Wylądowaliśmy na
wzgórzu, niecały kilometr od Nory. Puściłam dłoń Teodora w tym samym momencie,
w którym moje stopy dotknęły podłoża. Potarłam wgłębienie na dłoni, odciskiem
pasujące do rodowego sygnetu, który miał na palcu. Przysięgłabym, że nie
widziałam go nigdy wcześniej, ale musiałabym się wtedy przyznać, że go
obserwowałam i to dosyć często. Co, oczywiście, nie było prawdą… kogo ja
próbuję okłamać?
Zerknęłam na niego,
obserwując jak rozgląda się po okolicy. Dokładnie przyjrzałam się jego ciemnym
włosom, przystojnemu profilowi twarzy. Zaczęłam analizować i rozkładać na
czynniki pierwsze uczucia, które rodziły się w moim sercu, w jego obecności -
coś, na co nigdy nie zdecydowałam się w kontekście Malfoy’a. Dlaczego? Nie mam
pojęcia. Chyba bardziej przerażały mnie konsekwencji tego, czego mogłabym się
dowiedzieć.
W mojej głowie pojawiła
się myśl, czy aby na pewno nie popełniłam błędu, ciągnąc Notta ze sobą na
spotkanie z przyjaciółmi. Mimo wszystko, był jednym z popleczników Voldemorta.
Co prawda, nigdy nie powiedział o tym wprost, ani nie afiszował się ze swoją
lojalnością, jednak to “Czarny Pan” mówiło samo za siebie.
- Mam coś na spodniach?
- zapytał. Dotarło do mnie, że w zamyśleniu skierowałam wzrok na jego tyłek,
więc szybko wróciłam spojrzeniem do twarzy. Przekrzywił głowę z uśmiechem, a ja
poczułam rumieniec ogrzewający moje policzki.
Pokręciłam głową.
- Zastanawiam się, czy
mogę ci zaufać - wypaliłam, zanim zdążyłam się zastanowić. Uśmiech momentalnie
zniknął z jego twarzy. Zacisnął usta w wąską kreskę, a w oczach pojawił się
smutek. Założył ręce na piersi i pokiwał głową, odwracając się w bok.
- Rozumiem. Zasłużyłem
sobie.
Miał rację, niemniej ani
trochę nie umniejszało to wyrzutów sumienia, które czułam.
Nie spojrzał więcej w
moją stronę, dając mi czas na zastanowienie. Przez dłuższą chwilę nie
wiedziałam co robić. I tak był świadomy gdzie się wybierałam. Miałam też jego
różdżkę, więc teoretycznie był bezbronny. Nic nie mógł zrobić, prawda?
Niepokój zaczął mnie
kąsać od wewnątrz, jednak wiedziałam, że i tak nie mam wyboru. Nie mogłam
odesłać go z powrotem, a zabrać ze sobą też za bardzo nie chciałam. Mogłam go
zostawić na tym wzgórzu, związanego, ale był to najgorszy scenariusz z
możliwych. Mimo wszystko zależało mi na tym chłopaku, przynajmniej w jakiś
sposób.
Kiwnęłam głową i
ruszyłam przed siebie, a on momentalnie zrobił to samo. Uśmiechnęłam się pod
nosem, bo dotarło do mnie, że tak naprawdę tylko udawał, że nie patrzy.
Zbiegłam zboczem nie
oglądając się za siebie. Wiedziałam, że i tak pójdzie za mną. Euforia na myśl o
zbliżającym się spotkaniu wyparła chwilowo cały niepokój.
*~*~*
Gdy dotarliśmy na
miejsce, niebo zdążyło pokryć się szarością. Dzięki zabezpieczeniom narzuconym
na Norę, muzykę usłyszeliśmy dopiero przechodząc przez barierę, około
siedmiuset metrów od namiotu weselnego. Głośne dźwięki uderzyły w nas z
niespodziewaną mocą sprawiając, że skrzywiliśmy się jednocześnie.
Przystanęłam w miejscu,
chłonąc wzrokiem ogromny namiot, z którego co chwilę wchodzili i wychodzili
goście. Za nim, psując nieco piękny efekt, górował krzywy i brzydki budynek
Nory. Cóż, w tak ciężkich czasach trzeba było cieszyć się z tego, co się miało.
Teodor wyminął mnie o
dwa kroki, z zamiarem podejścia bliżej, więc złapałam go za nadgarstek.
Przystanął, spojrzał na moją dłoń, przez co odskoczyłam jak oparzona.
- Poczekaj -
powiedziałam. Byłam pewna, że moje policzki ponownie zdążyły pokryć się
czerwienią. Powtórzę kolejny raz - nienawidzę tego! - Myślę, że lepiej
będzie, jak zostaniesz z tyłu… - Zastanowiłam się, jak to zargumentować i
postanowiłam, że postawię na szczerość. - Nie przepadają za tobą.
Widziałam wahanie na
jego twarzy, ale ostatecznie kiwnął głową. Wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Dostanę chociaż
różdżkę?
Przygryzłam wargę. Nie
byłam do końca pewna czy chcę, ani czy powinnam oddać mu potencjalną broń. Mój
wyraz twarzy najwyraźniej wystarczył mu za odpowiedź, bo złagodniał i uniósł
ręce do góry.
- Ograniczone zaufanie,
jasne. - Patrzyłam mu w oczy, starając się doszukać złości, irytacji,
czegokolwiek, jednak znalazłam jedynie swoje odbicie i znudzenie. Uznałam to za
dziwne, ale nie miałam czasu się tym zajmować.
- Poczekaj na mnie pod
tamtym drzewem, okej? - Poinstruowałam, wskazując kierunek, w którym powinien
się udać. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się i odszedł, zostawiając mnie
samą.
Dopiero wtedy poczułam
jak mocno bije mi serce. Ze strachu? Euforii? Nie byłam pewna. Złapałam się za
klatkę piersiową i odetchnęłam dwa razy. To wydarzy się już za chwilę, za
moment zobaczę przyjaciół!
Ruszyłam z miejsca
normalnym tempem, który po chwili zmienił się w szaleńczy pęd. Ciężka torebka
obijała się o moje biodro, a schowane w niej różdżki wbijały w skórę. Nie
obchodziło mnie to zupełnie. Tęsknota napędzała moje kroki, oczekiwanie
przyspieszało bicie serca.
Zatrzymałam się dopiero
w niedalekiej odległości od wejścia, niepewna co powinnam zrobić. Nagłe
pojawienie się w środku nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Nie miałam
pojęcia, czy wciąż byłam mile widziana…
- Hermiona? - usłyszałam
zdziwiony, znajomy głos, który wyrwał mnie z dziwnego transu, w który wpadłam.
Z mocno bijącym sercem zaczęłam rozglądać się za rozwichrzoną czupryną
Harry’ego, ale natrafiłam jedynie na obcego rudzielca, który przyglądał mi się
z rozszerzonymi oczami.
Zmierzyłam go z góry na
dół, zmarszczyłam brwi. Zrozumienie przyszło nagle, niespodziewanie.
- Harry? - upewniłam
się, robiąc dwa kroki w przód. Rozejrzał się pospiesznie, podszedł do mnie
szybko, złapał za łokieć i zaciągnął w zaciemnione miejsce za namiotem.
Zdziwiona, pozwoliłam
się prowadzić, nie protestowałam, gdy zatrzymał nas w miejscu i obrócił przodem
do siebie. Złapał za moje ramiona, odsunął na odległość ręki, zaczął oglądać z
góry na dół. Ani się obejrzałam, a obejmował mnie, przelewając w uścisk
tęsknotę, której się nie spodziewałam. Moje serce się rozpłynęło, oddałam
gest.
- Nie mogę uwierzyć, że
tu jesteś - powiedział, ponownie się odsuwając. - Nic ci nie jest? Nie zrobili
ci krzywdy?
Zaśmiałam się lekko.
Kochany Harry, zawsze stawiał dobro innych na pierwszym miejscu.
Przytuliłam się do niego
ponownie.
- Też się cieszę, że cię
widzę - szepnęłam. Poczułam, że ściska mnie ręką, by po chwili lekko
odsunąć.
Zajrzał mi w oczy.
- Nie odpowiedziałaś.
Przywołałam w myślach
spotkania z Voldemortem, utratę świadomości, niechęć Śmierciożerców, strach
przed Bellatrix, działanie klątwy Cruciatus…
Pokręciłam głową,
zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- Naprawdę mogło być
gorzej, uwierz mi.
Przyglądał mi się
jeszcze przez chwilę, widziałam w jego oczach niedowierzanie, jednak postanowił
nie wyrażać swoich wątpliwości na głos. Przygryzł wargę.
- Co się dzieje, Harry?
- zapytałam. Widziałam, że coś go gryzie- coś, o czym nie chciał mówić.
W końcu westchnął w
geście poddania.
- Dorośli jawnie mówią o
braku zaufania. Boją się, że przeszłaś na stronę Voldemorta.
Skrzywiłam się. Poczułam
złość rozchodzącą się po moich żyłach, obejmującą panowanie nad moim ciałem.
Czyż nie udowodniłam, że jestem po ich stronie? Mało mnie znają?
Odsunęłam się na dwa
kroki, zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam w bok, by ukryć twarz przed
Harrym.
Złość w moment zmieniła
się w odrzucenie i poczucie nieprawiedliwości, wyciskając z moich oczu
zdradliwe łzy.
- W porządku… -
powiedziałam, choć wcale tak nie czułam. Momentalnie pokonał dystans, który
utworzyłam między nami i złapał za ramiona, ściskając lekko, bym spojrzała mu w
oczy, tak obce i jednocześnie znajome.
- Nie, to nie jest w
porządku - powiedział z mocą. - Jesteś Hermioną Granger, najbardziej lojalną
osobą, jaką w życiu poznałem. Ani ja, ani Ron, ani Ginny… żadne z nas nie
wierzy, że mogłabyś przejść na drugą stronę. - Wziął oddech, gdy ja słuchałam
osłupiała. Moje serce zdawało się pokonywać własne bariery, próbując wyskoczyć
z mojej piersi. Harry…
- Nie TY. - Pokręcił głową, otarłam łzy, które zaczęły rzeźbić ścieżkę w dół mojej twarzy. - Nigdy w to nie uwierzę.
- Nie TY. - Pokręcił głową, otarłam łzy, które zaczęły rzeźbić ścieżkę w dół mojej twarzy. - Nigdy w to nie uwierzę.
Byłam autentycznie
wzruszona. Co prawda nigdy nie zwątpiłam w wiarę Harry’ego, jednak słysząc
takie wyznanie… jego słowa uwolniły coś we mnie. Determinację, by pokonać
potwora, którym był Voldemort i udowodnić własną wartość osobom, które we mnie
zwątpiły.
Uniosłam głowę, łzy już
nie leciały.
- Dziękuję, Harry.
Widziałam w jego oczach
zmieszanie, jak zawsze, gdy sprawy stawały się zbyt emocjonalne. Zaśmiałam się
z tego, jak bardzo swojsko się poczułam, mimo powagi sytuacji.
- No to… - potarł się po
karku. - Pójdę po Rona i Ginny. Nie ruszaj się stąd.
Kiwnęłam głową, jednak
nie mógł tego zobaczyć, bo znikał za zakrętem, zostawiając mnie w
półmroku.
Czekając na przyjaciół
zastanawiałam się, co robi Teo. Czy posłuchał mojej prośby i wciąż był pod
drzewem, które mu wskazałam?
Wychyliłam się nieco
poza namiot, jednak z tej pozycji nie byłam w stanie zobaczyć miejsca, w którym
go zostawiłam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że niczego nie wymyślił.
Zaczęłam krążyć tam i z
powrotem. Nie zrobiłam nawet dwóch kursów, gdy usłyszałam szybkie kroki. Po
chwili zobaczyłam Ginny, jak pokonuje ostatnie, dzielące nas metry i rzuca mi
się na szyję z radosnym piskiem.
- Nie mogę uwierzyć, że
tu jesteś! - zawołała. Odsunęła się, ale wciąż nie puściła moich ramion. Za nią
zobaczyłam Harry’ego i Rona, który patrzył na mnie ze szczęściem i czułością.
Pomyślałam o Malfoy’u. Pomyślałam o Teo. Poczułam wyrzuty sumienia.
- Skąd się tu wzięłaś?
Jak? - Emocjonowała się Ginny, w końcu dając mi trochę przestrzeni.
Zaśmiałam się.
- Zaraz wam wszystko
opowiem.
*
Siedzieliśmy za
namiotem, na wyczarowanych krzesłach. Cała trójka słuchała moich słów z
zapartym tchem, kiwając głowami w odpowiednich momentach. Kwestie rozterek
miłosnych i wieczoru spędzonego na pocałunkach z Malfoy’em postanowiłam pominąć
- nie chciałam ranić Ronalda bardziej niż było to konieczne.
- A co u was? -
zapytałam, na koniec opowieści. - Podobno był u was Minister Magii?
Chłopcy spojrzeli po
sobie, Ginny pokręciła się niespokojnie w miejscu. Zmarszczyłam czoło, ale nie
doczekałam się wytłumaczenia takiego zachowania.
- To prawda - powiedział
w końcu Harry. Spodziewałam się pytania, skąd to wiem, jednak nie padło.
Najwyraźniej założył, że miałam swoje źródła. - Pojawił się, żeby przedstawić
ostatnią wolę Dumbledore’a.
Tego się nie
spodziewałam. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia i miałam ochotę skakać w miejscu
z niecierpliwości.
- I?
Znów spojrzeli po sobie,
zanim Harry się odezwał.
- Dla mnie zostawił
złoty znicz i miecz Godryka Gryffindora, ale go nie przekazał.
- Jak to? - zapytałam,
marszcząc czoło. Po chwili dotarła do mnie pierwsza część zdania. - Czekaj,
chwila. Złoty znicz? Znicze mają pamięć ciała prawda? - spojrzałam po
przyjaciołach w poszukiwaniu potwierdzenia. Odpowiedziały mi trzy kiwnięcia
głową.
- Dlatego bałem się
wziąć go do rąk - wytłumaczył Harry. - Ale ostatecznie nic się nie stało.
Wzruszył ramionami, a ja
ponownie zmarszczyłam czoło. Byłam pewna, że wgłębienia na stałe pozostaną na
mojej twarzy..
- A co z mieczem? -
dopytałam po chwili.
- Uznał, że jest
obiektem zabytkowym i Dumbledore nie miał prawa mi go dawać…
- To nonsens! -
podniosłam głos, wstałam z krzesła. - Przecież należy do ciebie, tak mówi
testament, prawda?
Znów kiwnięcie.
- Prawda, ale nie dało
rady go przekonać. - Klapłam z powrotem na miejsce. Nie wiem czemu, ale
odnosiłam wrażenie, że miecz będzie odgrywał bardzo ważną rolę w nadchodzących
wydarzeniach. - Mogę mówić dalej?
Kiwnęłam głową i
uniosłam przepraszająco dłoń.
- Ron dostał wygaszacz,
wynaleziony i zrobiony przez samego Dumbledore’a- kontynuował, a ja posłałam
rudzielcowi uśmiech. Albo mi się wydawało, albo się trochę zmieszał. Cholera. -
Zostawił też książkę i list… ale był już otwarty.
- Jak to: otwarty? -
zapytałam.
Znów wzruszył
ramionami.
- Normalnie - powiedział
z przekąsem. - Ministerstwo uznało, że ma prawo przejrzeć jego treść. Z tego co
zrozumiałem, najbardziej zainteresowały ich słowa “książka jest zamkiem, Sowa
jest kluczem”, cokolwiek to znaczy - potarł czoło. Zmęczenie było nad wyraz
widoczne na wciąż obcej twarzy, pożyczonej od nieznanego mugola, mieszkającego
w wiosce obok. - W każdym razie przetrzepali książkę wzdłuż i wszerz.
- Znaleźli coś? -
zapytałam. Książka jest zamkiem, Sowa jest kluczem. Co to za dziwne
sformułowanie?
- Nic, a nic.
- Może ja zerknę? - gdy
słowa opuściły moje usta zrozumiałam, że właśnie to powinnam zrobić. Spojrzałam
na twarze przyjaciół pewna, że na mojej maluje się pewność i nadzieja. Chciałam
i mogłam być przydatna!
- Jasne - powiedział
Harry. - Później przyniosę.
Przygryzłam wargę, ale
kiwnęłam głową. Nie chciałam go pospieszać, ani psuć chwili przypominaniem, że
nasz czas jest mocno ograniczony.
- Dziękuję za twój list
- zwróciłam się do Ginny, która obserwowała nas w ciszy. - Dał mi nadzieję i
determinację do działania.
Na wzmiankę o liście,
wszyscy ożywili się, jak na komendę.
Chłopcy zwrócili się w
stronę Ginny, a ruda oblała się rumieńcem.
- Napisałaś list?
Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Ron, ze słyszalnym wyrzutem w
głosie.
- Też chętnie napisali
byśmy parę słów - poparł go Harry.
Przeskakiwałam
spojrzeniem od jednego do drugiego. Choć moje serce miękło od ich determinacji,
by utrzymać ze mną kontakt, miałam wrażenie, że właśnie zrzuciłam bombę.
Moje obawy potwierdziły
się po tym, jak Ginny zbladła w odpowiedzi na kolejne pytanie Wybrańca.
- A tak właściwie, to
jak przekazałaś jej ten list? - zapytał z powagą, ale bez podejrzliwości, z
czego wywnioskowałam, że nic nie wiedział o spotkaniu z Blaisem.
Postanowiłam przycisnąć
Zabininiego przy najbliższej okazji.
Ginny pokręciła się w
miejscu, ewidentnie szukając dobrego wytłumaczenia. Już otwierałam usta, żeby
pospieszyć jej z pomocą, gdy uratowało nas nagłe zamieszanie przed wejściem do
namiotu. Jak na zawołanie zerwaliśmy się z miejsc.
- Nie mam różdżki! - Teo.
Przeklęłam w myślach jego niedomyślność i brak posłuszeństwa. Momentalnie
wyprzedziłam przyjaciół i wybiegłam przed namiot.
Kilku czarodziejów stało
w półokręgu i celowało różdżkami w Teodora, który stał z rękami w górze.
Niewiele myśląc, przedarłam się przez ścianę z ludzi i stanęłam przed nim,
rozkładając ręce i robiąc z siebie żywą tarczę.
- On jest ze mną!-
krzyknęłam. Adrenalina krążyła w moich żyłach, w uszach mi szumiało. Działałam
instynktownie. - Jesteśmy razem!
Kątem oka zauważyłam, że
przyjaciele stają w osłupieniu. Zerknęłam na ich twarze i zrozumiałam jak
musiało to zabrzmieć - jakbyśmy autentycznie BYLI razem. Miałam ochotę palnąć
się w czoło, ale nie było czasu na opłakiwanie własnej bezmyślności. Żałowałam
tylko, że nie powiedziałam im o obecności Teodora. Nie wiedzieć czemu
założyłam, że się nie dowiedzą… zaufałam mu. Miałam ochotę skopać mu tyłek, ale
postanowiłam zostawić to na później.
Otoczyła nas cisza.
Czarodzieje poruszyli się niespokojnie, wymieniając między sobą ciche słowa.
Zerknęłam na Teodora, przekazując mu spojrzeniem, że ma się nie odzywać.
- Hermiona? - usłyszałam
znajomy głos. Momentalnie odszukałam wzrokiem Artura Weasleya, ojca Ronalda i
Ginny. - Hermiona...Granger? Co ty tu robisz?
Skrzywiłam się, gdy nie
był pewien jakiego nazwiska użyć. Byłam, jestem i będę Granger!
- Dobry wieczór, panie
Weasley - powiedziałam uprzejmie. - Chciałam zobaczyć się z przyjaciółmi i
życzyć Harry’emu wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Zerknęłam na trójkę
bliskich mi osób, które stały o wiele bliżej niż poprzednio. Moje słowa były
sporym niedomówieniem. Przez ten cały ferwor zupełnie zapomniałam złożyć
życzenia swojemu najlepszemu przyjacielowi!
Posłałam mu
przepraszający uśmiech. Mimo złości, którą wywołała obecność Notta,
odpowiedział tym samym.
Kilka czarodziejów
opuściło różdżki, reszta wciąż stała w pogotowiu.
- Skąd wiedziałaś, że tu
jesteśmy? I jak udało ci się wydostać? - zapytał ojciec Rona. Każda z obecnych
osób emanowała podejrzliwością. Była tak gęsta, dusząca, miałam wrażenie, że
chwila i zabraknie mi tchu.
Miałam świadomość jak to
wygląda. Ostatnim, co o mnie słyszeli, było porwanie przez Voldemorta. Nie
dawałam znaku życia, więc albo do niego przystąpiłam, albo mnie więził, a tu
nagle pojawiam się na weselu, jakby nigdy nic, z jego potencjalnym
sprzymierzeńcem. Wyglądało to naprawdę bardzo źle.
Przełknęłam ślinę i
posłałam błagalne spojrzenie w stronę przyjaciół. Spojrzeli po sobie, a po
chwili zobaczyłam, że Ron toruje sobie drogę w moją stronę.
- Opuśćcie różdżki -
powiedział stanowczo. - Hermiona nie jest wrogiem. Odwiedzała swoich rodziców i
musiała zaatakować pilnującego ją śmierciożercę, żeby przybyć tutaj.
Wycelowane we mnie
różdżki nieco opadły, ściągając z mojej piersi część ciężaru. Czułam za sobą
ciepło Teodora. Wiedziałam, że trochę się stresuje, ale na szczęście, tym razem
postanowił mnie posłuchać i się nie odzywać
- A co z nim? - zapytał
mężczyzna, którego znałam tylko z widzenia. - Po co go przyprowadziłaś?
- To… przyjaciel -
powiedziałam. Obróciłam się, by na niego spojrzeć. Nasze oczy się spotkały,
więc byłam świadkiem wrażenia, jakie zrobiły na nim moje kolejne słowa. - Można
mu zaufać.
Był w szoku. Przyglądał
się mojej twarzy z uwagą, jakby próbował zapamiętać każdy jej centymetr. Miałam
wrażenie, że na moment dojrzałam w jego ciemnych oczach iskrę uczucia, jednak w
tej samej chwili usłyszałam chrząknięcie Rona.
Obróciłam się z powrotem
do otaczających nas czarodziejów. Po raz trzeci tego dnia czułam rumieniec
zabarwiający moje policzki.
- Poza tym, mam jego
różdżkę - mówiłam dalej, pewnie, choć wewnątrz spięte mięśnie drżały ze stresu.
- Jest bezbronny.
Na potwierdzenie słów,
wyciągnęłam z torebki obie różdżki- Teodora i Yaxleya.
Otoczyła nas cisza,
którą mąciła muzyka, wciąż słyszalna z namiotu. Czekałam z zapartym
tchem.
Miałam wrażenie, że
stoimy tak całą wieczność, zanim ostatni maruderzy opuścili różdżki i wszyscy
rozeszli się w swoją stronę, by na nowo oddać zabawie. Wypuściłam głośno
powietrze i poczułam słabość w nogach.
Teo położył mi dłoń na
ramieniu, ale zrzuciłam ją jednym ruchem. Nie miałam ochoty na niego patrzeć.
- Skoro wszystko jasne -
powiedziała Ginny, znajdując się nagle obok nas. Jej głos był dziwnie dziarski,
odniosłam wrażenie, że próbuje odwrócić uwagę od tematu listu. - To weź swojego
przyjaciela i chodźcie na parkiet.
Posłała mi znaczące
spojrzenie. Uśmiechnęłam się lekko, a chłopcy skrzywili. Pokręciłam
głową.
- To nie jest dobry
pomysł, Ginny…
- Nie opowiadaj głupot!
- wykrzyknęła. Złapała mnie za ręce i nieco się skrzywiła na widok brudnych
dżinsów i poszarpanej bluzki. Z pewnością nie wyglądałam wyjściowo. - Nie
wiadomo kiedy zobaczymy się następnym razem… Prawda?
Spojrzała na Harry’ego,
z prośbą o pomoc.
- Pewnie - miał spięty
głos i nie spuszczał wzroku ze stojącego za mną, wciąż milczącego Teodora.
Potrzebował kilku sekund, żeby spojrzeć na mnie. Momentalnie się uśmiechnął. -
Zostańcie jeszcze trochę.
Zerknęłam na Notta, miał
nietęgą minę. Ostatecznie zdecydowałam, że nie ma nic do gadania, w końcu w
pewnym sensie uratowałam jego skórę.
Kiwnęłam głową.
- W porządku.
Pisk Ginny rozniósł się
echem i zginął w głośniejszych dźwiękach muzyki.
*~*~*
Tańczyłam w ramionach
Teodora już trzecią piosenkę. Pech chciał, że była wolna, więc żeby nie
odstawać od innych par, obecnych na parkiecie, również byliśmy objęci,
zachowując jednak pewien dystans. Czułam ciepło jego ciała, miał w sobie coś
elektryzującego. W mojej głowie momentalnie pojawił się Malfoy, a moje serce
ścisnął dziwny żal i… tęsknota?
Nie, to głupie…
- Dziękuję - powiedział
Nott. Uniosłam głowę, by posłać mu zdziwione spojrzenie.
- Za co?
- Za to, że się za mną
wstawiłaś - wytłumaczył. Muzyka przyspieszyła, więc odwinął mnie do obrotu. -
Nie sądziłem, że tyle dla ciebie znaczę.
Prychnęłam, przeklinając
się za rumieniec, który chyba już nigdy nie miał opuścić moich policzków.
- Gdybyś słuchał co do
ciebie mówię, to nie musiałabym cię ratować - powiedziałam. Postanowiłam, że
nie dam się sprowokować i nie odpowiem na drugą część zdania.
Domyślił się co robię,
bo zaśmiał się cicho i okręcił mnie dwa razy wokół własnej osi.
- Niedługo musimy wracać
- powiedział. Odniosłam wrażenie, że zaczyna być zaniepokojony. Jego nastrój
zmienił się jak w kalejdoskopie. Westchnęłam.
- Wiem…
- Odbijany.
Spojrzeliśmy w bok, na
rudzielca, w którego wcielił się Harry. Unikał patrzenia w stronę Notta, za to
sięgnął po moją dłoń.
- Poczekaj na mnie przy
wejściu - powiedziałam, pozwalając się porwać.
Przygryzł wargę i
zobaczyłam, że odchodzi.
Harry niezdarnie
poprowadził mnie w takt kolejnej piosenki.
- Musisz znowu zniknąć.
- Nie było to pytanie, a stwierdzenie, pełne niewypowiedzianego smutku.
Wiedziałam co czuje, bo
czułam dokładnie to samo. Kiwnęłam głową, nie patrząc mu w oczy.
- Kiedy znów się
spotkamy?
- Nie mam pojęcia…
Tańczyliśmy chwilę, w
smutnej ciszy, żegnając się bez słów.
- Hermiono?
- Tak?
Nie zdążyłam jednak
usłyszeć co miał do powiedzenia. Nagle usłyszeliśmy krzyki, a w kręgu, który
utworzył się na środku pomieszczenia wylądował patronus.
- Ministerstwo
upadło… Minister Magii nie żyje…
Reszta słów utonęła w
ogólnym chaosie. Ludzie zaczęli krzyczeć, teleportować się w miejscach, w
których stali. Po sekundzie do namiotu zaczęły wlatywać czarne postacie.
- Śmierciożercy!
Ktoś krzyknął. Dopiero
po chwili dotarło do mnie, że byłam to ja.
Harry wciąż trzymał mnie
za rękę.
- Chodź z nami -
powiedział z mocą. Widziałam Rona, przeciskającego się do nas przez spanikowany
tłum. - Potrzebujemy cię. Wiem, że też wolisz być z nami niż tam wracać.
Przygryzłam wargę. Miał
rację, nie chciałam tam wracać. Odszukałam wzrokiem Teodora, który rozglądał
się w panice. Mój umysł zaczął odtwarzać ostrzeżenia Snape’a: Wiem, że coś
kombinujesz, Granger (...) Nie radzę ci. Jeśli zrobisz coś głupiego, Czarny Pan
wyciągnie należne konsekwencje.
Wiedziałam, co znaczą te
słowa. Wiedziałam, że ktoś poniesie karę. Czy byłam w stanie wziąć ten fakt na
swoje sumienie? Nie było czasu na zastanawianie się. Sekundy mijały
nieubłaganie. Malfoy’a nie było w Malfoy Manor, tak jak Blaise’a. Zostanie
ukarany Snape i Teo…
Gdy pomyślałam jego
imię, nasze oczy się spotkały. Mimo tak dużej odległości, rozpoznałam w jego
spojrzeniu ulgę, która następnie zmieniła się w niedowierzanie.
Miałam jego różdżkę,
mogłam mieć nadzieję, że zostanie to uznane za okoliczność łagodzącą - w końcu,
w pewnym sensie go napadłam.
Zrobił krok w moją
stronę, nad głową przeleciało mi zaklęcie.
- Hermiono! - zawołał
Harry, nagląco. Zerknęłam na niego i ostatni raz na Teo. Przeciskał się przez
tłum, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie chciałam, by coś mu się stało, jednak
jeszcze bardziej nie chciałam wracać do tego okropnego więzienia, jakim było
Malfoy Manor.
- Przepraszam… -
wyszeptałam bezgłośnie, nim pozwoliłam porwać się sile teleportacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz