16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXVII


Długo się wahałam czy uświadamiać Harry’ego odnośnie odwiedzin Malfoy’a. Wiedziałam, jak bardzo go nie cierpiał - zresztą ze wzajemnością. 
Ostatecznie uznałam, że ślizgon jest moim problemem i zmartwieniem, dlatego postanowiłam nie zrzucać przyjacielowi kolejnej bomby na głowę, w postaci nowej dawki niepokoju. Nie ufał mu, więc z pewnością jeszcze bardziej oglądałby się przez ramię, pogrążał w paranoi. Chciałam mu tego oszczędzić, dlatego zatrzymałam Malfoy’a, zanim choćby zbliżył się do namiotu. Nie był zadowolony z wariantu rozmowy na widoku, ale ostatecznie rzucił kilka zaklęć i zgodził się zostać w miejscu. Zwrócił mi również różdżkę Yaxleya, która już dawno stała się moją własnością. 
Mimo, że wydawało mi się to wiecznością, w rzeczywistości przebywałam w obecności Draco Malfoy’a zaledwie dwadzieścia minut. Bez większych oporów i grymasów powiedział mi, że wszyscy przeżyli furię Voldemorta w związku ze zniknięciem moim i Pottera. Jemu, Draco, oberwało się najmniej, ze względu na to, że nie miał pojęcia o całej akcji. Skończyło się tylko na zleceniu tortur śmierciożercy o nazwisku Rowle… i Teodora. Wzdrygnęłam się, siłą woli hamując łzy. Dla mnie to nie było tylko, to było AŻ. Mimo ostatniej niechęci między chłopakami wiedziałam, że wcześniej się przyjaźnili. Ciężko jest zranić, czy też torturować przyjaciela. Na mojej psychice z pewnością pozostawiłoby to spory ślad… i z tego, co dojrzałam w szarych oczach Malfoy’a - pozostawiło i na jego, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. 
Dowiedziałam się o tabu nałożonym na pseudonim Voldemorta, o polowaniu na rebeliantów ukrywających się w różnych miejscach kraju, coraz bardziej rozprzestrzeniającej się władzy tyrana.
Widziałam, że Draco bardzo się zmienił od momentu, gdy zobaczyłam go w klasie od eliksirów, jak w szale szarpał szatę Blaise’a. Mimo przeżyć, a może właśnie dzięki nim, nieco wydoroślał i zdawał się jasno określić swoje stanowisko- a przynajmniej przed samym sobą. 
Gdy skończył mówić o ciągnącej się wściekłości Voldemorta związanej z moim zniknięciem, otoczyła nas cisza, przerywana jedynie dźwiękami lasu. 
- Blaise się ucieszy, że nic ci nie jest - powiedział po chwili, podnosząc się z wyczarowanego i podgrzewanego magicznie koca. Uśmiechnęłam się. 
- Pozdrów go ode mnie. 
Skinął głową.
- Jak wróci w Noc Duchów, to mu przekażę - spojrzał na mnie z góry, prześlizgując po mojej sylwetce oceniającym wzrokiem. - Muszę się zbierać, Granger, inaczej będzie to podejrzane - zawahał się, odwrócił, założył ręce na piersi. - Za trzy dni wyruszam na misję. Przywołaj mnie za pomocą chusty, dostarczę wam trochę jedzenia.
Powiedział to sztywnym, spiętym głosem, a mimo to fala wdzięczności zalała moje serce. Potrzebowaliśmy jedzenia tak bardzo, że nie mogłam się nie zgodzić na jego propozycję. 
Moje milczenie najwyraźniej odebrał za zgodę, bo skinął głową i ruszył przed siebie. 
Zerwałam się na równe nogi i zanim zdążyłam pomyśleć, zawołałam.
- Draco! - przystanął, ale się nie obrócił. - Dziękuję.
Skinięcie głową, pyknięcie i zniknął. 
Odzyskaną różdżką zatarłam ślady naszej obecności i ruszyłam w stronę namiotu. 
Powiedziałam Harry’emu, że usłyszałam w okolicy jakichś ludzi, więc jeszcze tego samego wieczoru zmieniliśmy lokalizację. Drewno ostatecznie okazało się niepotrzebne.

*~*~*

Listopad przeszedł w grudzień, śnieg pokrył ziemię grubą pierzyną. Wciąż przebywaliśmy tylko we dwoje - ja i Harry. Choć w każdym miejscu, które wybraliśmy na kryjówkę, pozostawiałam jakiś znak, Ron dotychczas się nie pojawił. Z jednej strony było mi przykro, jednak z drugiej, w głębi duszy, cieszyłam się, że tak to wygląda. Ronald był bardziej dociekliwy i z pewnością drążyłby mi dziurę w brzuchu, żeby dowiedzieć się, gdzie znikam.
A znikałam i to dosyć systematycznie. 
Po początkowych obawach, zaczęłam spotykać się z Malfoy’em regularnie, dzięki czemu mieliśmy zapewniony zapas jedzenia oraz informacji. Bałam się czy nikt nie zauważy, że zawsze opuszcza Dwór z taką ilością prowiantu, ale uspokajał mnie, że nie mam się czym martwić. Ufałam mu, czym zdziwiłam samą siebie, ale tak naprawdę, jakie miałam wyjście? Nasze stosunki znacznie się ociepliły, przeszły w przyjazne, jednak wciąż nie poruszyliśmy tematu pocałunku. Tak jak sądziłam, najwyraźniej postanowił oddać to wydarzenie w niepamięć, a ja nie miałam innego wyjścia jak się dostosować.
Problemem pozostała podejrzliwość Harry’ego, co do nagłego napływu jedzenia. Musiałam  wymyślić dobrą wymówkę, ale jedyne, na co wpadłam były wycieczki do położonej nieopodal wioski mugolskiej, skąd rzekomo podbierałam zapasy. Dla niepoznaki brałam jego pelerynę niewidkę- zgadzał się, nie protestował, a jednak widziałam w jego zielonych oczach podejrzliwość. Na szczęście ufał mi na tyle, żeby nie drążyć tematu. Kochany, poczciwy Harry. 

*

W połowie grudnia, Harry wysunął sugestię, że chciałby odwiedzić Dolinę Godryka, co uznałam za naprawdę dobry pomysł. Od dawna już, moje myśli krążyły wokół tej wioski. Nie miałam pojęcia, czy znajdziemy tam jakiekolwiek wskazówki lub odpowiedzi, ale dotychczas krążyliśmy w kółko, więc co nam szkodziło spróbować? 
Zaczęliśmy planować, rozmawiać, analizować. W Harry’ego jakby powróciło życie, z czego naprawdę się cieszyłam. 
W trzecim tygodniu grudnia, jak zwykle odbywaliśmy naradę, dopinaliśmy szczegóły planu na ostatnie, przysłowiowe guziki. Wszystko było gotowe, więc planowaliśmy wyruszyć w przyszłym tygodniu.
- Harry, zbieram się po prowiant - oznajmiłam, zapinając szczelnie płaszcz, zawijając szal i naciągając czapkę na uszy. Uniósł głowę, żeby otaksować mnie spojrzeniem, skinął głową i powrócił do przeglądania Mapy Huncwotów, do której lubił ostatnio zaglądać. 
- Peleryna leży na moim łóżku - powiedział. - Uważaj na siebie, dobrze? 
Uśmiechnęłam się. 
- Jasne, nic się nie bój. 
Przywołałam pelerynę, pomachałam na pożegnanie i wyszłam przed namiot. Wciągnęłam mroźne, świeże powietrze, ciesząc się, że wichura śnieżna wreszcie minęła. Nie miałam pojęcia w jaki sposób miałabym spotkać się z Malfoy’em, gdyby załamanie pogody wciąż trwało. Nie wytłumaczyłabym Harry’emu, dlaczego nie mogę poczekać aż się uspokoi, wszystko by się wydało. 
Ruszyłam przed siebie, kierując się do granicy zaklęć ochronnych, gdy nagle usłyszałam głośny trzask. Spłoszona wyciągnęłam różdżkę i schyliłam się do pozycji obronnej. Wiedziałam, że to nie mógł być Draco, bo jeszcze go nie przywołałam. 
Zmrużyłam powieki, bacznie obserwując ciemny las dookoła. Gdy dojrzałam trzy sylwetki wyłaniające się z mroku, omal nie pisnęłam. Szmalcownicy!
Szli wprost na mnie i mimo świadomości, że nie mogą mnie zobaczyć ani usłyszeć, czułam panikę rozlewającą się po moim ciele. Nogi wrosły mi w ziemię, odmawiając posłuszeństwa, dłoń, trzymająca różdżkę, trzęsła się jak osika.
Byli coraz bliżej. Pięćdziesiąt metrów… dwadzieścia… siedem… metr. 
Niemal odetchnęłam z ulgą, gdy dwóch z nich mnie minęło i jakby nigdy nic poszli dalej, jednak trzeci zatrzymał się centralnie przede mną. Patrzył wprost na mnie, byłam pewna, że mnie widzi. Obserwowałam jak przymyka powieki, wciąga powietrze… przeklęłam się w myślach za perfumy, których użyłam z myślą o Malfoy’u. Krew szumiała mi w uszach, a zrezygnowanie zaczynało rozprzestrzeniać się po ciele. 
- Hej! Idziesz, czy co? - zawołał jeden z kompanów, wyrywając szmalcownika z transu. Spojrzał w ich stronę, z powrotem w moją i znów ich. Jego ramiona opadły. 
- Nie wydzieraj się durniu, bo spłoszysz zwierzynę. 
Odkrzyknął, omal nie wprawiając mnie w zawał. Odszedł, a chwilę później usłyszałam trzask deportacji. 
Odczekałam jeszcze kilka minut i dopiero, gdy upewniłam się, że już nie wrócą postanowiłam ruszyć dalej. 
Gdyby nie to, że jedzenia starczyło jedynie na jedną porcję, pewnie zrezygnowałabym ze spotkania, a tak… człowiek przyzwyczaja się do dobrobytu, nie ma co. 
Odeszłam od obozu najdalej jak potrafiłam. Znalazłam niewielką polanę między drzewami, na niewielkim skrawku wyczarowałam podgrzewany koc i rzuciłam zaklęcia ochronne - standardowa procedura. Dopiero później usiadłam na środku, wyciągnęłam chustkę i skupiłam się na Malfoy’u. 
Potrzebował około dziesięciu minut, żeby pojawić się z cichym pyknięciem. W dłoniach trzymał pakunek, nieco mniejszy niż zwykle. Rozejrzał się dookoła, szukając mnie wzrokiem. Zawsze czekałam na widoku, jednak w ten dzień postanowiłam pozostać w ukryciu. Byłam bardziej czujna niż zazwyczaj, przez niedoszłe spotkanie ze szmalcownikami. 
Gnany instynktem, zaczął zmierzać w moją stronę, więc podeszłam do bariery. Gdy był na tyle blisko, sięgnęłam po jego dłoń i wciągnęłam do siebie. Nieprzygotowany, siłą impetu wpadł na mnie, przez co wylądowaliśmy na kocu. 
- Uh, Granger! - sapnął, podnosząc się do pozycji siedzącej. Uniósł brwi do góry. - Co ty wyczyniasz? 
Również usiadłam, poprawiłam płaszcz. 
- Ciebie też dobrze widzieć - przekrzywiłam głowę. Prychnął, wyciągnął z pakunku dwie babeczki, jedną podając mi. 
- Powiesz mi, co cię opętało dzisiaj? - zapytał, ściągając papier z wypieku i wrzucając go do kieszeni. 
Właśnie zrobiłam pierwszy kęs, więc wzruszyłam ramionami. 
- Stałam twarzą w twarz ze szmalcownikami - powiedziałam w końcu, niby zwyczajnie. - Wolałam więc poczekać w ukryciu i zobaczyć czy na pewno jesteś sam. 
Prawie się udławił. Zakasłał dwa razy i spojrzał na mnie z wyrzutem. 
- Sądzisz, że miałem z tym coś wspólnego? 
Zastanowiłam się. Czy tak sądziłam? Nie, do głowy mi to nie przyszło, bynajmniej. Mimo to, wzruszyłam ramionami. Skrzywił się, odwrócił w moją stronę. Zbliżył się, zatrzymując swoją twarz parę centymetrów od mojej. 
Mimo zmiany w naszych relacjach, wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do faktu, że mi nie dokuczał, że przebywał tak blisko. 
- Nie sądzisz, że gdybym chciał, żeby cię złapano, już dawno bym cię wydał? - powiedział cicho, oddechem omiatając moją twarz. Spojrzałam mu w oczy, które zaczęły hipnotyzować mnie swoją siłą. Przełknęłam głośno ślinę. Co ja to…
Przybliżył się bardziej, zmniejszając odległość między nami, o kolejne milimetry. Wspominałam kiedyś, że lubi tę pozycję? Wciąż tak sądziłam mimo, że dawno jej nie doświadczyłam. 
Odsunęłam się nieco, prawie kładąc na plecach. Przez chwilę myślałam, że pochyli się dalej, ale pozostał w miejscu. Obserwował mnie. Patrzył przenikliwie, pochłaniał wzrokiem każdy skrawek moich włosów, twarzy, oczu, ust… nie rozumiałam tego spojrzenia. Wprowadzało mętlik do mojego i tak spustoszonego umysłu. 
Dopiero, gdy opadły mu ramiona i obrócił twarz dotarło do mnie, że czekał na odpowiedź. 
Podniosłam się szybko, wyciągnęłam rękę, by położyć dłoń na jego ramieniu. 
- Wiem, że nie miałeś z tym nic wspólnego - powiedziałam. 
Skinął głową, ale nie odpowiedział, wciąż wpatrując się w przestrzeń między drzewami. W ciszy zjedliśmy nasze babeczki. Korzystając z tego, że nie patrzy, obserwowałam jego nieskazitelny profil. Prostą linię nosa, nieco opuszczony kącik ust, skupione oczy. Nie dziwiło mnie ani trochę, że wiele kobiet zawieszało na nim swoje spojrzenie. Był naprawdę przystojnym, młodym mężczyzną, który zyskiwał przy bliższym spotkaniu. Owszem, wciąż bywał wredny i sarkastyczny, ale dzięki tym spotkaniom sam na sam, na odludziu, zdążyłam poznać go na tyle, by wiedzieć, że to tylko fasada. 
Ani trochę nie pomogło to w ujarzmieniu moich uczuć. Z każdym kolejnym spotkaniem, rozmową zaczynałam czuć do niego coraz więcej. Wcześniej byłam po prostu zafascynowana - czego domyśliłam się później, a teraz…
- Gapisz się - usłyszałam. Momentalnie się odwróciłam, z próbą ukrycia rumieńców. Oczywiście nie wyszło mi to najlepiej, krótkie włosy zbyt wiele nie zakrywały. 
Obrócił się do mnie, przekrzywiając głowę. Jego oczy błyszczały w rozbawieniu, a usta wykrzywiał nieco ironiczny uśmieszek. 
- Zastanawiam się - powiedziałam w końcu, gdy miałam pewność, że mój głos nie będzie drżał. Zajęło mi to mniej czasu niż zwykle. 
Rozbawiony błysk zastąpiło zdziwienie. 
- Nad czym? 
Wzruszyłam ramionami. Czułam się przy nim coraz pewniej. 
- Nad tobą.
Zdziwiłam go tym jeszcze bardziej. Zmienił pozycję tak, by usiąść przodem do mnie, oparł łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach. Zaśmiałam się. Lubiłam tę wersję Draco Malfoy’a - sympatyczną, zabawną, dającą się lubić.
- Dlaczego nam pomagasz? - zapytałam w końcu. Uważnie obserwowałam jego oczy, więc mogłam zobaczyć zmianę w konsystencji jego szarych tęczówek. Nieco stężały i pojawiło się w nich napięcie. Opuścił ręce i się wyprostował. Przekrzywił głowę. 
- Dopiero teraz się nad tym zastanawiasz? - zapytał na pozór opanowanym tonem. - Spotykamy się prawie dwa miesiące, średnio raz na dwa tygodnie. Skąd to nagłe pytanie? 
Umościłam się wygodniej, przypadkowo zmniejszając odłegłość między nami. Nasze kolana dzieliło może kilka centymetrów. Pokręciłam głową. 
- To pytanie nie jest nagłe - wyjaśniłam. - Zastanawiam się nad nim od jakiegoś czasu… tylko wcześniej jakoś nie było momentu, żeby o to zapytać. 
Wiedziałam, że moje wytłumaczenie jest słabe. W kwestiach bezpieczeństwa, z tego typu rozmową nie czeka się do któregoś z kolei spotkania. Powiedziałam prawdę, że długo się nad tym zastanawiałam, ale za każdym razem, gdy chciałam zapytać, coś rozpraszało moją uwagę. 
Widziałam, że poddaje w wątpliwość moje słowa, ale niezgodnie ze swoim zwyczajem postanawia nie drążyć. Ułożył się na plecach, z rękami pod głową, skierował spojrzenie na jasne, zimowe niebo. 
- Chyba dostrzegłem to, co Blaise i Snape widzieli od dawna - zacisnęłam zęby na wspomnienie obecnego dyrektora Hogwartu, ale postanowiłam nie komentować. Bardziej ciekawiło mnie, co powie dalej. Spojrzał na mnie, usidlił przenikliwością wzroku. - Potencjał. 
- Potencjał? - tego się nie spodziewałam. Pokiwał głową i odwrócił się z powrotem w kierunku nieba. 
- Potencjał. Twój, Pottera - wytłumaczył. Wciąż nie rozumiałam. - Chyba uwierzyłem, że dzięki wam, szala zwycięstwa jest w stanie przeważyć na drugą stronę. 
Przygryzłam wargę. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać, ze strachu, że mogłoby to wypłynąć, więc nie wiedział, czym dokładnie zajmujemy się z Harry’m, ani na jakim etapie stanęło. A prawda była taka, że byliśmy w kropce. Wciąż trwaliśmy w impasie, z którego nie potrafiliśmy wybrnąć. 
Na szczęście coraz lepiej szła mi nauka odbierania magii, czym zajęłam się, jak już opanowałam jej przekazywanie. O tym wiedział, dzięki czemu dostarczał mi od czasu do czasu magicznych przedmiotów do ćwiczeń. 
Zauważyłam, że mnie obserwuje, więc pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że moja twarz nie wyraża sprzecznych emocji, które czułam. Podniósł się do pozycji siedzącej.
- Jak ci idą ćwiczenia? - zapytał, zupełnie jakby czytając w moich myślach. 
- Dobrze - założyłam krótki kosmyk za ucho. - Parokrotnie tchnęłam magię i odebrałam z przedmiotów, które mi dałeś. Myślę, że mam to opanowane. 
Wymawiając to zdanie, zyskałam pewność, że rzeczywiście tak jest. Czułam, że tę część opanowałam w pełni. Pokiwał głową, przybliżył się jeszcze bardziej. Gdy nasze kolana się zetknęły, poczułam przyjemny prąd przebiegający po moich plecach. 
Wyciągnął dłoń w moją stronę, więc spojrzałam na niego zdziwiona. 
- Spróbuj na mnie - powiedział. Byłam w szoku. Cofnęłam się nieco. 
- Przecież nie będę ci odbierać magii! - niemal krzyknęłam. Zaśmiał się lekko z mojej reakcji. 
- Najpierw spróbuj przekazać mi swoją, a dopiero później ją odbierz. 
Zawahałam się. Przez krótki moment dokładnie przyglądałam się jego twarzy. Malowała się na niej determinacja, chęć pomocy, zaufanie. Chłopak, którego miałam przed sobą, w niczym nie przypominał tego, który przyszedł pijany do mojego pokoju. Nie przypominał również tego, którego ramiona chroniły mnie przed konfrontacją z Teodorem na korytarzu Malfoy Manor. Czyżby tamte zachowania również były fasadą?
- Dobrze - zgodziłam się w końcu. Ujęłam jego dłoń w swoje własne. Starałam się ignorować dziwne uczucie, które pojawiło się w moim brzuchu, gdy nasza skóra się zetknęła. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam powieki. 
Próbowałam, skupiałam się, czekałam… nie wydarzyło się nic. 
Zrezygnowana puściłam jego dłoń i odsunęłam się nieco. Dłoń automatycznie założyła kosmyk włosów za ucho. 
- Nie przejmuj się - powiedział czym znowu mnie zaskoczył. 
Podniósł się z miejsca i złapał za swój płaszcz. 
- Muszę wracać - powiedział. - Przyniosłem mniej jedzenia, więc umówmy się za pięć dni od dzisiaj. 
Patrzyłam z dołu, jak się ubiera. Kiwnęłam głową w zgodzie, jak i podziękowaniu. Spojrzał na mnie po raz ostatni, wyszedł poza barierę, okręcił się i zniknął. Zostałam znów sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz