31 maja 2019

ROZDZIAŁ XII


Tylko cudem udało mi się uniknąć pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey była nieugięta, upierała się, że powinnam być pod jej czujną opieką, co najmniej przez jedną dobę. Domyślam się, że gdyby nie ówczesna interwencja samego Dumbledore’a, przegrałabym tę walkę z kretesem.
A tak, po wyleczeniu rany na szyi i wypiciu eliksirów na uspokojenie oraz słodkiego snu, spędziłam noc we własnym dormitorium. Jak się okazało rano, już lepszym pomysłem byłoby jednak Skrzydło Szpitalne.
Plotka, zwłaszcza ta zła, posiadała ogromną siłę przebicia. Rozsiewała się za pomocą szukających sensacji osób, których życie nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Przekazywana z ust do ust, urosła w jedną noc niemalże do rozmiarów legendy.
Na swoje szczęście, lub nieszczęście, przespałam pierwszą falę szoku, na wieść, że nieznaną córką Voldemorta jestem ja, Hermiona Granger. Nieświadoma niedowierzania i niechęci, które rodziły się w sercach uczniów, jak również niektórych nauczycieli, wybudzałam się ze snu.
Z pierwszą, jawną niechęcią spotkałam się ze strony Lavender i Parvati, które wróciły do dormitorium w momencie, gdy opuszczałam łazienkę. Na mój widok stanęły w miejscu, a po sekundzie, brzydki grymas przyozdobił ich twarze. Skierowały się w stronę łóżka Lavender, nawet nie siląc się na zwyczajne “cześć” czy “dzień dobry”. Przypisałam ich zachowanie, do sytuacji z Ronaldem z przedwczoraj, dlatego nie przejęłam się tym zbytnio.
Po piętnastu minutach ciszy, ubrana i z w miarę poskromionymi włosami, wyszłam na korytarz. Miałam zamiar odwiedzić Rona w Skrzydle Szpitalnym i sprawdzić jak się czuje Ginny.
Postanowiłam zacząć od przyjaciółki, jednak jej dormitorium było puste. Nie pozostało mi nic innego jak podejść do Wielkiej Sali po jakąś kanapkę i pójść do Rona.
Nie byłam specjalnie głodna. Wydarzenia dnia wczorajszego oraz obietnica złożona Voldemortowi, wciąż we mnie żyły i uwierały niczym wbijająca się drzazga. Starałam się zająć swój umysł samopoczuciem Ronalda, jednak gdzieś w podświadomości wciąż na nowo analizowałam spotkanie i szukałam jakichkolwiek możliwych rozwiązań sytuacji, w której się aktualnie znalazłam.
To jego “ciekawe…”, gdy dotykał moich włosów...
Na wspomnienie tego, jak blisko mnie był, poczułam zimny dreszcz na plecach. Nie potrafiłam zrozumieć o co mu chodziło. Tak samo jak nie docierało do mnie, że moim “strażnikiem” miał zostać Malfoy. Chłopak, którego szczerze nie cierpiałam i to ze wzajemnością!
Gnana jakimś dziwnym instynktem, rozejrzałam się dookoła i ze zdumieniem zobaczyłam, że znalazłam się przy wejściu do Wielkiej Sali. Na szczęście nigdzie nie zauważyłam blondwłosej czupryny, jednak rzucił mi się w oczy fakt, że jestem obserwowana. Z początku starałam się wmówić sobie samej, że tylko mi się wydaje, ale po przekroczeniu progu Wielkiej Sali, pozbyłam się wszelkich wątpliwości.
Poczułam się jak w tandetnym, mugolskim filmie, w którym główna bohaterka wchodzi do stołówki i nagle wszelkie rozmowy milkną, a wszystkie twarze kierują się właśnie w jej stronę.
Zazwyczaj w takich momentach bohaterka rozgląda się zdezorientowana, miesza się, po czym kieruje do swojego stolika, odprowadzana mało przychylnymi spojrzeniami.
Nigdy bym nie przypuszczała, że takie rzeczy mogą wydarzyć się naprawdę i już tym ciężej było mi uwierzyć, że przytrafiło się to właśnie mnie.
Idąc do stołu gryfonów, czułam na plecach siłę spojrzeń wszystkich uczniów obecnych na sali. Moje policzki oblała, zdradzająca zakłopotanie czerwień, więc jak zwykle uniosłam brodę nieco wyżej, aby udowodnić sobie i innym, że jestem ponad to.
- Cześć - przywitałam Seamusa, siedzącego w miejscu, do którego podeszłam. Chłopak zmierzył mnie z góry na dół, skinął głową, ale nie odezwał się słowem. Zaczęło mnie to irytować. Zmarszczyłam brwi. - Widziałeś może Harry’ego lub Ginny? - zapytałam, rozglądając się po siedzących przy stole twarzach. Po raz kolejny dotarła do mnie siła niechęci bijąca z ich twarzy. Nawet od uczniów z mojego własnego domu!
Podskórnie czułam, co to oznacza. Jedyną, możliwą opcją, był fakt, że wszyscy wiedzieli o moim pochodzeniu, ale skąd?
Osoba, która wcześniej rozpuściła plotkę o córce Voldemorta, nie znała jej tożsamości. W innym przypadku byłam pewna, że zamek huczałby o tym już dawno. A jednak sprawa wypłynęła… Akurat po moim “porwaniu”.
Kątem oka zobaczyłam, że Seamus pokręcił głową i odwrócił się w stronę Deana, siedzącego obok. Zrozumiałam, że to koniec rozmowy, więc chwyciłam za słodkiego rogalika i obróciłam się w stronę stołu ślizgonów. Nie wiem czego się spodziewałam, jednak nie znalazłam przy nim ani Zabiniego, ani Malfoy’a. Zdałam sobie sprawę, że w tym momencie byli głównymi podejrzanymi na mojej liście.
Włożyłam do ust kawałek rogalika i ruszyłam w stronę wyjścia z wysoko uniesioną brodą. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył jak bardzo trzęsą mi się nogi.

*~*~*

Sprawdziłam Skrzydło Szpitalne, dormitorium chłopaków, a nawet błonia, jednak nigdzie nie znalazłam Rona. Za to na każdym kroku mijałam osoby, które przewiercały mnie wzrokiem pełnym niechęci albo odwracały głowy, jakbym nie istniała.
Nawet Ernie MacMillan i Hannah Abbot, z którymi zawsze łączyły mnie ciepłe stosunki, patrzyli na mnie jak na wybryk natury.
Nie wiedzieć czemu, ich postawa przeważyła szalę i w momencie, gdy zobaczyłam ich miny, tama puściła.
Byłam już całkowicie pewna, że chodziło o moje pochodzenie, jednak zupełnie nie rozumiałam, jakim cudem ludzie, którzy znali mnie tyle lat, potrafili od tak zacząć patrzeć na mnie jak na obcą osobę.
Przecież ta informacja nie zmieniła ani mojego wyglądu, ani charakteru. Nie zmieniła MNIE, dlaczego więc wszyscy tak się zachowywali?
W moich żyłach płynęła zła krew, to fakt. Płynęła jednak również dobra, po mojej mamie. Gdybym miała być zła, to czy nie byłabym od samego początku? Czy nie miałabym złowieszczych zapędów?
Zawsze byłam chętna do pomocy, ba! wręcz czułam do niej wewnętrzny przymus. Byłam kujonicą, zatopioną w książkach, ale nigdy nikomu nie zrobiłam krzywdy. Przynajmniej nie świadomie i nie osobie niewinnej.
Miałam się za osobę silną. Przeżyłam już naprawdę dużo, od początku nauki w Hogwarcie i przyjaźni z Harrym. Zawsze trzymałam głowę wysoko uniesioną i radziłam sobie ze wszystkim, a mimo to, w ten dzień, siedziałam w Łazience Jęczącej Marty i skulona w kącie wypłakiwałam oczy.
W spływających łzach zawarty był cały stres ostatnich tygodni. Poczucie niesprawiedliwości, niedowierzania i odrzucenia. Świadomość bezsilności i strach.
Zaczęłam kiwać się w przód i w tył, czując, że mimo całej swojej odwagi i hartu ducha, po prostu nie dawałam rady. A to był dopiero początek.
Nie wiem, jak długo płakałam. Pamiętam jedynie, że w pewnym momencie łzy po prostu przestały spływać po moich policzkach, a oddech się uspokoił. Miałam świadomość, że moja twarz jest cała opuchnięta, a nos zapchany wciąż ściekającym katarem, lecz mimo to postanowiłam się podnieść.
O dziwo, ten wybuch paniki i strachu, jedynie mnie otrzeźwił i dodał nowej siły.
Otrzepałam szatę i stanęłam przed lustrem. Ochlapałam twarz zimną wodą, a gdy nie dało to większych efektów, po prostu wyciągnęłam różdżkę i doprowadziłam się do porządku paroma zaklęciami.
Już miałam wychodzić na korytarz, żeby po raz kolejny zmierzyć się z brakiem przychylności ze strony uczniów, gdy usłyszałam znajomy głos:
- Hermiono?
Stanęłam jak wryta i nie wiedziałam jak się zachować. Cała odwaga, którą zebrałam chwilę temu, ulotniła się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Gdy zobaczyłam w drzwiach rudą głowę Rona, zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać.
Jego twarz była pełna zakłopotania, a oczy wyrażały niemą skruchę. Byłam w szoku.
- Ron? - odezwałam się w końcu, wciąż ostrożna. - Co tu robisz?
Wsunął się do środka i zrobił w moją stronę dwa nieśmiałe kroki. Poczułam, że serce zaczyna obijać się o moje żebra.
Zerknęłam na drzwi za jego plecami, spodziewając się, że za chwilę zobaczę Harry’ego, ale najwidoczniej był sam.
Gdy zrobił kolejny krok, poczułam przemożną ochotę, aby się cofnąć, jednak siłą woli utrzymałam się w miejscu.
- Szukałem cię - usłyszałam, co jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu. Podobno szeptał moje imię, to fakt, ale był wtedy nieprzytomny…- Zobaczyłem na mapie Hary’ego, że jesteś tu już dłuższy czas, więc postanowiłem sprawdzić...
- Szukałeś… mnie? - Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam, kiedy złapał mnie za dłoń. Za to moje ciało zareagowało ze zdwojoną siłą. Serce, które dotychczas jedynie obijało się o moje żebra, teraz zachowywało się jakby miało wyskoczyć z piersi. Ze zdumieniem stwierdziłam jednak, że nie jest to związane z żadnym romantycznym uczuciem, a bardziej z … oczekiwaniem.
Skinął głową i ścisnął moją dłoń swoją, trzymając je w zawieszeniu obok nas. Odetchnął i spojrzał mi w oczy.
- Przepraszam - wyszeptał, a moje serce na moment stanęło. Znów poczułam zbierające się w oczach łzy, więc przymknęłam powieki. - Przepraszam za to, jak cię potraktowałem - kontynuował. - Informacja o tym, że jesteś córką V-Voldemorta, była dla mnie jak uderzenie obuchem. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Byłem zły, zdołowany. Nie mogłem uwierzyć, że moja najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, którą.... - spojrzał w bok i po raz kolejny nabrał oddechu. - Wcale nie myślę tego, co powiedziałem. Nie uważam, że powinnaś przepraszać Harry’ego. Byłaś z nami od zawsze. Zawsze pomagałaś, wspierałaś, ratowałaś. Wiem, że nic się nie zmieniło, nie ważne, jaka krew płynie w twoich żyłach. - W tym momencie łzy ciurkiem popłynęły po moich policzkach, na nowo żłobiąc ścieżki, których pozbyłam się zaledwie parę chwil temu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Mojego przyjaciela, moją opokę. Osobę, którą sądziłam, że kocham miłością romantyczną.
Czułam, że moje serce rozpływa się z nadmiaru, tym razem pozytywnych, uczuć.
- Gdy po przebudzeniu dowiedziałem się, że zostałyście porwane z Ginny, myślałem, że wyjdę z siebie - kontynuował, łapiąc mnie za drugą dłoń i ściskając obydwie, zupełnie jakby chciał przekazać swoje uczucia w fizyczny sposób. - Zrozumiałem wtedy, że mi na tobie za-zależy, - zaczerwienił się po samą linię włosów, a mimo to kontynuował. Nigdy nie był odważny pod tym kątem, dlatego podziwiałam jego siłę zaparcia. - Nie mogłem znieść myśli, że coś mogłoby ci się stać. Że już nigdy więcej bym cię nie zobaczył… to wtedy zrozumiałem, że twoje pochodzenie tak naprawdę nie ma znaczenia. - Uwolniłam jedną dłoń i położyłam mu na policzku. Chlipałam, ale nie miało to znaczenia. Mój przyjaciel się opamiętał. Wrócił do mnie. Pod wpływem dotyku, przymknął oczy i bardziej wtulił policzek w moją dłoń. - Nic nie ma znaczenia, dopóki jesteś obok.
Nie jestem w stanie określić, co takiego było w jego słowach, że zmotywowało mnie do kolejnego czynu. Czułam się, jakby moje serce spuchło z radości, a jego wyznanie zasklepiło ranę, która pojawiła się na nim pod wpływem wydarzeń tego dnia. Gnana jakimś bliżej nieokreślonym instynktem, pochyliłam się w jego stronę i złożyłam na ustach krótki pocałunek.
Poczułam, że tężeje na moment, a później puścił moją dłoń i objął mnie lekko w pasie, jakby się bał, że mógłby zrobić mi krzywdę.
Pocałunek był delikatny, krótki i … mokry. Uświadomiłam sobie wtedy, że wciąż płaczę. Byłam również zdziwiona uczuciami, które buzowały w moich żyłach. Myślałam, że gdy w końcu się pocałujemy, poczuję wybuch szczęścia i miłości. Nic takiego się jednak nie wydarzyło…
Było to przyjemne doznanie, ale nic poza tym. Żadnych fajerwerków, motyli w brzuchu czy euforii. Zaczynałam wtedy rozumieć, że jednak nie czułam do niego tego, co wydawało mi się, że czułam.
Oderwałam się po chwili, ze spuszczoną głową. Czułam się zmieszana i znów nie wiedziałam jak się zachować. Bardzo nie chciałam, aby dwuznacznie zrozumiał ten pocałunek, ale z drugiej strony jak inaczej miałby go rozumieć?
Złapał mnie pod brodę i delikatnie podciągnął, żebym na niego spojrzała. Ujrzałam w jego oczach czułość, która nieco mnie przeraziła.
- A co z Lavender? - zapytałam o pierwszą z brzegu rzecz, jaka mi przyszła do głowy. Westchnął i opuścił dłoń.
- To jest druga sprawa, o której chciałbym z tobą porozmawiać… - coś w jego głosie sprawiło, że moja czujność po raz kolejny się aktywowała. - Zerwaliśmy zaraz po moim wyjściu ze Skrzydła Szpitanego, ale nie o tym chciałem mówić - dodał szybko, kiedy zobaczył, że otwieram usta. Właściwie nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć, więc byłam mu wdzięczna, za to, że mi przerwał. Kiwnęłam głową, a on spuścił wzrok i cofnął się o krok. - Ta plotka… rozpuściła ją Lavender. - Wytrzeszczyłam na niego oczy i zabrakło mi słów. Przemknęło mi już wcześniej przez myśl, że informacja o córce Voldemorta mogła wyjść akurat od niej, a jednak ciężko było mi w to uwierzyć.
- Ron… - mimo, że nie chciałam, mój głos był pełny zawodu. Podszedł do mnie pospiesznie i znów złapał za dłoń.
- Wiem, że nie jest to żadne wytłumaczenie, ale w złości powiedziałem jej, że V-Voldemort ma córkę i, że jest ona w zamku - zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem, a moje serce znów zapulsowało bólem. Chciałam zabrać dłoń, ale ścisnął ją nieco mocniej. - Nie powiedziałem, że jesteś nią ty! Nie mam pojęcia skąd wyszła ta informacja, ale z pewnością nie przyłożyłem do niej ręki!
Spojrzałam mu w oczy i widziałam, że mówił prawdę, jednak nie miało to znaczenia. Nie w tamtym momencie.
Westchnęłam i raz jeszcze spróbowałam zabrać dłoń. Tym razem się udało.
- Jestem ci wdzięczna za te słowa - powiedziałam cicho. - Cieszę się, że zrozumiałeś, że wciąż jestem sobą, jednak masz rację. To nie jest żadne wytłumaczenie, że byłeś zły. Wiedziałeś, że od tej informacji zależy nie tylko moje życie, ale również wielu innych, - nabrałam powietrza, i zamrugałam, aby powstrzymać kolejną falę łez. - Już teraz nic z tym nie zrobimy, ale może, gdybyś nic nie powiedział…
Pokręciłam głową i się cofnęłam.
- Hermiono…
- Dziękuję Ron, za to co powiedziałeś, szczerze - przerwałam mu. - Ale w tym momencie muszę być sama.
Poczekałam, aż zrezygnowany skinie głową i ruszyłam w stronę drzwi.
Moje nadleczone serce znów zaczęło pękać na pół.

*~*~*

Potrzebowałam Ginny lub Harry’ego. Czułam, że muszę porozmawiać, wyrzucić z siebie żal, zasięgnąć rady, ale po raz kolejny ich nie znalazłam.
Kiedy sprawdziłam błonia, ostatnie miejsce, w którym mogłabym ich znaleźć, usiadłam ciężko w cieniu drzewa nieopodal jeziora.
Piękna pogoda dopisywała, więc większość zamku wylała się na dwór, aby korzystać ze słońca. Miałam dosyć wytykania palcami i krzywych min, więc wolałam ukryć się nieopodal i po raz kolejny tego dnia, posiedzieć w samotności.
Oparłam głowę o pień i przymknęłam powieki. Starałam się delektować ciepłymi podmuchami wiatru i nie myśleć o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie z dnia na dzień.
Jak można się było spodziewać, moje starania spełzły na niczym i już po chwili znów zaczęłam analizować rozmowę z Voldemortem, szukać rozwiązania problemu, zastanawiać się nad źródłem najnowszej plotki.
Otworzyłam oczy i westchnęłam poirytowana. W takim przypadku tylko jedna rzecz była w stanie odwrócić moją uwagę od smętnych rozmyślań - nauka.
Mimo, że zupełnie nie miałam na to ochoty, uniosłam różdżkę i jednym machnięciem przywołałam pergamin, przybory do pisania i podręcznik do Obrony przed Czarną Magią.
Status córki Voldemorta nie zwalniał mnie od napisania eseju dla Snape’a. Nie było szans na taryfę ulgową, niezależnie od wydarzeń.
Chwilę później, trzymałam podręcznik w dłoniach i z różdżką zatkniętą za ucho, szukałam odpowiedniej strony. Sięgnęłam po notatki na temat zaklęć wywołujących obłęd i wtedy dotarło do mnie jak wielkie miałam zaległości. Napisany przeze mnie tekst, nie obejmował więcej niż kilka zdań. Nie było szans, aby na tej podstawie napisać cokolwiek.
Ukryłam twarz w dłoniach i pokręciłam głową. Powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami, było jak najbardziej adekwatne do sytuacji.
- Cześć - usłyszałam obcy głos, więc momentalnie podniosłam głowę. Gdy zobaczyłam kto nade mną stoi, otworzyłam usta ze zdziwienia.
Wysoki brunet, w szatach Slytherinu, roześmiał się serdecznie na widok mojej miny. W jego piwnych oczach zobaczyłam błysk rozbawienia i ani śladu niechęci.
Teodor Nott patrzył na mnie przyjaźnie i ewidentnie chciał wciągnąć do rozmowy.
- Eee… cześć? - odpowiedziałam trochę zbyt nieśmiało, za co miałam ochotę napluć sobie w brodę. Odchrząknęłam. - Mogę ci w czymś pomóc?
Nie reagując na moje pytanie, podszedł bliżej i nie pytając o pozwolenie, usiadł obok mnie na ziemi. Zerknął w moje notatki i lekko się skrzywił.
- Zabierasz się za esej? - zapytał i nie dając mi czasu na odpowiedź mówił dalej.- Trochę mało informacji, jeśli chcesz napisać coś dłuższego. Poczekaj, przywołam swoje.
Czułam, że moje oczy są wielkości spodków od talerzy. Nie byłam w stanie opanować szoku. Nigdy nie rozmawiałam z tym chłopakiem, nigdy nawet się nie kłóciliśmy. Raz czy dwa widziałam, jak krzywił się pod nosem, gdy Malfoy mi ubliżał, ale nigdy w żaden sposób nie pokazał mi, że jest świadomy mojego istnienia.
Kolejny efekt tego, że jestem córką Voldemorta?
Byłam świadoma, że było to bardzo prawdopodobne rozwiązanie, a jednak nie potrafiłam odmówić sobie rozmowy z osobą przyjaźnie nastawioną i nie zaangażowaną bezpośrednio w całą tę szopkę.
Rozejrzałam się, dla pewności, czy na pewno nie jest to jakaś manipulacja i zobaczyłam Mafoy’a w odległości około pięciuset metrów. Patrzył wprost na nas, jednak z tak dużego dystansu nie byłam w stanie odczytać jego miny. Po chwili obrócił się na pięcie i ruszył w stronę zamku.
- Proszę, zerknij w moje - powiedział Nott, podsuwając mi pod nos swoje notatki. Pergamin był cały pokryty atramentem i już na pierwszy rzut oka widziałam, że mam przed sobą informacje zebrane w ten sam sposób, z którego korzystałam sama.
Spojrzałam mu w oczy i przywołałam na usta najszczerszy uśmiech jaki potrafiłam.
- Dziękuję.
Wzruszył ramionami.
- Drobiazg. Jeśli chcesz, mogę pomóc ci z pisaniem.
Zastanowiłam się przez moment, ale ostatecznie skinęłam głową. No bo, właściwie, czemu nie? Po raz pierwszy w życiu byłam w plecy z nauką, a obok siebie miałam ucznia, który z tego co zauważyłam, był bardzo systematyczny.
Spędziliśmy razem całe popołudnie i nim się obejrzałam, nadszedł czas kolacji.
Zdążyłam napisać esej, poprawić jeden czy dwa błędy wyłapane przez Teodora, a przy okazji świetnie się bawiłam i prawie zapomniałam o rzeczywistości. Prawie.
Gdy podniósł się aby pójść do Wielkiej Sali śladem reszty uczniów, przygryzłam wargę, zmazując tym samym uśmiech z ust.
Zauważył moją nagłą zmianę nastroju, więc opuścił dłoń, którą zaoferował mi przed momentem i kucnął, starając się złapać moje spojrzenie.
- Co się stało?
Podniosłam głowę i ujrzałam w jego oczach czystą ciekawość. Po raz kolejny poddałam w wątpliwość jego motywy.
Spędziłam z nim świetne popołudnie. Już dawno nie czułam się tak zrelaksowana i spokojna. Wstyd przyznać, ale nawet przy Harry’m i Ginny nie potrafiła, aż tak oczyścić umysłu.
Coś było w tym ślizgonie, co z jednej strony kazało mi mieć się na baczności… a z drugiej strony moje ciało intuicyjnie się rozluźniało.
Nie rozumiałam tego. Czy czułam się w ten sposób, ponieważ był pierwszą osobą od dawna, która okazała mi dobroć bez przyczyny? A może po prostu tak sobie wmawiałam, ponieważ tak bardzo jej łaknęłam, po tym wszystkim co ostatnio przeżyłam?
Patrzyłam na niego dłuższą chwilę i miałam świadomość, że zaczynam się po prostu gapić, jednak nie wyglądał jakby miał coś przeciwko temu.
Wciąż mi się przyglądał tymi swoimi oczami, w których mimo usilnych starań, nie potrafiłam dojrzeć ani cienia złych motywów. Przeszło mi przez myśl, że nie jest możliwe, aby ktoś miał aż tak dobre spojrzenie… postanowiłam się jednak nad tym nie rozwodzić.
Po dłuższej chwili postanowiłam, że nie będę go wtajemniczać we własne rozterki. Było na to stanowczo za wcześnie.
Pokręciłam głową i podniosłam się z miejsca.
- Wszystko w porządku - powiedziałam, otrzepując szatę. Byłam marnym kłamcą, więc musiałam czymś zająć zarówno oczy jak i ręce. - Idziemy?
Podniósł się, przyglądając badawczo mojej twarzy, ale po chwili się uśmiechnął. Skinął głową i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę zamku, mijając po drodze zdziwionych i zdezorientowanych naszym widokiem, uczniów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz