16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXVIII


- Harry - wyszeptałam, pochylając się do mojego przyjaciela ukrytego pod powłoką mugola z pobliskiej wsi. Staliśmy na cmentarzu w Dolinie Godryka, gdzie postanowiliśmy odwiedzić grób jego rodziców, a gdzie znalazłam również symbol widniejący na książce otrzymanej w spadku po Dumbledorze. 
Wyczarowałam wiązankę, złożyliśmy ją tuż pod imieniem i nazwiskiem matki Harry’ego, gdy poczułam nieprzyjemne mrowienie na karku. Jedno spojrzenie za siebie upewniło mnie, że przeczucie nie było złudne. 
Złapałam go pod rękę, żeby móc mówić jak najciszej. 
- Myślę, że ktoś obserwuje nas spod kościoła - zesztywniał. Wyłapałam automatyczny ruch zwiastujący obrót, więc szarpnęłam lekko jego ramię. - Nie rozglądaj się!
Widziałam, że zaciska zęby, ale posłuchał. Oparł swoją głowę o moją, przez co wyglądaliśmy jak zwyczajna, zakochana para starszych ludzi. 
- Kierujmy się powoli do wyjścia - powiedział. - Udajmy, że nic nie zauważyliśmy. 
Kiwnęłam głową, odsunęłam się na dwa kroki i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Uznałam, że będziemy wyglądać bardziej wiarygodnie, jeśli pójdziemy za ręce. 
Postanowiliśmy ruszyć w stronę drugiego wyjścia, dzięki czemu trafiliśmy na niewielki, opustoszały rynek.
Śnieg pokrywał grubą warstwą każdy centymetr ziemi, dlatego użycie peleryny niewidki nie wchodziło w grę - ślady butów od razu by nas wydały. 
Minęliśmy gospodę, z której dochodziły śmiechy i cudowne zapachy. Już wcześniej doszliśmy do wniosku, że nieopatrznie wybraliśmy na dzień wyprawy Wigilię, jednak dopiero wtedy, gdy dotarła do mnie cudowna woń jedzenia, poczułam smutek. Tęskniłam za rodzicami, Hogwartem, za życiem, które miałam zanim to wszystko się zaczęło. Wiedziałam, że już nic, nigdy nie będzie takie samo. 
Zatrzymało mnie nagłe szarpnięcie. Zorientowałam się, że weszliśmy w uliczkę, pełną domków jednorodzinnych. Harry przystanął krok ode mnie, ze wzrokiem utkwionym w budynku po lewej. Podążyłam za jego spojrzeniem i uznałam, że budynek, to zbyt duże słowo. Patrzyliśmy na ruinę i potrzebowałam sekundy, żeby zrozumieć czym jest. Z pomocą przyszła również tabliczka, która pojawiła się znikąd- głosiła, że patrzymy na dom Potterów, pozostawiony w stanie niezmienionym, na pamiątkę minionych wydarzeń. 
Mój smutek tylko się pogłębił, wiedziałam jednak, że jest niczym, w porównaniu z tym, co musiał czuć mój przyjaciel. Obróciłam się w jego stronę, z zamiarem dodania otuchy, jednak zamarłam z ręką w powietrzu. 
- Harry… 
Ponad jego ramieniem zobaczyłam starszą kobietę, ubraną zaledwie w cienki, jesienny płaszcz. Miała nagie stopy, i puste oczy, wpatrujące się w nas z uwagą. Poczułam dreszcz na karku, a przerażenie złapało moje serce w szpony. 
Zaalarmowany zmianą w moim głosie, Harry obrócił się w stronę, w którą patrzyłam. 
- Pani jest Bathildą Bagshot, prawda? - zapytał, czym zaskarbił sobie moje zdziwione spojrzenie. - Widziałem pani zdjęcie w książce Rity Skeeter.
Miałam ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Kobieta pokiwała głową, a ja w między czasie przyglądałam się jej uważnie. Rzeczywiście, była podobna do postaci, którą przedstawiało zdjęcie wydrukowane w książce, jednak była bardziej zniszczona i było w niej jakby mniej… życia. 
Machnęła na nas ręką, żebyśmy poszli za nią i ruszyła. Słowa protestu zamarły mi na ustach, gdy bez zastanowienia zostałam pociągnięta za nią.

*

Wnętrzne domu pani Bagshot było ciemne, zaniedbane, stare. Wyglądało, jakby od dawna nikt w nim nie mieszkał, a smród był nie do zniesienia.Tłumaczyłam to sobie faktem, że słynna czarownica była już bardzo stara i prawdopodobnie nie miała nikogo do pomocy. 
Przeglądałam zakurzone książki i zdjęcia ułożone na półce podczas, gdy Harry poszedł z właścicielką domu na górę.
Znalazłam ręcznie podpisaną książkę Rity Skeeter, z podziękowaniami za wywiad na osobnej kartce, kilka opowieści fabularnych, kilka podręczników do Historii Magii. Im dalej brnęłam, tym bardziej smród był nie do zniesienia. Zaczęłam marszczyć nos, włoski stawały mi dęba na całym ciele. Dotarłam do drzwi, po drugiej stronie kuchni, każdy nerw w moim ciele wszczął alarm. Mimo niemego krzyku instynktu samozachowawczego, wyciągnęłam drżącą rękę, żeby złapać za klamkę. Nie dając sobie szansy na zmianę zdania, otworzyłam drzwi jednym szybkim ruchem.
Czas stanął w miejscu.
Wiedziałam na co patrzę, a jednak nie rozumiałam. Zanim mój mózg zdążył przetworzyć i zakodować informację, z górnego piętra dotarł do mnie głośny huk. 
Adrenalina momentalnie wystrzeliła w moje żyły. Złapałam mocniej rożdżkę i pobiegłam w stronę schodów. Od początku miałam złe przeczucia, jednak teraz, niedawno wszczęty alarm, postawił całe moje ciało w stanie najwyższej gotowości. 
Wpadłam do pomieszczenia, z którego dotarł mnie następny huk. Nie było czasu na obserwacje i analizę. Instynktownie machnęłam różdżką, w ostatniej chwili niwelując atak ogromnego węża na Harry’ego. Nagini. 
Gad przeleciał przez pokój, a w tym czasie ja znalazłam się przy przyjacielu. 
- Nic ci nie jest? - zapytałam, uważnie oglądając jego twarz, ramiona, dłonie. Miał kilka zadrapań, ale poza tym wyglądał dobrze. 
- Bathilda… ona nie żyje - powiedział, patrząc na mnie. Pokiwałam głową ze smutkiem. Obraz z pomieszczenia gospodarczego ponownie pojawił się w mojej głowie. 
- Wiem o tym…
- A on już wie - mówił dalej, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Wie, że tu jesteśmy. Jest podniecony, zaraz tu będzie. 
Nie miałam pojęcia, że mam w sobie jeszcze tyle rezerwy jeśli chodzi o strach. Gdy tylko dotarł do mnie sens słów Harry’ego, w mojej głowie zawirowało - miałam wrażenie, że jeszcze moment i stracę przytomność. 
- Musimy się zbierać! - zerwałam się na równe nogi, ciągnąc go za rękę. W tym samym momencie, wąż postanowił zaatakować ponownie. Wrzasnęłam ze strachu, ale znów, instynktownie, machnęłam różdżką. Pierwsze zaklęcie odbiło się od lustra i uderzyło w okno, rozsypując szybę na milion kawałków. Kolejne trafiło do celu, ponownie odrzucając Nagini i dając nam szansę na ucieczkę. 
Jak przez mgłę usłyszałam krzyk Harry’ego.
- Już tu jest!
Gdy przeskakiwałam przez okno, odłamek szkła przebił moje spodnie i przeciął skórę. Nie było to ważne, w tamtym momencie nie czułam nic, gnana jedynie pierwotnym instynktem przetrwania. 
Trzymając się za ręce, lecieliśmy w dół. Zimno przeszywało moje ciało, pęd wiatru rozwiewał włosy. Zanim pomyślałam o miejscu docelowym, moje oczy spotkały się z czerwonymi tęczówkami mojego ojca. Zanim zniknęliśmy, jego głośny, wściekły ryk, zdawał się wstrząsnąć całą Doliną Godryka. 

*~*~*

Konsekwencje naszej wyprawy do kolebki Harry’ego, ciągnęły się za nami przez parę kolejnych dni. Różdżka Pottera została złamana, więc próbował ujarzmić tę, którą odebrałam Teodorowi - na próżno. Nie chciała go słuchać tak samo jak i mnie. 
Wizje wściekłego Voldemorta nawiedzały go z nieco większą częstotliwością, mrożąc nam krew w żyłach i wpuszczając strach w skatowane serca. Zdawało się, że nasza ucieczka była dla niego przysłowiowym ciosem poniżej pasa, w końcu wyrolowała go dwójka gówniarzy - i to po raz kolejny. 
Sytuacji nie poprawiała również głęboka rana na mojej nodze. Początkowo adrenalina znieczuliła mnie na tyle, że zupełnie zapomniałam, że zostałam zraniona. Problem pojawił się dopiero następnego dnia, gdy emocje opadły, a poszarpana noga zaczęła drętwieć. 
Zużyliśmy spore ilości dyptamu, żeby zasklepić rozcięcie, ale eliksiru przeciwbólowego odmawiałam. A przynajmniej próbowałam odmawiać, gdy byłam świadoma. Wzięłam dwie dawki w momencie, gdy było naprawdę bardzo źle, ale później po prostu zaciskałam zęby, żeby nie marnować ważnej mikstury. 
Podobno gorączkowałam, podobno majaczyłam. Nic z tego nie pamiętam, a wiem jedynie z opowieści Harry’ego.
Gdy w późniejszym czasie próbowałam dowiedzieć się od niego czegokolwiek o tym, co się działo, odpowiadał mi zdawkowo, jakby nie chciał wzbudzać we mnie wyrzutów sumienia, że musieliśmy zatrzymać się na dłużej w jednym miejscu. Byłam mu wdzięczna za opiekę. Byłam przerażona ryzykiem, jakim było długotrwałe przebywanie w jednym miejscu. Było mi głupio, że zaniedbałam ranę i przez to niemal wdało się zakażenie. 
Odzyskałam w pełni świadomość niecały tydzień od wypadu do Doliny Godryka. Bez zwłoki zmieniliśmy miejsce na inne. Kolejnym przystankiem była puszcza Forest of Dean.

*

Gruby szalik i czapka otulały mnie tak mocno, że ledwo widziałam przez szparę pozostawioną na oczy. Magicznie ocieplone i uodpornione na wilgoć buty, chrzęściły w kilkucentymetrowym śniegu, pokrywającym ziemię, mimo gęstej pokrywy z drzew.
Pierwszy raz od kiedy trawiła mnie gorączka, wyruszyłam sama w rzekomym zorganizowaniu zapasów pożywienia. Wcześniej Harry zadbał o wszystko, więc nie miałam wymówki na spotkanie z Malfoy’em. Byliśmy umówieni na dwa dni po wyprawie do Doliny Godryka, a tymczasem minęły prawie dwa tygodnie. Tęskniłam za jego obecnością i byłam ciekawa czy on czuje to samo. Zastanowiło mnie, jak wyglądały święta bożonarodzeniowe z Voldemortem pod jednym dachem? 
Zatopiona w myślach, na moment przestałam zwracać uwagę na mróz, który sprawiał, że nawet powietrze zamierało w bezruchu. Zrobiłam trzy kolejne kroki, zatrzymałam się i rozejrzałam. Odeszłam już spory kawałek od naszego małego obozu i wciąż nie znalazłam żadnej polany, na której mogłabym wyczarować koc, dlatego postanowiłam zatrzymać się w miejscu, w którym stałam.
Wybrałam drzewo o najgrubszym pniu, paroma zaklęciami roztopiłam śnieg, wysuszyłam mokrą ziemię, wyczarowałam i ociepliłam koc. Standardowe czary ochronne otoczyły mnie migotliwym kokonem, który zniknął w momencie połączenia z podłożem. 
Gdy wszystko było gotowe, zdjęłam czapkę, szalik, sięgnęłam po czarną, lekko już wypłowiałą chustkę. Zamknęłam ją w dłoniach, przymknęłam powieki, skupiając się na osobie Malfoya. Widziałam przed oczami jego szare, hipnotyzujące oczy, prosty, arystokratyczny nos, wąskie usta, których pocałunki wciąż nawiedzały mnie nocami. 
Sądziłam, że będę miała co najmniej dziesięć- piętnaście minut zanim się pojawi, jak zwykle, dlatego zdziwił mnie dźwięk teleportacji, który przeciął ciszę zaledwie minutę od mojego wezwania. 
Pojawił się w samej koszuli, butach z rozwiązanymi sznurówkami i włosami w całkowitym nieładzie. Rozglądał się z dziwną, jak na siebie, nerwowością. Przedstawiał tak bardzo niecodzienny widok, że potrzebowałam dłuższej chwili, aby otrząsnąć się z szoku. 
Wyszłam z ukrycia dopiero w momencie, gdy otwierał usta, jakby w przygotowaniu do krzyku. Kolejny desperacki krok, którego bym się po nim nie spodziewała. Nie po tym, jak sam zakrywał mi usta, żebym nie ściągnęła na nas szmalcowników. 
Zauważył mnie w sekundę, a wyraz jego twarzy zmienił się w coś, co mój umysł określił mianem ulgi. 
- Cześć - powiedziałam. Przekrzywiłam lekko głowę, wygięłam usta w uśmiechu. Dźwięk mojego głosu zdawał się coś w nim odblokować, bo pokonał dzielącą nas odległość w ułamku sekundy. 
Zamarłam oszołomiona, gdy złapał mnie za ramiona i uważnie obejrzał z góry na dół. Nie protestowałam, gdy położył dłonie na moich policzkach, sprawdził każdy centymetr twarzy, by ostatecznie skupić się na oczach. Zobaczyłam w nich niepewność, zdziwienie, aż wreszcie determinację. Zaczął pochylać się powoli w moją stronę, mieszając mi w głowie, a serce wprawiając w drżenie. Jego wargi znajdowały się zaledwie milimetry od moich, czułam zapach kawy i mięty, moje powieki instynktownie opadły, zasłaniając widok. 
Moje serce biło jak oszalałe, w głowie zapanował nieskończony chaos. Czułam szczęście, niedowierzanie, panikę. Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Dzisiaj znowu uciekniesz? - wyszeptałam z zamkniętymi oczami. Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Nie wiem co miałam wtedy na celu, ale z pewnością żałowałam własnych słów w momencie, gdy tylko opuściły moje usta. 
Zesztywniał, odsunął się ode mnie, nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. Widziałam jak lekko zamglone spojrzenie szarych oczu tężeje, staje się chłodne, nieprzeniknione, jakbym znów patrzyła na maskę.
Milczał dłuższą chwilę, nie zmieniał wyrazu twarzy. Czas się wydłużał, miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zacznę panikować.
 - Nigdy więcej nie waż się mnie tak straszyć, Granger - powiedział w końcu, na pozór groźnie, ale ja odetchnęłam z ulgą. Nie spłoszyłam go! Po chwili dotarło do mnie coś jeszcze - martwił się i myślał o mnie!
Nieposłuszne usta wykrzywiły się w uśmiechu. Prychnął, opuścił dłonie i ruszył w stronę miejsca, z którego się wyłoniłam. 
Odprowadziłam go spojrzeniem, a gdy usiadł, momentalnie poszłam jego śladem. 
Nie odzywał się, gdy wyciągał z kieszeni wygnieciony pakunek i powiększył go zaklęciem. Milczał, gdy położył go na środku koca i gdy poprawiał zwichrzone włosy.
Postanowiłam nie przerywać ciszy, choć w środku gotowałam się z niecierpliwości. Chciałam pociągnąć temat, skoro zaczął się otwierać, ale najwyraźniej nie był zainteresowany. 
Bez słowa ściągnęłam płaszcz i usiadłam na kocu. Gdy podniosłam głowę, natrafiłam na spojrzenie szarych tęczówek, które w tym momencie przypominały płynną stal. 
- Czemu tak długo się nie odzywałaś? - zapytał na pozór neutralnym tonem. Na pozór, bo mogłabym przysiąc, że wyłapałam napięcie.
Poprawiłam się, nieświadomie do niego przybliżając.
- Zostaliśmy zaatakowani w Dolinie Godryka - powiedziałam. Grymas wykrzywił jego idealne rysy i zniknął w ułamku sekundy. Z każdym moim kolejnym słowem, jego spojrzenie na nowo tężało. - Zraniłam się w nogę i dochodziłam do siebie dłuższy czas. 
Absurd całego tego wydarzenia uderzył we mnie z podwójną siłą.
Wybroniliśmy się przed samym Voldemortem, a ja jak ostatnia sierota zraniłam się o odłamki szyby i omal przez to nie umarłam. Poczułam, że zaczynam się czerwienić, więc opuściłam głowę, by krótkie włosy choć trochę zakryły niechciany rumieniec. 
Nie odzywał się dłuższą chwilę, więc uniosłam spojrzenie. Z zaciśniętą szczęką wpatrywał się na wprost siebie. 
- Był okropnie wściekły - powiedział. Wciąż na mnie nie patrzył. - Do teraz wylizujemy rany po pokazie gniewu, który urządził. - Ciekawość zaczęła ostrzyć swoje pazury i już miałam pociągnąć go za język, gdy wreszcie na mnie spojrzał. - Miałaś wyczucie czasu, że przywołałaś mnie akurat dzisiaj, inaczej pewnie bym się nie pojawił. 
Z każdym kolejnym słowem rozbudzał we mnie chęć zadawania pytań. Denerwowało mnie, że nie rozwijał myśli, że mówił zdaniami, które nie miały dla mnie większego sensu. 
- Co masz na myśli? - zapytałam. Westchnął. Wyciągnął nogi przed siebie, oparł ręce za plecami, znowu odwrócił na wprost. 
- Jak mówiłem, po waszej wyprawie do Doliny Godryka, wrócił wściekły jak nigdy wcześniej - mówił, a ja poczułam, że tym razem dowiem się więcej. - Rozniósł połowę Malfoy Manor, w szale ranił każdego, kto się nawinął. Po wszystkim zniknął, zostawiając nas z tym całym bałaganem do posprzątania - zrobił przerwę,by nabrać powietrza. Wyczarowałam dwa kubki, które napełniłam wodą, podsunęłam mu jeden. - Wrócił po dwóch dniach i wprowadził jeszcze gorszy reżim niż wcześniej - skrzywił się, upił łyk. Widziałam, że nie chce rozwijać tej kwestii. 
Dalej dowiedziałam się, że każdy z mieszkańców musiał tłumaczyć się z każdego wyjścia z Dworku, zupełnie jakby Voldemort zaczął podejrzewać, że ktoś działa za jego plecami. Okazało się, że wyczucie miałam dlatego, że akurat w ten dzień opuścił Malfoy Manor, by wyruszyć w jakąś daleką wyprawę. 
- Nie boisz się, że ktoś zauważy, że cię nie ma? - zapytałam. Spojrzał na mnie, podwinął nogi do siadu “po turecku”.
- Ostatnio nikt nie zwraca na mnie uwagi - wzruszył ramionami, jakby to wszystko tłumaczyło. 
Tym razem się nie odwrócił, obserwując uważnie moją twarz. Zostałam złapana w jego sidła, pod siłą szarych oczu zupełnie zapomniałam o co chciałam zapytać.
Pochylił się, oparł łokcie na kolanach, a brodę na złączonych dłoniach. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów mimo, że patrzyłam na niego lekko z góry. 
- Musiałem to zrobić, wiesz? - miękki, cichy głos pieścił moje uszy, oddech omiótł skórę. Rumieniec znów pokrył moje policzki, w głowie i sercu zapanował chaos. 
- Co masz na myśli? - zapytałam, również szeptem. Miałam wrażenie, że mój umysł na moment przestał ze mną współpracować. 
Przekrzywił lekko głowę, jego spojrzenie wciąż mnie paraliżowało. 
- Musiałem wtedy wyjść - powiedział. Moje serce zamarło ze zdziwienia. Zaskoczył mnie. Zupełnie się nie spodziewałam, że wróci do tej kwestii. Byłam przekonana, że oleje temat, jakby go nigdy ogóle nie było. Znów odchylił się do tyłu, tym razem skierował wzrok ku górze. 
Postanowiłam cierpliwie czekać na ciąg dalszy. Gdy milczał przez  kolejną minutę, zaczęłam kwestionować to postanowienie. 
- To był błąd - jego głos wciąż był miękki, zupełnie nie pasujący do przekazywanych informacji. Ani trochę go nie rozumiałam. Nie wiedziałam co próbuje przekazać, albo po prostu nie chciałam tego zrozumieć… - Nie powinniśmy się całować.
Sens jego słów uderzył we mnie z pełną siłą, bez ostrzeżenia, raniąc dogłębnie moje uczucia. Poczułam pieczenie oczu, więc zaczęłam szybciej mrugać powiekami. Obróciłam głowę, żeby tego nie widział. W głębi serca wiedziałam, że ma rację, że do naszego pocałunku nigdy  nie powinno dojść, a jednak nie potrafiłam zahamować powolnego pękania mojego serca. 
Milczeliśmy dłuższą chwilę, podczas której starałam się uspokoić nerwy i nabrać pewności, że mój głos nie zacznie drżeć. 
- Skoro tak mówisz…
Prychnięcie, które usłyszałam jedynie wbiło kolejną szpilę w moje serce, a policzki zabarwiło rumieńcem złości. 
Wrócił do poprzedniej pozycji, znów oparł ręce na kolanach, a brodę na dłoniach. Znów się pochylił i znalazł parę centymetrów ode mnie.
- Nie rozumiesz, prawda? - Zapytał na poły prześmiewczo. Lód w jego oczach nieco popuścił, wypuszczając na świat iskrę zdziwienia. Pokręcił głową, a przydługie blond kosmyki ponownie się zmierzwiły, zanim opadły mu na czoło.
- Najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny Ravenclaw, a nie potrafi zrozumieć tak prostej rzeczy?
Zacisnęłam usta, tłumiąc przekleństwo. Nikt inny nie potrafił doprowadzić mnie do skrajnej euforii, przygnieść ciekawością i zdenerwować do granic. 
Szukałam w głowie najtrafniejszych słów, którymi mogłabym opisać, co w tym momencie do niego czułam, ale odezwał się ponownie. 
- Wyobrażasz sobie, co mogłoby się wydarzyć, gdyby dotarło do Voldemorta, że się spotykamy? - Jego mina nie wyrażała już rozbawienia, a skrajną powagę. Nie ważne jak bardzo próbowałam, nie potrafiłam podzielić tej powagi. W mojej głowie, jak na zdartej płycie, powtarzały się słowa spotykamy się, spotykamy się
Patrzył na mnie uważnie, więc zdzieliłam się mentalnie w twarz i ponownie przeanalizowałam jego słowa. Gdy zrozumiałam, co miał na myśli, poczułam się, jak ostatnia idiotka. Jak zakochany podlotek, który nie widzi nic, poza czubkiem własnego nosa. 
- Mógłby zrobić ci krzywdę…
Zamarł, ale po chwili pokiwał głową. 
- Nie do końca to miałem na myśli, ale kombinujesz w dobrym kierunku - powiedział. - To, że zrobiłby mi krzywdę, to jedno. Bardziej obawiam się tego, że mógłby wykorzystać to uczucie przeciwko nam.
Patrzyłam na niego w szoku, po raz kolejny tego dnia nie wiedziałam co odpowiedzieć. Słyszałam co mówił, a jednak nie docierało to do mnie w pełni. 
Nie docierała do mnie również waga jego słów. Jeszcze nie wtedy. Nie byłam świadoma niewypowiedzianej groźby, która się w nich czaiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz