21 sierpnia 2019

ROZDZIAŁ XX


Stanęłam na korytarzu z mętlikiem w głowie i chaosem w sercu. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym dźwiękiem. Zostałam sama wśród otaczającej mnie ciszy.
Rozejrzałam się dookoła, lecz nie zauważałam ciemnych ścian. Nie widziałam staromodnych lamp i pustych ram obrazowych. W mojej głowie wciąż rozgrywała się scena sprzed paru minut, zupełnie jakby w mojej głowie siedział wredny chochlik i raz po raz wciskał klawisz replay.
Nie mogłam uwierzyć, że to ja pozbawiłam magii moją mamę. Że to ja, ze wszystkich ludzi, odebrałam jej coś, co z pewnością dawało jej szczęście. Zrobiłam z niej… charłaka? Na myśl, że gdyby wiedziała, kto jest odpowiedzialny za jej małą tragedię, z pewnością nie chciałaby mnie więcej widzieć, gorzkie łzy stanęły mi w oczach.
Jesteś moim cudem i nigdy nie żałowałam, że postanowiłam cię urodzić. 
Czy gdyby wiedziała, co zrobiłam, wciąż by tak myślała?
Tylko pomyśl, jak bardzo jesteś silna… wystarczył sam moment zapłodnienia, a już odebrałaś całą magię, która jej pozostała. Nie różnimy się od siebie tak bardzo, jakbyś tego chciała. Obydwoje zabieramy to, co nam się należy, niezależnie od kosztów.
Głos Voldemorta dudnił w mojej głowie, wywołując falę łez. Rozpacz i zaprzeczenie ogarnęły całe moje ciało. Nie byłam taka jak on! Nie byłam! Pomagałam innym, byłam dobra! 
Zatrzymałam się w miejscu i złapałam za głowę, chcąc wyciszyć szalejące w niej głosy, myśli, uczucia. Zaczęłam ciężko dyszeć, modląc się by nie wpaść w panikę i nie zemdleć w miejscu, w którym stałam. 
Musiałam dostać się do pokoju, pomyśleć, zastanowić dogłębnie nad tym czego się dowiedziałam i czego oczekiwał ode mnie Voldemort. 
Po raz kolejny rozejrzałam się dookoła, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że przeszłam połowę korytarza. Otarłam łzy, zmusiłam się do zepchnięcia niechcianych myśli na tyły świadomości. Wiedziałam, że ta kontrola nie potrwa długo- byłam zbyt rozbita, zbyt zła, rozżalona i obezwładniona przez wyrzuty sumienia. Musiałam wykorzystać ten czas by bezpiecznie dostać się do pokoju. 
- Miona? - znajomy głos zatrzymał mnie w miejscu. Nie, nie, nie teraz… pomyślałam, zaciskając powieki. Nie chciałam się z nim mierzyć. Nie miałam ochoty słuchać jego wyjaśnień, przynajmniej nie teraz. Bałam się, że przy jakiejkolwiek dodatkowej ilości informacji, moja głowa eksploduje, na równi z sercem. 
Postanowiłam udać, że nic nie słyszałam i pójść dalej, jednak ciepła dłoń złapała mnie za nadgarstek. Jego dotyk był delikatny, niepewny, więc bez większego problemu wyrwałam się z uścisku. Zrobiłam dwa kroki w tył, czując rosnącą złość na widok smutku wymalowanego na jego twarzy. 
Opuścił ręce, ewidentnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. 
- Czego chcesz? - zapytałam zduszonym głosem. Jego wcześniejsza obojętność znów wbiła sztylet w moje serce. Przymknęłam powieki, starając się zamaskować świeże łzy. - Nagle przypomniałeś sobie, że istnieję?
Drgnął, słysząc wyrzut w moim głosie. 
- To nie tak…
- A jak? - Złość, którą udało mi się chwilowo ujarzmić, zaczęła wlewać się do mojego umysłu, mącąc jasność myśli. Zaczęłam podnosić głos, zupełnie nad tym nie panując. - Zakradasz się do mojego pokoju, twierdzisz, że się martwiłeś. Przekazujesz informacje, całujesz na pożegnanie, a potem, gdy potrzebuję twojego wsparcia, udajesz, że mnie nie ma? Może się mylę?
Zmieszany, rozejrzał się dookoła. 
- Miona, pozwól mi wytłumaczyć…
Nie zaprzeczył. Zrobił dwa kroki w moją stronę, wyciągnął ręce, lecz dwa kroki się cofnęłam. 
Zaczęłam kręcić głową. Nie miałam na to siły. Nie miałam nerwów, żeby załatwiać tę sprawę teraz. Jego zachowanie zraniło mnie bardzo, jednak w tym momencie miałam większe problemy do rozwiązania. 
- Daj mi spokój, Teodorze - powiedziałam. Mój głos wciąż był zduszony i przychrapnięty od połykanych łez, które płynęły już nieprzerwanym strumieniem. Puścił cały stres, jaki tłumiłam w sobie przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. 
Zrobił kolejny krok w moją stronę. 
- Ale… 
- Powiedziała, żebyś dał jej spokój - usłyszałam ostrzegawczy ton Malfoya. Zdumiona obróciłam się za siebie i zobaczyłam, że stoi metr ode mnie z rękami schowanymi w kieszeniach szaty. Wyglądał na rozluźnionego, jednak zdradziło go napięcie ramion i groźny błysk w oczach. 
- Nie wtrącaj się! - krzyknął Teo. Desperacja w jego głosie była tak słyszalna, że nie potrafiłam na niego nie spojrzeć. Widząc, że znów ma moją uwagę, skupił się z powrotem na mnie. - Miona, porozmawiaj ze mną…
Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową. Miałam świadomość, że moja reakcja była przesadzona, jednak w tym momencie nie potrafiłam się powstrzymać. Byłam sama, w obcym miejscu, otoczona przez nieprzyjaznych ludzi, mordercę, który był moim ojcem. Cały czas byłam narażona na atak, zmuszona do współpracy. Dowiedziałam się, że zniszczyłam życie własnej matce i mogę być podobna do Voldemorta. Osoba, którą uważałam za przyjaciela, zignorowała mnie, gdy potrzebowałam wsparcia… Moi prawdziwi przyjaciele byli gdzieś daleko, nie wiedząc co się ze mną dzieje. Moi rodzice byli w niebezpieczeństwie...
Było tego wszystkiego za dużo. 
Gdy zobaczyłam, że robi kolejny krok w moją stronę, automatycznie się cofnęłam, przez co wpadłam na Malfoy’a. Desperacko chciałam, żeby dał mi spokój, żeby zniknął i pozwolił mi przetrawić to, z czym się zmagałam. Niewiele myśląc, zrobiłam jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy, a która w tamtym momencie wydawała się dobrym rozwiązaniem - odwróciłam się przodem do Malfoya i wtuliłam zapłakaną twarz w jego szatę. 
Słyszałam, jak głośno wciąga powietrze. Czułam, że jego ciało tężeje, a ręce opadają wzdłuż tułowia w geście zdziwienia. Czas wydawał się stanąć w miejscu, dopóki nie wypuścił oddechu, a jego ręce nie objęły mnie, w nieco niepewnym, ale opiekuńczym geście. 
To już drugi raz, w przeciągu dwóch dni, gdy szukałam komfortu w jego ramionach. Nie chciałam przyznać tego nawet przed samą sobą, ale znajomy już zapach mięty i kawy koił moje zszargane nerwy. Nie sądziłam, że będzie to możliwe po chaosie, który rozgrywał się w moim wnętrzu, a jednak zamknięta w jego ramionach, z szumem serca pod uchem czułam, że moje mięśnie się rozluźniają. 
Gnana pierwotnym instynktem, wtuliłam się jeszcze mocniej, łaknąc niespodziewanego spokoju, który oferował. 
Dopiero po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że na korytarzu panuje cisza. Nie chciałam się odsuwać, żeby spojrzeć na Teodora. Bałam się, że wróci panika i niepokój. 
- Miona…? - usłyszałam jego zduszony głos, pełen zdziwienia. A więc wciąż tam stał. 
Poczułam, że Malfoy ruszył głową i domyśliłam się, że na mnie patrzy. Pokręciłam swoją, nie otwierając oczu. 
- Spadaj stąd, Nott - powiedział. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam w jego głosie nutę samozadowolenia. - Nie każ mi powtarzać dwa razy. 
Usłyszałam głośne sapnięcie i głuchy huk. Po chwili poczułam, że dłoń Malfoy’a prześlizguje się po moich plecach w geście tak delikatnym, że zabrakło mi tchu ze zdziwienia. 
Ta czułość, tak nienaturalna dla jego osoby sprawiła, że dotarło do mnie co właśnie zrobiłam. Uświadomiłam sobie, że znalazłam ukojenie w ramionach chłopaka, którego jeszcze niedawno szczerze nienawidziłam. 
Oderwałam się od niego czym prędzej, odskakując na dwa kroki. Przetarłam oczy, starając się na niego nie patrzeć. Byłam pewna, że moje policzki przypominają odcieniem kwiat maku, który miałam na sukience. 
Czekałam na słowa pogardy z jego strony. Śmiech, szyderstwo z tej chwili słabości, którą przed chwilą pokazałam. Byłam pewna, że nadejdzie, dlatego zdziwiłam się, gdy usłyszałam jego łagodny głos. 
- Chodź, odprowadzę cię do pokoju.
Uniosłam głowę, posyłając mu na równi zdziwione, co speszone spojrzenie i kiwnęłam na znak zgody.
Kierując się do pokoju, starałam się iść jak najdalej od niego. Obawiałam się go dotknąć. Bałam się uczuć, które wlewały się wtedy w moje serce. Ciepła, które wyparło rozpacz, w której tonęłam. A najbardziej ze wszystkiego bałam się tego, co to wszystko mogło oznaczać. 

*~*~*

Leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, prześwitujący przez delikatny materiał baldachimu. Z Malfoy’em rozstałam się niecałą godzinę temu. Gdy odprowadził mnie do pokoju, obiecał przysłać skrzata z obiadem, który mnie ominął i wyszedł. Nie odezwał się ani słowem na temat sceny, która rozegrała się chwilę wcześniej na oczach Teodora, czym naprawdę mnie zdziwił. Przez całą drogę czekałam na jakiekolwiek szyderstwo z jego strony. Byłam pewna, że w końcu padnie, niszcząc ostatnią iskrę pewności siebie jaką w tym dniu posiadałam. Nie odzywał się przez całą drogę, więc byłam pewna, że zostawił sobie tę wątpliwą przyjemność na sam koniec… dlatego, gdy zamknął drzwi, nie mówiąc ani słowa czułam się, jakbym trafiła do innej rzeczywistości. 
Nie chciałam myśleć o sposobie, w jaki jego zapach i dźwięk uderzeń serca, ukoiły moje skołatane nerwy. Nie chciałam rozkładać tego na czynniki pierwsze. Nie miałam na to nerwów ani czasu. Próbowałam ukryć przed samą sobą, że po prostu boję się tego, co mogłabym odkryć, gdybym analizowała to zbyt głęboko. 
Usiadłam na łóżku, zaczesując włosy w tył obiema rękami. Zawiesiłam je na szyi i odgięłam głowę z głośnym westchnięciem. 
Musiałam znaleźć rozwiązanie na to, czego oczekiwał ode mnie Voldemort. Nie miałam zamiaru mu pomagać, to oczywiste, jednak zupełnie nie wiedziałam jak z tego wybrnąć. Wiedziałam, że muszę przynajmniej sprawiać pozory współpracy. Jasno określił co się stanie, jeśli tego nie zrobię… nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś się stało moim rodzicom. Nie miałby skrupułów, żeby ich skrzywdzić, wiedziałam o tym doskonale. Dla niego byli tylko kolejnymi pionkami w grze do odstrzału. Nie zawahał się ani na moment, żeby wykorzystać moją miłość do nich, przeciwko mnie. 
Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam krążyć po pokoju. Na pewno musiałam spotkać się z mamą, zapytać co wie na ten temat oraz czy ma jakieś książki. Być może będzie miała dla mnie jakąś dobrą radę? 
Wspomnienie, że to ja odebrałam jej magię, zakłuło mnie mocniej niż wcześniej. Musiałam jej powiedzieć. Nie chciałam tego, wiedziałam jednak, że zasługuje na prawdę. 
Problemem było, że nie mogłam wychodzić z tego okropnego Dworu. Chociaż, może gdybym podała dobry argument, udałoby mi się go przekonać… co mi szkodziło spróbować?
Postanowiłam, że załatwię sobie przepustkę do rodziców. Musiałam to zrobić, musiałam porozmawiać z mamą i bynajmniej chodziło o pomoc Voldemortowi. Chciałam powiedzieć jak bardzo ją kocham i… przepraszam. 
Moje rozmyślania przerwało nagłe pukanie do drzwi. Zatrzymałam się w półkroku i rozejrzałam w panice za czymś do obrony. Wiedziałam, że nie mógł być to Malfoy, bo z pewnością wszedłby bez pukania. W przypływie dziwnego impulsu, złapałam za okrągłą szczotkę do włosów, jakby w jakikolwiek sposób mogła mnie obronić przed napastnikiem - nie ważne, władającym magią, czy też nie…
Gdy drzwi się otworzyły, spodziewałam się zobaczyć Teodora lub innego Śmierciożercę, który z pewnością nie miałby dobrych zamiarów. Zupełnie za to nie spodziewałam się tego, co zobaczyłam. Szczotka wyleciała z mojej dłoni i uderzyła o podłogę z głuchym hukiem, gdy pobiegłam w stronę drzwi.
- Blaise! - rzuciłam mu się na szyję, czym zdziwiłam nie tylko jego ale również siebie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego tak zareagowałam. Prawdopodobnie czułam, że był jedyną osobą w tym miejscu, której naprawdę na mnie zależało… przynajmniej w jakimś stopniu. Poznaliśmy się i zbliżyliśmy do siebie podczas lekcji oklumencji. Nawet jeśli nie było to obopólne, osobiście uważałam go za swojego przyjaciela. 
Uściskałam go serdecznie i dałam sobie chwilę, żeby ochłonąć. Był w szoku, a jednak objął jedną ręką. 
- Też się cieszę, że cię widzę, Granger - powiedział z nietypową wesołością w głosie. - Ale mogłabyś mnie już puścić. Trochę tu ciepło, chciałbym się rozebrać. 
Odskoczyłam od niego, wycierając policzki. Nawet nie wiedziałam, że znów zaczęłam płakać, tym razem z ulgi. Robiła się ze mnie beksa. 
Pokręciłam głową. 
- Co tu robisz? - zapytałam. Byłam pewna, że nie było go wcześniej w Malfoy Manor. - Gdzie byłeś przez ten czas?
Uśmiechnął się zadziornie i dopiero wtedy zauważyłam, że ma rozciętą wargę i podbite oko.
- Co ci się stało? - pohamowałam chęć podejścia do niego z powrotem. Taka poufałość nie była dla nas normalna. Po prostu nie mogłam nacieszyć się widokiem kogoś przyjaznego…
Pokręcił głową, a uśmiech zmienił się w ironiczny. 
- Wiecznie masę pytań, co? - Dlaczego wszyscy wypominali mi zadawanie pytań? Interesowałam się, to coś złego? - Mam dla ciebie piwo kremowe. Siadaj, zaraz o wszystkim ci opowiem. 

*

- Nie mogę w to uwierzyć! - zawołałam, kręcąc głową dla potwierdzenia własnych słów. 
Siedzieliśmy w fotelach i piliśmy piwo kremowe. Blaise opowiedział mi o zleconej misji, która polegała na śledzeniu moich przyjaciół. Oczywiście udało mu się ustalić miejsca pobytu każdego z nich, ale nie miał zamiaru przekazywać tych informacji dalej. 
- Poważnie - potwierdził. Widziałam po jego oczach, że sam do końca nie wiedział, czy powinien się wściekać, czy też śmiać z całej tej sytuacji. - Rudy był nieźle wkurzony. A kiedy powiedziałem mu, gdzie jesteś i co się z tobą dzieje… - pokręcił głową i wskazał palcem na swoją twarz. - Cóż, sama widzisz jak to się skończyło. 
Opadłam na oparcie, wciąż kręcąc głową. Nie mogłam uwierzyć, że Ronald uderzył Blaise’a. Na samą myśl czułam rozbawienie i przyjemne ciepło w sercu. Cieszyłam się, że mimo tego jak potoczyła się nasza znajomość, wciąż mu na mnie zależało. 
Czułam drżenie warg, gdy usilnie starałam się powstrzymać uśmiech.
- Potter też nie był zbytnio zadowolony, ale przynajmniej potrafił się pohamować - mówił dalej, gdy upił łyk piwa. 
Kiwnęłam głową i zaczęłam bawić się spodem sukienki. Ciepło w sercu, które czułam chwilę wcześniej zniknęło, zastąpione niewyobrażalną tęsknotą. 
- Czy wszystko z nimi w porządku? - zapytałam. Przygryzłam wargę, z próbą powstrzymania cisnących się do oczu łez. 
Blaise przyjrzał się dokładnie mojej twarzy, zanim zabrał głos. 
- Są zdruzgotani tym, że zostałaś porwana - powiedział powoli, jakby ważąc każde słowo. Byłam pewna, że robił to specjalnie,nie chcąc wyprowadzić mnie z wątpliwej równowagi. -Poza tym wszystko z nimi w porządku. -
Wypuściłam powietrze, które nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam. Sięgnęłam po piwo i wypiłam trzy łyki na raz, chcąc zatuszować ulgę, jaką poczułam. Kolejne słowa sprawiły, że moja uwaga skupiła się na nowo, a świadomość własnych uczuć odeszła chwilowo w niepamięć.
- Potter przebywa aktualnie w domu swojej ciotki. Za tydzień planują przenieść go w inne miejsce. Oficjalna wersja jest taka, że ruszą dopiero trzydziestego pierwszego lipca, ale prawdziwy plan zakłada wcześniejszą datę...
W mojej głowie pojawiła się niepokojąca myśl, a butelka piwa omal nie wyślizgnęła mi się z dłoni. Zerwałam się z miejsca, czym zaskoczyłam go tak bardzo, że przestał mówić. 
Zaczęłam krążyć po pokoju, analizując dzisiejszy dzień, a dokładniej zachowanie Voldemorta. 
Gdy opuszczał pokój, był wściekły. Pojawił się Snape, z wiadomością, że mają nowe informacje, a gdy wrócił, wydawał się zadowolony. 
Czyżby…?
- Blaise… - zaczęłam cicho, odwracając się w jego stronę. - On wie. 
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o czym mówię. 
- Kto wie co?
- Voldemort - usiadłam, kładąc dłoń na głowie. Czułam, że zaraz znowu zacznie mnie boleć. 
Opowiedziałam mu o całym wydarzeniu, które miało miejsce kilka godzin temu, a wydawało się jakby od tego momentu minęły lata świetlne. 
Słuchał w milczeniu, tylko jego szczęka tężała z każdą kolejną chwilą. 
Gdy skończyłam mówić, pokręcił głową. 
- No nie wiem… - powiedział powoli. Odwrócił się w stronę ściany, analizując moje słowa. - Z moich informacji wynika, że tę decyzję podjęli zaledwie wczoraj. Tak szybko by do niego dotarła…? - Nie byłam do końca pewna czy mówił do mnie, czy po prostu głośno myślał. Postanowiłam nie przerywać, tylko poczekać na ciąg dalszy. Znów pokręcił głową i spojrzał na mnie z powrotem. - Jego zadowolenie mogło też wynikać z tego, że udało się przejąć Ministerstwo Magii…
Omal nie udławiłam się piwem. Nie mogłam przestać kaszleć, oczy zaszły mi łzami. 
- Co?! - wydyszałam. 
Zrobił ruch, jakby zastanawiał się czy mi pomóc, ale ostatecznie zrezygnował, bo opadł z powrotem na oparcie, z wyrazem zrezygnowania na twarzy. Kiwnął głową. 
- Dowiedziałem się po powrocie - wyjaśnił. - Podobno był to główny temat dzisiejszego spotkania. Na razie działają pod przykrywką, ale to już pewnie tylko kwestia czasu...
Również opadłam na oparcie. Obróciłam się w stronę balkonu, starając ułożyć w głowie informacje, które usłyszałam. 
To, co mówił Blaise, miało sens i z pewnością wystarczyło, żeby poprawić humor Voldemortowi. W końcu przejęcie Ministerstwa Magii było jednoznaczne z przejęciem władzy nad magiczną społecznością… zgadzałam się, że było tylko kwestią czasu, dopóki ta zmiana reżimu nie wyjdzie na jaw. 
Po raz kolejny poczułam się zmęczona. Byłam w tym miejscu zaledwie dwa dni, a wydarzyło się tyle, że starczyłoby na kolejne dwa tygodnie, co najmniej. Miałam wrażenie, że głowa mi pęknie od nadmiaru informacji, a serce z tęsknoty, strachu i bezsilności. 
Chciałam pomóc przyjaciołom. Wiedziałam, że czeka ich nie lada wyzwanie, a ja nie mogłam zrobić zupełnie nic. Zastanawiałam się jak przebiegła misja, którą wykonywali Harry z Dumbledorem zaraz przed jego śmiercią. Co się wydarzyło?
Zauważyłam kątem oka, że Blaise mi się przygląda, więc postanowiłam zepchnąć rozmyślania na zatłoczony już, tył mojej głowy. Oddałam spojrzenie. 
- Naprawdę się cieszę, że cię widzę, Blaise - Powiedziałam cicho. Zaskoczenie błysnęło w jego ciemnych oczach, na tę niespodziewaną zmianę tematu. Musiałam zmienić tor rozmowy, chwilowo miałam dosyć dołujących informacji. 
Odchrząknął. 
- Mam nadzieję - zaśmiał się krótko. - Nie było łatwo się tu dostać. 
Tym razem to ja się zdziwiłam. 
- Co masz na myśli? - zapytałam. Pomyślałam, że przecież Teodor bez problemu tu wszedł. Co w tym takiego trudnego? 
- Malfoy nieźle się postarał z obroną tego pokoju - wytłumaczył. Poczułam, że moje serce zaczyna przyspieszać swój rytm. - Bez jego zgody nie może wejść tu nikt - nie licząc oczywiście skrzatów domowych - pokręcił głową i uniósł oczy do góry. - Pierwszy raz widzę, żeby tak się w coś zaangażował… nie licząc zadania od Voldemorta, ale wtedy  bał się o własne życie. 
Skrzywiłam się, starając stłumić burzę, która rozpętała się w moim wnętrzu po jego słowach. Moje serce biło teraz mocnym, niemal bolesnym rytmem, pompując w moje żyły przyjemne ciepło. 
- Co masz na myśli? - podświadomie powtórzyłam pytanie, gotowa spijać z jego ust każde słowo. Miałam ochotę zdzielić się po twarzy, zarówno mentalnie jak i w rzeczywistości. Dlaczego reaguję w taki sposób? Co się ze mną dzieje?
Blaise zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Mogłabym przysiąc, że widziałam w nim prześmiewczą iskrę. 
- Pozwolił mi tu wejść dopiero, gdy przekonał się, że poza twoimi rzeczami, nie ma w tym kufrze nic niebezpiecznego - wytłumaczył. - Podobno miałaś nieproszonego gościa i dał sobie za punkt honoru, żeby więcej do tego nie dopuścić. Tylko on może udzielić zgody na wejście do tego pokoju. Użył zaklęcia podobnego do Fideliusa. Musiał się go specjalnie nauczyć… - dodał już ciszej, jakby do siebie.
Moje serce zadrżało, ale starałam się je wyciszyć. Nie chciałam myśleć o tym, że specjalnie dla mnie nauczył się niezwykle trudnego zaklęcia. Nie chciałam wiedzieć co może to oznaczać. Nie byłam na to gotowa, więc po raz kolejny postanowiłam zmienić temat, na niemniej interesujący. 
Skierowałam spojrzenie w stronę  kufra, który postawił obok drzwi. Nie zauważyłam go wcześniej, prawdopodobnie zbyt zaaferowana pojawieniem się znajomej twarzy. 
- Przywiozłeś moje rzeczy? - zapytałam cicho. Kiwnął głową i wyszczerzył zęby. Zalała mnie wdzięczność. Chyba jednak mogłam uważać go za przyjaciela. 
Podszedł do kufra, by przytargać go bliżej łóżka. 
- Wziąłem tyle, ile byłem w stanie, przed … no wiesz - wskazał na swoją twarz i przewrócił oczami. 
Podeszłam do niego, dotykając dłonią kufra. Wreszcie będę mogła włożyć coś swojego! Spojrzałam na jego twarz, skupiając się na fioletowym siniaku pod okiem. Nie sądziłam, że Ronald ma tyle siły. 
- Czemu się nie wyleczyłeś? 
Dotknął oka i skrzywił się paskudnie. 
- Nie jestem najlepszy w magii leczniczej - wzruszył ramionami. - Zostawię to matce Draco, zawsze była w tym dobra…
- Ja mogę to zrobić - powiedziałam bez zastanowienia. 
Skupił na mnie wzrok i poczułam jak atmosfera między nami stężała. Patrzył mi w oczy, z dziwnym wyrazem, a ja odliczałam uderzenia serca. 
Obydwoje wiedzieliśmy, że do wyleczenia ran potrzebuję różdżki… jego różdżki. 
Pokręcił głową. 
- Wszyscy wiedzą, że nie jestem dobry w leczeniu ran - powiedział. - Jak wyjdę od ciebie od razu będą wiedzieli, że dałem ci różdżkę.
- Przecież nie wykorzystam jej przeciwko tobie - powiedziałam. Sama nie wiem czy mówiłam prawdę czy kłamałam. Byłabym w stanie skrzywdzić Blaise’a, żeby sprawdzić swoich sił w ucieczce? Gdyby mnie złapali, nie tylko ja miałabym problem. A gdyby udało mi się uciec… pewnie nigdy więcej bym go nie zobaczyła. 
Posłał mi spojrzenie, które mówiło, że doskonale wie o czym myślałam. Przygryzłam wargę. 
- Dzięki, Granger, ale poradzę sobie. - Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę. Patrzył na mnie jeszcze chwilę, zanim zaczął kierować się do wyjścia. 
- Blaise? - powiedziałam, gdy otworzył drzwi. Stanął w przejściu i odwrócił się w moją stronę.- Dziękuję. 
Kiwnął głową, uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając mnie z szansą przelatującą przez palce. Wiedziałam, że i tak nie byłabym w stanie jej wykorzystać. Nie mogłabym zrobić mu krzywdy, a już z pewnością nie dla własnej korzyści.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz