłożył do nozdrzy.- Czeka nas kolejne zadanie. 
Krzyczałam,  protestowałam. Biłam, gryzłam, szarpałam. Wyzywałam, przeklinałam na wszelkie sposoby.
Moje ciało posłusznie się odwróciło i ruszyło za swoim panem. 

*

Przekopywałam grób Dumbledore’a. Dłoń zgrabnie manewrowała różdżką, usuwając monument, bezczeszcząc miejsce spoczynku najdzielniejszego człowieka naszych czasów. Człowieka, którego szczerze podziwiałam i szanowałam, a teraz zakłócałam jego spokój. Czułam do siebie obrzydzenie. Moje serce krwawiło, nienawiść do siebie pulsowała w moich żyłach, gdy schylałam się, by wyjąć różdżkę spomiędzy sztywnych dłoni byłego dyrektora i podać ją Voldemortowi. 
Uśmiech zadowolenia wykrzywił jego wąskie wargi, gdy z pieczołowitością uniósł ją do góry i zaczął podziwiać. Machnął i jednym zaklęciem sprawił, że monument pękł w pół - był nie do użytku. 
Mogłam tylko stać i patrzeć, wewnątrz wyjąc z rozpaczy.

*

Machnięciem różdżki zniszczyłam budynek stojący przy głównej drodze. Drugim zaklęciem podpaliłam ruinę. 
Wiedziałam, że w środku znajdują się ludzie, czarodzieje, których jedynym przewinieniem było udzielenie schronienia uciekinierom. 
Nie chciałam niszczyć ich mieszkania.
Nie chciałam ich zabijać.
To było złe, ja byłam zła. 
Próbowałam się powstrzymać, próbowałam przezwyciężyć klątwę. 
Przegrywałam za każdym razem.
Krzyki rozpaczy przecięły ciszę, miażdżąc moje serce, odbierając chęci do życia. 

*~*~*

Leżałam na łóżku zwinięta w kłębek. W dłoniach tarmosiłam poduszkę, wyrywałam z niej pióra, rozrywałam na strzępy. Mój oddech był jednym, wielkim, przerywanym szlochem. Nie mogłam oddychać, nie mogłam myśleć. 
Nienawiść, którą czułam do siebie podczas wykonywania poleceń Voldemorta, wypływała wieczorami, gdy klątwa zostawała tymczasowo tłumiona. Wiedziałam, że w ten sposób mnie karze. Pozwala, by emocje zalewały moje ciało, wyrzuty sumienia mnie zabijały. Nie mogłam uciec, nie mogłam nic zrobić, dlatego zamykał mnie w pokoju, tłumił klątwę i pozwalał bym niszczyła samą siebie. 
Ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia. Czułam się jakbym umierała, a jednocześnie byłam boleśnie świadoma tego, że żyję. Dusiłam się, zapowietrzałam, dławiłam gorzkimi łzami. 
Gdy pierwszy atak tego wieczoru wreszcie się uspokoił, w moim wnętrzu zapanowała całkowita pustka, umysł i serce pokrył całun mroku. 
Nie było już miejsca na wspomnienie o przyjaciołach, którzy dotychczas nie opuszczali moich myśli, wpuszczali w moje serce nadzieję, tęsknotę, dawali siłę do życia. 
Wtedy nie czułam nic. Nie było nic. 
Piętnaście dni od momentu, gdy znalazłam się pod wpływem klątwy imperius. Trzysta sześćdziesiąt godzin zła, nienawiści, niechęci do samej siebie. Ponad dwadzieścia jeden tysięcy minut samotności, pogrążania się w mroku. 
Wygrał. Wygrał Voldemort, wygrał mrok, przegrałam ja - Hermiona Jean Granger. 
Nie chciałam i nie mogłam żyć w taki sposób.
Budziłam się z krzykiem, koszmary prześladowały mnie nawet w świetle dnia. Miałam wrażenie, że niezależnie od ilości kąpieli, nigdy nie zmyję śladów krwi z moich dłoni. Widziałam ją pod paznokciami, czułam jej zapach, ciągnący się za mną w każdym miejscu i czasie. Miałam stać się posłuszną maszyną. Stałam się zniszczonym psychicznie mordercą. 
Zwlekłam się z łóżka, jak na automacie ruszyłam w stronę łazienki. 
Czułam na sobie fantomową krew, zapach śmierci znów mieszał w moich zmysłach. Przywoływała mnie, przestała być tak przerażająca - nie w momencie, gdy czekała właśnie na mnie. 
Napuściłam wody do wanny, na mosiężnych nóżkach. Chciałam się wykąpać, zmyć siebie dziwne uczucie lepkości.
Woda była gorąca, wręcz parząca, momentalnie zabarwiła moją skórę na różowo. Kiedyś taka kąpiel byłaby dla mnie chwilą relaksu, momentem na przemyślenie wszystkiego, znalezienie najlepszego rozwiązania. 
Wtedy nie było nic. 
To był impuls, chęć, coś co należało tylko i wyłącznie do mnie. Coś, co nie było mi narzucone, o czym mogłam zdecydować sama. 
Ostatnia łza spłynęła po moim policzku, ginąc w tafli wody. Zanurzyłam się, powoli wypuszczałam powietrze, opadałam na dno.
Nie czułam strachu. Woda zaczęła zalewać mi płuca, nie mogłam oddychać, ale czułam jedynie spokój. Ulgę, że za moment to wszystko się skończy. 
Usłyszałam chichot śmierci, która ostatnio była moim nieodłącznym kompanem. Przekrzywiła głowę, następnie nią pokręciła, a ja zostałam siłą wyciągnięta na powierzchnię.
Zaskoczona nagłym napływem powietrza zaczęłam się krztusić i parskać. Woda zalewała mój nos, oczy, usta, wypływała i wciąż zatykała mi dopływ tlenu.
- Cholera, Granger…
Roztrzęsiony, znajomy głos sprawił, że nagle wróciłam do żywych. Moje serce zadrżało na jakieś ukryte wspomnienie, do którego nie miałam dostępu, a mimo to wiedziałam, że jest. 
Obrócił mnie na bok, aby woda mogła wypływać nie zalewając mi twarzy i poklepywał mnie po nagich plecach. Czułam, że jego dłoń drży, chłodna w kontakcie z moją rozgrzaną od wody skórą. 
Gdy w końcu przestałam się krztusić, byłam tak zmęczona, że jedyne o czym myślałam, to sen. 
Głaskał mnie po włosach, okrył ciało ręcznikiem i lekko pocierał. Nie odzywał się, a jego dłonie wciąż się trzęsły. Poczułam w sercu coś, czego nie było tam już od dłuższego czasu - ciepło. 
Zmusiłam się do rozchylenia powiek, posłałam mu krótkie spojrzenie. Miał zaczerwienione oczy, nie spuszczał ze mnie wzroku. 
- Draco…
Wydawało mi się, że odetchnął z ulgą. 
- Ciii, nic nie mów.
Owinął mnie ciaśniej ręcznikiem, wziął na ręce. Odpłynęłam gdzieś pomiędzy drzwiami łazienki, a łóżkiem, kołysana rytmem jego kroków. 
Śniłam o pierwszym razie, gdy pojawiłam się w Malfoy Manor. Wtedy również przybiegł, żeby mnie ratować.

*~*~*

Obudził mnie blask słońca odbijający się od lustra toaletki. Skrzywiłam się, spróbowałam obrócić od rażącego światła, ale uniemożliwiła mi to ręka przewieszona przez moją talię. Uśmiechnęłam się do siebie, splotłam nasze palce, zanim obróciłam się przodem do przytulonego do mnie chłopaka. 
Uniosłam dłoń, odsunęłam przydługi kosmyk, opadający na jego zamknięte oczy. 
Draco Malfoy. 
Od momentu, gdy wpadł do mojej łazienki, po raz kolejny ratując mnie przed samą sobą, minęły ponad dwa tygodnie. Uratował nie tylko moje życie, ale również podjął się mozolnej próby wyciągnięcia mnie z mroku. 
Pod pretekstem pilnowania, abym znów nie targnęła się na własne życie, spędzał w moim pokoju każdą noc. Pozwalał moczyć łzami swoją koszulę, przytulał mnie do piersi, kołysał, usypiał w rytm własnego serca. 
Nie raz czułam, że drży pod siłą moich emocji. Początkowo tego nie rozumiałam. Dopiero po paru dniach przypomniał mi o zaklęciu, które nas łączyło, a dzięki któremu potrafił czuć to, co czułam ja. A przynajmniej jakąś tego część. Dzięki temu wiedział co planuję. Dzięki temu zdążył na czas, by wyciągnąć mnie z tej przeklętej wanny. 
Gdy opowiadał mi o tym wydarzeniu, widziałam w jego oczach coś, czego nie potrafiłam określić. To uczucie było silne, ciepłe, pochłaniało mnie, próbowało wstrzyknąć w moje czarne serce nadzieję. Powoli, dzień za dniem, kropelka za kropelką czułam, że to jeszcze nie koniec. 
Byłam pochłonięta jego zachowaniem, troską. Był moją kotwicą w momencie wykonywania rozkazów Voldemorta. Pozwalał mi nie myśleć o tym co robię, uciekać do niego, chować się we wspomnieniach jego dotyku, zapachu, spojrzenia. 
Jeśli miałabym określić kiedy dokładnie zakochałam się w Draconie Malfoy’u - nie potrafiłabym. Był dla mnie wrogiem, zagadką, kompanem, ratunkiem, wsparciem, aż w końcu miłością. 
Byłam nim zafascynowana już w Hogwarcie, choć próbowałam ukryć to sama przed sobą. Czułam podskórnie, że wspomnienia ukryte pod czarną plamą zapomnienia, również mają jakiś związek z nim. 
Nie chciał nic powiedzieć, odwracał wzrok za każdym razem, gdy pytałam. Czułam wtedy frustrację, a jednak dawało mi to motywację do działania, którego celem było odkrycie tej tajemnicy. 
Draco Malfoy zupełnie nieświadomie stał się jedyną stałą w moim życiu. Moją ostoją, światłem wśród ogarniającego mnie mroku. Był lepszy ode mnie. On przynajmniej nigdy nikogo nie zabił. 
Przymknęłam powieki, z próbą stłumienia łez, przytuliłam twarz do jego nagiej klatki piersiowej. Poczułam, że moje ciało się pobudza. 
Od paru dni, samo zasypianie w jego objęciach przestało mi wystarczać. Boleśnie odczuwałam ciepło jego ciała tuż za moim. Chciałam go dotknąć i pragnęłam, by on również tego chciał. 
Ostatnio całym moim życiem rządził mrok. Jedynym światłem była świadomość, że moi przyjaciele są względnie bezpieczni i jego obecność. Potrzebowałam więcej, chciałam więcej. Potrzebowałam emocji, dobra, które może dać tylko bliskość z drugim człowiekiem. Czułam to podświadomie, choć nigdy tak naprawdę nie doświadczyłam. 
Chciałam tego. Chciałam właśnie z nim. 
Uniosłam głowę i zauważyłam, że mnie obserwuje. Dłonią odsunął kosmyk włosów z mojej twarzy, przejechał kciukiem od skroni po żuchwę. 
- O czym myślisz? - zapytał. Obserwował moje usta, a mi zrobiło się cieplej. 
- O tobie.
Uniósł brwi do góry, uśmiechnął się. 
- Nie dziwię się - zażartował. - A dokładniej?
Poczułam, że rumieniec oblewa mnie po samą linię włosów. Czy naprawdę chciałam mu to zaproponować?
Postanowiłam nie używać słów. Przygryzłam wargę, a następnie przysunęłam się bliżej, żeby złożyć na jego ustach pocałunek. Zamarł, ale po chwili oddał pieszczotę, nieco leniwie, jakby świadomie się hamował. 
Zebrałam w sobie całą odwagę jaką posiadałam i przylgnęłam do niego na całej długości ciała. Poczułam wybrzuszenie, świadczące o jego podnieceniu. Zadrżałam- zrozumiał. 
Odsunął się ode mnie, spojrzał mi w oczy z ogniem, który usilnie starał się opanować. 
Pokręcił głową. 
- Granger… nie możemy.
Poczułam ukłucie żalu, zalał mnie wstyd.
Zobaczył, że się odwracam, więc złapał mnie pod brodę, żeby na to nie pozwolić. 
- Salazar mi świadkiem, że chcę tego od momentu, gdy zobaczyłem cię w samym ręczniku - powiedział, a ja z trudem ukryłam uśmiech. Pogłaskał mnie po policzku. - Początkowo było to tylko pożądanie, ale później…
Moje serce wzmogło swój rytm. Spojrzałam mu w oczy, a w piersi zaczęło rozlewać się dziwne, bliżej nieokreślone uczucie. 
- Później?
Odetchnął. 
- Później zacząłem cię rozumieć i to wszystko zmieniło. 
Nie rozumiałam. Podsunęłam się nieco wyżej, wygodniej, przekrzywiłam głowę. 
- Co masz na myśli? 
Opadł na plecy, wpatrzył się w baldachim. 
- Nie cierpiałem cię, o czym doskonale wiesz - kiwnęłam głową, choć miałam świadomość, że nie patrzy. Bicie mojego serca odmierzało sekundy. - Gdy dostałem zadanie, żeby się tobą opiekować, byłem wściekły. Byłaś jak wrzód na dupie, którego nie potrafiłem się pozbyć - skrzywiłam się. Milutko, nie ma co. - Ale później połączyło nas zaklęcie, dzięki któremu wiedziałem, co się z tobą dzieje. Czułem twoje emocje. Wiedziałem co sprawia ci radość, smutek… co cię denerwuje, co podnosi na duchu. Zacząłem cię poznawać, zacząłem rozumieć… - Przejechał dłonią po włosach, zaśmiał się krótko. - Cholera, Granger, zacząłem nawet myśleć jak ty! - Pokręcił głową, spojrzał mi w oczy. Patrzył długo, tak długo, że zaczęłam tonąć w jego szarych tęczówkach, które w następnej chwili stały się całkowicie poważne. 
Uniósł rękę, złapał mnie za dłoń.
- Właśnie dlatego nie możemy - odetchnął. Spuścił wzrok na nasze złączone ręce. - Gdyby się dowiedział… gdyby coś ci się stało…
Pokręciłam głową, wolną dłonią pchnęłam jego podbródek, by na mnie spojrzał.
- Ale go tu nie ma. - Nie wiem skąd wzięłam odwagę. Jego słowa coś we mnie uwolniły. Sprawiły, że  byłam pewna własnego postanowienia jeszcze bardziej niż wcześniej. - Rozumiem twój sposób myślenia, ale Draco… nie wiadomo co przyniesie jutro. Pragnę tego, potrzebuję… potrzebuję cię. 
Widziałam, że przełknął ślinę, moc moich słów dotarła do jego głębi. W jego oczach znów pojawił się głód, żar, którego nie sposób już było zatrzymać. 
Pogłaskał mnie po ramieniu, spojrzał głęboko w oczy. 
- Jesteś tego pewna? 
Kiwnęłam głową, nie urywając spojrzenia. 
Już dawno nie byłam niczego pewna tak, jak tego. 
Pochylił się w moją stronę, złączył nasze usta w mocnym, namiętnym pocałunku. 
Pozwolił mi rozpłynąć się w chwili bezgranicznego szczęścia, zanim po raz kolejny zostałam wystawiona na walkę ze złem tego świata. 

*~*~*

- Granger… jest coś, o czym musimy porozmawiać - powiedział Draco. Pojawił się w moim pokoju pięć minut wcześniej, z powagą wypisaną na twarzy. 
Miałam za sobą naprawdę ciężki dzień, imperius wypompowywał ze mnie siłę, chęci do życia. Na szczęście obyło się bez rzucania zaklęć zakazanych, ale i tak przeżyłam ten dzień tylko przez wzgląd na to, że niedługo mieliśmy się zobaczyć. 
Byłam wciąż nieco zamroczona klątwą, jej działanie dopiero zaczynało ze mnie wyciekać. 
Wstałam z łóżka, ale nie podeszłam, pozwoliłam by zrobił to sam, jednak tym razem wybrał fotel. 
- Miałem ci o tym nie mówić, ale myślę, że nie mam innego wyjścia - przeczesał dłonią włosy, wyraźnie podenerwowany. Odetchnął, czekałam, choć miałam wrażenie, że ciekawość i niepokój pożrą mnie żywcem. 
- Wspominałaś, że czas między twoją ucieczką, a ponownym pojawieniem się w Malfoy Manor jest dla ciebie tylko czarną plamą - poczekał aż kiwnę głową, zanim zaczął mówić dalej. - Byłaś wtedy z Potterem i Weasleyem. Spotykałaś się też ze mną. Nie ma czasu, żeby opowiadać o wszystkim. Ważne jest, że ćwiczyłaś odbieranie magii i szło ci naprawdę świetnie. Przy naszym ostatnim spotkaniu, byłaś w stanie przekazać mi magię i w jakimś stopniu ją odebrać. Jestem pewien, że teraz potrafisz więcej…
Kręciłam głową w szoku. To co mówił miało sens, ale nie miało. Gdybym nauczyła się rodowej umiejętności rodziny Lemaire, to czy moje ciało nie powinno podświadomie z tego korzystać?
- Draco… nawet jeśli to, co mówisz, jest prawdą - powiedziałam powoli. - To zupełnie nie pamiętam jak tego wszystkiego użyć. Nie pamiętam czytania księgi mojej mamy. Nie pamiętam ćwiczeń… 
Zauważyłam, że teraz on kręci głową. Na jego usta wypłynął delikatny uśmiech. 
- Twój umysł może i nie pamięta, ale ciało tak.
Usiadłam na fotelu, naprzeciw niego. Byłam pełna ciekawości i niezrozumienia. 
- Pochłaniasz magię właśnie w tym momencie.
Moja szczęka zjechała w dół. Miałam ochotę się roześmiać.
- Teraz? - zapytałam, potwierdził kiwnięciem. - Niemożliwe, Draco. Przecież wiesz, że klątwa traci swoją moc każdego wieczoru. Robi to specjalnie, żeby mnie torturować…
Urwałam, bo zobaczyłam, że kręci głową. 
- Okazuje się, że nie jest to prawdą od dłuższego czasu, a dokładnie od momenty, gdy próbowałaś się utopić… - skrzywiliśmy się jednocześnie na to wspomnienie. - Teodor powiedział mi, że od tamtego wieczoru klątwa jest aktywna cały czas, nikt jej nie zdejmuje. 
Zacisnęłam dłonie w pięści, na wspomnienie chłopaka, który tyle dla mnie znaczył, a który od początku nie robił nic poza manipulowaniem moimi uczuciami. 
- Wybacz, Draco, ale nie wezmę za pewnik nic, co wyszło z ust Notta - powiedziałam twardo. - Czy nie byłeś przypadkiem jedną z osób, które mówiły, że nie można mu ufać? 
Westchnął, po raz kolejny przejechał dłonią po włosach. Widziałam, że jest zdenerwowany. 
W końcu na mnie spojrzał. 
- Byłem, to prawda, ale sprawy się nieco… zmieniły - uniosłam brwi do góry i założyłam ręce na piersi, ale podszedł do mnie i złapał za ramiona. Zniżył się nieco, aby być na poziomie moich oczu. - To teraz nie jest ważne. Uwierz mi, gdy mówię, że tak jest: zaklęcie nie jest ściagane, sama je pochłaniasz. 
Pokręciłam głową, zrobiłam krok w tył. To, co mówił, zupełnie nie miało dla mnie sensu. No bo jak?
- Draco… masz świadomość jak bardzo jest to naciągane? Potrafię pochłonąć zaklęcie, gdy jestem sama, to dlaczego nie potrafię będąc przy Nim
Jego ramiona opadły w geście rezygnacji. 
- Tego właśnie nie rozumiem - przyznał. Po chwili się ożywił. - Ale coś w tym jest. Wiem, że tak. Nie musisz brać tego za pewnik, po prostu spróbuj wchłonąć zaklęcie w jego obecności.
- Ale… ale nie wiem jak.
To, czego oczekiwał, wydawało mi się całkowicie niemożliwe do osiągnięcia. Jak miałam zrobić coś, czego nigdy nie robiłam… a przynajmniej nie pamiętam bym robiła? 
To nie jest odebranie magii przedmiotowi czy też człowiekowi. To jest wchłonięcie magii w czystej postaci! 
Pokonał odległość, którą między nami utworzyłam, ponownie złapał za ramiona. 
Spojrzałam w jego oczy, w których dojrzałam mieszankę uczuć, jakich jeszcze rok temu z pewnością bym tam nie znalazła. 
- Wiesz, - powiedział łagodnie. - Jesteś Hermioną Granger. Irytującą, niezwykle seksowną kujonką, która radzi sobie ze wszystkim. Poradzisz sobie też i z tym. 
Pochylił się, żeby pocałować mnie w czoło, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Wspięłam się na palcach i złączyłam nasze usta. 
Gdy się odsuwał, miał uniesione kąciki warg. 
- Jutro wyruszam na misję - powiedział, a dobry humor zaczął ulatniać się z mojego serca, zastępowany przez panikę. - Nie wiem kiedy wrócę… ale obiecaj mi, że będziesz próbować. Obiecaj też, że zrobisz wszystko, żeby się nie domyślił. 
Patrzył mi w oczy, dopóki nie pokiwałam głową. Stał jeszcze chwilę, dopóki nie odnalazł w moich oczach czegoś, co pozwoliło mu chociaż na chwilę spokoju. 
Złapał moją dłoń, złączył nasze czoła.
- Czekaj na mnie, Granger.
I zniknął. Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem, zostawiając mnie samą z demonami próbującymi ponownie wślizgnąć się do mojego serca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz