16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXXIII


Byłam wstrząśnięta, gdy dowiedziałam się, że jestem córką Voldemorta. 
Moje serce krwawiło na wieść o śmierci Dumbledore’a.
Cierpiałam przy wymazywaniu rodzicom pamięci o mnie. 
Powoli umierałam z tęsknoty, bezsilności, złości. 
Sądziłam, że osiągnęłam swoje limity, stałam się silniejsza, bardziej odporna, jednak żadne z tych wydarzeń, przeżyć, nie przygotowało mnie na ból, który czułam w tym momencie. 
Miałam wrażenie, że część mojego serca została brutalnie oderwana i na zawsze zniknęła, pozostawiając w nim ogromną wyrwę. Czułam, że krwawię, choć zewnętrznie nie posiadałam żadnych ran. Mogłabym przysiąc, że ktoś wpuścił mi do krwi żrący kwas, który palił mnie od środka, odbierał oddech. 
Nie miałam serca, choć czułam moc jego bicia.
Nie miałam żołądka, choć skręcał mi się boleśnie. 
Straciłam zdolność myślenia, choć analizowałam wszystko z zastraszającą precyzją. 
Byłam martwa, a jednocześnie obrzydliwie żywa. 
Nigdy nie sądziłam, że mogę być osobą, która będzie pragnęła śmierci w imię miłości, ale tak właśnie było. Myślałam tylko o tym, żeby umrzeć i do niego dołączyć. Zakończyć ten ciąg nieszczęścia, bólu, cierpienia... 
Ale nie mogłam, jeszcze nie teraz, dlatego musiałam wziąć się w garść. 
Moje ciało automatycznie podążało za Voldemortem, serce i myśli, żegnały się z Draco. 
Nienawidziłam faktu, że nie mam czasu ani możliwości na żałobę. 
Nie cierpiałam myśli, że jego ciało leży samo na zimnej posadzce Malfoy Manor. 
Postanowiłam zapieczętować ból i wspomnienie o nim głęboko w sercu, by powrócić do nich przy ostatnim oddechu. 
Kocham cię, Draco. Pomszczę cię. Niedługo znów będziemy razem.

*~*~*

Uniosłam powieki, martwa w środku, żywa na zewnątrz, wyprana z pozytywnych uczuć, skupiona jak nigdy. 
Znajdowaliśmy się we Wrzeszczącej Chacie, gdzie Voldemort ukrył siebie, mnie i Nagini, która aktualnie lewitowała obok jego głowy, zawieszona w czymś, co przypominało mydlaną bańkę. 
Po zabiciu Draco teleportował nas do Hogsmeade, śmierciożercom nakazał atak na Hogwart, a nas ukrył, jak ostatni tchórz. 
Nie miałam pojęcia co się działo za murami wątłej, starej chaty i nie bez wstydu przyznam, że mało mnie to obchodziło. 
Wiedziałam, że uczniowie Hogwartu walczą ze śmierciożercami. Słyszałam odgłosy bitwy nawet tutaj, w chacie położonej na skraju Hogsmeade, a jednak nie potrafiłam skupić na tym swoich myśli. Mój cel był inny, nie powinnam się rozpraszać.
Czułam, że znów jestem pod działaniem zaklęcia imperius, więc przyswoiłam je w nie więcej niż dwie sekundy. Moje usta wygięły się w prześmiewczym grymasie. 
Mimo złożenia Wieczystej Przysięgi, nie ufał mi ani trochę - i słusznie. Odebrał mi różdżkę Yaxleya, którą posługiwałam się od dłuższego czasu, ponawiał co chwilę zaklęcie kontrolne. 
Prawidłowo przewidywał, że nie mam zamiaru być mu posłuszna w pełni i mimo, że był wypranym z uczuć potworem, widział moją reakcję na śmierć Dracona, co wystraszyło go chyba najbardziej. Być może zrozumiał, że popełnił błąd, ale było już za późno. 
Obserwowałam jego plecy, gdy stał obrócony przodem do okna. Zastanawiałam się w jaki sposób, z której strony uderzyć, by osiągnąć sukces. 
Nienawiść pulsowała we mnie, przyćmiewała momentami właściwy osąd sytuacji. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się na środku pomieszczenia, ale w tym samym momencie z tunelu prowadzącego do Hogwartu pojawiła się nowa postać.
- Wzywałeś, mój panie - powiedział Snape, kłaniając się w pół. Prześlizgnął po mnie beznamiętnym spojrzeniem czarnych oczu i skupił się na Voldemorcie. 
Cofnęłam się do poprzedniego miejsca, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że moja nienawiść do Snape’a ulotniła się jak za dotknięciem różdżki. Obserwowałam, jak Voldemort obraca się w jego stronę, uniosłam brew do góry, czekałam na rozwój wydarzeń. 
Szczupłe palce Voldemorta przekładały Czarną Różdżkę, od której nie odrywał spojrzenia.
- Mam pewien problem, Severusie.
- Tak, panie? 
Być może mi się wydawało, ale mogłabym przysiąc, że ramiona Snape’a stężały w oczekiwaniu. Podążał spojrzeniem za różdżką, którą bawił się Voldemort, a Nagini obserwowała jego. Cofnęłam się bardziej w kąt. 
- Ta różdżka… nie działa tak, jak tego oczekiwałem. - Łagodność w głosie Voldemorta była tak nienaturalna, biorąc pod uwagę jak bardzo wściekły był niecałą godzinę temu, że momentalnie skupiłam się jeszcze bardziej. Uniósł spojrzenie na Snape’a, przekrzywił głowę, jego dłonie wciąż bawiły się różdżką. - Dlaczego tak jest, Severusie?
- Panie, ja… nie wiem, nie rozumiem. Widziałem przecież, że rzucałeś niezwykłe zaklęcia tą różdżką…
- Nie - tym razem jego słowa cięły niczym nóż. -  To były zwykłe zaklęcia. To ja jestem niezwykły, nie ta różdżka…*
- Panie… - usłyszałam stach w głosie Snape’a, gdy próbował się wtrącić, ale Voldemort mu na to nie pozwolił. 
- Mam inną kartę przetargową, jednak chcę mieć pewność, że gdy dojdzie do ostatecznego starcia, moja różdżka nie zawiedzie. 
- Kartę przetargową?
W odpowiedzi Voldemort spojrzał w moją stronę, po chwili Snape zrobił to samo. Niewidzialna siła zaczęła przyciągać mnie w ich stronę, poczułam zimny dreszcz na plecach. 
Zatrzymałam się tuż obok Voldemorta, który zgodnie ze swoim zwyczajem złapał kosmyk moich włosów w palce i przysunął sobie od nozdrzy.
Ogarnęła mnie gwałtowna fala obrzydzenia. Poczułam coś jeszcze… jednak puścił mnie sekundę później, więc nie byłam w stanie potwierdzić odczucia na sto procent. 
Snape spojrzał mi w twarz, na jego własnej malowało się zdziwienie. 
- Twoja córka? 
- Widzisz, Severusie… sądzę, że nikt nie rozumie Pottera tak, jak ja - usłyszałam zadowolenie w jego głosie, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Jego emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. - Jest głupio, sentymentalnie przywiązany do tej dziewczyny, więc z pewnością przyjdzie ją uratować. Zrobi wszystko, żeby tylko ocalić jej życie… Muszę być wtedy gotowy. 
Do bezgranicznej nienawiści, dołączyło przerażenie. 
- To naprawdę dobry plan, Panie. Nie ma wątpliwości, że się powiedzie.
- Och, jest jedna wątpliwość, Severusie - odpowiedział. - Ta różdżka mnie nie słucha mimo, że wykradłem ją z grobu Dumbledore’a i myślę, że wiesz dlaczego tak się dzieje. 
Nie rozumiałam o czym mówi, ani co się dzieje, jednak wyraz twarzy Snape’a powiedział mi, że dla niego wszystko stało się jasne, a te wnioski wcale nie były dobre. 
Voldemort machnął różdżką i złapał w dłoń tę wyrwaną Snape’owi. Drugim zaklęciem związał go sznurami. 
- Jesteś dla mnie naprawdę cenny… dlatego przykro mi z powodu tego, co musi się wydarzyć - spojrzał na mnie i mimo wypowiedzianych słów, nie znalazłam w jego oczach żalu. - Odbierz mu magię i przekaż ją mi. 
Zacisnęłam zęby. Zawahałam się na moment, czy spełnić polecenie, ale nagły ból w klatce piersiowej poderwał mnie z miejsca. Nie byłam jeszcze gotowa na śmierć, musiałam więc wypełniać polecenia zgodnie z przysięgą. 
Kucnęłam przy Snapie tak, że zasłoniłam go przed Voldemortem. Ujęłam jego chłodną dłoń, jednak zanim zaczęłam wchłaniać magię, spojrzałam mu w oczy. Siła jego wzroku na moment mnie zmroziła. Ścisnął mocniej moją dłoń, zobaczyłam, że mamrocze. Przez moment nic się nie działo, a później mój umysł zalała fala wspomnień tak gwałtowna, że ledwo utrzymałam się w miejscu.
Każda ciemna plama w mojej pamięci zapełniła się wyraźnymi scenami, słowami, uczuciami. Na nowo przeżywałam poszukiwanie horkruksów, ucieczkę przed śmierciożercami, Voldemortem. Na nowo tańczyłam z Nottem, spotykałam się z Draco, ćwiczyłam odbieranie magii. Moje skamieniałe serce zadrżało pod wpływem tak wielu silnych emocji, z trudem powstrzymałam łzy.
- Muszę jeszcze porozmawiać z Potterem…- usłyszałam głos w swojej głowie, który tylko bardziej nadwerężył moją wątłą równowagę. Podczas napływu wspomnień musiałam podświadomie znieść barierę chroniącą umysł, dzięki czemu Snape był w stanie przekazać mi swoje myśli. - On musi… musi umrzeć...
Przestałam oddychać. Potrzebowałam paru sekund, żeby dojść do siebie i momentalnie odbudowałam barierę, w obawie, że Voldemort mógłby próbować dostać się do mojego umysłu. 
Patrzyłam w czarne oczy Snape’a, zupełnie nie wiedziałam co robić, a czas wcale nie stanął w miejscu. Zastanawiałam się kim tak naprawdę jest ten człowiek. Czy wszystko, co wiedzieliśmy na jego temat było prawdą czy tylko fasadą? 
W słowach, które włożył w mój umysł wyczułam naprawdę dużą determinację, pewność, żal. Byłam przerażona. Dlaczego?
- Imperio.
Głos Voldemorta sprowadził mnie z powrotem na ziemię, ciało automatycznie zaczęło wykonywać polecenie. Przymknęłam powieki, odebrałam Snapowi niewielką część magii i skupiłam się na wchłonięciu rzuconego na mnie zaklęcia. 
Nadmiar mocy buzował we mnie, domagając się uwolnienia, więc nie zwlekając, podeszłam do Voldemorta i złapałam go za zimną dłoń. 
Wiedziałam, że nie powinnam, ale czułam ulgę, gdy moje ciało pozbywało się nadmiaru magii zupełnie, jakbym ratowała się przed wybuchem. 
Nie chciałam jednak wzmacniać Voldemorta zbyt mocno, więc gdy tylko poczułam ulgę, przerwałam przepływ magii. 
- Tylko tyle? - zdziwienie i podejrzliwość zmieszały się w głosie Voldemorta. Obserwował mnie dłuższą chwilę, ale najwidoczniej stwierdził, że wszystko jest w porządku - w końcu nie mogłam obejść Wieczystej Przysięgi, co nie było do końca prawdą.
Nie określił ile dokładnie magii mam odebrać. Granicę określiłam sama i przekazałam mu nawet nieco więcej niż wchłonęłam, więc teoretycznie wykonałam polecenie. 
Nie spuszczałam spojrzenia ze Snape’a, z nadzieją, że widzi w moich oczach niemą prośbę, żeby się nie zdradził. Nie miało to znaczenia. Usłyszałam syk i dlatego, że patrzyłam, dokładnie widziałam moment, w którym Nagini zaatakowała bezbronnego Snape’a, przegryzając mu tętnicę szyjną. 
Krzyknęłam mimo, że nie chciałam. 
Zaczęłam płakać choć nie powinnam. 
Zdradziłam się, że znów poradziłam sobie z zaklęciem imperius i to o wiele szybciej niż zwykle. 
Po chwili zaklęcie znów mną zawładnęło i tylko to utrzymało moje ciało w pionie. Nagle wszystko zaczęło się dziać z zawrotną prędkością.
W jednej chwili patrzyłam na wykrwawiające się ciało byłego nauczyciela od eliksirów, a w następnej stałam na polanie w środku lasu. 
Wokół panowała niczym niezmącona cisza, dopóki nie przeciął jej wzmocniony magicznie głos Voldemorta. 
Nie słuchałam co mówił, zbyt zamroczona wydarzeniami sprzed chwili. W momencie śmierci Snape’a w końcu dotarło do mnie, że jesteśmy w stanie wojny, której kulminacją jest dzisiejszy wieczór. Zrozumiałam, że losy świata, nie tylko magicznego, zależą od wyniku dzisiejszej nocy. 
- … Granger. Jeśli nie pojawisz się o czasie, sam, dziewczyna zginie. Masz czas do północy. 
W tym momencie zrozumiałam, że jestem niezbędnym elementem ostatecznej potyczki. Drogą do sukcesu. Kluczem do szczęścia - niezależnie od wygranej strony.

*~*~*

Mimo, że znałam Harry’ego lepiej niż samą siebie, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że się nie pojawi. 
Od trzydziestu minut na polanie gromadzili się śmierciożercy, niektórzy w lepszym, inni w gorszym stanie. Na widok skrępowanego Hagrida, prowadzonego przez dwóch z nich, poczułam, jakby coś ciężkiego osiadło na mojej klatce piersiowej. 
Chciałam do niego podejść, pocieszyć, ale wtedy na mnie spojrzał. W jego zawsze dobrych, ciepłych oczach zobaczyłam strach, niedowierzanie… nieufność. Cofnęłam się dwa kroki, odwróciłam spojrzenie. Miał prawo mieć o mnie złe zdanie. Z pewnością wieści o tym, co robiłam pod wpływem zaklęcia imperius obiegły cały magiczny świat. 
Minuty mijały, polanę zapełniało coraz więcej śmierciożerców. W mojej głowie huczały niedawno przywrócone wspomnienia i słowa Snape’a: on musi umrzeć.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Pewność w jego głosie mówiła mi, że jest to jedyny sposób, by zmienić bieg wydarzeń. Nie mam pojęcia dlaczego przekonała mnie szczerość, którą czułam, gdy wszedł do mojej głowy, ale tak właśnie było... tyle, że się z tym nie zgadzałam. 
Moje serce krzyczało przeciwko takiemu rozwiązaniu, a dusza umierała na samą myśl, że miałabym stracić kolejną bliską osobę. 
Dlatego przeczesywałam wzrokiem ścianę lasu, w środku błagałam Merlina i wszystkich wielkich czarodziejów, żeby ten jeden raz Harry postanowił postawić siebie na pierwszym miejscu i nie przychodzić na mój ratunek. 
Nawet jeśli ktoś słuchał, to nic sobie nie zrobił z moich próśb. 
Harry Potter wszedł na polanę parę minut później, z wyrazem głębokiej determinacji na twarzy. Rozejrzałam się za jego różdżką, ale nigdzie jej nie zobaczyłam. 
Z mocno bijącym sercem obserwowałam każdy jego krok. Przerażenie rosło we mnie coraz bardziej, odbierało oddech, zdolność myślenia. 
Spojrzał na mnie, prześlizgnął wzrokiem z góry na dół, jakby sprawdzał, czy na pewno wszystko ze mną w porządku, jednak nie zobaczyłam w jego oczach zwyczajowego, przyjaznego błysku. Były poważne i smutne. 
- HARRY!  Co ty tu robisz? Uciekaj stąd, cholibka, ale już!
Krzyk Hagrida sprawił, że podskoczyłam w miejscu, jednak nie odrywałam spojrzenia od mojego przyjaciela. Moje serce dostosowało rytm do jego kroków, wprowadziło mnie w pewnego rodzaju trans, więc gdy zatrzymał się pośrodku polany, przez chwilę nie potrafiłam dojść do ładu. 
Otoczyła nas cisza. Trwała sekundę, dwie, trzy… a potem usłyszałam śmiech. Zimny, mrożący krew w żyłach i pełen satysfakcji. Po chwili dołączył do niego kolejny i kolejny… aż wreszcie wszyscy otaczający mnie śmierciożercy rechotali jak posłuszne marionetki. 
Zacisnęłam dłonie w pięści. Próbowałam się ruszyć, ale coś blokowało moje ruchy, utrzymywało w jednym miejscu. 
- Harry! - Mój krzyk przebił się przez śmiech, część śmierciożerców spojrzała na mnie. - Po co tu przyszedłeś?! W dodatku bez różdżki?!- Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy złości i frustracji. - Ty dobry, głupi chłopaku… Tylko ty masz szansę go pokonać! Inaczej ten potwór zabije i ciebie i wszystkich…
Mocny cios w policzek przerwał mi w pół słowa i odrzucił moją głowę w bok. Poczułam wilgoć zbierającą mi się w ustach, więc intuicyjnie splunęłam na trawę. Krew.
Nienawiść zapulsowała we mnie ze zdwojoną siłą, gdy obracałam się w stronę Bellatrix. Po raz pierwszy od kiedy ją poznałam, nie czułam strachu.
- Ty niewdzięczna gówniaro! Już ja cię nauczę…
Wyciągnęła różdżkę, wycelowała we mnie. Wpatrywałam się w jej czubek wyprostowana, uniosłam głowę do góry. Miałam gdzieś czy oberwę zaklęciem - być może byłam już w jednej trzeciej drogi do szaleństwa.
- ZOSTAW JĄ! 
Głos Harry’ego na moment wybił mnie z rytmu. Spojrzałam w jego stronę, moje serce zadrżało, strach powrócił. 
Mój przyjaciel. Mój kochany, dobry brat, którego zawsze pragnęłam mieć. 
Złapałam jego spojrzenie, świat zniknął. 
On musi umrzeć…
Zamrugałam powiekami, podjęłam kolejną próbę kroku, pokręciłam głową z prośbą wylewającą się z każdego skrawka mojego ciała i duszy.
Jego usta ułożyły się w jedno słowo: muszę. 
...musi umrzeć…- przypomniał Snape w mojej głowie.
Zielony płomień przeciął powietrze, odrzucając ciało Harry’ego w tył, jakby był szmacianą lalką. 
Cały świat stracił na ostrości. Krzyczałam, słyszałam krzyk, nie mogłam oddychać. 
Ogarnięta furią wyrwałam się spod wpływu zaklęcia, które trzymało mnie w miejscu i rzuciłam na oślep w stronę Harry’ego. Nie mogłam… nie chciałam w to wierzyć. Czułam, że moje serce nie wytrzyma więcej bólu.
Zanim dotarłam do celu, upadłam twarzą w ziemię rażona zaklęciem. Później nastąpiła ciemność.

*~*~*

Człowiek, który zbyt długo żyje pod dużym napięciem, otoczony stresem i zewsząd atakowany psychicznie, w końcu się wyłącza. Emocje zbierają się, piętrzą, by skumulowane wybuchnąć i zostawić po sobie… nicość. 
Tak się właśnie czułam - pusta w środku. Nie było we mnie już nic.
Zupełnie nie obchodziło mnie co się ze mną dzieje. 
Miałam gdzieś, że wciąż znajduję się na polu bitwy. Nie zwracałam uwagi, że otacza nas dziwne napięcie. Nie widziałam bezwładnego ciała Harry’ego w ramionach Hagrida, choć patrzyłam wprost na nie. 
Stałam obok Voldemorta, który bezwiednie, zgodnie ze swoim chorym nawykiem bawił się moimi włosami. Ciało odzyskiwało siły po braku przytomności, za to umysł się poddawał.
Moja dotychczas silna psychika, przestała dawać sobie radę pod naporem strat, zbrodni i żalu, które kumulowały się we mnie od miesięcy. 
Miałam wrażenie, że tylko śmierć Voldemorta uwolni mnie z tego zawieszenia, w którym się znalazłam, jednak zaczęłam tracić nadzieję, na takie zakończenie. 
Uczniowie Hogwartu i śmierciożercy przerzucali się wyzwiskami, Voldemort śmiał się w twarz każdemu, kto choćby spróbował podważyć jego zwycięstwo. 
Widziałam na twarzach przyjaciół strach, niedowierzanie, czasem determinację, lecz częściej brak nadziei… Wydawało się, że stanęliśmy w impasie, lecz właśnie wtedy wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał - Harry zeskoczył z ramion Hagrida, żywy, jakby nigdy nie trafiło go śmiertelne zaklęcie.
Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w to, co widzę, ludzie potrzebowali paru sekund, zanim rozgardiasz rozpoczął się na nowo. 
Krzyki przecięły powietrze, ktoś się śmiał, ktoś płakał, ktoś wołał Harry’ego, a ja widziałam tylko wpatrzone we mnie oczy Teodora. 
Wyłonił się z tłumu nagle, jakby specjalnie chciał, żebym go zauważyła, jednak jego spojrzenie było inne niż zwykle. Bardziej… zadziorne? 
Ktoś już patrzył na ciebie w ten sposób…
Moje serce zadrżało. Zamknęłam oczy, obróciłam głowę. Nie mogłam sobie pozwolić na powrót emocji, żalu. 
Zewsząd docierał do mnie huk, krzyki, głośniejsze i bardziej agresywne niż wcześniej. Stałam w miejscu, niezdolna do ruchu. Gdy otworzyłam na nowo oczy zobaczyłam, że  walka na nowo rozgorzała, a w jej epicentrum znajdowali się Harry z Voldemortem. 
Jak długo stałam zawieszona we własnym świecie? 
Rozejrzałam się dookoła, żeby ocenić sytuację. W chwilowym przebłysku odzyskałam jasność umysłu, poczułam determinację, zdałam sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec - moje serce wciąż biło. 
Na całym gościńcu uczniowie, nauczyciele i członkowie Zakonu Feniksa walczyli ze śmierciożercami. Po prawej widziałam Neville’a odcinającego łeb Nagini, po lewej toczyły bój Bellatrix z Molly Weasley. 
Skupiłam się z powrotem na kręgu, po którym krążyli Harry z Voldemortem. Przekrzykiwali się, raz po raz zaklęcia opuszczały ich różdżki, żeby zderzyć się po środku lub minąć cel o milimetry. Wiedziałam, że na nich muszę się skupić. Wciąż nie miałam różdżki, ale nie miało to znaczenia.
Zaklęcia przelatywały nad moją głową, kilku uniknęłam w ostatniej chwili. Usłyszałam swoje imię, więc zatrzymałam się w połowie drogi, żeby sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Zobaczyłam Yaxleya z wymierzoną we mnie różdżką, a ponad jego ramieniem Teodora, który zerkał na mnie zmartwionym wzrokiem, odpierając jednocześnie ataki. 
- W końcu się zemszczę, ty mała gówniaro - powiedział Yaxley, zbliżając się do mnie małymi krokami. Rozejrzałam się dookoła, ale nie było w pobliżu nikogo kto by mógł lub chciał mi pomóc. - Jeśli zginiesz w tym rozgardiaszu, to nikt nawet nie będzie się zastanawiał kto cię zabił. 
Zaczął się śmiać, a ja dosłownie wrosłam w ziemię. Uniósł różdżkę, wypowiedział zaklęcie…
To był impuls. Nabrałam powietrze w płuca, wypuściłam je z krzykiem, uniosłam dłoń na spotkanie zielonego promienia. 
Zaklęcie zatrzymało się na mojej dłoni, następnie skurczyło jakby wessane przez moją skórę. Nowo nabyta moc zaczęła krążyć po moim ciele, sprowadzając znajome pulsowanie i ból z przesycenia. Potrzebowałam jak najszybciej się pozbyć nadmiaru mocy, ale w tamtym momencie byłam w zbyt wielkim szoku. Yaxley wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczami, ja wpatrywałam się w swoje dłonie. 
Nie potrafiłam zrozumieć, jak…
Ale wtedy w mojej głowie pojawiło się wspomnienie: Dobrze wytrenowany czarodziej potrafił sprawić, że całe jego ciało stawało się kolektorem, a więc żadne zaklęcie nie było w stanie go dosięgnąć. 
Byłam ewenementem, o którym wspominała rodowa księga mojej mamy. 
W mojej głowie zrodził się plan. Był szalony, niebezpieczny, ale jedyny jaki udało mi się wymyśleć. 
Nie czekałam aż Yaxley otrząśnie się z szoku. Obróciłam się na pięcie i popędziłam dalej, w stronę Voldemorta i Harry’ego wciąż krążących po okręgu. 
Przecięłam środek, sprawiając, że obydwoje stanęli jak rażeni piorunem. Złapałam Harry’ego za ramiona i zaczęłam przesyłać mu nadmiar mocy tak szybko, jak potrafiłam. 
- Jeśli nie odbierasz mu magii, to lepiej się odsuń, dziewucho - usłyszałam wściekły syk Voldemorta. Byłam przekonana, że celuje w nas różdżką, więc przesunęłam się bardziej w bok, by zakryć Harry’ego własnym ciałem. 
Poczułam ból w klatce piersiowej, w związku z nieposłuszeństwem. Przymknęłam powieki, uniosłam na nowo i spojrzałam w pełne zdziwienia oczy Harry’ego. 
- Jest osłabiony - przekazałam mu myślami. - Zaatakuj na mój sygnał. Będziesz miał jedną szansę. 
Nie odpowiedział, jednak widziałam w jego oczach, że zrozumiał. 
Nie mam pojęcia czy wiedział na co się piszę. Nie wiem, czy miał świadomość przysięgi, która mnie wiązała. Nie miałam zamiaru go uświadamiać. 
Ból w klatce piersiowej zaczął się pogłębiać, gdy odwracałam się w stronę Voldemorta wciąż stojąc tak, by zakryć Harry’ego. 
Przełknęłam ślinę, by pozbyć się kluchy, która zasiedliła się w moim gardle. 
- Już nigdy nie będę ci posłuszna!
Przez długi moment czerwone oczy wpatrywały się we mnie w ciszy, następnie rozległ się śmiech. Zimny, głośny, szalony. 
- Skoro tak, nie jesteś mi już potrzebna - syknął. Uniósł różdżkę, bez wahania rzucił zaklęcie. - Avada Kedavra!
- Teraz Harry!
Uniosłam dłoń, jak podczas ataku Yaxleya, poczułam ciepło i ogromną moc zaklęcia przelatującego obok mojego ucha. 
Poczułam, że coś jest nie tak w momencie, gdy zaklęcie Harry’ego obróciło w pył Czarną Różdżkę, a ja kończyłam wchłaniać klątwę Voldemorta. Ból w klatce piersiowej nabrał na sile, rozprzestrzenił się na całe ciało - miałam wrażenie, że płonę. 
Ostatkiem świadomości zobaczyłam, że Voldemort upada, chwilę później upadłam i ja.
- Granger!
Gdzieś na obrzeżach dotarł do mnie znajomy, zrozpaczony głos. 
Draco…
Moje usta wygiął błogi uśmiech. 
Trafiłam do raju?
Moje serce wydało ostatnie bolesne uderzenie… a następnie nie czułam już nic. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz