18 września 2019

ROZDZIAŁ XXIV


Wylądowaliśmy na wzgórzu, niecały kilometr od Nory. Puściłam dłoń Teodora w tym samym momencie, w którym moje stopy dotknęły podłoża. Potarłam wgłębienie na dłoni, odciskiem pasujące do rodowego sygnetu, który miał na palcu. Przysięgłabym, że nie widziałam go nigdy wcześniej, ale musiałabym się wtedy przyznać, że go obserwowałam i to dosyć często. Co, oczywiście, nie było prawdą… kogo ja próbuję okłamać?
Zerknęłam na niego, obserwując jak rozgląda się po okolicy. Dokładnie przyjrzałam się jego ciemnym włosom, przystojnemu profilowi twarzy. Zaczęłam analizować i rozkładać na czynniki pierwsze uczucia, które rodziły się w moim sercu, w jego obecności - coś, na co nigdy nie zdecydowałam się w kontekście Malfoy’a. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Chyba bardziej przerażały mnie konsekwencji tego, czego mogłabym się dowiedzieć. 
W mojej głowie pojawiła się myśl, czy aby na pewno nie popełniłam błędu, ciągnąc Notta ze sobą na spotkanie z przyjaciółmi. Mimo wszystko, był jednym z popleczników Voldemorta. Co prawda, nigdy nie powiedział o tym wprost, ani nie afiszował się ze swoją lojalnością, jednak to “Czarny Pan” mówiło samo za siebie.
- Mam coś na spodniach? - zapytał. Dotarło do mnie, że w zamyśleniu skierowałam wzrok na jego tyłek, więc szybko wróciłam spojrzeniem do twarzy. Przekrzywił głowę z uśmiechem, a ja poczułam rumieniec ogrzewający moje policzki. 
Pokręciłam głową. 
- Zastanawiam się, czy mogę ci zaufać - wypaliłam, zanim zdążyłam się zastanowić. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Zacisnął usta w wąską kreskę, a w oczach pojawił się smutek. Założył ręce na piersi i pokiwał głową, odwracając się w bok. 
- Rozumiem. Zasłużyłem sobie. 
Miał rację, niemniej ani trochę nie umniejszało to wyrzutów sumienia, które czułam.
Nie spojrzał więcej w moją stronę, dając mi czas na zastanowienie. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co robić. I tak był świadomy gdzie się wybierałam. Miałam też jego różdżkę, więc teoretycznie był bezbronny. Nic nie mógł zrobić, prawda? 
Niepokój zaczął mnie kąsać od wewnątrz, jednak wiedziałam, że i tak nie mam wyboru. Nie mogłam odesłać go z powrotem, a zabrać ze sobą też za bardzo nie chciałam. Mogłam go zostawić na tym wzgórzu, związanego, ale był to najgorszy scenariusz z możliwych. Mimo wszystko zależało mi na tym chłopaku, przynajmniej w jakiś sposób. 
Kiwnęłam głową i ruszyłam przed siebie, a on momentalnie zrobił to samo. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo dotarło do mnie, że tak naprawdę tylko udawał, że nie patrzy. 
Zbiegłam zboczem nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że i tak pójdzie za mną. Euforia na myśl o zbliżającym się spotkaniu wyparła chwilowo cały niepokój. 

*~*~*

Gdy dotarliśmy na miejsce, niebo zdążyło pokryć się szarością. Dzięki zabezpieczeniom narzuconym na Norę, muzykę usłyszeliśmy dopiero przechodząc przez barierę, około siedmiuset metrów od namiotu weselnego. Głośne dźwięki uderzyły w nas z niespodziewaną mocą sprawiając, że skrzywiliśmy się jednocześnie. 
Przystanęłam w miejscu, chłonąc wzrokiem ogromny namiot, z którego co chwilę wchodzili i wychodzili goście. Za nim, psując nieco piękny efekt, górował krzywy i brzydki budynek Nory. Cóż, w tak ciężkich czasach trzeba było cieszyć się z tego, co się miało.
Teodor wyminął mnie o dwa kroki, z zamiarem podejścia bliżej, więc złapałam go za nadgarstek. Przystanął, spojrzał na moją dłoń, przez co odskoczyłam jak oparzona. 
- Poczekaj - powiedziałam. Byłam pewna, że moje policzki ponownie zdążyły pokryć się czerwienią. Powtórzę kolejny raz - nienawidzę tego! - Myślę, że lepiej będzie, jak zostaniesz z tyłu… - Zastanowiłam się, jak to zargumentować i postanowiłam, że postawię na szczerość. - Nie przepadają za tobą.
Widziałam wahanie na jego twarzy, ale ostatecznie kiwnął głową. Wyciągnął dłoń w moją stronę. 
- Dostanę chociaż różdżkę? 
Przygryzłam wargę. Nie byłam do końca pewna czy chcę, ani czy powinnam oddać mu potencjalną broń. Mój wyraz twarzy najwyraźniej wystarczył mu za odpowiedź, bo złagodniał i uniósł ręce do góry. 
- Ograniczone zaufanie, jasne. - Patrzyłam mu w oczy, starając się doszukać złości, irytacji, czegokolwiek, jednak znalazłam jedynie swoje odbicie i znudzenie. Uznałam to za dziwne, ale nie miałam czasu się tym zajmować. 
- Poczekaj na mnie pod tamtym drzewem, okej? - Poinstruowałam, wskazując kierunek, w którym powinien się udać. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się i odszedł, zostawiając mnie samą. 
Dopiero wtedy poczułam jak mocno bije mi serce. Ze strachu? Euforii? Nie byłam pewna. Złapałam się za klatkę piersiową i odetchnęłam dwa razy. To wydarzy się już za chwilę, za moment zobaczę przyjaciół!
Ruszyłam z miejsca normalnym tempem, który po chwili zmienił się w szaleńczy pęd. Ciężka torebka obijała się o moje biodro, a schowane w niej różdżki wbijały w skórę. Nie obchodziło mnie to zupełnie. Tęsknota napędzała moje kroki, oczekiwanie przyspieszało bicie serca. 
Zatrzymałam się dopiero w niedalekiej odległości od wejścia, niepewna co powinnam zrobić. Nagłe pojawienie się w środku nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Nie miałam pojęcia, czy wciąż byłam mile widziana…
- Hermiona? - usłyszałam zdziwiony, znajomy głos, który wyrwał mnie z dziwnego transu, w który wpadłam. Z mocno bijącym sercem zaczęłam rozglądać się za rozwichrzoną czupryną Harry’ego, ale natrafiłam jedynie na obcego rudzielca, który przyglądał mi się z rozszerzonymi oczami. 
Zmierzyłam go z góry na dół, zmarszczyłam brwi. Zrozumienie przyszło nagle, niespodziewanie. 
- Harry? - upewniłam się, robiąc dwa kroki w przód. Rozejrzał się pospiesznie, podszedł do mnie szybko, złapał za łokieć i zaciągnął w zaciemnione miejsce za namiotem. 
Zdziwiona, pozwoliłam się prowadzić, nie protestowałam, gdy zatrzymał nas w miejscu i obrócił przodem do siebie. Złapał za moje ramiona, odsunął na odległość ręki, zaczął oglądać z góry na dół. Ani się obejrzałam, a obejmował mnie, przelewając w uścisk tęsknotę, której się nie spodziewałam. Moje serce się rozpłynęło, oddałam gest. 
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - powiedział, ponownie się odsuwając. - Nic ci nie jest? Nie zrobili ci krzywdy? 
Zaśmiałam się lekko. Kochany Harry, zawsze stawiał dobro innych na pierwszym miejscu. 
Przytuliłam się do niego ponownie.
- Też się cieszę, że cię widzę - szepnęłam. Poczułam, że ściska mnie ręką, by po chwili lekko odsunąć. 
Zajrzał mi w oczy. 
- Nie odpowiedziałaś.
Przywołałam w myślach spotkania z Voldemortem, utratę świadomości, niechęć Śmierciożerców, strach przed Bellatrix, działanie klątwy Cruciatus… 
Pokręciłam głową, zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. 
- Naprawdę mogło być gorzej, uwierz mi.
Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, widziałam w jego oczach niedowierzanie, jednak postanowił nie wyrażać swoich wątpliwości na głos. Przygryzł wargę. 
- Co się dzieje, Harry? - zapytałam. Widziałam, że coś go gryzie- coś, o czym nie chciał mówić. 
W końcu westchnął w geście poddania. 
- Dorośli jawnie mówią o braku zaufania. Boją się, że przeszłaś na stronę Voldemorta. 
Skrzywiłam się. Poczułam złość rozchodzącą się po moich żyłach, obejmującą panowanie nad moim ciałem. Czyż nie udowodniłam, że jestem po ich stronie? Mało mnie znają?
Odsunęłam się na dwa kroki, zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam w bok, by ukryć twarz przed Harrym.
Złość w moment zmieniła się w odrzucenie i poczucie nieprawiedliwości, wyciskając z moich oczu zdradliwe łzy. 
- W porządku… - powiedziałam, choć wcale tak nie czułam. Momentalnie pokonał dystans, który utworzyłam między nami i złapał za ramiona, ściskając lekko, bym spojrzała mu w oczy, tak obce i jednocześnie znajome. 
- Nie, to nie jest w porządku - powiedział z mocą. - Jesteś Hermioną Granger, najbardziej lojalną osobą, jaką w życiu poznałem. Ani ja, ani Ron, ani Ginny… żadne z nas nie wierzy, że mogłabyś przejść na drugą stronę. - Wziął oddech, gdy ja słuchałam osłupiała. Moje serce zdawało się pokonywać własne bariery, próbując wyskoczyć z mojej piersi. Harry…
- Nie TY. - Pokręcił głową, otarłam łzy, które zaczęły rzeźbić ścieżkę w dół mojej twarzy. - Nigdy w to nie uwierzę. 
Byłam autentycznie wzruszona. Co prawda nigdy nie zwątpiłam w wiarę Harry’ego, jednak słysząc takie wyznanie… jego słowa uwolniły coś we mnie. Determinację, by pokonać potwora, którym był Voldemort i udowodnić własną wartość osobom, które we mnie zwątpiły. 
Uniosłam głowę, łzy już nie leciały. 
- Dziękuję, Harry. 
Widziałam w jego oczach zmieszanie, jak zawsze, gdy sprawy stawały się zbyt emocjonalne. Zaśmiałam się z tego, jak bardzo swojsko się poczułam, mimo powagi sytuacji.
- No to… - potarł się po karku. - Pójdę po Rona i Ginny. Nie ruszaj się stąd.
Kiwnęłam głową, jednak nie mógł tego zobaczyć, bo znikał za zakrętem, zostawiając mnie  w półmroku. 
Czekając na przyjaciół zastanawiałam się, co robi Teo. Czy posłuchał mojej prośby i wciąż był pod drzewem, które mu wskazałam?
Wychyliłam się nieco poza namiot, jednak z tej pozycji nie byłam w stanie zobaczyć miejsca, w którym go zostawiłam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że niczego nie wymyślił. 
Zaczęłam krążyć tam i z powrotem. Nie zrobiłam nawet dwóch kursów, gdy usłyszałam szybkie kroki. Po chwili zobaczyłam Ginny, jak pokonuje ostatnie, dzielące nas metry i rzuca mi się na szyję z radosnym piskiem.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś! - zawołała. Odsunęła się, ale wciąż nie puściła moich ramion. Za nią zobaczyłam Harry’ego i Rona, który patrzył na mnie ze szczęściem i czułością. Pomyślałam o Malfoy’u. Pomyślałam o Teo. Poczułam wyrzuty sumienia. 
- Skąd się tu wzięłaś? Jak? - Emocjonowała się Ginny, w końcu dając mi trochę przestrzeni. 
Zaśmiałam się. 
- Zaraz wam wszystko opowiem.

*

Siedzieliśmy za namiotem, na wyczarowanych krzesłach. Cała trójka słuchała moich słów z zapartym tchem, kiwając głowami w odpowiednich momentach. Kwestie rozterek miłosnych i wieczoru spędzonego na pocałunkach z Malfoy’em postanowiłam pominąć - nie chciałam ranić Ronalda bardziej niż było to konieczne.  
- A co u was? - zapytałam, na koniec opowieści. - Podobno był u was Minister Magii?
Chłopcy spojrzeli po sobie, Ginny pokręciła się niespokojnie w miejscu. Zmarszczyłam czoło, ale nie doczekałam się wytłumaczenia takiego zachowania. 
- To prawda - powiedział w końcu Harry. Spodziewałam się pytania, skąd to wiem, jednak nie padło. Najwyraźniej założył, że miałam swoje źródła. - Pojawił się, żeby przedstawić ostatnią wolę Dumbledore’a. 
Tego się nie spodziewałam. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia i miałam ochotę skakać w miejscu z niecierpliwości. 
- I? 
Znów spojrzeli po sobie, zanim Harry się odezwał. 
- Dla mnie zostawił złoty znicz i miecz Godryka Gryffindora, ale go nie przekazał. 
- Jak to? - zapytałam, marszcząc czoło. Po chwili dotarła do mnie pierwsza część zdania. - Czekaj, chwila. Złoty znicz? Znicze mają pamięć ciała prawda? - spojrzałam po przyjaciołach w poszukiwaniu potwierdzenia. Odpowiedziały mi trzy kiwnięcia głową. 
- Dlatego bałem się wziąć go do rąk - wytłumaczył Harry. - Ale ostatecznie nic się nie stało. 
Wzruszył ramionami, a ja ponownie zmarszczyłam czoło. Byłam pewna, że wgłębienia na stałe pozostaną na mojej twarzy.. 
- A co z mieczem? - dopytałam po chwili. 
- Uznał, że jest obiektem zabytkowym i Dumbledore nie miał prawa mi go dawać…
- To nonsens! - podniosłam głos, wstałam z krzesła. - Przecież należy do ciebie, tak mówi testament, prawda? 
Znów kiwnięcie. 
- Prawda, ale nie dało rady go przekonać. - Klapłam z powrotem na miejsce. Nie wiem czemu, ale odnosiłam wrażenie, że miecz będzie odgrywał bardzo ważną rolę w nadchodzących wydarzeniach. - Mogę mówić dalej?
Kiwnęłam głową i uniosłam przepraszająco dłoń. 
- Ron dostał wygaszacz, wynaleziony i zrobiony przez samego Dumbledore’a- kontynuował, a ja posłałam rudzielcowi uśmiech. Albo mi się wydawało, albo się trochę zmieszał. Cholera. - Zostawił też książkę i list… ale był już otwarty.
- Jak to: otwarty? - zapytałam. 
Znów wzruszył ramionami. 
- Normalnie - powiedział z przekąsem. - Ministerstwo uznało, że ma prawo przejrzeć jego treść. Z tego co zrozumiałem, najbardziej zainteresowały ich słowa “książka jest zamkiem, Sowa jest kluczem”, cokolwiek to znaczy - potarł czoło. Zmęczenie było nad wyraz widoczne na wciąż obcej twarzy, pożyczonej od nieznanego mugola, mieszkającego w wiosce obok. - W każdym razie przetrzepali książkę wzdłuż i wszerz.
- Znaleźli coś? - zapytałam. Książka jest zamkiem, Sowa jest kluczem. Co to za dziwne sformułowanie?
- Nic, a nic.
- Może ja zerknę? - gdy słowa opuściły moje usta zrozumiałam, że właśnie to powinnam zrobić. Spojrzałam na twarze przyjaciół pewna, że na mojej maluje się pewność i nadzieja. Chciałam i mogłam być przydatna!
- Jasne - powiedział Harry. - Później przyniosę.
Przygryzłam wargę, ale kiwnęłam głową. Nie chciałam go pospieszać, ani psuć chwili przypominaniem, że nasz czas jest mocno ograniczony.
- Dziękuję za twój list - zwróciłam się do Ginny, która obserwowała nas w ciszy. - Dał mi nadzieję i determinację do działania. 
Na wzmiankę o liście, wszyscy ożywili się, jak na komendę. 
Chłopcy zwrócili się w stronę Ginny, a ruda oblała się rumieńcem. 
- Napisałaś list? Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Ron, ze słyszalnym wyrzutem w głosie. 
- Też chętnie napisali byśmy parę słów - poparł go Harry. 
Przeskakiwałam spojrzeniem od jednego do drugiego. Choć moje serce miękło od ich determinacji, by utrzymać ze mną kontakt, miałam wrażenie, że właśnie zrzuciłam bombę. 
Moje obawy potwierdziły się po tym, jak Ginny zbladła w odpowiedzi na kolejne pytanie Wybrańca.
- A tak właściwie, to jak przekazałaś jej ten list? - zapytał z powagą, ale bez podejrzliwości, z czego wywnioskowałam, że nic nie wiedział o spotkaniu z Blaisem. 
Postanowiłam przycisnąć Zabininiego przy najbliższej okazji. 
Ginny pokręciła się w miejscu, ewidentnie szukając dobrego wytłumaczenia. Już otwierałam usta, żeby pospieszyć jej z pomocą, gdy uratowało nas nagłe zamieszanie przed wejściem do namiotu. Jak na zawołanie zerwaliśmy się z miejsc. 
- Nie mam różdżki! - Teo. Przeklęłam w myślach jego niedomyślność i brak posłuszeństwa. Momentalnie wyprzedziłam przyjaciół i wybiegłam przed namiot. 
Kilku czarodziejów stało w półokręgu i celowało różdżkami w Teodora, który stał z rękami w górze. Niewiele myśląc, przedarłam się przez ścianę z ludzi i stanęłam przed nim, rozkładając ręce i robiąc z siebie żywą tarczę. 
- On jest ze mną!- krzyknęłam. Adrenalina krążyła w moich żyłach, w uszach mi szumiało. Działałam instynktownie. - Jesteśmy razem!
Kątem oka zauważyłam, że przyjaciele stają w osłupieniu. Zerknęłam na ich twarze i zrozumiałam jak musiało to zabrzmieć - jakbyśmy autentycznie BYLI razem. Miałam ochotę palnąć się w czoło, ale nie było czasu na opłakiwanie własnej bezmyślności. Żałowałam tylko, że nie powiedziałam im o obecności Teodora. Nie wiedzieć czemu założyłam, że się nie dowiedzą… zaufałam mu. Miałam ochotę skopać mu tyłek, ale postanowiłam zostawić to na później. 
Otoczyła nas cisza. Czarodzieje poruszyli się niespokojnie, wymieniając między sobą ciche słowa. Zerknęłam na Teodora, przekazując mu spojrzeniem, że ma się nie odzywać. 
- Hermiona? - usłyszałam znajomy głos. Momentalnie odszukałam wzrokiem Artura Weasleya, ojca Ronalda i Ginny. - Hermiona...Granger? Co ty tu robisz?
Skrzywiłam się, gdy nie był pewien jakiego nazwiska użyć. Byłam, jestem i będę Granger! 
- Dobry wieczór, panie Weasley - powiedziałam uprzejmie. - Chciałam zobaczyć się z przyjaciółmi i życzyć Harry’emu wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Zerknęłam na trójkę bliskich mi osób, które stały o wiele bliżej niż poprzednio. Moje słowa były sporym niedomówieniem. Przez ten cały ferwor zupełnie zapomniałam złożyć życzenia swojemu najlepszemu przyjacielowi!
Posłałam mu przepraszający uśmiech. Mimo złości, którą wywołała obecność Notta, odpowiedział tym samym. 
Kilka czarodziejów opuściło różdżki, reszta wciąż stała w pogotowiu. 
- Skąd wiedziałaś, że tu jesteśmy? I jak udało ci się wydostać? - zapytał ojciec Rona. Każda z obecnych osób emanowała podejrzliwością. Była tak gęsta, dusząca, miałam wrażenie, że chwila i zabraknie mi tchu. 
Miałam świadomość jak to wygląda. Ostatnim, co o mnie słyszeli, było porwanie przez Voldemorta. Nie dawałam znaku życia, więc albo do niego przystąpiłam, albo mnie więził, a tu nagle pojawiam się na weselu, jakby nigdy nic, z jego potencjalnym sprzymierzeńcem. Wyglądało to naprawdę bardzo źle. 
Przełknęłam ślinę i posłałam błagalne spojrzenie w stronę przyjaciół. Spojrzeli po sobie, a po chwili zobaczyłam, że Ron toruje sobie drogę w moją stronę. 
- Opuśćcie różdżki - powiedział stanowczo. - Hermiona nie jest wrogiem. Odwiedzała swoich rodziców i musiała zaatakować pilnującego ją śmierciożercę, żeby przybyć tutaj. 
Wycelowane we mnie różdżki nieco opadły, ściągając z mojej piersi część ciężaru. Czułam za sobą ciepło Teodora. Wiedziałam, że trochę się stresuje, ale na szczęście, tym razem postanowił mnie posłuchać i się nie odzywać 
- A co z nim? - zapytał mężczyzna, którego znałam tylko z widzenia. - Po co go przyprowadziłaś? 
- To… przyjaciel - powiedziałam. Obróciłam się, by na niego spojrzeć. Nasze oczy się spotkały, więc byłam świadkiem wrażenia, jakie zrobiły na nim moje kolejne słowa. - Można mu zaufać. 
Był w szoku. Przyglądał się mojej twarzy z uwagą, jakby próbował zapamiętać każdy jej centymetr. Miałam wrażenie, że na moment dojrzałam w jego ciemnych oczach iskrę uczucia, jednak w tej samej chwili usłyszałam chrząknięcie Rona. 
Obróciłam się z powrotem do otaczających nas czarodziejów. Po raz trzeci tego dnia czułam rumieniec zabarwiający moje policzki. 
- Poza tym, mam jego różdżkę - mówiłam dalej, pewnie, choć wewnątrz spięte mięśnie drżały ze stresu. - Jest bezbronny. 
Na potwierdzenie słów, wyciągnęłam z torebki obie różdżki- Teodora i Yaxleya. 
Otoczyła nas cisza, którą mąciła muzyka, wciąż słyszalna z namiotu. Czekałam z zapartym tchem. 
Miałam wrażenie, że stoimy tak całą wieczność, zanim ostatni maruderzy opuścili różdżki i wszyscy rozeszli się w swoją stronę, by na nowo oddać zabawie. Wypuściłam głośno powietrze i poczułam słabość w nogach. 
Teo położył mi dłoń na ramieniu, ale zrzuciłam ją jednym ruchem. Nie miałam ochoty na niego patrzeć.
- Skoro wszystko jasne - powiedziała Ginny, znajdując się nagle obok nas. Jej głos był dziwnie dziarski, odniosłam wrażenie, że próbuje odwrócić uwagę od tematu listu. - To weź swojego przyjaciela i chodźcie na parkiet. 
Posłała mi znaczące spojrzenie. Uśmiechnęłam się lekko, a chłopcy skrzywili. Pokręciłam głową. 
- To nie jest dobry pomysł, Ginny…
- Nie opowiadaj głupot! - wykrzyknęła. Złapała mnie za ręce i nieco się skrzywiła na widok brudnych dżinsów i poszarpanej bluzki. Z pewnością nie wyglądałam wyjściowo. - Nie wiadomo kiedy zobaczymy się następnym razem… Prawda? 
Spojrzała na Harry’ego, z prośbą o pomoc. 
- Pewnie - miał spięty głos i nie spuszczał wzroku ze stojącego za mną, wciąż milczącego Teodora. Potrzebował kilku sekund, żeby spojrzeć na mnie. Momentalnie się uśmiechnął. - Zostańcie jeszcze trochę. 
Zerknęłam na Notta, miał nietęgą minę. Ostatecznie zdecydowałam, że nie ma nic do gadania, w końcu w pewnym sensie uratowałam jego skórę. 
Kiwnęłam głową.
- W porządku.
Pisk Ginny rozniósł się echem i zginął w głośniejszych dźwiękach muzyki.

*~*~*

Tańczyłam w ramionach Teodora już trzecią piosenkę. Pech chciał, że była wolna, więc żeby nie odstawać od innych par, obecnych na parkiecie, również byliśmy objęci, zachowując jednak pewien dystans. Czułam ciepło jego ciała, miał w sobie coś elektryzującego. W mojej głowie momentalnie pojawił się Malfoy, a moje serce ścisnął dziwny żal i… tęsknota? 
Nie, to głupie…
- Dziękuję - powiedział Nott. Uniosłam głowę, by posłać mu zdziwione spojrzenie. 
- Za co? 
- Za to, że się za mną wstawiłaś - wytłumaczył. Muzyka przyspieszyła, więc odwinął mnie do obrotu. - Nie sądziłem, że tyle dla ciebie znaczę.
Prychnęłam, przeklinając się za rumieniec, który chyba już nigdy nie miał opuścić moich policzków.
- Gdybyś słuchał co do ciebie mówię, to nie musiałabym cię ratować - powiedziałam. Postanowiłam, że nie dam się sprowokować i nie odpowiem na drugą część zdania. 
Domyślił się co robię, bo zaśmiał się cicho i okręcił mnie dwa razy wokół własnej osi. 
- Niedługo musimy wracać - powiedział. Odniosłam wrażenie, że zaczyna być zaniepokojony. Jego nastrój zmienił się jak w kalejdoskopie. Westchnęłam. 
- Wiem…
- Odbijany.
Spojrzeliśmy w bok, na rudzielca, w którego wcielił się Harry. Unikał patrzenia w stronę Notta, za to sięgnął po moją dłoń. 
- Poczekaj na mnie przy wejściu - powiedziałam, pozwalając się porwać. 
Przygryzł wargę i zobaczyłam, że odchodzi. 
Harry niezdarnie poprowadził mnie w takt kolejnej piosenki.
- Musisz znowu zniknąć. - Nie było to pytanie, a stwierdzenie, pełne niewypowiedzianego smutku. 
Wiedziałam co czuje, bo czułam dokładnie to samo. Kiwnęłam głową, nie patrząc mu w oczy. 
- Kiedy znów się spotkamy? 
- Nie mam pojęcia…
Tańczyliśmy chwilę, w smutnej ciszy, żegnając się bez słów. 
- Hermiono?
- Tak?
Nie zdążyłam jednak usłyszeć co miał do powiedzenia. Nagle usłyszeliśmy krzyki, a w kręgu, który utworzył się na środku pomieszczenia wylądował patronus.
- Ministerstwo upadło… Minister Magii nie żyje…
Reszta słów utonęła w ogólnym chaosie. Ludzie zaczęli krzyczeć, teleportować się w miejscach, w których stali. Po sekundzie do namiotu zaczęły wlatywać czarne postacie. 
- Śmierciożercy!
Ktoś krzyknął. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że byłam to ja. 
Harry wciąż trzymał mnie za rękę. 
- Chodź z nami - powiedział z mocą. Widziałam Rona, przeciskającego się do nas przez spanikowany tłum. - Potrzebujemy cię. Wiem, że też wolisz być z nami niż tam wracać. 
Przygryzłam wargę. Miał rację, nie chciałam tam wracać. Odszukałam wzrokiem Teodora, który rozglądał się w panice. Mój umysł zaczął odtwarzać ostrzeżenia Snape’a: Wiem, że coś kombinujesz, Granger (...) Nie radzę ci. Jeśli zrobisz coś głupiego, Czarny Pan wyciągnie należne konsekwencje.
Wiedziałam, co znaczą te słowa. Wiedziałam, że ktoś poniesie karę. Czy byłam w stanie wziąć ten fakt na swoje sumienie? Nie było czasu na zastanawianie się. Sekundy mijały nieubłaganie. Malfoy’a nie było w Malfoy Manor, tak jak Blaise’a. Zostanie ukarany Snape i Teo…
Gdy pomyślałam jego imię, nasze oczy się spotkały. Mimo tak dużej odległości, rozpoznałam w jego spojrzeniu ulgę, która następnie zmieniła się w niedowierzanie.
Miałam jego różdżkę, mogłam mieć nadzieję, że zostanie to uznane za okoliczność łagodzącą - w końcu, w pewnym sensie go napadłam. 
Zrobił krok w moją stronę, nad głową przeleciało mi zaklęcie.
- Hermiono! - zawołał Harry, nagląco. Zerknęłam na niego i ostatni raz na Teo. Przeciskał się przez tłum, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie chciałam, by coś mu się stało, jednak jeszcze bardziej nie chciałam wracać do tego okropnego więzienia, jakim było Malfoy Manor.
- Przepraszam… - wyszeptałam bezgłośnie, nim pozwoliłam porwać się sile teleportacji. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz