- Harry - wyszeptałam,
pochylając się do mojego przyjaciela ukrytego pod powłoką mugola z pobliskiej
wsi. Staliśmy na cmentarzu w Dolinie Godryka, gdzie postanowiliśmy odwiedzić
grób jego rodziców, a gdzie znalazłam również symbol widniejący na książce
otrzymanej w spadku po Dumbledorze.
Wyczarowałam wiązankę,
złożyliśmy ją tuż pod imieniem i nazwiskiem matki Harry’ego, gdy poczułam
nieprzyjemne mrowienie na karku. Jedno spojrzenie za siebie upewniło mnie, że
przeczucie nie było złudne.
Złapałam go pod rękę, żeby
móc mówić jak najciszej.
- Myślę, że ktoś obserwuje
nas spod kościoła - zesztywniał. Wyłapałam automatyczny ruch zwiastujący obrót,
więc szarpnęłam lekko jego ramię. - Nie rozglądaj się!
Widziałam, że zaciska zęby,
ale posłuchał. Oparł swoją głowę o moją, przez co wyglądaliśmy jak zwyczajna,
zakochana para starszych ludzi.
- Kierujmy się powoli do
wyjścia - powiedział. - Udajmy, że nic nie zauważyliśmy.
Kiwnęłam głową, odsunęłam
się na dwa kroki i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Uznałam, że będziemy
wyglądać bardziej wiarygodnie, jeśli pójdziemy za ręce.
Postanowiliśmy ruszyć w
stronę drugiego wyjścia, dzięki czemu trafiliśmy na niewielki, opustoszały
rynek.
Śnieg pokrywał grubą warstwą każdy centymetr ziemi, dlatego użycie peleryny niewidki nie wchodziło w grę - ślady butów od razu by nas wydały.
Śnieg pokrywał grubą warstwą każdy centymetr ziemi, dlatego użycie peleryny niewidki nie wchodziło w grę - ślady butów od razu by nas wydały.
Minęliśmy gospodę, z której
dochodziły śmiechy i cudowne zapachy. Już wcześniej doszliśmy do wniosku, że
nieopatrznie wybraliśmy na dzień wyprawy Wigilię, jednak dopiero wtedy, gdy
dotarła do mnie cudowna woń jedzenia, poczułam smutek. Tęskniłam za rodzicami,
Hogwartem, za życiem, które miałam zanim to wszystko się zaczęło. Wiedziałam,
że już nic, nigdy nie będzie takie samo.
Zatrzymało mnie nagłe
szarpnięcie. Zorientowałam się, że weszliśmy w uliczkę, pełną domków
jednorodzinnych. Harry przystanął krok ode mnie, ze wzrokiem utkwionym w
budynku po lewej. Podążyłam za jego spojrzeniem i uznałam, że budynek, to zbyt
duże słowo. Patrzyliśmy na ruinę i potrzebowałam sekundy, żeby zrozumieć czym
jest. Z pomocą przyszła również tabliczka, która pojawiła się znikąd- głosiła,
że patrzymy na dom Potterów, pozostawiony w stanie niezmienionym, na pamiątkę
minionych wydarzeń.
Mój smutek tylko się
pogłębił, wiedziałam jednak, że jest niczym, w porównaniu z tym, co musiał czuć
mój przyjaciel. Obróciłam się w jego stronę, z zamiarem dodania otuchy, jednak
zamarłam z ręką w powietrzu.
- Harry…
Ponad jego ramieniem
zobaczyłam starszą kobietę, ubraną zaledwie w cienki, jesienny płaszcz. Miała
nagie stopy, i puste oczy, wpatrujące się w nas z uwagą. Poczułam dreszcz na
karku, a przerażenie złapało moje serce w szpony.
Zaalarmowany zmianą w moim
głosie, Harry obrócił się w stronę, w którą patrzyłam.
- Pani jest Bathildą
Bagshot, prawda? - zapytał, czym zaskarbił sobie moje zdziwione spojrzenie. -
Widziałem pani zdjęcie w książce Rity Skeeter.
Miałam ochotę uderzyć się otwartą
dłonią w czoło. Kobieta pokiwała głową, a ja w między czasie przyglądałam się
jej uważnie. Rzeczywiście, była podobna do postaci, którą przedstawiało zdjęcie
wydrukowane w książce, jednak była bardziej zniszczona i było w niej jakby
mniej… życia.
Machnęła na nas ręką,
żebyśmy poszli za nią i ruszyła. Słowa protestu zamarły mi na ustach, gdy bez
zastanowienia zostałam pociągnięta za nią.
*
Wnętrzne domu pani Bagshot
było ciemne, zaniedbane, stare. Wyglądało, jakby od dawna nikt w nim nie
mieszkał, a smród był nie do zniesienia.Tłumaczyłam to sobie faktem, że słynna
czarownica była już bardzo stara i prawdopodobnie nie miała nikogo do
pomocy.
Przeglądałam zakurzone
książki i zdjęcia ułożone na półce podczas, gdy Harry poszedł z właścicielką
domu na górę.
Znalazłam ręcznie podpisaną książkę Rity Skeeter, z podziękowaniami za wywiad na osobnej kartce, kilka opowieści fabularnych, kilka podręczników do Historii Magii. Im dalej brnęłam, tym bardziej smród był nie do zniesienia. Zaczęłam marszczyć nos, włoski stawały mi dęba na całym ciele. Dotarłam do drzwi, po drugiej stronie kuchni, każdy nerw w moim ciele wszczął alarm. Mimo niemego krzyku instynktu samozachowawczego, wyciągnęłam drżącą rękę, żeby złapać za klamkę. Nie dając sobie szansy na zmianę zdania, otworzyłam drzwi jednym szybkim ruchem.
Czas stanął w miejscu.
Wiedziałam na co patrzę, a jednak nie rozumiałam. Zanim mój mózg zdążył przetworzyć i zakodować informację, z górnego piętra dotarł do mnie głośny huk.
Znalazłam ręcznie podpisaną książkę Rity Skeeter, z podziękowaniami za wywiad na osobnej kartce, kilka opowieści fabularnych, kilka podręczników do Historii Magii. Im dalej brnęłam, tym bardziej smród był nie do zniesienia. Zaczęłam marszczyć nos, włoski stawały mi dęba na całym ciele. Dotarłam do drzwi, po drugiej stronie kuchni, każdy nerw w moim ciele wszczął alarm. Mimo niemego krzyku instynktu samozachowawczego, wyciągnęłam drżącą rękę, żeby złapać za klamkę. Nie dając sobie szansy na zmianę zdania, otworzyłam drzwi jednym szybkim ruchem.
Czas stanął w miejscu.
Wiedziałam na co patrzę, a jednak nie rozumiałam. Zanim mój mózg zdążył przetworzyć i zakodować informację, z górnego piętra dotarł do mnie głośny huk.
Adrenalina momentalnie
wystrzeliła w moje żyły. Złapałam mocniej rożdżkę i pobiegłam w stronę schodów.
Od początku miałam złe przeczucia, jednak teraz, niedawno wszczęty alarm,
postawił całe moje ciało w stanie najwyższej gotowości.
Wpadłam do pomieszczenia, z
którego dotarł mnie następny huk. Nie było czasu na obserwacje i analizę.
Instynktownie machnęłam różdżką, w ostatniej chwili niwelując atak ogromnego
węża na Harry’ego. Nagini.
Gad przeleciał przez pokój,
a w tym czasie ja znalazłam się przy przyjacielu.
- Nic ci nie jest? - zapytałam,
uważnie oglądając jego twarz, ramiona, dłonie. Miał kilka zadrapań, ale poza
tym wyglądał dobrze.
- Bathilda… ona nie żyje -
powiedział, patrząc na mnie. Pokiwałam głową ze smutkiem. Obraz z pomieszczenia
gospodarczego ponownie pojawił się w mojej głowie.
- Wiem o tym…
- A on już wie - mówił
dalej, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Wie, że tu jesteśmy. Jest
podniecony, zaraz tu będzie.
Nie miałam pojęcia, że mam
w sobie jeszcze tyle rezerwy jeśli chodzi o strach. Gdy tylko dotarł do mnie
sens słów Harry’ego, w mojej głowie zawirowało - miałam wrażenie, że jeszcze
moment i stracę przytomność.
- Musimy się zbierać! -
zerwałam się na równe nogi, ciągnąc go za rękę. W tym samym momencie, wąż
postanowił zaatakować ponownie. Wrzasnęłam ze strachu, ale znów, instynktownie,
machnęłam różdżką. Pierwsze zaklęcie odbiło się od lustra i uderzyło w okno,
rozsypując szybę na milion kawałków. Kolejne trafiło do celu, ponownie
odrzucając Nagini i dając nam szansę na ucieczkę.
Jak przez mgłę usłyszałam
krzyk Harry’ego.
- Już tu jest!
Gdy przeskakiwałam przez
okno, odłamek szkła przebił moje spodnie i przeciął skórę. Nie było to ważne, w
tamtym momencie nie czułam nic, gnana jedynie pierwotnym instynktem
przetrwania.
Trzymając się za ręce,
lecieliśmy w dół. Zimno przeszywało moje
ciało, pęd wiatru rozwiewał włosy. Zanim pomyślałam o miejscu docelowym, moje
oczy spotkały się z czerwonymi tęczówkami mojego ojca. Zanim zniknęliśmy, jego
głośny, wściekły ryk, zdawał się wstrząsnąć całą Doliną Godryka.
*~*~*
Konsekwencje naszej wyprawy do kolebki
Harry’ego, ciągnęły się za nami przez parę kolejnych dni. Różdżka Pottera
została złamana, więc próbował ujarzmić tę, którą odebrałam Teodorowi - na
próżno. Nie chciała go słuchać tak samo jak i mnie.
Wizje wściekłego Voldemorta nawiedzały go z
nieco większą częstotliwością, mrożąc nam krew w żyłach i wpuszczając strach w
skatowane serca. Zdawało się, że nasza ucieczka była dla niego przysłowiowym
ciosem poniżej pasa, w końcu wyrolowała go dwójka gówniarzy - i to po raz
kolejny.
Sytuacji nie poprawiała również głęboka rana na
mojej nodze. Początkowo adrenalina znieczuliła mnie na tyle, że zupełnie
zapomniałam, że zostałam zraniona. Problem pojawił się dopiero następnego dnia,
gdy emocje opadły, a poszarpana noga zaczęła drętwieć.
Zużyliśmy spore ilości dyptamu, żeby zasklepić
rozcięcie, ale eliksiru przeciwbólowego odmawiałam. A przynajmniej próbowałam
odmawiać, gdy byłam świadoma. Wzięłam dwie dawki w momencie, gdy było naprawdę
bardzo źle, ale później po prostu zaciskałam zęby, żeby nie marnować ważnej
mikstury.
Podobno gorączkowałam, podobno majaczyłam. Nic z
tego nie pamiętam, a wiem jedynie z opowieści Harry’ego.
Gdy w późniejszym czasie próbowałam dowiedzieć się od niego czegokolwiek o tym, co się działo, odpowiadał mi zdawkowo, jakby nie chciał wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia, że musieliśmy zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu. Byłam mu wdzięczna za opiekę. Byłam przerażona ryzykiem, jakim było długotrwałe przebywanie w jednym miejscu. Było mi głupio, że zaniedbałam ranę i przez to niemal wdało się zakażenie.
Gdy w późniejszym czasie próbowałam dowiedzieć się od niego czegokolwiek o tym, co się działo, odpowiadał mi zdawkowo, jakby nie chciał wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia, że musieliśmy zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu. Byłam mu wdzięczna za opiekę. Byłam przerażona ryzykiem, jakim było długotrwałe przebywanie w jednym miejscu. Było mi głupio, że zaniedbałam ranę i przez to niemal wdało się zakażenie.
Odzyskałam w pełni świadomość niecały tydzień od
wypadu do Doliny Godryka. Bez zwłoki zmieniliśmy miejsce na inne. Kolejnym
przystankiem była puszcza Forest of Dean.
*
Gruby szalik i czapka otulały mnie tak mocno, że
ledwo widziałam przez szparę pozostawioną na oczy. Magicznie ocieplone i
uodpornione na wilgoć buty, chrzęściły w kilkucentymetrowym śniegu,
pokrywającym ziemię, mimo gęstej pokrywy z drzew.
Pierwszy raz od kiedy trawiła mnie gorączka, wyruszyłam sama w rzekomym zorganizowaniu zapasów pożywienia. Wcześniej Harry zadbał o wszystko, więc nie miałam wymówki na spotkanie z Malfoy’em. Byliśmy umówieni na dwa dni po wyprawie do Doliny Godryka, a tymczasem minęły prawie dwa tygodnie. Tęskniłam za jego obecnością i byłam ciekawa czy on czuje to samo. Zastanowiło mnie, jak wyglądały święta bożonarodzeniowe z Voldemortem pod jednym dachem?
Pierwszy raz od kiedy trawiła mnie gorączka, wyruszyłam sama w rzekomym zorganizowaniu zapasów pożywienia. Wcześniej Harry zadbał o wszystko, więc nie miałam wymówki na spotkanie z Malfoy’em. Byliśmy umówieni na dwa dni po wyprawie do Doliny Godryka, a tymczasem minęły prawie dwa tygodnie. Tęskniłam za jego obecnością i byłam ciekawa czy on czuje to samo. Zastanowiło mnie, jak wyglądały święta bożonarodzeniowe z Voldemortem pod jednym dachem?
Zatopiona w myślach, na moment przestałam
zwracać uwagę na mróz, który sprawiał, że nawet powietrze zamierało w bezruchu.
Zrobiłam trzy kolejne kroki, zatrzymałam się i rozejrzałam. Odeszłam już spory
kawałek od naszego małego obozu i wciąż nie znalazłam żadnej polany, na której
mogłabym wyczarować koc, dlatego postanowiłam zatrzymać się w miejscu, w którym
stałam.
Wybrałam drzewo o najgrubszym pniu, paroma zaklęciami roztopiłam śnieg, wysuszyłam mokrą ziemię, wyczarowałam i ociepliłam koc. Standardowe czary ochronne otoczyły mnie migotliwym kokonem, który zniknął w momencie połączenia z podłożem.
Wybrałam drzewo o najgrubszym pniu, paroma zaklęciami roztopiłam śnieg, wysuszyłam mokrą ziemię, wyczarowałam i ociepliłam koc. Standardowe czary ochronne otoczyły mnie migotliwym kokonem, który zniknął w momencie połączenia z podłożem.
Gdy wszystko było gotowe, zdjęłam czapkę,
szalik, sięgnęłam po czarną, lekko już wypłowiałą chustkę. Zamknęłam ją w
dłoniach, przymknęłam powieki, skupiając się na osobie Malfoya. Widziałam przed
oczami jego szare, hipnotyzujące oczy, prosty, arystokratyczny nos, wąskie
usta, których pocałunki wciąż nawiedzały mnie nocami.
Sądziłam, że będę miała co najmniej dziesięć-
piętnaście minut zanim się pojawi, jak zwykle, dlatego zdziwił mnie dźwięk
teleportacji, który przeciął ciszę zaledwie minutę od mojego wezwania.
Pojawił się w samej koszuli, butach z
rozwiązanymi sznurówkami i włosami w całkowitym nieładzie. Rozglądał się z
dziwną, jak na siebie, nerwowością. Przedstawiał tak bardzo niecodzienny widok,
że potrzebowałam dłuższej chwili, aby otrząsnąć się z szoku.
Wyszłam z ukrycia dopiero w momencie, gdy
otwierał usta, jakby w przygotowaniu do krzyku. Kolejny desperacki krok,
którego bym się po nim nie spodziewała. Nie po tym, jak sam zakrywał mi usta,
żebym nie ściągnęła na nas szmalcowników.
Zauważył mnie w sekundę, a wyraz jego twarzy
zmienił się w coś, co mój umysł określił mianem ulgi.
- Cześć - powiedziałam. Przekrzywiłam lekko
głowę, wygięłam usta w uśmiechu. Dźwięk mojego głosu zdawał się coś w nim
odblokować, bo pokonał dzielącą nas odległość w ułamku sekundy.
Zamarłam oszołomiona, gdy złapał mnie za ramiona
i uważnie obejrzał z góry na dół. Nie protestowałam, gdy położył dłonie na
moich policzkach, sprawdził każdy centymetr twarzy, by ostatecznie skupić się
na oczach. Zobaczyłam w nich niepewność, zdziwienie, aż wreszcie determinację.
Zaczął pochylać się powoli w moją stronę, mieszając mi w głowie, a serce
wprawiając w drżenie. Jego wargi znajdowały się zaledwie milimetry od moich,
czułam zapach kawy i mięty, moje powieki instynktownie opadły, zasłaniając
widok.
Moje serce biło jak oszalałe, w głowie zapanował
nieskończony chaos. Czułam szczęście, niedowierzanie, panikę. Nie mogłam
uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Dzisiaj znowu uciekniesz? - wyszeptałam z
zamkniętymi oczami. Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Nie wiem co
miałam wtedy na celu, ale z pewnością żałowałam własnych słów w momencie, gdy
tylko opuściły moje usta.
Zesztywniał, odsunął się ode mnie, nie spuszczał
wzroku z mojej twarzy. Widziałam jak lekko zamglone spojrzenie szarych oczu
tężeje, staje się chłodne, nieprzeniknione, jakbym znów patrzyła na maskę.
Milczał dłuższą chwilę, nie zmieniał wyrazu
twarzy. Czas się wydłużał, miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zacznę
panikować.
- Nigdy więcej nie waż się mnie tak straszyć, Granger - powiedział w końcu, na pozór groźnie, ale ja odetchnęłam z ulgą. Nie spłoszyłam go! Po chwili dotarło do mnie coś jeszcze - martwił się i myślał o mnie!
- Nigdy więcej nie waż się mnie tak straszyć, Granger - powiedział w końcu, na pozór groźnie, ale ja odetchnęłam z ulgą. Nie spłoszyłam go! Po chwili dotarło do mnie coś jeszcze - martwił się i myślał o mnie!
Nieposłuszne usta wykrzywiły się w uśmiechu.
Prychnął, opuścił dłonie i ruszył w stronę miejsca, z którego się
wyłoniłam.
Odprowadziłam go spojrzeniem, a gdy usiadł,
momentalnie poszłam jego śladem.
Nie odzywał się, gdy wyciągał z kieszeni
wygnieciony pakunek i powiększył go zaklęciem. Milczał, gdy położył go na
środku koca i gdy poprawiał zwichrzone włosy.
Postanowiłam nie przerywać ciszy, choć w środku gotowałam się z niecierpliwości. Chciałam pociągnąć temat, skoro zaczął się otwierać, ale najwyraźniej nie był zainteresowany.
Postanowiłam nie przerywać ciszy, choć w środku gotowałam się z niecierpliwości. Chciałam pociągnąć temat, skoro zaczął się otwierać, ale najwyraźniej nie był zainteresowany.
Bez słowa ściągnęłam płaszcz i usiadłam na kocu.
Gdy podniosłam głowę, natrafiłam na spojrzenie szarych tęczówek, które w tym
momencie przypominały płynną stal.
- Czemu tak długo się nie odzywałaś? - zapytał
na pozór neutralnym tonem. Na pozór, bo mogłabym przysiąc, że wyłapałam
napięcie.
Poprawiłam się, nieświadomie do niego
przybliżając.
- Zostaliśmy zaatakowani w Dolinie Godryka -
powiedziałam. Grymas wykrzywił jego idealne rysy i zniknął w ułamku sekundy. Z
każdym moim kolejnym słowem, jego spojrzenie na nowo tężało. - Zraniłam się w
nogę i dochodziłam do siebie dłuższy czas.
Absurd całego tego wydarzenia uderzył we mnie z
podwójną siłą.
Wybroniliśmy się przed samym Voldemortem, a ja jak ostatnia sierota zraniłam się o odłamki szyby i omal przez to nie umarłam. Poczułam, że zaczynam się czerwienić, więc opuściłam głowę, by krótkie włosy choć trochę zakryły niechciany rumieniec.
Wybroniliśmy się przed samym Voldemortem, a ja jak ostatnia sierota zraniłam się o odłamki szyby i omal przez to nie umarłam. Poczułam, że zaczynam się czerwienić, więc opuściłam głowę, by krótkie włosy choć trochę zakryły niechciany rumieniec.
Nie odzywał się dłuższą chwilę, więc uniosłam
spojrzenie. Z zaciśniętą szczęką wpatrywał się na wprost siebie.
- Był okropnie wściekły - powiedział. Wciąż na
mnie nie patrzył. - Do teraz wylizujemy rany po pokazie gniewu, który urządził.
- Ciekawość zaczęła ostrzyć swoje pazury i już miałam pociągnąć go za język,
gdy wreszcie na mnie spojrzał. - Miałaś wyczucie czasu, że przywołałaś mnie
akurat dzisiaj, inaczej pewnie bym się nie pojawił.
Z każdym kolejnym słowem rozbudzał we mnie chęć
zadawania pytań. Denerwowało mnie, że nie rozwijał myśli, że mówił zdaniami,
które nie miały dla mnie większego sensu.
- Co masz na myśli? - zapytałam. Westchnął.
Wyciągnął nogi przed siebie, oparł ręce za plecami, znowu odwrócił na
wprost.
- Jak mówiłem, po waszej wyprawie do Doliny
Godryka, wrócił wściekły jak nigdy wcześniej - mówił, a ja poczułam, że tym
razem dowiem się więcej. - Rozniósł połowę Malfoy Manor, w szale ranił każdego,
kto się nawinął. Po wszystkim zniknął, zostawiając nas z tym całym bałaganem do
posprzątania - zrobił przerwę,by nabrać powietrza. Wyczarowałam dwa kubki,
które napełniłam wodą, podsunęłam mu jeden. - Wrócił po dwóch dniach i
wprowadził jeszcze gorszy reżim niż wcześniej - skrzywił się, upił łyk.
Widziałam, że nie chce rozwijać tej kwestii.
Dalej dowiedziałam się, że każdy z mieszkańców
musiał tłumaczyć się z każdego wyjścia z Dworku, zupełnie jakby Voldemort
zaczął podejrzewać, że ktoś działa za jego plecami. Okazało się, że wyczucie
miałam dlatego, że akurat w ten dzień opuścił Malfoy Manor, by wyruszyć w jakąś
daleką wyprawę.
- Nie boisz się, że ktoś zauważy, że cię nie ma?
- zapytałam. Spojrzał na mnie, podwinął nogi do siadu “po turecku”.
- Ostatnio nikt nie zwraca na mnie uwagi -
wzruszył ramionami, jakby to wszystko tłumaczyło.
Tym razem się nie odwrócił, obserwując uważnie
moją twarz. Zostałam złapana w jego sidła, pod siłą szarych oczu zupełnie
zapomniałam o co chciałam zapytać.
Pochylił się, oparł łokcie na kolanach, a brodę
na złączonych dłoniach. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów mimo,
że patrzyłam na niego lekko z góry.
- Musiałem to zrobić, wiesz? - miękki, cichy
głos pieścił moje uszy, oddech omiótł skórę. Rumieniec znów pokrył moje
policzki, w głowie i sercu zapanował chaos.
- Co masz na myśli? - zapytałam, również szeptem.
Miałam wrażenie, że mój umysł na moment przestał ze mną współpracować.
Przekrzywił lekko głowę, jego spojrzenie wciąż
mnie paraliżowało.
- Musiałem wtedy wyjść - powiedział. Moje serce
zamarło ze zdziwienia. Zaskoczył mnie. Zupełnie się nie spodziewałam, że wróci
do tej kwestii. Byłam przekonana, że oleje temat, jakby go nigdy ogóle nie
było. Znów odchylił się do tyłu, tym razem skierował wzrok ku górze.
Postanowiłam cierpliwie czekać na ciąg dalszy.
Gdy milczał przez kolejną minutę, zaczęłam kwestionować to
postanowienie.
- To był błąd - jego głos wciąż był miękki,
zupełnie nie pasujący do przekazywanych informacji. Ani trochę go nie
rozumiałam. Nie wiedziałam co próbuje przekazać, albo po prostu nie chciałam
tego zrozumieć… - Nie powinniśmy się całować.
Sens jego słów uderzył we mnie z pełną siłą, bez
ostrzeżenia, raniąc dogłębnie moje uczucia. Poczułam pieczenie oczu, więc
zaczęłam szybciej mrugać powiekami. Obróciłam głowę, żeby tego nie widział. W
głębi serca wiedziałam, że ma rację, że do naszego pocałunku nigdy nie
powinno dojść, a jednak nie potrafiłam zahamować powolnego pękania mojego
serca.
Milczeliśmy dłuższą chwilę, podczas której
starałam się uspokoić nerwy i nabrać pewności, że mój głos nie zacznie
drżeć.
- Skoro tak mówisz…
Prychnięcie, które usłyszałam jedynie wbiło
kolejną szpilę w moje serce, a policzki zabarwiło rumieńcem złości.
Wrócił do poprzedniej pozycji, znów oparł ręce
na kolanach, a brodę na dłoniach. Znów się pochylił i znalazł parę centymetrów
ode mnie.
- Nie rozumiesz, prawda? - Zapytał na poły
prześmiewczo. Lód w jego oczach nieco popuścił, wypuszczając na świat iskrę
zdziwienia. Pokręcił głową, a przydługie blond kosmyki ponownie się zmierzwiły,
zanim opadły mu na czoło.
- Najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny Ravenclaw,
a nie potrafi zrozumieć tak prostej rzeczy?
Zacisnęłam usta, tłumiąc przekleństwo. Nikt inny
nie potrafił doprowadzić mnie do skrajnej euforii, przygnieść ciekawością i
zdenerwować do granic.
Szukałam w głowie najtrafniejszych słów, którymi
mogłabym opisać, co w tym momencie do niego czułam, ale odezwał się
ponownie.
- Wyobrażasz sobie, co mogłoby się wydarzyć,
gdyby dotarło do Voldemorta, że się spotykamy? - Jego mina nie wyrażała już
rozbawienia, a skrajną powagę. Nie ważne jak bardzo próbowałam, nie potrafiłam
podzielić tej powagi. W mojej głowie, jak na zdartej płycie, powtarzały się
słowa spotykamy się, spotykamy się…
Patrzył na mnie uważnie, więc zdzieliłam się
mentalnie w twarz i ponownie przeanalizowałam jego słowa. Gdy zrozumiałam, co
miał na myśli, poczułam się, jak ostatnia idiotka. Jak zakochany podlotek,
który nie widzi nic, poza czubkiem własnego nosa.
- Mógłby zrobić ci krzywdę…
Zamarł, ale po chwili pokiwał głową.
- Nie do końca to miałem na myśli, ale
kombinujesz w dobrym kierunku - powiedział. - To, że zrobiłby mi krzywdę, to
jedno. Bardziej obawiam się tego, że mógłby wykorzystać to uczucie przeciwko
nam.
Patrzyłam na niego w szoku, po raz kolejny tego
dnia nie wiedziałam co odpowiedzieć. Słyszałam co mówił, a jednak nie docierało
to do mnie w pełni.
Nie docierała do mnie również waga jego słów.
Jeszcze nie wtedy. Nie byłam świadoma niewypowiedzianej groźby, która się w
nich czaiła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz