16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXIX


Drogę powrotną do namiotu pokonałam automatyczne, całkowicie zatopiona we własnych, chaotycznych myślach. 
Słowa Draco, powtarzały się w mojej głowie, jak na zdartej płycie.
Bardziej obawiam się tego, że mógłby wykorzystać to uczucie przeciwko nam.
Czy to oznacza, że mu zależy? Że w innych okolicznościach mógłby…
Nie. Przystanęłam w miejscu, pokręciłam gwałtowanie głową. Wiedziałam, że nie mogę myśleć w taki sposób. Nie mogłam się rozpraszać w momencie, gdy na każdym kroku czyhało na nas niebezpieczeństwo.
Moje… nasze uczucia nie powinny mącić moich myśli i odwracać uwagi. Byłam potrzebna Harry’emu. 
Ścisnęłam niewielki pakunek w dłoniach, opatuliłam się szczelniej, przyspieszyłam kroku. Wieczór był wyjątkowo mroźny, a zimne powietrze szczypało mój odsłonięty nos. Droga powrotna zdawała się nie mieć końca. Nie sądziłam, że odeszłam aż tak daleko w poszukiwaniu dobrego miejsca na spotkanie.
Okolica namiotu wyglądała dokładnie tak samo, jak przed paroma godzinami, gdy zniknęłam w głuszy. Uniosłam różdżkę, rzuciłam ponownie zaklęcia, tak dla pewności, a moje myśli uciekły w końcu w stronę Harry’ego. Zastanawiałam się w jaki sposób zorganizował sobie czas mojej nieobecności i czy zjadł resztkę zupy, którą dla niego zostawiłam. 
Parę kroków od wejścia zdałam sobie sprawę, że okolica jest nienaturalnie cicha. Z namiotu zawsze dochodziły jakieś dźwięki - rozmowy, magicznego radia lub uderzenia sztućców. Tym razem nie słyszałam nic. W środku również zastała mnie cisza i spokój. 
Wszystkie nasze rzeczy znajdowały się na swoim miejscu, wszędzie panował względny porządek… tylko nigdzie nie było Harry’ego.
W czasie, gdy rozglądałam się z konsternacją po namiocie, moje serce podwoiło swój rytm, wpompowując w moje żyły niepokój. 
Próbowałam tłumaczyć sobie, że nic złego się nie wydarzyło, pewnie wyszedł na spacer… przecież, gdyby został zabrany, zaklęcia ochronne by nie działały, a dookoła powinien być istny rozgardiasz, prawda? Harry nie oddałby się bez walki. 
Nie miałam pojęcia co robić. Nie uśmiechało mi się wychodzić z powrotem na zewnątrz i szukać go wśród ciemności i mrozu. Zostać w środku też nie mogłam - najprościej w świecie strasznie bym się denerwowała. 
Westchnęłam głośno, lekko poirytowana, naciągnęłam szalik z powrotem na buzię i wyszłam w noc. 
- Hermiono!
Zamarłam. Ten głos… nie. Musiało mi się wydawać. Jak na zwolnionym filmie, powoli obróciłam się w stronę źródła dźwięku. 
Zalało mnie zdziwienie, poczułam radość, która po chwili zmieniła się w złość i zacięcie. 
Zmierzyłam Ronalda z góry na dół i choć ciekawość dosłownie zżerała mnie od środka, postanowiłam nie odzywać się do niego ani słowem. 
Zanim obróciłam się do Harry’ego, zdążyłam jeszcze zauważyć, jak jego zadowolony uśmiech znika z twarzy. Nic mnie to nie obchodziło. 
- Gdzieś ty był Harry? - zapytałam, nieco zbyt ostro. Napędzały mnie złość, stres, niepokój, nad którymi nie byłam w stanie zapanować. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zauważyć, że stoi przede mną cały przemoczony i drży z zimna. - Dlaczego jesteś mokry? 
- M-możemy w-wejść d-do śro-odka? - zpytał Harry, zgrzytając zębami. Kiwnęłam głową i czym prędzej odchyliłam poły namiotu, żeby wpuścić go do środka. Chciałam przepuścić również Rona, jednak usłużnie stanął w miejscu i wskazał mi gestem, że mam wejść pierwsza. 
Wzruszyłam ramionami i zacisnęłam zęby, żeby tylko nie złamać danego sobie przyrzeczenia i się nie odezwać. 
Bez słowa minęłam Harry’ego, który opatulał się ciepłym kocem i różdżką rozpaliłam mocniejszy ogień w kominku
Zaparzyłam trzy herbaty, postawiłam przed każdym parujący kubek, nic sobie nie zrobiłam z pełnego wdzięczności uśmiechu Ronalda. 
- To teraz wszystko mi opowiecie. 

*~*~*

Czarny dym spowił nas na dłuższą chwilę, głęboką ciszę przeszył głośny krzyk bólu i nastała całkowita cisza.
Mimo, że tego nie chciałam czułam, jak część magii, uwolnionej ze zniszczonego horkruksa osiada na mojej skórze, wsiąka przez pory, przedostaje się do mojego krwiobiegu.
Czułam się jak w transie. Echo krzyku pulsowało w mojej głowie, czerń przed oczami wirowała, kurczyła się, aż zniknęła całkowicie, ukazując z powrotem stojących nieopodal chłopaków. 
Ron mocno dyszał z mieczem w uniesionej dłoni. Parę kroków od niego pół siedział, pół leżał Harry, obserwując go z podziwem i przerażeniem jednocześnie. 
Patrzyłam na tę scenę jeszcze parę sekund, aż zalała mnie niespodziewana fala euforii. Radość tak wielka, zmieszała się z magią pulsującą w moich żyłach i wydusiła z mojej piersi głośny, desperacki śmiech. 
Śmiałam się z ulgi, strachu, niepokoju, przytłoczenia, miłości, radości. Zrzucałam z siebie całe napięcie, które nagromadziło się we mnie tak naprawdę od momentu, gdy dowiedziałam się o swoim pochodzeniu. Pozbywałam się żalu do Ronalda za to, że nas opuścił. Niepokoju odnośnie własnych uczuć względem Draco czy Teo. Pragnień, które tak długo tłumiłam w swoim sercu. 
Łzy ciekły po moich policzkach, śmiech zabierał oddech, a w moim wnętrzu na nowo kwitła nadzieja. 
Ron powrócił, uratował Harry’ego od śmierci w lodowatym bajorze, do którego doprowadził go Patronus jelenia (wciąż nie mogę uwierzyć, że za nim poszedł), zdobyli Miecz Gryffindora, dzięki któremu pozbyliśmy się kolejnego horkruksa. Zostały jeszcze cztery.
Wesołość powoli ze mnie ulatywała, zaczęłam zauważać nieco zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Przekrzywiam głowę, posłałam im uspokajający uśmiech. Zerknęłam na szczątki medialionu, który nieźle napsuł nam krwi i na Rona. Poczułam pewnego rodzaju dumę, że dał radę go zniszczyć. 
- Cieszę się, że wróciłeś - powiedziałam, czym ewidentnie go zaskoczyłam. Opuścił dłoń, którą przecierał twarz i spojrzał na mnie z szokiem oraz nadzieją, wymalowanymi w niebieskich oczach. Założyłam ręce na piersi.- Nie zmienia to faktu, że wciąż jestem zła o to, że nas zostawiłeś.
- Daj spokój, Hermiono - wtrącił się Harry. W jego głosie pobrzmiewała wesołość. - Uratował mi życie, zdobył miecz, zniszczył horkruks, przeprosił. Co jeszcze miałby zrobić?
Ron kiwał głową jak piesek samochodowy, chcąc tym samym wyrazić poparcie dla słów przyjaciela. 
- No właśnie, co jeszcze? - powtórzył nie swoje pytanie. Parsknęłam śmiechem, pokręciłam głową. 
Prawda była taka, że w tamtym momencie byłam w stanie wybaczyć mu wszystko.

*~*~*

Od powrotu Ronalda i momentu zniszczenia horkruksa, minął trochę ponad tydzień. Od paru dni znajdowaliśmy się w nieco cieplejszej części Szkocji, gdzie mimo zimnego powietrza, podłoża nie pokrywała czapa śniegu. 
Niemal codziennie dyskutowaliśmy, analizowaliśmy, tworzyliśmy nowe plany. Zmotywowani niedawnym sukcesem, poczuliśmy w sercach pewnego rodzaju nadzieję, motor napędzający nas do dalszego działania. 
Z Malfoy’em nie widziałam się od momentu, gdy nasze duo połączyło się na powrót w trio. Tęskniłam za nim, jego zakamuflowane wyznanie powracało do mnie w niespodziewanych momentach i wciąż zapierało dech w piersi. 
Nawet nie próbowałam się wymykać, czy szukać wymówki. Zapas jedzenia, z którym pojawił się Ronald, jak na razie wystarczał nam w zupełności. Wiedziałam, że możliwość spotkania z Malfoy’em pojawi się dopiero za parę dni - do tego czasu musiałam być cierpliwa.
W chwilach, gdy nie dyskutowaliśmy o horkruksach, wracałam do ćwiczeń, które porzuciłam ze względu na wydarzenia w Dolinie Godryka. Okazało się, że raz nabyte umiejętności, przychodziły mi już z całkowitą naturalnością, a więc znudziłam się dawaniem i odbieraniem magii przedmiotom. Wiedziałam, że muszę skupić się na ludziach, a propozycja Malfoy’a, bym poćwiczyła na nim, nie dawała mi spokoju. 
Gdy podejmowałam decyzję, nie miałam pojęcia jak zareagują chłopcy. Bałam się, że mnie wyśmieją, nie zgodzą się lub co gorsza obrażą, że w ogóle chcę ich użyć jako królików doświadczalnych. Jakże się myliłam! Obydwoje wyrazili chęć do pomocy, zwłaszcza Ronald, który wziął sobie za punkt honoru, aby wynagrodzić mi swoje odejście. Widziałam jak na mnie patrzył i wciąż mnie to krępowało, jednak postanowiłam, nie zaglądać darowanemu koniowi w oczy. 
Dzięki ich cierpliwości, intuicyjnym wskazówkom, a także wciąż obecnej euforii ze zniszczenia medialionu, opanowałam w cztery dni coś, czego nie potrafiłam przyswoić przez kilka ostatnich miesięcy. 
Wyglądało, że dobra passa na nowo zagościła w naszych progach. Mi do szczęścia brakowało jedynie spotkań z Malfoy’em.

*

 Siedziałam na podłodze, z biografią Dumbledore’a rozłożoną na kolanach, co chwilę podgryzając sucharki. 
Jednym uchem wpuszczałam, drugim wypuszczałam słowa wypowiadane przez chłopaków, bardziej skupiona na piórze Rity Skeeter.
Przełożyłam kolejną stronę, ukazującą oryginał listu Dumbledore’a do Grindelwalda, a moja ręka zamarła w powietrzu, mniej więcej w połowie drogi między paczką, a moimi ustami. 
Wrzuciłam sucharek z powrotem do folii, palcem wskazującym dotknęłam podpisu nieżyjącego już dyrektora, w którym zamiast A - od Albus - widniał symbol identyczny jak ten, który znalazłam na baśniach barda Beedle’a oraz grobie w Dolinie Godryka. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego wciąż się pojawiał? O co tu chodzi?
- Harry… - powiedziałam, odrywając wzrok od znaku, z paro sekundowym opóźnieniem. Zobaczyłam, że opuszcza nową różdżkę, którą otrzymał od Ronalda, a która z pewnością słuchała go lepiej niż ta, zabrana Teodorowi. - Możesz do mnie podejść?
Skinął głową i podniósł się z miejsca, z kolei Ron tylko na chwilę odezwał wzrok od radia, w które raz za razem stukał różdżką. 
- O co chodzi? - zapytał Harry, gdy stanął za mną i zerknął mi przez ramię. Uniosłam palec, by ponownie wskazać miejsce, w którym powinna znajdować się drukowana litera A.
Spojrzałam z powrotem na przyjaciela zobaczyłam, że marszczy brwi.
- Ten sam co na baśniach i …
-... i nagrobku, tak - weszłam mu w słowo, kiwając głową. Czułam podskórnie, że nie jest to rzecz, którą mogliśmy pominąć. Nie bez powodu Dumbledore próbował zwrócić na niego naszą uwagę. - Zastanawiam się, dlaczego wciąż się pojawia… 
- Taki naszyjnik miał ojciec Luny, na weselu Billa i Fleur - wzdrygnęłam się na niespodziewany głos Rona, tuż obok mojej twarzy. Gdy dotarł do mnie sen jego słów, momentalnie rozszerzyłam oczy. - Co? - zapytał zmieszany rudzielec. - Dlaczego tak na mnie patrzycie? 
Spojrzeliśmy z Harry’m na siebie, zastanawiałam się, czy myśli o tym samym co ja. 
- Czyli musimy…
Pokiwałam głową. 
- … odwiedzić ojca Luny, tak sądzę - potwierdziłam, zamykając książkę. 
Zanim zdążyliśmy ustalić coś więcej, z zaczarowanego radia w końcu popłynęły przerywane słowa.
- … a co z pogłoską... widziano go za granicą? - zapytał znajomy głos. Czyżby Lee Jordan? 
- Lee? - zapytał Harry, jakby czytał w moich myślach.
Ron kiwanął głową i położył palec wskazujący na ustach, dając do zrozumienia, że mamy być cicho. Dźwięk nieco się ustabilizował.
- A kto by nie chciał odsapnąć po robocie, którą odwalił? - Wyprostowałam się gwałtownie, a twarz Rona rozświetliła duma. Z pewnością słyszeliśmy, któregoś z bliźniaków. - Nie dajcie się jednak zwieść złudnemu poczuciu bezpieczeństwa. Pamiętajcie, że porusza się z zawrotną prędkością, często zmienia miejsce pobytu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale nie szarżujcie - bezpieczeństwo przede wszystkim! 
Na dworze coś strzeliło, głos się stracił, pozostawiając po sobie jedynie szum. 
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, czułam, że moje serce bije z zawrotną prędkością. A więc wciąż nie wrócił z podróży, o której wspominał Draco.
- Są naprawdę dzielni - wyszeptałam, gdy cisza zaczynała mi ciążyć. Musiałam zmienić temat. 
- Świetni są, prawda? - podłapał Ron, korzystając z okazji i posyłając mi uśmiech. 
- Słyszeliście, co powiedzieli? - wtrącił Harry. - Jest za granicą!
I tyle ze zmiany tematu…
- Słyszeliśmy… - potwierdziłam. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, który po chwili zmienił się w żar. 
- Myślę, że ma to związek z tym znakiem! - powiedział, wskazując palcem na zamkniętą książkę. - Nie wiem o co chodzi, ale mam przeczucie, że tak właśnie jest. 
Zmarszczyłam czoło, przygryzłam wargę. Jakoś nie bardzo mi to pasowało…
- No nie wiem, Harry…
- … widzę co jakiś czas, że czegoś szuka - mówił dalej, jakbym zupełnie się nie odzywała. Wstał z miejsca, zaczął krążyć po namiocie. - To musi być coś ważnego…
- Harry… - spróbowałam drugi raz. - Daj spokój na razie. Nie mówię, że to nie ważne, ale może powinniśmy się skupić na…
- Hermiono, dlaczego jesteś taka uparta? - podniósł głos, zamurowało mnie. - Nie bez powodu ten symbol ciągnie się za nami od początku. Dumbledore chciał nam coś przekazać…
- Zgadzam się, ale Harry…
- Mówię ci, to ma ze sobą związek! - Ewidentnie się denerwował. - Vol…
- Nie! - krzyki mój i Rona, zlały się w jedno, ale było za późno.
- ...demort szuka czegoś, co ma związek z tym znakiem i dlatego jest za granicą!
- Harry - gorączkował się Ron. - Przecież… przecież mówiłem Ci, że to imię to tabu!... Właśnie w ten sposób prawie złapali Kigsleya…
Urwał, a ja dobrze wiedziałam czemu. Z zewnątrz dotarły do nas podniecone głosy i coraz głośniejsze kroki. Spojrzeliśmy na siebie całą trójką. Zanim Ron zgasił światło swoim wygaszaczem, ujrzałam na twarzach przyjaciół panikę, którą sama czułam w środku. 
Nie zastanawiając się długo, wycelowałam różdżką w twarz Harry’ego, w myślach inkantując zaklęcie żądlące, następnie zmieniłam kolor swoich krótkich włosów na głęboką czerń. 
- Wychodzić z rękami w górze! - usłyszeliśmy skrzeczący głos. Schowałam różdżkę za pasek spodni, z mocno bijącym sercem, starałam się dojrzeć w ciemności twarze moich kompanów. - Mamy wycelowane w was co najmniej dwanaście różdżek i gówno mnie obchodzi kogo trafimy!
Moje serce biło tak szybko, krew szumiała w moich uszach, przez chwilę miałam wrażenie, że zemdleję z paniki. Umysł pracował na najwyższych obrotach, starając się znaleźć najlepsze, możliwe wyjście z tej tragicznej sytuacji. To na nic. Wszystko na nic…
Zanim zdążyliśmy zrobić kolejny, choćby najmniejszy ruch, poły namiotu rozsunęły się, a wielka dłoń złapała za moje włosy. Pisnęłam, gdy wyciągnął mnie na dwór, ciało szarpało się w desperackim akcie paniki. Nie mogłam uwierzyć, że tak się to wszystko skończy.
- No, no, no… - odezwał się stojący najbliżej szmalcownik. - Kogo my tu mamy? Jak się nazywasz?
- Dudley… - powiedział Harry, lekko zachrypniętym głosem. - Vernon Dudley.
Wyłączyłam się. Zaczęłam rozglądać dookoła, z nadzieją na rozeznanie i znalezienie właściwego rozwiązania. Było w sumie siedmiu więźniów, na około trzynastu szmalcowników. Jeszcze nie najgorsza przewaga, jednak byliśmy związani, chłopcy nie mieli różdżek, a ja nie potrafiłam sięgnąć do swojej. Nadzieję dawał mi jedynie fakt, że nie rozpoznawałam nikogo wśrod obecnych, a to oznaczało, że oni nie mieli pojęcia jak wygląda córka ich pana. 
Zaczęłam się wiercić, próbując związanymi dłońmi wysunąć nieco różdżkę. 
- Hej ty! - zamarłam. Choć nie widziałam, kto to powiedział, intuicyjnie czułam, że słowa były skierowane do mnie. Powoli uniosłam głowę, natrafiłam na przenikliwe spojrzenie mężczyzny, który bardziej przypominał zwierzę niż człowieka. Podszedł dwa kroku, oparł o mój policzek długi, brudny, zaostrzony pazur. Z trudem powstrzymałam wzdrygnięcie. 
- Taka gładka skóra…
Nachylił się jeszcze bardziej, żeby mnie powąchać. Poczułam smród krwi, potu i brudu. Zwinięty w kłębek żołądek, zaprotestował niebezpiecznie. 
- Greyback, zostaw ją - powiedział któryś z jego towarzyszy. Greyback?! 
Przez ułamek sekundy nie słyszałam nic, prócz szumu krwi, we własnych uszach.
Przymknęłam powieki, starałam się uspokoić oddech, umysł. Wiedziałam, że z paniki nic dobrego nam nie przyjdzie.
- Hej, zobaczcie! - zawołał jeszcze inny głos. - Znalazłem gazetę, była otwarta na tej stronie. Czy ona nie wygląda identycznie? 
Powstrzymywałam się od spojrzenia w tamtą stronę. Sekundę, dwie, trzy… Uniosłam głowę i natrafiłam na trzy pary oczu, wpatrujące się we mnie z uwagą. Mogłam zobaczyć kolejno rodzące się w nich przerażenie, podniecenie, radość.
- Czy ona przypadkiem nie uciekła z Potterem? 
O nie… nie, nie, nie...
Teraz już wszystkie spojrzenia przeskoczyły ze mnie, na opuchniętą twarz Harry’ego. Wpatrywali się w niego przez chwilę, nagle jeden z nich podszedł, uniósł głowę Harry’ego pod brodę, uważnie obejrzał jego czoło.
- A co ty tu masz Dudley?
- Nie dotykaj tego!- krzyknął Harry, a mi zrobiło się ciemno przed oczami. 
Szmalcownicy spojrzeli po sobie, ich twarze rozświetliły pełne chciwości uśmiechy. 
- Co robimy? Wzywamy Go tutaj?
Uspokój się, oddychaj, może coś ci umyka? 
- Nie, no co ty. Podobno zatrzymał się w Malfoy Manor.
Nieposłuszne serce wyrywało się z piersi, panika rozlewała się po moich żyłach. 
Nie… tylko nie tam…
- Dobra. Bierzemy wszystkich?
- Wszystkich. Za każdego coś dostaniemy, nie ma co rezygnować z nagrody. A jeśli to serio jest jego córka i jeśli mamy Pottera…
Zimny śmiech przerwał ciszę, wibrował w powietrzu, zesłał na moje ciało zimny dreszcz. 
Gdy szarpnięciem podnosili nas z miejsc, sprawdzali czy sznury trzymają, rozglądałam się po twarzach towarzyszy niedoli. Widziałam w nich przerażenie, niepokój, który sama czułam w głębi. 
Zanim zniknęliśmy z polany, moje serce zalała rozpacz, a w głowie tłukło się tylko jedno słowo: przegraliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz