Stałam nad dwójką
skulonych mugoli. Obserwowałam jak drżą na całym ciele, tulą się do siebie w
poszukiwaniu choć namiastki bezpieczeństwa, choć kropelki spokoju. Byłam dla
nich demonem śmierci, byłam obrazem nieszczęścia i zagłady.
Gdy unosiłam różdżkę, moja
twarz nie wyrażała zupełnie nic, lecz serce wyło z bólu.
Umysł protestował, usta
formowały klątwę najgorszą z możliwych.
Rozbłysk zielonego światła,
sekundę później ciała nieznanych mi, zupełnie niewinnych osób upadły na ziemię.
Bez woli, bez życia. Bez perspektyw na jutro, za chwilę, na jakąkolwiek
przyszłość.
Moje ciało stało bez ruchu,
oczy beznamiętnie obserwowały całą scenerię, a w środku szalałam.
Moje serce pękało na
kawałki, dusza rozrywała się z każdym kolejnym aktem zła.
Czułam, że umieram razem z
każdą osobą, która cierpiała z mojej winy.
Czułam, że moje serce nie
wytrzyma.
Wiedziałam, że jeszcze
trochę, a umysł nie wytrzyma na pewno.
Nie wiedziałam w jaki
sposób zaklęcie imperius wpływało na innych ludzi. Słyszałam pogłoski, ale
nigdy nie miałam możliwości rozmowy z ofiarą.
Mi klątwa nie odebrała
zdolności myślenia, czucia, postrzegania. Zabrała mi wolę, kontrolę nad ciałem,
a zostawiła świadomość.
Nie byłam Harry’m, nie
potrafiłam jej zwalczyć.
Byłam zamknięta w klatce z
własnego ciała. Uwięziona, niezdolna do jakiegokolwiek własnego ruchu, gestu,
słowa. Niezdolna do niczego, prócz wykonywania rozkazów tyrana.
- Bardzo dobrze, moja córko
- usłyszałam znienawidzony głos przy uchu. Zgodnie ze swoim zwyczajem, złapał
kosmyk moich czarnych, nieco dłuższych już włosów i przyłożył do nozdrzy.-
Czeka nas kolejne zadanie.
Krzyczałam,
protestowałam. Biłam, gryzłam, szarpałam. Wyzywałam, przeklinałam na wszelkie
sposoby.
Moje ciało posłusznie się
odwróciło i ruszyło za swoim panem.
*
Przekopywałam grób
Dumbledore’a. Dłoń zgrabnie manewrowała różdżką, usuwając monument,
bezczeszcząc miejsce spoczynku najdzielniejszego człowieka naszych czasów.
Człowieka, którego szczerze podziwiałam i szanowałam, a teraz zakłócałam jego
spokój. Czułam do siebie obrzydzenie. Moje serce krwawiło, nienawiść do siebie
pulsowała w moich żyłach, gdy schylałam się, by wyjąć różdżkę spomiędzy
sztywnych dłoni byłego dyrektora i podać ją Voldemortowi.
Uśmiech zadowolenia
wykrzywił jego wąskie wargi, gdy z pieczołowitością uniósł ją do góry i zaczął
podziwiać. Machnął i jednym zaklęciem sprawił, że monument pękł w pół - był nie
do użytku.
Mogłam tylko stać i
patrzeć, wewnątrz wyjąc z rozpaczy.
*
Machnięciem różdżki
zniszczyłam budynek stojący przy głównej drodze. Drugim zaklęciem podpaliłam
ruinę.
Wiedziałam, że w środku
znajdują się ludzie, czarodzieje, których jedynym przewinieniem było udzielenie
schronienia uciekinierom.
Nie chciałam niszczyć ich
mieszkania.
Nie chciałam ich zabijać.
To było złe, ja byłam
zła.
Próbowałam się powstrzymać,
próbowałam przezwyciężyć klątwę.
Przegrywałam za każdym
razem.
Krzyki rozpaczy przecięły
ciszę, miażdżąc moje serce, odbierając chęci do życia.
*~*~*
Leżałam na łóżku zwinięta w
kłębek. W dłoniach tarmosiłam poduszkę, wyrywałam z niej pióra, rozrywałam na
strzępy. Mój oddech był jednym, wielkim, przerywanym szlochem. Nie mogłam
oddychać, nie mogłam myśleć.
Nienawiść, którą czułam do
siebie podczas wykonywania poleceń Voldemorta, wypływała wieczorami, gdy klątwa
zostawała tymczasowo tłumiona. Wiedziałam, że w ten sposób mnie karze. Pozwala,
by emocje zalewały moje ciało, wyrzuty sumienia mnie zabijały. Nie mogłam
uciec, nie mogłam nic zrobić, dlatego zamykał mnie w pokoju, tłumił klątwę i
pozwalał bym niszczyła samą siebie.
Ból w klatce piersiowej był
nie do zniesienia. Czułam się jakbym umierała, a jednocześnie byłam boleśnie
świadoma tego, że żyję. Dusiłam się, zapowietrzałam, dławiłam gorzkimi
łzami.
Gdy pierwszy atak tego
wieczoru wreszcie się uspokoił, w moim wnętrzu zapanowała całkowita pustka,
umysł i serce pokrył całun mroku.
Nie było już miejsca na
wspomnienie o przyjaciołach, którzy dotychczas nie opuszczali moich myśli,
wpuszczali w moje serce nadzieję, tęsknotę, dawali siłę do życia.
Wtedy nie czułam nic. Nie
było nic.
Piętnaście dni od momentu,
gdy znalazłam się pod wpływem klątwy imperius. Trzysta sześćdziesiąt godzin
zła, nienawiści, niechęci do samej siebie. Ponad dwadzieścia jeden tysięcy
minut samotności, pogrążania się w mroku.
Wygrał. Wygrał Voldemort,
wygrał mrok, przegrałam ja - Hermiona Jean Granger.
Nie chciałam i nie mogłam
żyć w taki sposób.
Budziłam się z krzykiem, koszmary prześladowały mnie nawet w świetle dnia. Miałam wrażenie, że niezależnie od ilości kąpieli, nigdy nie zmyję śladów krwi z moich dłoni. Widziałam ją pod paznokciami, czułam jej zapach, ciągnący się za mną w każdym miejscu i czasie. Miałam stać się posłuszną maszyną. Stałam się zniszczonym psychicznie mordercą.
Budziłam się z krzykiem, koszmary prześladowały mnie nawet w świetle dnia. Miałam wrażenie, że niezależnie od ilości kąpieli, nigdy nie zmyję śladów krwi z moich dłoni. Widziałam ją pod paznokciami, czułam jej zapach, ciągnący się za mną w każdym miejscu i czasie. Miałam stać się posłuszną maszyną. Stałam się zniszczonym psychicznie mordercą.
Zwlekłam się z łóżka, jak
na automacie ruszyłam w stronę łazienki.
Czułam na sobie fantomową
krew, zapach śmierci znów mieszał w moich zmysłach. Przywoływała mnie,
przestała być tak przerażająca - nie w momencie, gdy czekała właśnie na
mnie.
Napuściłam wody do wanny,
na mosiężnych nóżkach. Chciałam się wykąpać, zmyć siebie dziwne uczucie
lepkości.
Woda była gorąca, wręcz
parząca, momentalnie zabarwiła moją skórę na różowo. Kiedyś taka kąpiel byłaby
dla mnie chwilą relaksu, momentem na przemyślenie wszystkiego, znalezienie
najlepszego rozwiązania.
Wtedy nie było nic.
To był impuls, chęć, coś co
należało tylko i wyłącznie do mnie. Coś, co nie było mi narzucone, o czym
mogłam zdecydować sama.
Ostatnia łza spłynęła po
moim policzku, ginąc w tafli wody. Zanurzyłam się, powoli wypuszczałam
powietrze, opadałam na dno.
Nie czułam strachu. Woda
zaczęła zalewać mi płuca, nie mogłam oddychać, ale czułam jedynie spokój. Ulgę,
że za moment to wszystko się skończy.
Usłyszałam chichot śmierci,
która ostatnio była moim nieodłącznym kompanem. Przekrzywiła głowę, następnie
nią pokręciła, a ja zostałam siłą wyciągnięta na powierzchnię.
Zaskoczona nagłym napływem
powietrza zaczęłam się krztusić i parskać. Woda zalewała mój nos, oczy, usta,
wypływała i wciąż zatykała mi dopływ tlenu.
- Cholera, Granger…
Roztrzęsiony, znajomy głos
sprawił, że nagle wróciłam do żywych. Moje serce zadrżało na jakieś ukryte
wspomnienie, do którego nie miałam dostępu, a mimo to wiedziałam, że
jest.
Obrócił mnie na bok, aby
woda mogła wypływać nie zalewając mi twarzy i poklepywał mnie po nagich
plecach. Czułam, że jego dłoń drży, chłodna w kontakcie z moją rozgrzaną od
wody skórą.
Gdy w końcu przestałam się
krztusić, byłam tak zmęczona, że jedyne o czym myślałam, to sen.
Głaskał mnie po włosach,
okrył ciało ręcznikiem i lekko pocierał. Nie odzywał się, a jego dłonie wciąż
się trzęsły. Poczułam w sercu coś, czego nie było tam już od dłuższego czasu -
ciepło.
Zmusiłam się do rozchylenia
powiek, posłałam mu krótkie spojrzenie. Miał zaczerwienione oczy, nie spuszczał
ze mnie wzroku.
- Draco…
Wydawało mi się, że
odetchnął z ulgą.
- Ciii, nic nie mów.
Owinął mnie ciaśniej
ręcznikiem, wziął na ręce. Odpłynęłam gdzieś pomiędzy drzwiami łazienki, a
łóżkiem, kołysana rytmem jego kroków.
Śniłam o pierwszym razie,
gdy pojawiłam się w Malfoy Manor. Wtedy również przybiegł, żeby mnie ratować.
*~*~*
Obudził mnie blask słońca
odbijający się od lustra toaletki. Skrzywiłam się, spróbowałam obrócić od
rażącego światła, ale uniemożliwiła mi to ręka przewieszona przez moją talię.
Uśmiechnęłam się do siebie, splotłam nasze palce, zanim obróciłam się przodem
do przytulonego do mnie chłopaka.
Uniosłam dłoń, odsunęłam
przydługi kosmyk, opadający na jego zamknięte oczy.
Draco Malfoy.
Od momentu, gdy wpadł do
mojej łazienki, po raz kolejny ratując mnie przed samą sobą, minęły ponad dwa
tygodnie. Uratował nie tylko moje życie, ale również podjął się mozolnej próby
wyciągnięcia mnie z mroku.
Pod pretekstem pilnowania,
abym znów nie targnęła się na własne życie, spędzał w moim pokoju każdą noc.
Pozwalał moczyć łzami swoją koszulę, przytulał mnie do piersi, kołysał, usypiał
w rytm własnego serca.
Nie raz czułam, że drży pod
siłą moich emocji. Początkowo tego nie rozumiałam. Dopiero po paru dniach
przypomniał mi o zaklęciu, które nas łączyło, a dzięki któremu potrafił czuć
to, co czułam ja. A przynajmniej jakąś tego część. Dzięki temu wiedział co
planuję. Dzięki temu zdążył na czas, by wyciągnąć mnie z tej przeklętej
wanny.
Gdy opowiadał mi o tym
wydarzeniu, widziałam w jego oczach coś, czego nie potrafiłam określić. To
uczucie było silne, ciepłe, pochłaniało mnie, próbowało wstrzyknąć w moje
czarne serce nadzieję. Powoli, dzień za dniem, kropelka za kropelką czułam, że
to jeszcze nie koniec.
Byłam pochłonięta jego
zachowaniem, troską. Był moją kotwicą w momencie wykonywania rozkazów
Voldemorta. Pozwalał mi nie myśleć o tym co robię, uciekać do niego, chować się
we wspomnieniach jego dotyku, zapachu, spojrzenia.
Jeśli miałabym określić
kiedy dokładnie zakochałam się w Draconie Malfoy’u - nie potrafiłabym. Był dla
mnie wrogiem, zagadką, kompanem, ratunkiem, wsparciem, aż w końcu
miłością.
Byłam nim zafascynowana już
w Hogwarcie, choć próbowałam ukryć to sama przed sobą. Czułam podskórnie, że
wspomnienia ukryte pod czarną plamą zapomnienia, również mają jakiś związek z
nim.
Nie chciał nic powiedzieć,
odwracał wzrok za każdym razem, gdy pytałam. Czułam wtedy frustrację, a jednak
dawało mi to motywację do działania, którego celem było odkrycie tej
tajemnicy.
Draco Malfoy zupełnie
nieświadomie stał się jedyną stałą w moim życiu. Moją ostoją, światłem wśród
ogarniającego mnie mroku. Był lepszy ode mnie. On przynajmniej nigdy nikogo nie
zabił.
Przymknęłam powieki, z
próbą stłumienia łez, przytuliłam twarz do jego nagiej klatki piersiowej.
Poczułam, że moje ciało się pobudza.
Od paru dni, samo
zasypianie w jego objęciach przestało mi wystarczać. Boleśnie odczuwałam ciepło
jego ciała tuż za moim. Chciałam go dotknąć i pragnęłam, by on również tego chciał.
Ostatnio całym moim życiem
rządził mrok. Jedynym światłem była świadomość, że moi przyjaciele są względnie
bezpieczni i jego obecność. Potrzebowałam więcej, chciałam więcej.
Potrzebowałam emocji, dobra, które może dać tylko bliskość z drugim człowiekiem.
Czułam to podświadomie, choć nigdy tak naprawdę nie doświadczyłam.
Chciałam tego. Chciałam
właśnie z nim.
Uniosłam głowę i
zauważyłam, że mnie obserwuje. Dłonią odsunął kosmyk włosów z mojej twarzy,
przejechał kciukiem od skroni po żuchwę.
- O czym myślisz? -
zapytał. Obserwował moje usta, a mi zrobiło się cieplej.
- O tobie.
Uniósł brwi do góry,
uśmiechnął się.
- Nie dziwię się -
zażartował. - A dokładniej?
Poczułam, że rumieniec
oblewa mnie po samą linię włosów. Czy naprawdę chciałam mu to zaproponować?
Postanowiłam nie używać
słów. Przygryzłam wargę, a następnie przysunęłam się bliżej, żeby złożyć na
jego ustach pocałunek. Zamarł, ale po chwili oddał pieszczotę, nieco leniwie,
jakby świadomie się hamował.
Zebrałam w sobie całą
odwagę jaką posiadałam i przylgnęłam do niego na całej długości ciała. Poczułam
wybrzuszenie, świadczące o jego podnieceniu. Zadrżałam- zrozumiał.
Odsunął się ode mnie,
spojrzał mi w oczy z ogniem, który usilnie starał się opanować.
Pokręcił głową.
- Granger… nie możemy.
Poczułam ukłucie żalu,
zalał mnie wstyd.
Zobaczył, że się odwracam,
więc złapał mnie pod brodę, żeby na to nie pozwolić.
- Salazar mi świadkiem, że
chcę tego od momentu, gdy zobaczyłem cię w samym ręczniku - powiedział, a ja z
trudem ukryłam uśmiech. Pogłaskał mnie po policzku. - Początkowo było to tylko
pożądanie, ale później…
Moje serce wzmogło swój
rytm. Spojrzałam mu w oczy, a w piersi zaczęło rozlewać się dziwne, bliżej
nieokreślone uczucie.
- Później?
Odetchnął.
- Później zacząłem cię
rozumieć i to wszystko zmieniło.
Nie rozumiałam. Podsunęłam
się nieco wyżej, wygodniej, przekrzywiłam głowę.
- Co masz na myśli?
Opadł na plecy, wpatrzył
się w baldachim.
- Nie cierpiałem cię, o
czym doskonale wiesz - kiwnęłam głową, choć miałam świadomość, że nie patrzy.
Bicie mojego serca odmierzało sekundy. - Gdy dostałem zadanie, żeby się tobą
opiekować, byłem wściekły. Byłaś jak wrzód na dupie, którego nie potrafiłem się
pozbyć - skrzywiłam się. Milutko, nie ma co. - Ale później połączyło nas
zaklęcie, dzięki któremu wiedziałem, co się z tobą dzieje. Czułem twoje emocje.
Wiedziałem co sprawia ci radość, smutek… co cię denerwuje, co podnosi na duchu.
Zacząłem cię poznawać, zacząłem rozumieć… - Przejechał dłonią po włosach, zaśmiał
się krótko. - Cholera, Granger, zacząłem nawet myśleć jak ty! - Pokręcił głową,
spojrzał mi w oczy. Patrzył długo, tak długo, że zaczęłam tonąć w jego szarych
tęczówkach, które w następnej chwili stały się całkowicie poważne.
Uniósł rękę, złapał mnie za
dłoń.
- Właśnie dlatego nie
możemy - odetchnął. Spuścił wzrok na nasze złączone ręce. - Gdyby się
dowiedział… gdyby coś ci się stało…
Pokręciłam głową, wolną
dłonią pchnęłam jego podbródek, by na mnie spojrzał.
- Ale go tu nie ma. - Nie
wiem skąd wzięłam odwagę. Jego słowa coś we mnie uwolniły. Sprawiły, że
byłam pewna własnego postanowienia jeszcze bardziej niż wcześniej. - Rozumiem
twój sposób myślenia, ale Draco… nie wiadomo co przyniesie jutro. Pragnę tego, potrzebuję…
potrzebuję cię.
Widziałam, że przełknął
ślinę, moc moich słów dotarła do jego głębi. W jego oczach znów pojawił się
głód, żar, którego nie sposób już było zatrzymać.
Pogłaskał mnie po ramieniu,
spojrzał głęboko w oczy.
- Jesteś tego pewna?
Kiwnęłam głową, nie
urywając spojrzenia.
Już dawno nie byłam niczego
pewna tak, jak tego.
Pochylił się w moją stronę,
złączył nasze usta w mocnym, namiętnym pocałunku.
Pozwolił mi rozpłynąć się w
chwili bezgranicznego szczęścia, zanim po raz kolejny zostałam wystawiona na
walkę ze złem tego świata.
*~*~*
- Granger… jest coś, o czym
musimy porozmawiać - powiedział Draco. Pojawił się w moim pokoju pięć minut
wcześniej, z powagą wypisaną na twarzy.
Miałam za sobą naprawdę
ciężki dzień, imperius wypompowywał ze mnie siłę, chęci do życia. Na szczęście
obyło się bez rzucania zaklęć zakazanych, ale i tak przeżyłam ten dzień tylko
przez wzgląd na to, że niedługo mieliśmy się zobaczyć.
Byłam wciąż nieco
zamroczona klątwą, jej działanie dopiero zaczynało ze mnie wyciekać.
Wstałam z łóżka, ale nie
podeszłam, pozwoliłam by zrobił to sam, jednak tym razem wybrał fotel.
- Miałem ci o tym nie
mówić, ale myślę, że nie mam innego wyjścia - przeczesał dłonią włosy, wyraźnie
podenerwowany. Odetchnął, czekałam, choć miałam wrażenie, że ciekawość i
niepokój pożrą mnie żywcem.
- Wspominałaś, że czas
między twoją ucieczką, a ponownym pojawieniem się w Malfoy Manor jest dla
ciebie tylko czarną plamą - poczekał aż kiwnę głową, zanim zaczął mówić dalej.
- Byłaś wtedy z Potterem i Weasleyem. Spotykałaś się też ze mną. Nie ma czasu,
żeby opowiadać o wszystkim. Ważne jest, że ćwiczyłaś odbieranie magii i szło ci
naprawdę świetnie. Przy naszym ostatnim spotkaniu, byłaś w stanie przekazać mi
magię i w jakimś stopniu ją odebrać. Jestem pewien, że teraz potrafisz więcej…
Kręciłam głową w szoku. To
co mówił miało sens, ale nie miało. Gdybym nauczyła się rodowej umiejętności
rodziny Lemaire, to czy moje ciało nie powinno podświadomie z tego korzystać?
- Draco… nawet jeśli to, co
mówisz, jest prawdą - powiedziałam powoli. - To zupełnie nie pamiętam jak tego
wszystkiego użyć. Nie pamiętam czytania księgi mojej mamy. Nie pamiętam
ćwiczeń…
Zauważyłam, że teraz on
kręci głową. Na jego usta wypłynął delikatny uśmiech.
- Twój umysł może i nie
pamięta, ale ciało tak.
Usiadłam na fotelu,
naprzeciw niego. Byłam pełna ciekawości i niezrozumienia.
- Pochłaniasz magię właśnie
w tym momencie.
Moja szczęka zjechała w
dół. Miałam ochotę się roześmiać.
- Teraz? - zapytałam,
potwierdził kiwnięciem. - Niemożliwe, Draco. Przecież wiesz, że klątwa traci
swoją moc każdego wieczoru. Robi to specjalnie, żeby mnie torturować…
Urwałam, bo zobaczyłam, że
kręci głową.
- Okazuje się, że nie jest
to prawdą od dłuższego czasu, a dokładnie od momenty, gdy próbowałaś się
utopić… - skrzywiliśmy się jednocześnie na to wspomnienie. - Teodor powiedział
mi, że od tamtego wieczoru klątwa jest aktywna cały czas, nikt jej nie
zdejmuje.
Zacisnęłam dłonie w pięści,
na wspomnienie chłopaka, który tyle dla mnie znaczył, a który od początku nie
robił nic poza manipulowaniem moimi uczuciami.
- Wybacz, Draco, ale nie
wezmę za pewnik nic, co wyszło z ust Notta - powiedziałam twardo. - Czy nie
byłeś przypadkiem jedną z osób, które mówiły, że nie można mu ufać?
Westchnął, po raz kolejny
przejechał dłonią po włosach. Widziałam, że jest zdenerwowany.
W końcu na mnie
spojrzał.
- Byłem, to prawda, ale
sprawy się nieco… zmieniły - uniosłam brwi do góry i założyłam ręce na piersi,
ale podszedł do mnie i złapał za ramiona. Zniżył się nieco, aby być na poziomie
moich oczu. - To teraz nie jest ważne. Uwierz mi, gdy mówię, że tak jest:
zaklęcie nie jest ściagane, sama je pochłaniasz.
Pokręciłam głową, zrobiłam
krok w tył. To, co mówił, zupełnie nie miało dla mnie sensu. No bo jak?
- Draco… masz świadomość
jak bardzo jest to naciągane? Potrafię pochłonąć zaklęcie, gdy jestem sama, to
dlaczego nie potrafię będąc przy Nim?
Jego ramiona opadły w
geście rezygnacji.
- Tego właśnie nie rozumiem
- przyznał. Po chwili się ożywił. - Ale coś w tym jest. Wiem, że tak. Nie
musisz brać tego za pewnik, po prostu spróbuj wchłonąć zaklęcie w jego
obecności.
- Ale… ale nie wiem jak.
To, czego oczekiwał,
wydawało mi się całkowicie niemożliwe do osiągnięcia. Jak miałam zrobić coś,
czego nigdy nie robiłam… a przynajmniej nie pamiętam bym robiła?
To nie jest odebranie magii
przedmiotowi czy też człowiekowi. To jest wchłonięcie magii w czystej
postaci!
Pokonał odległość, którą
między nami utworzyłam, ponownie złapał za ramiona.
Spojrzałam w jego oczy, w
których dojrzałam mieszankę uczuć, jakich jeszcze rok temu z pewnością bym tam
nie znalazła.
- Wiesz, - powiedział
łagodnie. - Jesteś Hermioną Granger. Irytującą, niezwykle seksowną kujonką,
która radzi sobie ze wszystkim. Poradzisz sobie też i z tym.
Pochylił się, żeby
pocałować mnie w czoło, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Wspięłam się na
palcach i złączyłam nasze usta.
Gdy się odsuwał, miał
uniesione kąciki warg.
- Jutro wyruszam na misję -
powiedział, a dobry humor zaczął ulatniać się z mojego serca, zastępowany przez
panikę. - Nie wiem kiedy wrócę… ale obiecaj mi, że będziesz próbować. Obiecaj
też, że zrobisz wszystko, żeby się nie domyślił.
Patrzył mi w oczy, dopóki
nie pokiwałam głową. Stał jeszcze chwilę, dopóki nie odnalazł w moich oczach
czegoś, co pozwoliło mu chociaż na chwilę spokoju.
Złapał moją dłoń, złączył
nasze czoła.
- Czekaj na mnie, Granger.
I zniknął. Drzwi zamknęły
się za nim z głuchym trzaskiem, zostawiając mnie samą z demonami próbującymi
ponownie wślizgnąć się do mojego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz