19 marca 2019

ROZDZIAŁ II



Stanęłam przed drzwiami dyrektora pełna sprzecznych emocji. Wiedziałam, że nic złego nie zrobiłam, a mimo to nie potrafiłam odepchnąć od siebie uczucia niepokoju. Podskórnie czułam, że coś miało się wydarzyć. Coś, co niekoniecznie mi się spodoba.
Odetchnęłam dwa razy, przygładziłam szatę i zapukałam trzy razy w grube, dębowe drzwi.
- Proszę wejść!
Naparłam całym ciężarem ciała, aby móc otworzyć wejście. Dumbledore siedział za biurkiem i przeglądał jakieś papiery, więc niespiesznie ruszyłam w jego kierunku.
Byłam w tym gabinecie zaledwie dwa razy, jednak z tego co zauważyłam nic się w nim nie zmieniło -te same portrety byłych dyrektorów, myślodsiewnia, Fawkes. Nawet dywan był ten sam, co podczas mojej ostatniej wizyty tutaj.

Dyrektor uniósł głowę i obdarzył mnie uśmiechem. Czy to oznacza, że nie mam kłopotów?
Wyciągnął jedną rękę przed siebie i wskazał krzesło na przeciwko biurka.
- Usiądź proszę.
Zauważyłam, że jego druga dłoń była czarna i pomarszczona. Pamiętam, jak Harry opowiadał, że coś dziwnego dzieje się z Dumbledorem. Starając się za bardzo nie przypatrywać, usiadłam we wskazanym miejscu.
- Czy coś się stało, panie dyrektorze? - cholerna niepewność. A myślałam, że uda mi się ją zamaskować.
Zamiast opanowania, poczułam jeszcze większy niepokój, kiedy nienaturalnie błękitne tęczówki przewiercały mnie na wylot.

- Hermiono - oho, poważny ton… to nigdy nie wróży niczego dobrego. - Chciałbym, abyś godzinę po meczu quidditcha przebrała się w swoje mugolskie ubrania i przyszła z powrotem do mojego gabinetu.
Poczułam, że moja szczęka zjeżdża w dół. Tego się nie spodziewałam.
- A po co? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Dyrektor obdarzył mnie dobrotliwym uśmiechem.
- Twoja mama chce się z tobą spotkać, a więc dostaniesz się do niej za pomocą mojego kominka.
Moja mama? Ale po co? Nigdy wcześniej nie chciała się ze mną spotykać w trakcie roku szkolnego. No, nie licząc ferii świątecznych i zimowych, ale to co innego. Wtedy wszyscy mogli opuścić szkołę, aby spotkać się ze swoimi rodzinami.
- Czy coś się stało? - zapytałam po chwili. - Czy coś z moim tatą?
Widziałam, że zawahał się na moment.
- I tak, i nie.
- To znaczy? - zaczynałam się denerwować. Po co te zagadki?
- O wszystkim poinformuje cię mama. Prosiła mnie, abym pozwolił jej zrobić to osobiście.

Aha. Czyli muszę czekać do zakończenia rozgrywki w Quidditcha? Przecież ja tam nie usiedzę.
- Niczego więcej się od pana nie dowiem, prawda? - zapytałam, choć dobrze znałam odpowiedź.
Pokręcił głową,rozbawiony moją bezpośredniością.
- Niestety. A teraz proszę udaj się na mecz, a godzinę po jego zakończeniu zjaw się tutaj z powrotem, dobrze?
- Dobrze, panie dyrektorze.
Udałam się do wyjścia z jeszcze większym mętlikiem niż przed przyjściem. Co się dzieje dzisiaj od rana?

*~*~*

Kiedy dotarłam na stadion, gra trwała już w najlepsze. Nie miałam ochoty tu przychodzić, jednak wiedziałam ile ten mecz znaczy dla Harry’ego i Rona. Nie mogłam ich zawieść.
W tłumie widzów udało mi się dojrzeć tylko jedną znajomą twarz- Lunę- i to tylko dlatego, że znów ubrała na głowę ten dziwny kapelusz w kształcie lwiej głowy.
Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się w duchu. Przynajmniej ten jeden aspekt nie uległ zmianie.
- Cześć Luna - powiedziałam, kiedy udało mi się do niej dopchać.
- Cześć Hermiono! - lew zaryczał jednocześnie z jej słowami, a więc odczytałam powitanie tylko z ruchu warg.
Uśmiechnęłam się do niej i zawiązałam na szyi szalik w barwach Gryffindoru.
- Wydarzyło się coś ważnego?
- I to ile!
Spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami i przekrzywiła lekko głowę. Przez chwilę wystraszyłam się, że lew spadnie na siedzących za nami uczniów. Sądząc po ich minach, chyba też mieli takie obawy.
- Ron obronił każdą bramkę - relacjonowała - widać, że chyba sporo trenował…
Mhmmm, jasne… skrzywiłam się pod nosem. Gdyby tylko wiedziała skąd taka przemiana w Ronie, nie byłaby taka zachwycona.
-... Harry i Harper co chwilę się wymieniają w pogoni za zniczem, ale na szczęście Harry zazwyczaj ma przewagę.
- Co? - zmarszczyłam brwi.
- Noo, mówię ci. Harry naprawdę świetnie sobie radzi. Ten jego zwód wróbelskiego…
Pokręciłam głową.
- Wrońskiego - musiałam ją poprawić, to było silniejsze ode mnie. - Zwód Wrońskiego, i nie o to mi chodzi- złapałam ją za rękę, żeby skupiła na mnie uwagę. - Malfoy znowu nie gra?
Wzruszyła ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Ale nie była.
- No nie, jak widać.

No nie. Jak widać.
Kiwnęłam głową i udałam, że skupiam się na meczu.
To nie jest pierwszy raz, kiedy Malfoy wymigał się od meczu. Na początku sezonu nie grał już ani z Hufflepuffem, ani z Ravenclawem, ale nie sądziłam, że odpuści też potyczkę z nami, gryfonami… przecież zawsze tak rywalizował z Harrym.
W ostatniej chwili uchyliłam głowę przed przelatującym przez trybuny tłuczkiem i dopiero wtedy zauważyłam, że na boisku powstało małe zamieszanie.
Na samym środku Ginny wymachiwała rękoma i krzyczała coś do rozbawionego Zabiniego, a zza jego pleców nadlatywał ewidentnie wkurzony Ron… właśnie w tym momencie Pucey strzelił gryfonom pierwszego gola.
Po trybunach rozszedł się jęk zawodu, a Ron dopiero po chwili zorientował się, że to z jego powodu. Nawet z tak dużej odległości widziałam, jak bardzo czerwona zrobiła się jego twarz.
- Co się stało? - zapytałam szeptem Luny.
- Właśnie straciliśmy gola…
Przewróciłam oczami.
- To wiem. Dlaczego Ginny krzyczy na Zabiniego?
- Przecież przed chwilą do niej podleciał i pociągnął ją za kucyk, akurat w momencie, gdy miała podać kafla do Demelzy - wyjaśniła. - Co ty, nie widziałaś?
- Zamyśliłam się…
Tym razem Luna kiwnęła głową. Skupiłam wzrok na Zabinim, a w mojej głowie zaczęła kiełkować dziwna myśl… czyżby ślizgon podrywał gryfonkę?
Do końca meczu obserwowałam już tylko tę dwójkę i nie zwracałam uwagi, że Ron nie przepuścił już żadnej bramki.

*~*~*

Gryffindor wygrał 250:10, co dla nikogo nie było zaskoczeniem, patrząc na piękną obronę Ronalda.
Wciąż byłam zła za sprawę z felix felicis, ale jednocześnie czułam rozpierającą mnie dumę. Radość ze zwycięstwa wyparła przez chwilę niepokój związany z późniejszym spotkaniem i biegnąc do szatni gryfonów, myślałam tylko o tym, żeby uściskać przyjaciół.
- Harry! - zawołałam, widząc jak wychodzi z namiotu. - Gratulacje!
Rzuciłam mu się na szyję i wyściskałam serdecznie. Miałam wrażenie, że na moment zesztywniał, ale po chwili oddał uścisk. - Gdzie Ron?
Zanim odpowiedział, Ronald pojawił się w przejściu, a chwilę potem został porwany przez podekscytowany tłum.
Tyle z gratulacji, najwyraźniej muszą poczekać.
- Czego chciał Dumbledore? - zapytał Harry. Znów odniosłam wrażenie, że jest jakiś spięty.
- Powiedział, że mam się spotkać z mamą - powiedziałam. - Mam się pojawić w gabinecie godzinę po meczu…
Ale Harry mnie nie słuchał. Dopiero po chwili zauważyłam, że idę sama. Odwróciłam się i zauważyłam, że patrzy w jeden punkt i zaciska dłonie w pięści.
Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Ginny splecioną w mocnym uścisku z Deanem Thomasem. Ah, a więc o to chodzi…
- Idziesz Harry? - zapytałam łagodnie. Kiwnął głową i ruszył w moją stronę, akurat w momencie, kiedy całującą się parę mijał Zabini. Kątem oka widziałam jak Ginny odrywa się od Deana i znów zaczyna szybko gestykulować.
Pokręciłam głową i ruszyłam za Harrym.
Przeszliśmy praktycznie całą drogę w całkowitej ciszy. Dopiero przed portretem Grubej Damy, położyłam dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Słuchaj Harry, jak wrócę ze spotkania, weźmiemy Rona i pójdziemy do kuchni na gorącą czekoladę…
Wiedziałam, że w pokoju wspólnym będzie impreza, jednak chciałam oszczędzić mu ponownego widoku Ginny z Deanem. Nie zobaczyłam jednak, ani nie usłyszałam odpowiedzi Harry’ego. Nasze wejście do pokoju wspólnego zgrało się w czasie z namiętnym pocałunkiem Rona… z Lavender Brown. Jak w zwolnionym tempie widziałam, jak rzuciła mu się w ramiona. Widziałam jak przez chwilę zamarł z niedowierzania, a następnie objął ją w pasie i pozwolił by ich usta się połączyły.  
Miałam wrażenie, że ktoś wbił igłę w moje serce i uderzył mnie obuchem w głowę. Poczułam, że robi mi się słabo i duszno jednocześnie. Jeszcze chwila, a bym się rozpłakała. Pospiesznie odwróciłam głowę, aby ukryć swoją minę.
Zacisnęłam dłonie w pięści, jak Harry jeszcze paręnaście minut wcześniej i ruszyłam wprost do dormitorium.
Nie będę teraz o tym myśleć. Nie mogę.
Och, żeby to było takie proste...
Przebrałam się najszybciej jak mogłam i nie patrząc na ludzi obecnych w głównym pokoju, wyszłam przez dziurę w portrecie i ruszyłam z powrotem do gabinetu dyrektora.
Ronem będę przejmować się później.
Teraz czas na spotkanie z mamą.


3 komentarze:

  1. Następny rozdział na tym samym dobry poziomie. Oby tak dalej. Masz talent Twoja historia pięknie przeplata się z kanonem.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie mogłam ich zawieźć"
    Trzeba uważać na te końcóweczki, -źć -ść, bo mogą, tak jak w tym wypadku całkowicie zmienić sens zdania!
    Zawieźć, oznacza, że chcesz kogoś przetransportować, np. Jutro zawiozę Cię do szkoły. albo Jutro będę musiał zawieźć Cię do szkoły.
    Zawieść ma znaczenie emocjonalnie, np. Nie chciałabym go zawieść. Bardzo go kocham.
    A tak ogólnie to reszta jest bez zarzutów. Rozdział podobał mi się. :) Weny! Pozdrawiam,
    Elizabeth S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie zarówno za komentarz, jak i zwrócenie uwagi :) Zaraz to zmienię.
      Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej i opowiadanie Cię nie zawiedzie :)
      Buziaki!

      Usuń