13 czerwca 2019

ROZDZIAŁ XIV


Z pozdrowieniami dla Elizabeth S. i CarpeDiem.



Patrzyłam na uśmiechniętą twarz dyrektora, czując, że moja po raz tysięczny od paru tygodni, wyraża zdziwienie. Byłam zdezorientowana i odrobinę zła.
- Jak to, własne dormitorium? - zapytałam ściszonym głosem. Nie byłam do końca pewna, czy kierowałam to pytanie do Dumbledore’a, czy w przestrzeń.
- Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, uważamy, że takie rozwiązanie będzie najrozsądniejsze - odpowiedział mężczyzna, pochylając głowę i spoglądając na mnie znad okularów połówek. Oparł łokcie na oparciach fotela, a dłonie złożył w charakterystyczną wieżyczkę.
Mój wzrok momentalnie przeniósł się na, coraz bardziej, zniszczoną dłoń dyrektora. Wyglądała okropnie.
- Zaistniałe okoliczności? - zapytałam, jakbym zupełnie nie rozumiałam znaczenia słyszanych słów. Dopiero po chwili zdołałam oderwać wzrok od sczerniałej dłoni i przeniosłam go z powrotem, na wciąż dobrotliwie uśmiechniętą twarz. Byłam pewna, że widział moje spojrzenie, jednak nijak go nie skomentował, ani się nie speszył. Nie wiedziałam co o tym sądzić.
Skinął głową.
- Doszły mnie słuchy, że w dniu wczorajszym została pani napadnięta, panno Granger - robiło się coraz ciekawiej. - Mam również świadomość tego, w jaki sposób postrzegają panią uczniowie, nawet z tego samego domu. - Zawahał się na moment, a ja podskórnie czułam, że to nie wszystko. - W dodatku otrzymuję co najmniej pięć listów dziennie, od rodziców, żądających wydalenia pani ze szkoły.
Poczułam, że robi mi się słabo. Opadłam na oparcie, z trudem tłumiąc mdłości. Było mi przykro. Byłam zła i rozżalona. Bezsilność, kiełkująca we mnie od paru tygodni, powoli zaczynała zapuszczać korzenie.
Dumbledore wstał z miejsca, obszedł biurko i oparł się o nie, tuż obok mnie.
- Proszę się nie martwić, panno Granger - jego głos był spokojny, tak bardzo kojący. Uniosłam głowę i spojrzałam w bladoniebieskie tęczówki. - Nie mam zamiaru nikogo wyrzucać. Niemniej uważam, że dla spokoju zarówno pani, jak i rodziców innych uczniów, lepiej będzie, jeśli zamieszka pani osobno.
Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie i dopiero po chwili dotarło do mnie, że usilnie próbuję znaleźć w oczach dyrektora jakikolwiek cień fałszu lub niechęci.
Zbeształam się w myślach. Miałam ochotę wymierzyć sobie otrzeźwiający policzek. Nie mogłam wpadać w paranoję, ani zapominać kto jest po mojej stronie.
Dyrektor ewidentnie był, pokazał to nie raz. Być może miał jakieś własne, wewnętrzne pobudki, nie powinnam mieć jednak wątpliwości, że zależy mu na moim dobru.
Harry ufał mu bezgranicznie, nie widziałam więc powodu, aby ze mną było inaczej.
Odwróciłam głowę i skinęłam nią lekko na znak zgody. Po chwili mężczyzna usiadł z powrotem na swoim miejscu.
- Twoje rzeczy zostały już przeniesione, wystarczy się rozpakować - powiedział. - Idź na trzecie piętro i odnajdź obraz sir Cadogana. Obiecał pilnować twojego bezpieczeństwa, jednak ostrzegam, że jest nieco ekstrawagancki - zachichotał, więc nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Gdyby coś się działo, niedaleko mieszka również profesor McGonagall. Hasło to: rycerska odwaga.
Uniosłam brwi.
- Rycerska odwaga?
Wzruszył ramionami i zaśmiał się krótko.
- Strażnik sam wymyśla hasła, nie mam na to wpływu.
Skinęłam głową. Czułam, że jest to najlepszy moment, żeby wyjść, a jednak miałam pytanie, które nie dawało mi spokoju.
- Panie dyrektorze…
- Tak? - odłożył dokumenty, po które sięgnął i po raz kolejny skupił całą uwagę na mnie.
- Chciałabym się dowiedzieć... kto przekazał panu te wszystkie informacje? - zapytałam, patrząc na niego uważnie.
- Och, - zdziwił się nieco. - Przyszedł do mnie profesor Snape, a jeżeli się nie mylę, jego informatorem był pan Malfoy.
Skinęłam głową. Spodziewałam się tego, a jednak poczułam szok. Podziękowałam i ruszyłam w stronę wyjścia, z głową pełną myśli.
Malfoy zaczynał być dla mnie prawdziwą zagadką.

*~*~*

Gargulec wskoczył na swoje miejsce w momencie, gdy stanęłam na korytarzu. Rozejrzałam się dookoła w roztargnieniu, zastanawiając, co zrobić w pierwszej kolejności- porozmawiać z przyjaciółmi o zaistniałej sytuacji czy pójść obejrzeć nowe dormitorium?
Mimo wcześniejszego szoku i złości, nie mogłam ukryć, że rodzi się we mnie swoista ekscytacja. Własne dormitorium! Nawet prefekci naczelni musieli mieszkać wspólnie, a mi trafiła się taka gratka.
Złość na Malfoy’a, za wypaplanie o napadzie nieco zelżała. Nie mieściło mi się w głowie, że zrobił coś dla MNIE. Oczywiście nie miałam pewności, że nie kryła się za tym żadna korzyść dla niego, mimo to, na swój sposób mi pomógł, czy tego chciał czy nie.
Wygładziłam szatę i ruszyłam w stronę schodów. Postanowiłam, że najpierw zobaczę, gdzie ulokował mnie dyrektor.
- Miona! - usłyszałam znajomy krzyk, więc się zatrzymałam.
Spojrzałam na Teodora ze zdumieniem w oczach, czekając aż do mnie dobiegnie.
- Miona? - zapytałam. Jeszcze nikt nie zdrobnił w ten sposób mojego imienia. Brzmiało dziwnie… ale jednocześnie ładnie.
Wzruszył ramionami, a uśmiech nie schodził z jego ust.
- Podoba mi się jak to brzmi, tobie nie? - zapytał i przekrzywił lekko głowę, obserwując uważnie moją twarz. Zaczęłam się trochę peszyć, a moje policzki pokryło irytujące ciepło.
- Cześć, tak poza tym.
- Cześć, cześć - zgodziłam się i ruszyłam dalej. Wiedziałam, że nie potrzebował zaproszenia, by podążyć za mną. - Co tu robisz?- zapytałam, gdy dogonił mnie z rękami założonymi na plecach.
- Usłyszałem co się stało i chciałem z tobą porozmawiać - powiedział, patrząc przed siebie. - Nie mogę uwierzyć, że ktoś zniżył się do takiego poziomu. Dobrze, że nic ci się nie stało…
Nijak nie skomentowałam jego słów. Zacisnęłam usta i patrzyłam przed siebie. A więc wreszcie, kolejna plotka zaczęła zakorzeniać się w zamku.
- Że jesteś u dyrektora dowiedziałem się od młodej Weasley - mówił dalej, odpowiadając na niezadane pytanie. Po chwili się roześmiał i pokręcił głową. - Ma charakterek, nie powiem. Musiałem się nieźle napłaszczyć, żeby wyciągnąć z niej cokolwiek.
Zawtórowałam mu śmiechem.
- To prawda, Ginny ma silną osobowość- przytaknęłam. - Dzięki temu jest naprawdę lojalną i wspaniałą przyjaciółką.
Tym razem Teo kiwnął głową, ale nie skomentował.
W ciszy zaczęliśmy wchodzić po schodach, jednak nie czułam skrępowania. Znałam tego chłopaka zaledwie parę dni, a mimo to, czułam się przy nim całkowicie swobodnie.
Mówiłam prawdę, informując Harry’ego, że nie zwierzam się Teodorowi z własnych problemów. Mimo poczucia sielskości, nie chciałam obnażać się ze wszystkimi swoimi słabościami. Szczęśliwie, wbrew słowom Voldemorta, nie byłam całkowicie pobawiona instynktu samozachowawczego.
- Gdzie tak właściwie idziemy? - zapytał Teo po dłuższej chwili. Z uwagą rozglądał się dookoła, z dezorientacją na twarzy. Najwyraźniej również zatopił się we własnych myślach.
- Do mojego prywatnego dormitorium - odpowiedziałam, szukając wzrokiem obrazu sir Cadogana.
- Prywatnego…?
Obróciłam się, widząc, że przystanął w miejscu, z wyrazem zdziwienia na twarzy. Kiwnęłam głową, ledwo powstrzymując śmiech. Po chwili się otrzepał i dobiegł aby zrównać krok.
- To cudowna wiadomość!
Zerknęłam na niego z ukosa.
- Tak sądzisz?
- No pewnie! - ekscytował się. - Pomyśl, nawet prefekci naczelni muszą dzielić dormitorium. Będziesz jedynym uczniem, który mieszka sam. A raczej uczennicą.
Spojrzałam na niego przelotnie, wychwytując, że nasze myśli płyną podobnym torem. Nie więcej niż dziesięć minut temu, sama porównałam swoją sytuację do prefektów naczelnych.
Obróciłam się, by o tym powiedzieć, gdy dotarł do nas głośny krzyk.
- Stać, psy niewierne! Wyciągnijcie miecze i gotujcie się do walki!
Zdezorientowana rozejrzałam się po korytarzu. Dopiero po chwili zrozumiałam, że krzyki dochodzą z obrazu krępego rycerza, powieszonego parę metrów od miejsca, w którym staliśmy.
Podeszłam bliżej i pochyliłam się w dwornym ukłonie.
- Sir Cadoganie.
Musiałam nieźle zaskoczyć rycerza, ponieważ odpowiedziała mi głęboka cisza.
Po chwili usłyszałam szczęk metalu i głośne chrząknięcie.
- Ekm, pani wybaczy me niegodne zachowanie, pani…
- Hermiona - odpowiedziałam, po czym zerknęłam na Teodora, który wyglądał jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem. - Dla przyjaciół Miona.
Nie byłam pewna, ze względu na kiepskie oświetlenie korytarza, ale wydawało mi się, że twarz rycerza nieco zbladła.
- Panna Hermiona… Granger? - zapytał, nieco piskliwym głosem.
- We własnej osobie - skinęłam głową, darując sobie dyganie.
Jak na zawołanie, rycerz wyprostował się jak struna i złapał za rękojeść miecza. Uniósł głowę do góry, najwyraźniej próbując ustawić się w jak najbardziej dumnej pozie.
Słyszałam, jak Teo parska śmiechem za moimi plecami i ledwo się powstrzymałam, żeby mu nie zawtórować.
- Od dziś, będę chronił twej godności i bezpieczeństwa, choćby i kosztem własnego życia - zadeklarował sir Cadogan, a stojący w tle konik zarżał, jakby dla potwierdzenia jego słów.
Udało mi się powstrzymać śmiech, tylko dzięki wcześniejszemu ostrzeżeniu Dumbledore’a. Mimo to, kąciki moich ust lekko podjechały do góry, więc postanowiłam uratować się ponownym ukłonem.
- Bardzo dziękuję - powiedziałam. W duchu byłam dumna, że mój głos nie wyrażał rozbawienia. - A teraz proszę, abyś nas przepuścił: rycerska odwaga.
Obraz odskoczył od ściany, ukazując niewielkie pomieszczenie, utrzymane w odcieniach brązu i bieli. Na prawo od wejścia znajdowała się biblioteczka, sięgająca samego sufitu. Tuż obok ustawiona była dwuosobowa kanapa oraz stolik kawowy. Po lewej stronie zauważyłam drzwi, które zapewne prowadziły do prywatnej łazienki, a w głębi pokoju, stało pojedyncze łóżko oraz biurko. Na środku stał mój kufer.
Zerknęłam na Teodora, który rozglądał się po pomieszczeniu z ciekawością.
- Skromnie, ale ładnie - skomentował chłopak. Otworzył drzwi po lewej, za którymi, zgodnie z moimi przypuszczeniami, znajdowała się łazienka. - Masz własny prysznic, ale super!
Zerknęłam do środka pod jego ramieniem, następnie cofnęłam się by otworzyć kufer.
- Zawsze możesz wpaść się wykąpać, jeśli chcesz - powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Kiedy dotarł do mnie sens mojej wypowiedzi, zamarłam z różdżką przygotowaną do rozpakowania rzeczy. Przecież mógł odebrać to jako dwuznaczną propozycję!
Odpowiedziała mi cisza, która tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Zażenowanie rozlało się po moim ciele, barwiąc policzki czerwienią.
- Wiesz o co mi chodzi - odezwałam się po chwili. Zrezygnowałam z różdżki i zaczęłam wypakowywać kufer w mugolski sposób, żeby tylko zająć czymś ręce. - Wiem jak to jest dzielić łazienkę z innymi, nie miałam nic na my…
Usłyszałam śmiech, przez co spąsowiałam jeszcze bardziej. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Spokojnie, Miona - powiedział Teodor, przyjaznym tonem. - Nic sobie nie wyobrażam.  Pewnie też nie skorzystam, ale dziękuję za propozycję. To miłe wiedzieć, że mam gdzie się wykąpać, gdyby Zabini zbyt długo oblegał łazienkę…
Na tę informację momentalnie zapomniałam o swojej wpadce. Podniosłam się z rzeczami w rękach, aby spojrzeć na niego ze zdziwieniem.
- Mieszkasz w jednym dormitorium z Blaisem? - zapytałam.
Odwrócił się w stronę biblioteczki, ale kiwnął głową.
- Tak. I z Malfoy’em - dodał po chwili. Miałam wrażenie, że usłyszałam w jego głosie niechęć.
Chciałam podejść w jego stronę, ale dotarło do mnie, że wciąż trzymam wyciągnięte z kufra rzeczy. Odłożyłam je i jednym machnięciem różdżki sprawiłam, że w sekundę wszystko znalazło się tam, gdzie być powinno.
- Nie przepadacie za sobą? - zapytałam cicho, stając na wprost biblioteczki, tuż obok niego. Zauważyłam na niej zarówno tytuły mugolskie jak i ze świata magii.
Pokręcił głową.
- To nie tak - powiedział. - Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi… ale nasze drogi się rozeszły.
Widziałam, że chce dodać coś jeszcze, ale w tym samym momencie rozległy się krzyki sir Cadogana, a już po chwili w przejściu stanął Blaise.
Na nasz widok nieco się zmieszał i zauważyłam, że dokładnie lustruje niewielką przestrzeń między mną, a Teodorem. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zbliżyliśmy do siebie jeszcze bardziej.
Odchrząknęłam i zrobiłam krok w stronę Zabiniego.
- Blaise? Co tu robisz?
Chłopak przez chwilę mierzył swojego współlokatora wzrokiem, po czym spojrzał na mnie.
- Musimy porozmawiać. - Jego ton był bardziej stanowczy i oficjalny niż zwykle, przez co intuicyjnie się wyprostowałam.
Przez moment świdrował mnie spojrzeniem, by po chwili przeskoczyć znów na Teodora. Otoczyła nas cisza, która z każdą kolejną sekundą zdawała się coraz cięższa.
Czułam  rosnące skrępowanie, obserwując tę niemą walkę na spojrzenia między ślizgonami.
Ich twarze były idealnymi maskami, jedynie oczy wyrażały jawną niechęć oraz… znudzenie. Nie sądziłam, że akurat tę emocję dojrzę w piwnych tęczówkach Teodora.
Jakby wyczuwając mój wzrok, odwrócił się w moją stronę i złapał za rękę.
- Zobaczymy się później, dobrze? - Byłam w takim szoku, że jedynie skinęłam głową.
Ścisnął lekko moją dłoń i ruszył w stronę wyjścia. Gdy mijał Blaise’a, przystanął na moment, ale żaden nie odwrócił się w swoją stronę.
- Blaise.
- Teodor.
Skinęli głowami, a już po chwili Teo zniknął za obrazem sir Cadogana. Gdy wejście się zamknęło, napięta atmosfera zniknęła jak za dotknięciem różdżki. Odetchnęłam głęboko i opadłam na kanapę, czując, że trzęsą mi się ręce.
Niechęć ślizgonów była tak intensywna, że mimo braku zaangażowania, oberwałam emocjonalnym rykoszetem.
- Co to było? - zapytałam cicho. Gdy nie otrzymałam odpowiedzi, uniosłam głowę. Blaise stał nadal w tym samym miejscu, a jego poza wyrażała napięcie. Wpatrywał się we mnie z irytacją w ciemnych oczach.
- Co on tutaj robił? - zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie ignorując moje pytanie. Poczułam jak złość powoli rozchodzi się po moim ciele. Założyłam ręce na piersi.
- Odprowadzał mnie do dormitorium, tato - odpowiedziałam nieco bardziej opryskliwie niż chciałam. Zobaczyłam złość rodzącą się w jego oczach, więc westchnęłam i spuściłam ręce. - O co wam wszystkim chodzi? Dlaczego każdy ma pretensje o moją znajomość z Nottem?
Zawahał się przez moment, po czym machnął różdżka. Spod kawowego stolika, wysunęła się mała pufa, na której usiadł. Gdy się odezwał, jego głos był spokojniejszy, ale słychać w nim było napięcie.
- W innych okolicznościach zupełnie by mnie to nie obchodziło - powiedział. Zrozumiałam, że chodziło mu o moje pochodzenie. - Za dużo jednak zależy od ciebie i ludzi, którzy się wokół ciebie znajdują. A on… nie można mu ufać.
Poczułam ukłucie niepokoju, które zagnieździło się w moim sercu i powoli zaczęło rozlewać po ciele. Nie potrafiłam zrozumieć, co dokładnie je wywołało. Słowa Zabiniego czy to coś w jego spojrzeniu, czego nie potrafiłam określić?
- Dlaczego? - zapytałam.
Pokręcił głową.
- Nie mogę ci powiedzieć…
- A więc mam zrezygnować ze znajomości, bo, cytuję “nie można mu ufać”? Nie wiedząc nawet, co takiego zrobił, że zasłużył na tę łatkę? - zdenerwowałam się. Właściwie sama nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chcę bronić Teodora. Być może dlatego, że nie miał związku z tą całą sytuacją w której się znalazłam?
Zabini położył różdżkę na stoliku, trochę mocniej niż powinien.
- Granger, do cholery, czemu jesteś taka uparta? - zapytał. Irytacja na nowo zaczęła wkradać się w jego oczy. - Czy od początku naszej znajomości, zawiodłem cię chociaż raz?
Patrzyłam na niego, analizując w głowie wszystkie sytuacje, które wydarzyły się od pierwszej lekcji oklumencji, ale w głębi serca wiedziałam, że ma rację. Od samego początku, bardziej lub mniej chętnie, był po mojej stronie.
Po dłuższej chwili skinęłam głową.
- Masz rację - powiedziałam, ale postanowiłam nic nie dodawać. Sądzę, że i on wtedy wyczuł, że temat znajomości z Nottem nie został zamknięty.
Nawet jeśli chciał jeszcze jakoś skomentować, ostatecznie się powstrzymał. Przywołałam z szafki dwie szklanki i sok dyniowy, który wcześniej wypakowałam. Rozlałam płyn i ponownie opadłam na kanape.
- Po co tak naprawdę przyszedłeś? I skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć?
Zabini, już w nieco lepszym humorze, uniósł brwi do góry.
- Lekcje oklumencji, zapomniałaś?- powiedział. - A miejsce i hasło podał mi Snape.
Wtedy ja również uniosłam brwi.
- Jeszcze je prowadzimy? - Zdziwiłam się. Informację o Snap’e postanowiłam zignorować. Mogłam się jej spodziewać.
- A uważasz, że jesteś w stu procentach przygotowana? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Bo mam wrażenie, że ostatnio prawie uległaś atakowi…
- Pamiętam, pamiętam - przerwałam mu z frustracją. Przygryzłam wargę. Gdyby nie jego interwencja, wszystko by się wydało. - Czyli ćwiczymy z użyciem kontaktu wzrokowego, tak?
Kiwnął głową.
- Dobrze, jestem gotowa.

*~*~*

Ponad godzinę później, opadłam na kanapę, dysząc ciężko z wysiłku.
Byłam całkowicie wykończona dzisiejszą lekcją, jednak nie mogłam narzekać na rezultaty. Początkowo przepuszczałam ataki Blaise’a mniej więcej po dwóch minutach od rozpoczęcia, za to każdy kolejny raz, przedłużał ten czas mniej więcej o trzydzieści sekund. Ostatni atak udało mi się powstrzymywać przez całe dziesięć minut!
- Dobrze ci idzie, ale nie podniecaj się - powiedział Blaise, stojąc z wciąż uniesioną różdżką. Spojrzałam na niego spod byka. Ten to zawsze wiedział jak pochwalić, nie ma co. - Zła wiadomość jest taka, że przypadku ataku przez Czarnego Pana, ten czas skróci się co najmniej o połowę …
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- O połowę?! Przecież ostatnio, bez przygotowania, wytrzymałam prawie minutę.
Spojrzał na mnie z politowaniem, ale kontynuował. Sfrustrowana złapałam za szklankę z sokiem i opadłam na oparcie.
- … z kolei dobra jest taka, że raczej nikt nie będzie próbował wdzierać się do twojego umysłu dłużej niż te pięć minut… pod rząd.
Westchnęłam. No tak, wątpliwe, żeby Voldemort miał cierpliwość na to, by przez pięć minut patrzeć mi w oczy i próbować wejść do umysłu. Z pewnością będzie próbował zaglądać do mojej głowy w różnych sytuacjach, bez zupełnego ostrzeżenia. Musiałam nauczyć się trzymać barierę przez cały czas.
Blaise usiadł z powrotem na swojej pufie i również sięgnął po sok. Obrócił się w stronę ściany i przez chwilę panowała między nami cisza.
Zdałam sobie sprawę, że również w tym przypadku mi nie przeszkadza. Ten fakt zmusił mnie do zastanowienia, kiedy moja znajomość ze ślizgonami weszła na taki poziom, że ich obecność całkowicie przestała mi przeszkadzać?
No, a przynajmniej poniektórych.
- Podobam ci się, Granger? - zapytał w końcu Blaise, a ja parsknęłam śmiechem, co również mnie zdziwiło. Rzuciłam w niego poduszką i pomyślałam, że gdyby Teodor powiedział coś w tym stylu, już dawno bym się zarumieniła- było to więcej niż pewne.
- Chciałbyś, Zabini- odpowiedziałam z uśmiechem, obserwując jak kręci głową z iskierką rozbawienia w oczach. Twarz, jak zwykle, pozostała maską.
- Raczej nie- pochylił się, żeby odstawić szklankę. Zaczęłam się zastanawiać czy powinnam udać obrazę, jednak kolejne słowa sprawiły, że zupełnie porzuciłam ten pomysł. - To już zarezerwowane.
Przymrużyłam powieki, obserwując go uważnie.
- No tak, Ginny jak na razie jest zapatrzona w kogoś innego - powiedziałam niby od niechcenia. Gdybym mu się nie przyglądała, prawdopodobnie nie zauważyłabym sekundowego napięcia jego ciała, tuż przed wyprostowaniem.
Było to tak jednoznaczne, że miałam ochotę się roześmiać, z kolei Zabini zupełnie nie wyglądał na rozbawionego.
- Nie bądź śmieszna - sarknął. Założył ręce na piersi i znów odwrócił się w stronę ściany. - Weasley mnie nie interesuje. Nie tknąłbym zdrajczyni krwi.
Powinnam go zbesztać za te słowa. Nawrzeszczeć, przeklnąć jakimś paskudnym zaklęciem i wyrzucić za drzwi. Pewnie bym tak zrobiła, gdyby nie całkowita pewność, że kłamie. Moje ciało zareagowało wbrew mojej woli, wybuchając w końcu głośnym śmiechem.
Zabini momentalnie obrócił się w moją stronę, serwując spojrzenie, które mówiło o jego wątpliwościach w moje zdrowie psychiczne.
- Blaise, Blaise… - odezwałam się po chwili, kręcąc głową. Wierzchem dłoni wytarłam pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku. - Próbujesz oszukać siebie czy mnie? - zapytałam. - Jesteśmy tutaj sami, nikt cię nie oceni. Oczywiście możesz iść w zaparte, ale ja i tak wiem, że prawda jest inna.
Zacisnął usta w cienką kreskę i zmrużył powieki. Przez chwilę nie byłam pewna, czy jednak nie powinnam go wyprosić.
Wstał z miejsca i wycelował we mnie palcem.
- Jeśli komuś o tym powiesz…
Wykonałam ruch zamykania ust na kłódkę i wyrzuciłam niewidzialny klucz za plecy. Posłałam mu przyjazny uśmiech.
- Od jakiegoś czasu jestem mistrzem w utrzymywaniu tajemnic - powiedziałam poważnie. Obserwował uważnie moją twarz. Po chwili musiał dojrzeć w niej coś, co go usatysfakcjonowało, bo opadł z powrotem na pufę i wypił duszkiem pół szklanki soku.
- Jak długo to trwa? - zapytałam, gdy cisza powoli zaczynała mi ciążyć.
- Ale co dokładnie? - odpowiedział przekornie, na co przewróciłam oczami. Westchnął. - Czy ty wszystko musisz wiedzieć?
- W końcu nazywacie mnie Panną-Wiem-To-Wszystko, czyż nie?
Z  tym argumentem nie mógł się spierać. Po raz kolejny pokręcił głową, wznosząc oczy do nieba.
- Nie wierzę, że prowadzę tę rozmowę - powiedział w przestrzeń, zanim ponownie spojrzał w moją stronę. Złapałam szklankę oburącz, odchyliłam się na oparcie i utkwiłam w nim wzrok, w pełnej gotowości do słuchania. Nigdy nie interesowałam się romansami, jednak myśl o Zabini zadłużonym w Ginny, dziwnie przyspieszała bicie mojego serca. Było to tak nierzeczywiste, że na swój sposób piękne.
Przecież Ginny jest z Harry’m… przemknęło mi przez myśl i przez chwilę poczułam się jak najgorsza przyjaciółka na świecie.
Odechciało mi się soku, więc odstawiłam szklankę z powrotem na stolik. W między czasie Blaise zaczął mówić.
- Weasley podoba mi się praktycznie od zawsze, zadowolona? - Był ewidentnie zły, że zmusiłam go do tego wyznania. Z kolei sama byłam w szoku. Dlaczego nie zauważyłam nic wcześniej? Zanim zdążyłam o to zapytać, dodał: - I powtórzę jeszcze raz- ma to pozostać między nami.
- Dobrze, dobrze - machnęłam ręką, czym o dziwo, tylko zdenerwowałam go bardziej.
- Granger, czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli to wypłynie, twoja przyjaciółka znajdzie się w niebezpieczeństwie?
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Blaise, Ginny już dawno jest na celowniku - odpowiedziałam. - Stała się celem w momencie, gdy związała się z Harry’m. Nie wspominając o tym, że moja sytuacja wcale nie pomogła - dodałam z goryczą i spuściłam wzrok.
Cieszyłam się, że wynegocjowałam bezpieczeństwo przyjaciółki w zamian za posłuszeństwo. Jaką jednak miałam pewność, że się do tego zastosują?
Blaise milczał dłuższą chwilę, z wyrazem głębokiego zamyślenia na twarzy.
- Masz rację - powiedział w końcu. - Nie zmienia to faktu, że chcę, aby ta rozmowa pozostała między nami.
Kiwnęłam głową, na znak zgody.
- Jasne - zerknęłam na zegarek i zerwałam się na równe nogi. - Jeśli nie chcemy pójść głodni spać, to musimy się spieszyć. Za piętnaście minut koniec kolacji.
Wyszliśmy wspólnie, nie wracając już więcej do tematu Ginevry Weasley.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz