Stanęłam na korytarzu z
mętlikiem w głowie i chaosem w sercu. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym
dźwiękiem. Zostałam sama wśród otaczającej mnie ciszy.
Rozejrzałam się dookoła,
lecz nie zauważałam ciemnych ścian. Nie widziałam staromodnych lamp i pustych
ram obrazowych. W mojej głowie wciąż rozgrywała się scena sprzed paru minut,
zupełnie jakby w mojej głowie siedział wredny chochlik i raz po raz wciskał klawisz
replay.
Nie mogłam uwierzyć, że
to ja pozbawiłam magii moją mamę. Że to ja, ze wszystkich ludzi, odebrałam jej
coś, co z pewnością dawało jej szczęście. Zrobiłam z niej… charłaka? Na myśl,
że gdyby wiedziała, kto jest odpowiedzialny za jej małą tragedię, z pewnością
nie chciałaby mnie więcej widzieć, gorzkie łzy stanęły mi w oczach.
Jesteś moim cudem i
nigdy nie żałowałam, że postanowiłam cię urodzić.
Czy gdyby wiedziała, co
zrobiłam, wciąż by tak myślała?
Tylko pomyśl, jak bardzo
jesteś silna… wystarczył sam moment zapłodnienia, a już odebrałaś całą magię,
która jej pozostała. Nie różnimy się od siebie tak bardzo, jakbyś tego chciała.
Obydwoje zabieramy to, co nam się należy, niezależnie od kosztów.
Głos Voldemorta dudnił w
mojej głowie, wywołując falę łez. Rozpacz i zaprzeczenie ogarnęły całe moje
ciało. Nie byłam taka jak on! Nie byłam! Pomagałam innym, byłam dobra!
Zatrzymałam się w
miejscu i złapałam za głowę, chcąc wyciszyć szalejące w niej głosy, myśli,
uczucia. Zaczęłam ciężko dyszeć, modląc się by nie wpaść w panikę i nie zemdleć
w miejscu, w którym stałam.
Musiałam dostać się do
pokoju, pomyśleć, zastanowić dogłębnie nad tym czego się dowiedziałam i czego
oczekiwał ode mnie Voldemort.
Po raz kolejny
rozejrzałam się dookoła, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że przeszłam połowę
korytarza. Otarłam łzy, zmusiłam się do zepchnięcia niechcianych myśli na tyły
świadomości. Wiedziałam, że ta kontrola nie potrwa długo- byłam zbyt rozbita,
zbyt zła, rozżalona i obezwładniona przez wyrzuty sumienia. Musiałam
wykorzystać ten czas by bezpiecznie dostać się do pokoju.
- Miona? - znajomy głos
zatrzymał mnie w miejscu. Nie, nie, nie teraz… pomyślałam, zaciskając
powieki. Nie chciałam się z nim mierzyć. Nie miałam ochoty słuchać jego
wyjaśnień, przynajmniej nie teraz. Bałam się, że przy jakiejkolwiek dodatkowej
ilości informacji, moja głowa eksploduje, na równi z sercem.
Postanowiłam udać, że
nic nie słyszałam i pójść dalej, jednak ciepła dłoń złapała mnie za nadgarstek.
Jego dotyk był delikatny, niepewny, więc bez większego problemu wyrwałam się z
uścisku. Zrobiłam dwa kroki w tył, czując rosnącą złość na widok smutku
wymalowanego na jego twarzy.
Opuścił ręce, ewidentnie
nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Czego chcesz? -
zapytałam zduszonym głosem. Jego wcześniejsza obojętność znów wbiła sztylet w
moje serce. Przymknęłam powieki, starając się zamaskować świeże łzy. - Nagle
przypomniałeś sobie, że istnieję?
Drgnął, słysząc wyrzut w
moim głosie.
- To nie tak…
- A jak? - Złość, którą
udało mi się chwilowo ujarzmić, zaczęła wlewać się do mojego umysłu, mącąc
jasność myśli. Zaczęłam podnosić głos, zupełnie nad tym nie panując. -
Zakradasz się do mojego pokoju, twierdzisz, że się martwiłeś. Przekazujesz
informacje, całujesz na pożegnanie, a potem, gdy potrzebuję twojego wsparcia,
udajesz, że mnie nie ma? Może się mylę?
Zmieszany, rozejrzał się
dookoła.
- Miona, pozwól mi
wytłumaczyć…
Nie zaprzeczył. Zrobił
dwa kroki w moją stronę, wyciągnął ręce, lecz dwa kroki się cofnęłam.
Zaczęłam kręcić głową.
Nie miałam na to siły. Nie miałam nerwów, żeby załatwiać tę sprawę teraz. Jego
zachowanie zraniło mnie bardzo, jednak w tym momencie miałam większe problemy
do rozwiązania.
- Daj mi spokój,
Teodorze - powiedziałam. Mój głos wciąż był zduszony i przychrapnięty od połykanych
łez, które płynęły już nieprzerwanym strumieniem. Puścił cały stres, jaki
tłumiłam w sobie przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Zrobił kolejny krok w
moją stronę.
- Ale…
- Powiedziała, żebyś dał
jej spokój - usłyszałam ostrzegawczy ton Malfoya. Zdumiona obróciłam się za
siebie i zobaczyłam, że stoi metr ode mnie z rękami schowanymi w kieszeniach
szaty. Wyglądał na rozluźnionego, jednak zdradziło go napięcie ramion i groźny
błysk w oczach.
- Nie wtrącaj się! -
krzyknął Teo. Desperacja w jego głosie była tak słyszalna, że nie potrafiłam na
niego nie spojrzeć. Widząc, że znów ma moją uwagę, skupił się z powrotem na
mnie. - Miona, porozmawiaj ze mną…
Przełknęłam ślinę i
pokręciłam głową. Miałam świadomość, że moja reakcja była przesadzona, jednak w
tym momencie nie potrafiłam się powstrzymać. Byłam sama, w obcym miejscu,
otoczona przez nieprzyjaznych ludzi, mordercę, który był moim ojcem. Cały czas
byłam narażona na atak, zmuszona do współpracy. Dowiedziałam się, że
zniszczyłam życie własnej matce i mogę być podobna do Voldemorta. Osoba, którą
uważałam za przyjaciela, zignorowała mnie, gdy potrzebowałam wsparcia… Moi
prawdziwi przyjaciele byli gdzieś daleko, nie wiedząc co się ze mną dzieje. Moi
rodzice byli w niebezpieczeństwie...
Było tego wszystkiego za
dużo.
Gdy zobaczyłam, że robi
kolejny krok w moją stronę, automatycznie się cofnęłam, przez co wpadłam na
Malfoy’a. Desperacko chciałam, żeby dał mi spokój, żeby zniknął i pozwolił mi
przetrawić to, z czym się zmagałam. Niewiele myśląc, zrobiłam jedyną rzecz,
która przyszła mi do głowy, a która w tamtym momencie wydawała się dobrym
rozwiązaniem - odwróciłam się przodem do Malfoya i wtuliłam zapłakaną twarz w
jego szatę.
Słyszałam, jak głośno
wciąga powietrze. Czułam, że jego ciało tężeje, a ręce opadają wzdłuż tułowia w
geście zdziwienia. Czas wydawał się stanąć w miejscu, dopóki nie wypuścił
oddechu, a jego ręce nie objęły mnie, w nieco niepewnym, ale opiekuńczym geście.
To już drugi raz, w
przeciągu dwóch dni, gdy szukałam komfortu w jego ramionach. Nie chciałam
przyznać tego nawet przed samą sobą, ale znajomy już zapach mięty i kawy koił
moje zszargane nerwy. Nie sądziłam, że będzie to możliwe po chaosie, który
rozgrywał się w moim wnętrzu, a jednak zamknięta w jego ramionach, z szumem
serca pod uchem czułam, że moje mięśnie się rozluźniają.
Gnana pierwotnym
instynktem, wtuliłam się jeszcze mocniej, łaknąc niespodziewanego spokoju,
który oferował.
Dopiero po dłuższej chwili
zdałam sobie sprawę, że na korytarzu panuje cisza. Nie chciałam się odsuwać,
żeby spojrzeć na Teodora. Bałam się, że wróci panika i niepokój.
- Miona…? - usłyszałam
jego zduszony głos, pełen zdziwienia. A więc wciąż tam stał.
Poczułam, że Malfoy ruszył
głową i domyśliłam się, że na mnie patrzy. Pokręciłam swoją, nie otwierając
oczu.
- Spadaj stąd, Nott -
powiedział. Mogłabym przysiąc, że usłyszałam w jego głosie nutę
samozadowolenia. - Nie każ mi powtarzać dwa razy.
Usłyszałam głośne
sapnięcie i głuchy huk. Po chwili poczułam, że dłoń Malfoy’a prześlizguje się
po moich plecach w geście tak delikatnym, że zabrakło mi tchu ze
zdziwienia.
Ta czułość, tak
nienaturalna dla jego osoby sprawiła, że dotarło do mnie co właśnie zrobiłam.
Uświadomiłam sobie, że znalazłam ukojenie w ramionach chłopaka, którego jeszcze
niedawno szczerze nienawidziłam.
Oderwałam się od niego
czym prędzej, odskakując na dwa kroki. Przetarłam oczy, starając się na niego
nie patrzeć. Byłam pewna, że moje policzki przypominają odcieniem kwiat maku,
który miałam na sukience.
Czekałam na słowa
pogardy z jego strony. Śmiech, szyderstwo z tej chwili słabości, którą przed
chwilą pokazałam. Byłam pewna, że nadejdzie, dlatego zdziwiłam się, gdy
usłyszałam jego łagodny głos.
- Chodź, odprowadzę cię
do pokoju.
Uniosłam głowę,
posyłając mu na równi zdziwione, co speszone spojrzenie i kiwnęłam na znak
zgody.
Kierując się do pokoju, starałam się iść jak najdalej od niego. Obawiałam się go dotknąć. Bałam się uczuć, które wlewały się wtedy w moje serce. Ciepła, które wyparło rozpacz, w której tonęłam. A najbardziej ze wszystkiego bałam się tego, co to wszystko mogło oznaczać.
Kierując się do pokoju, starałam się iść jak najdalej od niego. Obawiałam się go dotknąć. Bałam się uczuć, które wlewały się wtedy w moje serce. Ciepła, które wyparło rozpacz, w której tonęłam. A najbardziej ze wszystkiego bałam się tego, co to wszystko mogło oznaczać.
*~*~*
Leżałam na łóżku,
wpatrując się w sufit, prześwitujący przez delikatny materiał baldachimu. Z
Malfoy’em rozstałam się niecałą godzinę temu. Gdy odprowadził mnie do pokoju,
obiecał przysłać skrzata z obiadem, który mnie ominął i wyszedł. Nie odezwał
się ani słowem na temat sceny, która rozegrała się chwilę wcześniej na oczach
Teodora, czym naprawdę mnie zdziwił. Przez całą drogę czekałam na jakiekolwiek
szyderstwo z jego strony. Byłam pewna, że w końcu padnie, niszcząc ostatnią
iskrę pewności siebie jaką w tym dniu posiadałam. Nie odzywał się przez całą
drogę, więc byłam pewna, że zostawił sobie tę wątpliwą przyjemność na sam
koniec… dlatego, gdy zamknął drzwi, nie mówiąc ani słowa czułam się, jakbym
trafiła do innej rzeczywistości.
Nie chciałam myśleć o
sposobie, w jaki jego zapach i dźwięk uderzeń serca, ukoiły moje skołatane
nerwy. Nie chciałam rozkładać tego na czynniki pierwsze. Nie miałam na to
nerwów ani czasu. Próbowałam ukryć przed samą sobą, że po prostu boję się tego,
co mogłabym odkryć, gdybym analizowała to zbyt głęboko.
Usiadłam na łóżku,
zaczesując włosy w tył obiema rękami. Zawiesiłam je na szyi i odgięłam głowę z
głośnym westchnięciem.
Musiałam znaleźć
rozwiązanie na to, czego oczekiwał ode mnie Voldemort. Nie miałam zamiaru mu
pomagać, to oczywiste, jednak zupełnie nie wiedziałam jak z tego wybrnąć.
Wiedziałam, że muszę przynajmniej sprawiać pozory współpracy. Jasno określił co
się stanie, jeśli tego nie zrobię… nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś się
stało moim rodzicom. Nie miałby skrupułów, żeby ich skrzywdzić, wiedziałam o
tym doskonale. Dla niego byli tylko kolejnymi pionkami w grze do odstrzału. Nie
zawahał się ani na moment, żeby wykorzystać moją miłość do nich, przeciwko
mnie.
Zerwałam się na równe
nogi i zaczęłam krążyć po pokoju. Na pewno musiałam spotkać się z mamą, zapytać
co wie na ten temat oraz czy ma jakieś książki. Być może będzie miała dla mnie
jakąś dobrą radę?
Wspomnienie, że to ja
odebrałam jej magię, zakłuło mnie mocniej niż wcześniej. Musiałam jej
powiedzieć. Nie chciałam tego, wiedziałam jednak, że zasługuje na prawdę.
Problemem było, że nie
mogłam wychodzić z tego okropnego Dworu. Chociaż, może gdybym podała dobry
argument, udałoby mi się go przekonać… co mi szkodziło spróbować?
Postanowiłam, że
załatwię sobie przepustkę do rodziców. Musiałam to zrobić, musiałam porozmawiać
z mamą i bynajmniej chodziło o pomoc Voldemortowi. Chciałam powiedzieć jak
bardzo ją kocham i… przepraszam.
Moje rozmyślania
przerwało nagłe pukanie do drzwi. Zatrzymałam się w półkroku i rozejrzałam w
panice za czymś do obrony. Wiedziałam, że nie mógł być to Malfoy, bo z
pewnością wszedłby bez pukania. W przypływie dziwnego impulsu, złapałam za
okrągłą szczotkę do włosów, jakby w jakikolwiek sposób mogła mnie obronić przed
napastnikiem - nie ważne, władającym magią, czy też nie…
Gdy drzwi się otworzyły,
spodziewałam się zobaczyć Teodora lub innego Śmierciożercę, który z pewnością
nie miałby dobrych zamiarów. Zupełnie za to nie spodziewałam się tego, co
zobaczyłam. Szczotka wyleciała z mojej dłoni i uderzyła o podłogę z głuchym
hukiem, gdy pobiegłam w stronę drzwi.
- Blaise! - rzuciłam mu
się na szyję, czym zdziwiłam nie tylko jego ale również siebie. Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego tak zareagowałam. Prawdopodobnie czułam, że
był jedyną osobą w tym miejscu, której naprawdę na mnie zależało… przynajmniej
w jakimś stopniu. Poznaliśmy się i zbliżyliśmy do siebie podczas lekcji
oklumencji. Nawet jeśli nie było to obopólne, osobiście uważałam go za swojego
przyjaciela.
Uściskałam go serdecznie
i dałam sobie chwilę, żeby ochłonąć. Był w szoku, a jednak objął jedną
ręką.
- Też się cieszę, że cię
widzę, Granger - powiedział z nietypową wesołością w głosie. - Ale mogłabyś
mnie już puścić. Trochę tu ciepło, chciałbym się rozebrać.
Odskoczyłam od niego,
wycierając policzki. Nawet nie wiedziałam, że znów zaczęłam płakać, tym razem z
ulgi. Robiła się ze mnie beksa.
Pokręciłam głową.
- Co tu robisz? -
zapytałam. Byłam pewna, że nie było go wcześniej w Malfoy Manor. - Gdzie byłeś
przez ten czas?
Uśmiechnął się
zadziornie i dopiero wtedy zauważyłam, że ma rozciętą wargę i podbite oko.
- Co ci się stało? -
pohamowałam chęć podejścia do niego z powrotem. Taka poufałość nie była dla nas
normalna. Po prostu nie mogłam nacieszyć się widokiem kogoś przyjaznego…
Pokręcił głową, a
uśmiech zmienił się w ironiczny.
- Wiecznie masę pytań, co?
- Dlaczego wszyscy wypominali mi zadawanie pytań? Interesowałam się, to coś
złego? - Mam dla ciebie piwo kremowe. Siadaj, zaraz o wszystkim ci
opowiem.
*
- Nie mogę w to
uwierzyć! - zawołałam, kręcąc głową dla potwierdzenia własnych słów.
Siedzieliśmy w fotelach
i piliśmy piwo kremowe. Blaise opowiedział mi o zleconej misji, która polegała
na śledzeniu moich przyjaciół. Oczywiście udało mu się ustalić miejsca pobytu
każdego z nich, ale nie miał zamiaru przekazywać tych informacji dalej.
- Poważnie -
potwierdził. Widziałam po jego oczach, że sam do końca nie wiedział, czy
powinien się wściekać, czy też śmiać z całej tej sytuacji. - Rudy był nieźle
wkurzony. A kiedy powiedziałem mu, gdzie jesteś i co się z tobą dzieje… -
pokręcił głową i wskazał palcem na swoją twarz. - Cóż, sama widzisz jak to się
skończyło.
Opadłam na oparcie,
wciąż kręcąc głową. Nie mogłam uwierzyć, że Ronald uderzył Blaise’a. Na samą
myśl czułam rozbawienie i przyjemne ciepło w sercu. Cieszyłam się, że mimo tego
jak potoczyła się nasza znajomość, wciąż mu na mnie zależało.
Czułam drżenie warg, gdy
usilnie starałam się powstrzymać uśmiech.
- Potter też nie był
zbytnio zadowolony, ale przynajmniej potrafił się pohamować - mówił dalej, gdy
upił łyk piwa.
Kiwnęłam głową i
zaczęłam bawić się spodem sukienki. Ciepło w sercu, które czułam chwilę
wcześniej zniknęło, zastąpione niewyobrażalną tęsknotą.
- Czy wszystko z nimi w
porządku? - zapytałam. Przygryzłam wargę, z próbą powstrzymania cisnących się
do oczu łez.
Blaise przyjrzał się dokładnie
mojej twarzy, zanim zabrał głos.
- Są zdruzgotani tym, że
zostałaś porwana - powiedział powoli, jakby ważąc każde słowo. Byłam pewna, że
robił to specjalnie,nie chcąc wyprowadzić mnie z wątpliwej równowagi. -Poza tym
wszystko z nimi w porządku. -
Wypuściłam powietrze, które nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam. Sięgnęłam po piwo i wypiłam trzy łyki na raz, chcąc zatuszować ulgę, jaką poczułam. Kolejne słowa sprawiły, że moja uwaga skupiła się na nowo, a świadomość własnych uczuć odeszła chwilowo w niepamięć.
- Potter przebywa aktualnie w domu swojej ciotki. Za tydzień planują przenieść go w inne miejsce. Oficjalna wersja jest taka, że ruszą dopiero trzydziestego pierwszego lipca, ale prawdziwy plan zakłada wcześniejszą datę...
Wypuściłam powietrze, które nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam. Sięgnęłam po piwo i wypiłam trzy łyki na raz, chcąc zatuszować ulgę, jaką poczułam. Kolejne słowa sprawiły, że moja uwaga skupiła się na nowo, a świadomość własnych uczuć odeszła chwilowo w niepamięć.
- Potter przebywa aktualnie w domu swojej ciotki. Za tydzień planują przenieść go w inne miejsce. Oficjalna wersja jest taka, że ruszą dopiero trzydziestego pierwszego lipca, ale prawdziwy plan zakłada wcześniejszą datę...
W mojej głowie pojawiła
się niepokojąca myśl, a butelka piwa omal nie wyślizgnęła mi się z dłoni.
Zerwałam się z miejsca, czym zaskoczyłam go tak bardzo, że przestał
mówić.
Zaczęłam krążyć po
pokoju, analizując dzisiejszy dzień, a dokładniej zachowanie Voldemorta.
Gdy opuszczał pokój, był
wściekły. Pojawił się Snape, z wiadomością, że mają nowe informacje, a gdy
wrócił, wydawał się zadowolony.
Czyżby…?
- Blaise… - zaczęłam
cicho, odwracając się w jego stronę. - On wie.
Zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc o czym mówię.
- Kto wie co?
- Voldemort - usiadłam,
kładąc dłoń na głowie. Czułam, że zaraz znowu zacznie mnie boleć.
Opowiedziałam mu o całym
wydarzeniu, które miało miejsce kilka godzin temu, a wydawało się jakby od tego
momentu minęły lata świetlne.
Słuchał w milczeniu,
tylko jego szczęka tężała z każdą kolejną chwilą.
Gdy skończyłam mówić,
pokręcił głową.
- No nie wiem… -
powiedział powoli. Odwrócił się w stronę ściany, analizując moje słowa. - Z
moich informacji wynika, że tę decyzję podjęli zaledwie wczoraj. Tak szybko by
do niego dotarła…? - Nie byłam do końca pewna czy mówił do mnie, czy po prostu
głośno myślał. Postanowiłam nie przerywać, tylko poczekać na ciąg dalszy. Znów
pokręcił głową i spojrzał na mnie z powrotem. - Jego zadowolenie mogło też
wynikać z tego, że udało się przejąć Ministerstwo Magii…
Omal nie udławiłam się
piwem. Nie mogłam przestać kaszleć, oczy zaszły mi łzami.
- Co?! -
wydyszałam.
Zrobił ruch, jakby
zastanawiał się czy mi pomóc, ale ostatecznie zrezygnował, bo opadł z powrotem
na oparcie, z wyrazem zrezygnowania na twarzy. Kiwnął głową.
- Dowiedziałem się po
powrocie - wyjaśnił. - Podobno był to główny temat dzisiejszego spotkania. Na
razie działają pod przykrywką, ale to już pewnie tylko kwestia czasu...
Również opadłam na
oparcie. Obróciłam się w stronę balkonu, starając ułożyć w głowie informacje,
które usłyszałam.
To, co mówił Blaise,
miało sens i z pewnością wystarczyło, żeby poprawić humor Voldemortowi. W końcu
przejęcie Ministerstwa Magii było jednoznaczne z przejęciem władzy nad magiczną
społecznością… zgadzałam się, że było tylko kwestią czasu, dopóki ta zmiana
reżimu nie wyjdzie na jaw.
Po raz kolejny poczułam
się zmęczona. Byłam w tym miejscu zaledwie dwa dni, a wydarzyło się tyle, że
starczyłoby na kolejne dwa tygodnie, co najmniej. Miałam wrażenie, że głowa mi
pęknie od nadmiaru informacji, a serce z tęsknoty, strachu i bezsilności.
Chciałam pomóc
przyjaciołom. Wiedziałam, że czeka ich nie lada wyzwanie, a ja nie mogłam
zrobić zupełnie nic. Zastanawiałam się jak przebiegła misja, którą wykonywali
Harry z Dumbledorem zaraz przed jego śmiercią. Co się wydarzyło?
Zauważyłam kątem oka, że
Blaise mi się przygląda, więc postanowiłam zepchnąć rozmyślania na zatłoczony
już, tył mojej głowy. Oddałam spojrzenie.
- Naprawdę się cieszę,
że cię widzę, Blaise - Powiedziałam cicho. Zaskoczenie błysnęło w jego ciemnych
oczach, na tę niespodziewaną zmianę tematu. Musiałam zmienić tor rozmowy,
chwilowo miałam dosyć dołujących informacji.
Odchrząknął.
- Mam nadzieję - zaśmiał
się krótko. - Nie było łatwo się tu dostać.
Tym razem to ja się
zdziwiłam.
- Co masz na myśli? -
zapytałam. Pomyślałam, że przecież Teodor bez problemu tu wszedł. Co w tym
takiego trudnego?
- Malfoy nieźle się
postarał z obroną tego pokoju - wytłumaczył. Poczułam, że moje serce zaczyna
przyspieszać swój rytm. - Bez jego zgody nie może wejść tu nikt - nie licząc
oczywiście skrzatów domowych - pokręcił głową i uniósł oczy do góry. - Pierwszy
raz widzę, żeby tak się w coś zaangażował… nie licząc zadania od Voldemorta,
ale wtedy bał się o własne życie.
Skrzywiłam się, starając
stłumić burzę, która rozpętała się w moim wnętrzu po jego słowach. Moje serce
biło teraz mocnym, niemal bolesnym rytmem, pompując w moje żyły przyjemne
ciepło.
- Co masz na myśli? -
podświadomie powtórzyłam pytanie, gotowa spijać z jego ust każde słowo. Miałam
ochotę zdzielić się po twarzy, zarówno mentalnie jak i w rzeczywistości.
Dlaczego reaguję w taki sposób? Co się ze mną dzieje?
Blaise zmierzył mnie
uważnym spojrzeniem. Mogłabym przysiąc, że widziałam w nim prześmiewczą
iskrę.
- Pozwolił mi tu wejść
dopiero, gdy przekonał się, że poza twoimi rzeczami, nie ma w tym kufrze nic
niebezpiecznego - wytłumaczył. - Podobno miałaś nieproszonego gościa i dał
sobie za punkt honoru, żeby więcej do tego nie dopuścić. Tylko on może udzielić
zgody na wejście do tego pokoju. Użył zaklęcia podobnego do Fideliusa. Musiał
się go specjalnie nauczyć… - dodał już ciszej, jakby do siebie.
Moje serce zadrżało, ale
starałam się je wyciszyć. Nie chciałam myśleć o tym, że specjalnie dla mnie
nauczył się niezwykle trudnego zaklęcia. Nie chciałam wiedzieć co może to
oznaczać. Nie byłam na to gotowa, więc po raz kolejny postanowiłam zmienić
temat, na niemniej interesujący.
Skierowałam spojrzenie w
stronę kufra, który postawił obok drzwi. Nie zauważyłam go wcześniej,
prawdopodobnie zbyt zaaferowana pojawieniem się znajomej twarzy.
- Przywiozłeś moje
rzeczy? - zapytałam cicho. Kiwnął głową i wyszczerzył zęby. Zalała mnie
wdzięczność. Chyba jednak mogłam uważać go za przyjaciela.
Podszedł do kufra, by
przytargać go bliżej łóżka.
- Wziąłem tyle, ile
byłem w stanie, przed … no wiesz - wskazał na swoją twarz i przewrócił
oczami.
Podeszłam do niego,
dotykając dłonią kufra. Wreszcie będę mogła włożyć coś swojego! Spojrzałam na
jego twarz, skupiając się na fioletowym siniaku pod okiem. Nie sądziłam, że
Ronald ma tyle siły.
- Czemu się nie
wyleczyłeś?
Dotknął oka i skrzywił
się paskudnie.
- Nie jestem najlepszy w
magii leczniczej - wzruszył ramionami. - Zostawię to matce Draco, zawsze była w
tym dobra…
- Ja mogę to zrobić -
powiedziałam bez zastanowienia.
Skupił na mnie wzrok i
poczułam jak atmosfera między nami stężała. Patrzył mi w oczy, z dziwnym
wyrazem, a ja odliczałam uderzenia serca.
Obydwoje wiedzieliśmy,
że do wyleczenia ran potrzebuję różdżki… jego różdżki.
Pokręcił głową.
- Wszyscy wiedzą, że nie
jestem dobry w leczeniu ran - powiedział. - Jak wyjdę od ciebie od razu będą
wiedzieli, że dałem ci różdżkę.
- Przecież nie
wykorzystam jej przeciwko tobie - powiedziałam. Sama nie wiem czy mówiłam
prawdę czy kłamałam. Byłabym w stanie skrzywdzić Blaise’a, żeby sprawdzić
swoich sił w ucieczce? Gdyby mnie złapali, nie tylko ja miałabym problem. A
gdyby udało mi się uciec… pewnie nigdy więcej bym go nie zobaczyła.
Posłał mi spojrzenie,
które mówiło, że doskonale wie o czym myślałam. Przygryzłam wargę.
- Dzięki, Granger, ale
poradzę sobie. - Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę. Patrzył na mnie jeszcze
chwilę, zanim zaczął kierować się do wyjścia.
- Blaise? -
powiedziałam, gdy otworzył drzwi. Stanął w przejściu i odwrócił się w moją
stronę.- Dziękuję.
Kiwnął głową, uśmiechnął
się i wyszedł, zostawiając mnie z szansą przelatującą przez palce. Wiedziałam,
że i tak nie byłabym w stanie jej wykorzystać. Nie mogłabym zrobić mu krzywdy,
a już z pewnością nie dla własnej korzyści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz