Z
pozdrowieniami dla Elizabeth S. i CarpeDiem.
Patrzyłam na uśmiechniętą
twarz dyrektora, czując, że moja po raz tysięczny od paru tygodni, wyraża
zdziwienie. Byłam zdezorientowana i odrobinę zła.
- Jak to, własne
dormitorium? - zapytałam ściszonym głosem. Nie byłam do końca pewna, czy
kierowałam to pytanie do Dumbledore’a, czy w przestrzeń.
- Biorąc pod uwagę
zaistniałe okoliczności, uważamy, że takie rozwiązanie będzie najrozsądniejsze
- odpowiedział mężczyzna, pochylając głowę i spoglądając na mnie znad okularów
połówek. Oparł łokcie na oparciach fotela, a dłonie złożył w charakterystyczną
wieżyczkę.
Mój wzrok momentalnie przeniósł się na, coraz bardziej, zniszczoną dłoń dyrektora. Wyglądała okropnie.
Mój wzrok momentalnie przeniósł się na, coraz bardziej, zniszczoną dłoń dyrektora. Wyglądała okropnie.
- Zaistniałe
okoliczności? - zapytałam, jakbym zupełnie nie rozumiałam znaczenia słyszanych
słów. Dopiero po chwili zdołałam oderwać wzrok od sczerniałej dłoni i
przeniosłam go z powrotem, na wciąż dobrotliwie uśmiechniętą twarz. Byłam
pewna, że widział moje spojrzenie, jednak nijak go nie skomentował, ani się nie
speszył. Nie wiedziałam co o tym sądzić.
Skinął głową.
- Doszły mnie słuchy, że
w dniu wczorajszym została pani napadnięta, panno Granger - robiło się coraz
ciekawiej. - Mam również świadomość tego, w jaki sposób postrzegają panią
uczniowie, nawet z tego samego domu. - Zawahał się na moment, a ja podskórnie
czułam, że to nie wszystko. - W dodatku otrzymuję co najmniej pięć listów
dziennie, od rodziców, żądających wydalenia pani ze szkoły.
Poczułam, że robi mi się
słabo. Opadłam na oparcie, z trudem tłumiąc mdłości. Było mi przykro. Byłam zła
i rozżalona. Bezsilność, kiełkująca we mnie od paru tygodni, powoli zaczynała
zapuszczać korzenie.
Dumbledore wstał z
miejsca, obszedł biurko i oparł się o nie, tuż obok mnie.
- Proszę się nie
martwić, panno Granger - jego głos był spokojny, tak bardzo kojący. Uniosłam
głowę i spojrzałam w bladoniebieskie tęczówki. - Nie mam zamiaru nikogo
wyrzucać. Niemniej uważam, że dla spokoju zarówno pani, jak i rodziców innych
uczniów, lepiej będzie, jeśli zamieszka pani osobno.
Wpatrywaliśmy się w
siebie intensywnie i dopiero po chwili dotarło do mnie, że usilnie próbuję
znaleźć w oczach dyrektora jakikolwiek cień fałszu lub niechęci.
Zbeształam się w
myślach. Miałam ochotę wymierzyć sobie otrzeźwiający policzek. Nie mogłam
wpadać w paranoję, ani zapominać kto jest po mojej stronie.
Dyrektor ewidentnie był,
pokazał to nie raz. Być może miał jakieś własne, wewnętrzne pobudki, nie
powinnam mieć jednak wątpliwości, że zależy mu na moim dobru.
Harry ufał mu
bezgranicznie, nie widziałam więc powodu, aby ze mną było inaczej.
Odwróciłam głowę i
skinęłam nią lekko na znak zgody. Po chwili mężczyzna usiadł z powrotem na
swoim miejscu.
- Twoje rzeczy zostały
już przeniesione, wystarczy się rozpakować - powiedział. - Idź na trzecie
piętro i odnajdź obraz sir Cadogana. Obiecał pilnować twojego bezpieczeństwa,
jednak ostrzegam, że jest nieco ekstrawagancki - zachichotał, więc nie mogłam się
nie uśmiechnąć. - Gdyby coś się działo, niedaleko mieszka również profesor
McGonagall. Hasło to: rycerska odwaga.
Uniosłam brwi.
- Rycerska odwaga?
Wzruszył ramionami i
zaśmiał się krótko.
- Strażnik sam wymyśla
hasła, nie mam na to wpływu.
Skinęłam głową. Czułam,
że jest to najlepszy moment, żeby wyjść, a jednak miałam pytanie, które nie
dawało mi spokoju.
- Panie dyrektorze…
- Tak? - odłożył
dokumenty, po które sięgnął i po raz kolejny skupił całą uwagę na mnie.
- Chciałabym się
dowiedzieć... kto przekazał panu te wszystkie informacje? - zapytałam, patrząc
na niego uważnie.
- Och, - zdziwił się
nieco. - Przyszedł do mnie profesor Snape, a jeżeli się nie mylę, jego
informatorem był pan Malfoy.
Skinęłam głową.
Spodziewałam się tego, a jednak poczułam szok. Podziękowałam i ruszyłam w
stronę wyjścia, z głową pełną myśli.
Malfoy zaczynał być dla
mnie prawdziwą zagadką.
*~*~*
Gargulec wskoczył na
swoje miejsce w momencie, gdy stanęłam na korytarzu. Rozejrzałam się dookoła w
roztargnieniu, zastanawiając, co zrobić w pierwszej kolejności- porozmawiać z
przyjaciółmi o zaistniałej sytuacji czy pójść obejrzeć nowe dormitorium?
Mimo wcześniejszego
szoku i złości, nie mogłam ukryć, że rodzi się we mnie swoista ekscytacja.
Własne dormitorium! Nawet prefekci naczelni musieli mieszkać wspólnie, a mi
trafiła się taka gratka.
Złość na Malfoy’a, za
wypaplanie o napadzie nieco zelżała. Nie mieściło mi się w głowie, że zrobił
coś dla MNIE. Oczywiście nie miałam pewności, że nie kryła się za tym żadna
korzyść dla niego, mimo to, na swój sposób mi pomógł, czy tego chciał czy nie.
Wygładziłam szatę i
ruszyłam w stronę schodów. Postanowiłam, że najpierw zobaczę, gdzie ulokował
mnie dyrektor.
- Miona! - usłyszałam
znajomy krzyk, więc się zatrzymałam.
Spojrzałam na Teodora ze
zdumieniem w oczach, czekając aż do mnie dobiegnie.
- Miona? - zapytałam.
Jeszcze nikt nie zdrobnił w ten sposób mojego imienia. Brzmiało dziwnie… ale
jednocześnie ładnie.
Wzruszył ramionami, a
uśmiech nie schodził z jego ust.
- Podoba mi się jak to
brzmi, tobie nie? - zapytał i przekrzywił lekko głowę, obserwując uważnie moją
twarz. Zaczęłam się trochę peszyć, a moje policzki pokryło irytujące ciepło.
- Cześć, tak poza tym.
- Cześć, tak poza tym.
- Cześć, cześć -
zgodziłam się i ruszyłam dalej. Wiedziałam, że nie potrzebował zaproszenia, by
podążyć za mną. - Co tu robisz?- zapytałam, gdy dogonił mnie z rękami
założonymi na plecach.
- Usłyszałem co się
stało i chciałem z tobą porozmawiać - powiedział, patrząc przed siebie. - Nie
mogę uwierzyć, że ktoś zniżył się do takiego poziomu. Dobrze, że nic ci się nie
stało…
Nijak nie skomentowałam
jego słów. Zacisnęłam usta i patrzyłam przed siebie. A więc wreszcie, kolejna
plotka zaczęła zakorzeniać się w zamku.
- Że jesteś u dyrektora
dowiedziałem się od młodej Weasley - mówił dalej, odpowiadając na niezadane
pytanie. Po chwili się roześmiał i pokręcił głową. - Ma charakterek, nie
powiem. Musiałem się nieźle napłaszczyć, żeby wyciągnąć z niej cokolwiek.
Zawtórowałam mu
śmiechem.
- To prawda, Ginny ma
silną osobowość- przytaknęłam. - Dzięki temu jest naprawdę lojalną i wspaniałą
przyjaciółką.
Tym razem Teo kiwnął
głową, ale nie skomentował.
W ciszy zaczęliśmy
wchodzić po schodach, jednak nie czułam skrępowania. Znałam tego chłopaka
zaledwie parę dni, a mimo to, czułam się przy nim całkowicie swobodnie.
Mówiłam prawdę,
informując Harry’ego, że nie zwierzam się Teodorowi z własnych problemów. Mimo
poczucia sielskości, nie chciałam obnażać się ze wszystkimi swoimi słabościami.
Szczęśliwie, wbrew słowom Voldemorta, nie byłam całkowicie pobawiona instynktu
samozachowawczego.
- Gdzie tak właściwie
idziemy? - zapytał Teo po dłuższej chwili. Z uwagą rozglądał się dookoła, z
dezorientacją na twarzy. Najwyraźniej również zatopił się we własnych myślach.
- Do mojego prywatnego
dormitorium - odpowiedziałam, szukając wzrokiem obrazu sir Cadogana.
- Prywatnego…?
Obróciłam się, widząc,
że przystanął w miejscu, z wyrazem zdziwienia na twarzy. Kiwnęłam głową, ledwo
powstrzymując śmiech. Po chwili się otrzepał i dobiegł aby zrównać krok.
- To cudowna wiadomość!
Zerknęłam na niego z
ukosa.
- Tak sądzisz?
- No pewnie! -
ekscytował się. - Pomyśl, nawet prefekci naczelni muszą dzielić dormitorium.
Będziesz jedynym uczniem, który mieszka sam. A raczej uczennicą.
Spojrzałam na niego
przelotnie, wychwytując, że nasze myśli płyną podobnym torem. Nie więcej niż dziesięć
minut temu, sama porównałam swoją sytuację do prefektów naczelnych.
Obróciłam się, by o tym powiedzieć, gdy dotarł do nas głośny krzyk.
Obróciłam się, by o tym powiedzieć, gdy dotarł do nas głośny krzyk.
- Stać, psy niewierne!
Wyciągnijcie miecze i gotujcie się do walki!
Zdezorientowana
rozejrzałam się po korytarzu. Dopiero po chwili zrozumiałam, że krzyki dochodzą
z obrazu krępego rycerza, powieszonego parę metrów od miejsca, w którym
staliśmy.
Podeszłam bliżej i
pochyliłam się w dwornym ukłonie.
- Sir Cadoganie.
Musiałam nieźle
zaskoczyć rycerza, ponieważ odpowiedziała mi głęboka cisza.
Po chwili usłyszałam
szczęk metalu i głośne chrząknięcie.
- Ekm, pani wybaczy me
niegodne zachowanie, pani…
- Hermiona -
odpowiedziałam, po czym zerknęłam na Teodora, który wyglądał jakby zaraz miał
wybuchnąć śmiechem. - Dla przyjaciół Miona.
Nie byłam pewna, ze
względu na kiepskie oświetlenie korytarza, ale wydawało mi się, że twarz
rycerza nieco zbladła.
- Panna Hermiona…
Granger? - zapytał, nieco piskliwym głosem.
- We własnej osobie -
skinęłam głową, darując sobie dyganie.
Jak na zawołanie, rycerz
wyprostował się jak struna i złapał za rękojeść miecza. Uniósł głowę do góry,
najwyraźniej próbując ustawić się w jak najbardziej dumnej pozie.
Słyszałam, jak Teo parska
śmiechem za moimi plecami i ledwo się powstrzymałam, żeby mu nie zawtórować.
- Od dziś, będę chronił
twej godności i bezpieczeństwa, choćby i kosztem własnego życia - zadeklarował
sir Cadogan, a stojący w tle konik zarżał, jakby dla potwierdzenia jego słów.
Udało mi się powstrzymać
śmiech, tylko dzięki wcześniejszemu ostrzeżeniu Dumbledore’a. Mimo to, kąciki
moich ust lekko podjechały do góry, więc postanowiłam uratować się ponownym
ukłonem.
- Bardzo dziękuję -
powiedziałam. W duchu byłam dumna, że mój głos nie wyrażał rozbawienia. - A
teraz proszę, abyś nas przepuścił: rycerska odwaga.
Obraz odskoczył od
ściany, ukazując niewielkie pomieszczenie, utrzymane w odcieniach brązu i
bieli. Na prawo od wejścia znajdowała się biblioteczka, sięgająca samego sufitu.
Tuż obok ustawiona była dwuosobowa kanapa oraz stolik kawowy. Po lewej stronie
zauważyłam drzwi, które zapewne prowadziły do prywatnej łazienki, a w głębi
pokoju, stało pojedyncze łóżko oraz biurko. Na środku stał mój kufer.
Zerknęłam na Teodora,
który rozglądał się po pomieszczeniu z ciekawością.
- Skromnie, ale ładnie -
skomentował chłopak. Otworzył drzwi po lewej, za którymi, zgodnie z moimi
przypuszczeniami, znajdowała się łazienka. - Masz własny prysznic, ale super!
Zerknęłam do środka pod
jego ramieniem, następnie cofnęłam się by otworzyć kufer.
- Zawsze możesz wpaść
się wykąpać, jeśli chcesz - powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Kiedy dotarł do mnie
sens mojej wypowiedzi, zamarłam z różdżką przygotowaną do rozpakowania rzeczy.
Przecież mógł odebrać to jako dwuznaczną propozycję!
Odpowiedziała mi cisza,
która tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Zażenowanie rozlało się po moim
ciele, barwiąc policzki czerwienią.
- Wiesz o co mi chodzi -
odezwałam się po chwili. Zrezygnowałam z różdżki i zaczęłam wypakowywać kufer w
mugolski sposób, żeby tylko zająć czymś ręce. - Wiem jak to jest dzielić
łazienkę z innymi, nie miałam nic na my…
Usłyszałam śmiech, przez
co spąsowiałam jeszcze bardziej. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Spokojnie, Miona -
powiedział Teodor, przyjaznym tonem. - Nic sobie nie wyobrażam. Pewnie
też nie skorzystam, ale dziękuję za propozycję. To miłe wiedzieć, że mam gdzie
się wykąpać, gdyby Zabini zbyt długo oblegał łazienkę…
Na tę informację
momentalnie zapomniałam o swojej wpadce. Podniosłam się z rzeczami w rękach,
aby spojrzeć na niego ze zdziwieniem.
- Mieszkasz w jednym
dormitorium z Blaisem? - zapytałam.
Odwrócił się w stronę
biblioteczki, ale kiwnął głową.
- Tak. I z Malfoy’em -
dodał po chwili. Miałam wrażenie, że usłyszałam w jego głosie niechęć.
Chciałam podejść w jego
stronę, ale dotarło do mnie, że wciąż trzymam wyciągnięte z kufra rzeczy.
Odłożyłam je i jednym machnięciem różdżki sprawiłam, że w sekundę wszystko
znalazło się tam, gdzie być powinno.
- Nie przepadacie za
sobą? - zapytałam cicho, stając na wprost biblioteczki, tuż obok niego.
Zauważyłam na niej zarówno tytuły mugolskie jak i ze świata magii.
Pokręcił głową.
- To nie tak -
powiedział. - Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi… ale nasze drogi się
rozeszły.
Widziałam, że chce dodać
coś jeszcze, ale w tym samym momencie rozległy się krzyki sir Cadogana, a już
po chwili w przejściu stanął Blaise.
Na nasz widok nieco się
zmieszał i zauważyłam, że dokładnie lustruje niewielką przestrzeń między mną, a
Teodorem. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zbliżyliśmy do siebie jeszcze
bardziej.
Odchrząknęłam i zrobiłam
krok w stronę Zabiniego.
- Blaise? Co tu robisz?
Chłopak przez chwilę mierzył
swojego współlokatora wzrokiem, po czym spojrzał na mnie.
- Musimy porozmawiać. -
Jego ton był bardziej stanowczy i oficjalny niż zwykle, przez co intuicyjnie
się wyprostowałam.
Przez moment świdrował
mnie spojrzeniem, by po chwili przeskoczyć znów na Teodora. Otoczyła nas cisza,
która z każdą kolejną sekundą zdawała się coraz cięższa.
Czułam rosnące skrępowanie, obserwując tę niemą walkę na spojrzenia między ślizgonami.
Czułam rosnące skrępowanie, obserwując tę niemą walkę na spojrzenia między ślizgonami.
Ich twarze były
idealnymi maskami, jedynie oczy wyrażały jawną niechęć oraz… znudzenie. Nie
sądziłam, że akurat tę emocję dojrzę w piwnych tęczówkach Teodora.
Jakby wyczuwając mój
wzrok, odwrócił się w moją stronę i złapał za rękę.
- Zobaczymy się później,
dobrze? - Byłam w takim szoku, że jedynie skinęłam głową.
Ścisnął lekko moją dłoń
i ruszył w stronę wyjścia. Gdy mijał Blaise’a, przystanął na moment, ale żaden
nie odwrócił się w swoją stronę.
- Blaise.
- Teodor.
Skinęli głowami, a już
po chwili Teo zniknął za obrazem sir Cadogana. Gdy wejście się zamknęło,
napięta atmosfera zniknęła jak za dotknięciem różdżki. Odetchnęłam głęboko i
opadłam na kanapę, czując, że trzęsą mi się ręce.
Niechęć ślizgonów była
tak intensywna, że mimo braku zaangażowania, oberwałam emocjonalnym rykoszetem.
- Co to było? -
zapytałam cicho. Gdy nie otrzymałam odpowiedzi, uniosłam głowę. Blaise stał
nadal w tym samym miejscu, a jego poza wyrażała napięcie. Wpatrywał się we mnie
z irytacją w ciemnych oczach.
- Co on tutaj robił? -
zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie ignorując moje pytanie. Poczułam
jak złość powoli rozchodzi się po moim ciele. Założyłam ręce na piersi.
- Odprowadzał mnie do
dormitorium, tato - odpowiedziałam nieco bardziej opryskliwie niż
chciałam. Zobaczyłam złość rodzącą się w jego oczach, więc westchnęłam i
spuściłam ręce. - O co wam wszystkim chodzi? Dlaczego każdy ma pretensje o moją
znajomość z Nottem?
Zawahał się przez
moment, po czym machnął różdżka. Spod kawowego stolika, wysunęła się mała pufa,
na której usiadł. Gdy się odezwał, jego głos był spokojniejszy, ale słychać w
nim było napięcie.
- W innych
okolicznościach zupełnie by mnie to nie obchodziło - powiedział. Zrozumiałam,
że chodziło mu o moje pochodzenie. - Za dużo jednak zależy od ciebie i ludzi,
którzy się wokół ciebie znajdują. A on… nie można mu ufać.
Poczułam ukłucie
niepokoju, które zagnieździło się w moim sercu i powoli zaczęło rozlewać po
ciele. Nie potrafiłam zrozumieć, co dokładnie je wywołało. Słowa Zabiniego czy
to coś w jego spojrzeniu, czego nie potrafiłam określić?
- Dlaczego? - zapytałam.
Pokręcił głową.
- Nie mogę ci
powiedzieć…
- A więc mam zrezygnować
ze znajomości, bo, cytuję “nie można mu ufać”? Nie wiedząc nawet, co takiego
zrobił, że zasłużył na tę łatkę? - zdenerwowałam się. Właściwie sama nie
rozumiałam, dlaczego tak bardzo chcę bronić Teodora. Być może dlatego, że nie
miał związku z tą całą sytuacją w której się znalazłam?
Zabini położył różdżkę
na stoliku, trochę mocniej niż powinien.
- Granger, do cholery,
czemu jesteś taka uparta? - zapytał. Irytacja na nowo zaczęła wkradać się w
jego oczy. - Czy od początku naszej znajomości, zawiodłem cię chociaż raz?
Patrzyłam na niego,
analizując w głowie wszystkie sytuacje, które wydarzyły się od pierwszej lekcji
oklumencji, ale w głębi serca wiedziałam, że ma rację. Od samego początku,
bardziej lub mniej chętnie, był po mojej stronie.
Po dłuższej chwili
skinęłam głową.
- Masz rację -
powiedziałam, ale postanowiłam nic nie dodawać. Sądzę, że i on wtedy wyczuł, że
temat znajomości z Nottem nie został zamknięty.
Nawet jeśli chciał
jeszcze jakoś skomentować, ostatecznie się powstrzymał. Przywołałam z szafki
dwie szklanki i sok dyniowy, który wcześniej wypakowałam. Rozlałam płyn i
ponownie opadłam na kanape.
- Po co tak naprawdę
przyszedłeś? I skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć?
Zabini, już w nieco
lepszym humorze, uniósł brwi do góry.
- Lekcje oklumencji,
zapomniałaś?- powiedział. - A miejsce i hasło podał mi Snape.
Wtedy ja również
uniosłam brwi.
- Jeszcze je prowadzimy?
- Zdziwiłam się. Informację o Snap’e postanowiłam zignorować. Mogłam się jej
spodziewać.
- A uważasz, że jesteś w
stu procentach przygotowana? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Bo mam
wrażenie, że ostatnio prawie uległaś atakowi…
- Pamiętam, pamiętam -
przerwałam mu z frustracją. Przygryzłam wargę. Gdyby nie jego interwencja,
wszystko by się wydało. - Czyli ćwiczymy z użyciem kontaktu wzrokowego, tak?
Kiwnął głową.
- Dobrze, jestem gotowa.
*~*~*
Ponad godzinę później,
opadłam na kanapę, dysząc ciężko z wysiłku.
Byłam całkowicie
wykończona dzisiejszą lekcją, jednak nie mogłam narzekać na rezultaty.
Początkowo przepuszczałam ataki Blaise’a mniej więcej po dwóch minutach od
rozpoczęcia, za to każdy kolejny raz, przedłużał ten czas mniej więcej o
trzydzieści sekund. Ostatni atak udało mi się powstrzymywać przez całe dziesięć
minut!
- Dobrze ci idzie, ale
nie podniecaj się - powiedział Blaise, stojąc z wciąż uniesioną różdżką.
Spojrzałam na niego spod byka. Ten to zawsze wiedział jak pochwalić, nie ma co.
- Zła wiadomość jest taka, że przypadku ataku przez Czarnego Pana, ten czas
skróci się co najmniej o połowę …
Wytrzeszczyłam na niego
oczy.
- O połowę?! Przecież
ostatnio, bez przygotowania, wytrzymałam prawie minutę.
Spojrzał na mnie z
politowaniem, ale kontynuował. Sfrustrowana złapałam za szklankę z sokiem i
opadłam na oparcie.
- … z kolei dobra jest
taka, że raczej nikt nie będzie próbował wdzierać się do twojego umysłu dłużej
niż te pięć minut… pod rząd.
Westchnęłam. No tak,
wątpliwe, żeby Voldemort miał cierpliwość na to, by przez pięć minut patrzeć mi
w oczy i próbować wejść do umysłu. Z pewnością będzie próbował zaglądać do
mojej głowy w różnych sytuacjach, bez zupełnego ostrzeżenia. Musiałam nauczyć
się trzymać barierę przez cały czas.
Blaise usiadł z powrotem
na swojej pufie i również sięgnął po sok. Obrócił się w stronę ściany i przez
chwilę panowała między nami cisza.
Zdałam sobie sprawę, że
również w tym przypadku mi nie przeszkadza. Ten fakt zmusił mnie do
zastanowienia, kiedy moja znajomość ze ślizgonami weszła na taki poziom, że ich
obecność całkowicie przestała mi przeszkadzać?
No, a przynajmniej
poniektórych.
- Podobam ci się,
Granger? - zapytał w końcu Blaise, a ja parsknęłam śmiechem, co również mnie
zdziwiło. Rzuciłam w niego poduszką i pomyślałam, że gdyby Teodor powiedział
coś w tym stylu, już dawno bym się zarumieniła- było to więcej niż pewne.
- Chciałbyś, Zabini-
odpowiedziałam z uśmiechem, obserwując jak kręci głową z iskierką rozbawienia w
oczach. Twarz, jak zwykle, pozostała maską.
- Raczej nie- pochylił
się, żeby odstawić szklankę. Zaczęłam się zastanawiać czy powinnam udać obrazę,
jednak kolejne słowa sprawiły, że zupełnie porzuciłam ten pomysł. - To już
zarezerwowane.
Przymrużyłam powieki,
obserwując go uważnie.
- No tak, Ginny jak na
razie jest zapatrzona w kogoś innego - powiedziałam niby od niechcenia. Gdybym
mu się nie przyglądała, prawdopodobnie nie zauważyłabym sekundowego napięcia
jego ciała, tuż przed wyprostowaniem.
Było to tak
jednoznaczne, że miałam ochotę się roześmiać, z kolei Zabini zupełnie nie
wyglądał na rozbawionego.
- Nie bądź śmieszna -
sarknął. Założył ręce na piersi i znów odwrócił się w stronę ściany. - Weasley
mnie nie interesuje. Nie tknąłbym zdrajczyni krwi.
Powinnam go zbesztać za
te słowa. Nawrzeszczeć, przeklnąć jakimś paskudnym zaklęciem i wyrzucić za
drzwi. Pewnie bym tak zrobiła, gdyby nie całkowita pewność, że kłamie. Moje
ciało zareagowało wbrew mojej woli, wybuchając w końcu głośnym śmiechem.
Zabini momentalnie
obrócił się w moją stronę, serwując spojrzenie, które mówiło o jego
wątpliwościach w moje zdrowie psychiczne.
- Blaise, Blaise… -
odezwałam się po chwili, kręcąc głową. Wierzchem dłoni wytarłam pojedynczą łzę,
spływającą po moim policzku. - Próbujesz oszukać siebie czy mnie? - zapytałam.
- Jesteśmy tutaj sami, nikt cię nie oceni. Oczywiście możesz iść w zaparte, ale
ja i tak wiem, że prawda jest inna.
Zacisnął usta w cienką
kreskę i zmrużył powieki. Przez chwilę nie byłam pewna, czy jednak nie powinnam
go wyprosić.
Wstał z miejsca i
wycelował we mnie palcem.
- Jeśli komuś o tym
powiesz…
Wykonałam ruch zamykania
ust na kłódkę i wyrzuciłam niewidzialny klucz za plecy. Posłałam mu przyjazny
uśmiech.
- Od jakiegoś czasu
jestem mistrzem w utrzymywaniu tajemnic - powiedziałam poważnie. Obserwował
uważnie moją twarz. Po chwili musiał dojrzeć w niej coś, co go usatysfakcjonowało,
bo opadł z powrotem na pufę i wypił duszkiem pół szklanki soku.
- Jak długo to trwa? -
zapytałam, gdy cisza powoli zaczynała mi ciążyć.
- Ale co dokładnie? -
odpowiedział przekornie, na co przewróciłam oczami. Westchnął. - Czy ty
wszystko musisz wiedzieć?
- W końcu nazywacie mnie
Panną-Wiem-To-Wszystko, czyż nie?
Z tym argumentem
nie mógł się spierać. Po raz kolejny pokręcił głową, wznosząc oczy do nieba.
- Nie wierzę, że
prowadzę tę rozmowę - powiedział w przestrzeń, zanim ponownie spojrzał w moją
stronę. Złapałam szklankę oburącz, odchyliłam się na oparcie i utkwiłam w nim
wzrok, w pełnej gotowości do słuchania. Nigdy nie interesowałam się romansami,
jednak myśl o Zabini zadłużonym w Ginny, dziwnie przyspieszała bicie mojego
serca. Było to tak nierzeczywiste, że na swój sposób piękne.
Przecież Ginny jest z
Harry’m… przemknęło mi przez
myśl i przez chwilę poczułam się jak najgorsza przyjaciółka na świecie.
Odechciało mi się soku,
więc odstawiłam szklankę z powrotem na stolik. W między czasie Blaise zaczął
mówić.
- Weasley podoba mi się
praktycznie od zawsze, zadowolona? - Był ewidentnie zły, że zmusiłam go do tego
wyznania. Z kolei sama byłam w szoku. Dlaczego nie zauważyłam nic wcześniej?
Zanim zdążyłam o to zapytać, dodał: - I powtórzę jeszcze raz- ma to pozostać
między nami.
- Dobrze, dobrze -
machnęłam ręką, czym o dziwo, tylko zdenerwowałam go bardziej.
- Granger, czy zdajesz
sobie sprawę, że jeśli to wypłynie, twoja przyjaciółka znajdzie się w
niebezpieczeństwie?
Spojrzałam na niego z
politowaniem.
- Blaise, Ginny już
dawno jest na celowniku - odpowiedziałam. - Stała się celem w momencie, gdy
związała się z Harry’m. Nie wspominając o tym, że moja sytuacja wcale nie
pomogła - dodałam z goryczą i spuściłam wzrok.
Cieszyłam się, że
wynegocjowałam bezpieczeństwo przyjaciółki w zamian za posłuszeństwo. Jaką
jednak miałam pewność, że się do tego zastosują?
Blaise milczał dłuższą
chwilę, z wyrazem głębokiego zamyślenia na twarzy.
- Masz rację -
powiedział w końcu. - Nie zmienia to faktu, że chcę, aby ta rozmowa pozostała
między nami.
Kiwnęłam głową, na znak
zgody.
- Jasne - zerknęłam na
zegarek i zerwałam się na równe nogi. - Jeśli nie chcemy pójść głodni spać, to
musimy się spieszyć. Za piętnaście minut koniec kolacji.
Wyszliśmy wspólnie, nie
wracając już więcej do tematu Ginevry Weasley.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz