Byłam wstrząśnięta, gdy
dowiedziałam się, że jestem córką Voldemorta.
Moje serce krwawiło na
wieść o śmierci Dumbledore’a.
Cierpiałam przy wymazywaniu
rodzicom pamięci o mnie.
Powoli umierałam z
tęsknoty, bezsilności, złości.
Sądziłam, że osiągnęłam
swoje limity, stałam się silniejsza, bardziej odporna, jednak żadne z tych
wydarzeń, przeżyć, nie przygotowało mnie na ból, który czułam w tym
momencie.
Miałam wrażenie, że część
mojego serca została brutalnie oderwana i na zawsze zniknęła, pozostawiając w
nim ogromną wyrwę. Czułam, że krwawię, choć zewnętrznie nie posiadałam żadnych
ran. Mogłabym przysiąc, że ktoś wpuścił mi do krwi żrący kwas, który palił mnie
od środka, odbierał oddech.
Nie miałam serca, choć
czułam moc jego bicia.
Nie miałam żołądka, choć
skręcał mi się boleśnie.
Straciłam zdolność
myślenia, choć analizowałam wszystko z zastraszającą precyzją.
Byłam martwa, a
jednocześnie obrzydliwie żywa.
Nigdy nie sądziłam, że mogę
być osobą, która będzie pragnęła śmierci w imię miłości, ale tak właśnie było.
Myślałam tylko o tym, żeby umrzeć i do niego dołączyć. Zakończyć ten ciąg
nieszczęścia, bólu, cierpienia...
Ale nie mogłam, jeszcze nie
teraz, dlatego musiałam wziąć się w garść.
Moje ciało automatycznie
podążało za Voldemortem, serce i myśli, żegnały się z Draco.
Nienawidziłam faktu, że nie
mam czasu ani możliwości na żałobę.
Nie cierpiałam myśli, że
jego ciało leży samo na zimnej posadzce Malfoy Manor.
Postanowiłam zapieczętować
ból i wspomnienie o nim głęboko w sercu, by powrócić do nich przy ostatnim
oddechu.
Kocham cię, Draco. Pomszczę
cię. Niedługo znów będziemy razem.
*~*~*
Uniosłam powieki, martwa w
środku, żywa na zewnątrz, wyprana z pozytywnych uczuć, skupiona jak
nigdy.
Znajdowaliśmy się we
Wrzeszczącej Chacie, gdzie Voldemort ukrył siebie, mnie i Nagini, która
aktualnie lewitowała obok jego głowy, zawieszona w czymś, co przypominało
mydlaną bańkę.
Po zabiciu Draco
teleportował nas do Hogsmeade, śmierciożercom nakazał atak na Hogwart, a nas
ukrył, jak ostatni tchórz.
Nie miałam pojęcia co się
działo za murami wątłej, starej chaty i nie bez wstydu przyznam, że mało mnie
to obchodziło.
Wiedziałam, że uczniowie
Hogwartu walczą ze śmierciożercami. Słyszałam odgłosy bitwy nawet tutaj, w
chacie położonej na skraju Hogsmeade, a jednak nie potrafiłam skupić na tym
swoich myśli. Mój cel był inny, nie powinnam się rozpraszać.
Czułam, że znów jestem pod
działaniem zaklęcia imperius, więc przyswoiłam je w nie więcej niż dwie
sekundy. Moje usta wygięły się w prześmiewczym grymasie.
Mimo złożenia Wieczystej
Przysięgi, nie ufał mi ani trochę - i słusznie. Odebrał mi różdżkę Yaxleya,
którą posługiwałam się od dłuższego czasu, ponawiał co chwilę zaklęcie
kontrolne.
Prawidłowo przewidywał, że
nie mam zamiaru być mu posłuszna w pełni i mimo, że był wypranym z uczuć
potworem, widział moją reakcję na śmierć Dracona, co wystraszyło go chyba
najbardziej. Być może zrozumiał, że popełnił błąd, ale było już za późno.
Obserwowałam jego plecy,
gdy stał obrócony przodem do okna. Zastanawiałam się w jaki sposób, z której
strony uderzyć, by osiągnąć sukces.
Nienawiść pulsowała we
mnie, przyćmiewała momentami właściwy osąd sytuacji. Nawet nie zauważyłam kiedy
znalazłam się na środku pomieszczenia, ale w tym samym momencie z tunelu
prowadzącego do Hogwartu pojawiła się nowa postać.
- Wzywałeś, mój panie -
powiedział Snape, kłaniając się w pół. Prześlizgnął po mnie beznamiętnym
spojrzeniem czarnych oczu i skupił się na Voldemorcie.
Cofnęłam się do
poprzedniego miejsca, ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że moja nienawiść do
Snape’a ulotniła się jak za dotknięciem różdżki. Obserwowałam, jak Voldemort
obraca się w jego stronę, uniosłam brew do góry, czekałam na rozwój
wydarzeń.
Szczupłe palce Voldemorta
przekładały Czarną Różdżkę, od której nie odrywał spojrzenia.
- Mam pewien problem,
Severusie.
- Tak, panie?
Być może mi się wydawało,
ale mogłabym przysiąc, że ramiona Snape’a stężały w oczekiwaniu. Podążał
spojrzeniem za różdżką, którą bawił się Voldemort, a Nagini obserwowała jego.
Cofnęłam się bardziej w kąt.
- Ta różdżka… nie działa
tak, jak tego oczekiwałem. - Łagodność w głosie Voldemorta była tak
nienaturalna, biorąc pod uwagę jak bardzo wściekły był niecałą godzinę temu, że
momentalnie skupiłam się jeszcze bardziej. Uniósł spojrzenie na Snape’a,
przekrzywił głowę, jego dłonie wciąż bawiły się różdżką. - Dlaczego tak jest,
Severusie?
- Panie, ja… nie wiem, nie
rozumiem. Widziałem przecież, że rzucałeś niezwykłe zaklęcia tą różdżką…
- Nie - tym razem jego
słowa cięły niczym nóż. - To były zwykłe zaklęcia. To ja jestem
niezwykły, nie ta różdżka…*
- Panie… - usłyszałam stach
w głosie Snape’a, gdy próbował się wtrącić, ale Voldemort mu na to nie
pozwolił.
- Mam inną kartę
przetargową, jednak chcę mieć pewność, że gdy dojdzie do ostatecznego starcia,
moja różdżka nie zawiedzie.
- Kartę przetargową?
W odpowiedzi Voldemort
spojrzał w moją stronę, po chwili Snape zrobił to samo. Niewidzialna siła
zaczęła przyciągać mnie w ich stronę, poczułam zimny dreszcz na plecach.
Zatrzymałam się tuż obok
Voldemorta, który zgodnie ze swoim zwyczajem złapał kosmyk moich włosów w palce
i przysunął sobie od nozdrzy.
Ogarnęła mnie gwałtowna
fala obrzydzenia. Poczułam coś jeszcze… jednak puścił mnie sekundę później,
więc nie byłam w stanie potwierdzić odczucia na sto procent.
Snape spojrzał mi w twarz, na
jego własnej malowało się zdziwienie.
- Twoja córka?
- Widzisz, Severusie…
sądzę, że nikt nie rozumie Pottera tak, jak ja - usłyszałam zadowolenie w jego
głosie, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Jego emocje zmieniały
się jak w kalejdoskopie. - Jest głupio, sentymentalnie przywiązany do tej
dziewczyny, więc z pewnością przyjdzie ją uratować. Zrobi wszystko, żeby tylko
ocalić jej życie… Muszę być wtedy gotowy.
Do bezgranicznej
nienawiści, dołączyło przerażenie.
- To naprawdę dobry plan, Panie.
Nie ma wątpliwości, że się powiedzie.
- Och, jest jedna
wątpliwość, Severusie - odpowiedział. - Ta różdżka mnie nie słucha mimo, że
wykradłem ją z grobu Dumbledore’a i myślę, że wiesz dlaczego tak się
dzieje.
Nie rozumiałam o czym mówi,
ani co się dzieje, jednak wyraz twarzy Snape’a powiedział mi, że dla niego
wszystko stało się jasne, a te wnioski wcale nie były dobre.
Voldemort machnął różdżką i
złapał w dłoń tę wyrwaną Snape’owi. Drugim zaklęciem związał go sznurami.
- Jesteś dla mnie naprawdę cenny…
dlatego przykro mi z powodu tego, co musi się wydarzyć - spojrzał na mnie i
mimo wypowiedzianych słów, nie znalazłam w jego oczach żalu. - Odbierz mu magię
i przekaż ją mi.
Zacisnęłam zęby. Zawahałam
się na moment, czy spełnić polecenie, ale nagły ból w klatce piersiowej
poderwał mnie z miejsca. Nie byłam jeszcze gotowa na śmierć, musiałam więc
wypełniać polecenia zgodnie z przysięgą.
Kucnęłam przy Snapie tak,
że zasłoniłam go przed Voldemortem. Ujęłam jego chłodną dłoń, jednak zanim
zaczęłam wchłaniać magię, spojrzałam mu w oczy. Siła jego wzroku na moment mnie
zmroziła. Ścisnął mocniej moją dłoń, zobaczyłam, że mamrocze. Przez moment nic
się nie działo, a później mój umysł zalała fala wspomnień tak gwałtowna, że
ledwo utrzymałam się w miejscu.
Każda ciemna plama w mojej
pamięci zapełniła się wyraźnymi scenami, słowami, uczuciami. Na nowo
przeżywałam poszukiwanie horkruksów, ucieczkę przed śmierciożercami,
Voldemortem. Na nowo tańczyłam z Nottem, spotykałam się z Draco, ćwiczyłam
odbieranie magii. Moje skamieniałe serce zadrżało pod wpływem tak wielu silnych
emocji, z trudem powstrzymałam łzy.
- Muszę jeszcze porozmawiać
z Potterem…- usłyszałam
głos w swojej głowie, który tylko bardziej nadwerężył moją wątłą równowagę.
Podczas napływu wspomnień musiałam podświadomie znieść barierę chroniącą umysł,
dzięki czemu Snape był w stanie przekazać mi swoje myśli. - On musi… musi
umrzeć...
Przestałam oddychać.
Potrzebowałam paru sekund, żeby dojść do siebie i momentalnie odbudowałam
barierę, w obawie, że Voldemort mógłby próbować dostać się do mojego
umysłu.
Patrzyłam w czarne oczy
Snape’a, zupełnie nie wiedziałam co robić, a czas wcale nie stanął w miejscu.
Zastanawiałam się kim tak naprawdę jest ten człowiek. Czy wszystko, co
wiedzieliśmy na jego temat było prawdą czy tylko fasadą?
W słowach, które włożył w
mój umysł wyczułam naprawdę dużą determinację, pewność, żal. Byłam przerażona.
Dlaczego?
- Imperio.
Głos Voldemorta sprowadził
mnie z powrotem na ziemię, ciało automatycznie zaczęło wykonywać polecenie.
Przymknęłam powieki, odebrałam Snapowi niewielką część magii i skupiłam się na
wchłonięciu rzuconego na mnie zaklęcia.
Nadmiar mocy buzował we
mnie, domagając się uwolnienia, więc nie zwlekając, podeszłam do Voldemorta i
złapałam go za zimną dłoń.
Wiedziałam, że nie
powinnam, ale czułam ulgę, gdy moje ciało pozbywało się nadmiaru magii
zupełnie, jakbym ratowała się przed wybuchem.
Nie chciałam jednak
wzmacniać Voldemorta zbyt mocno, więc gdy tylko poczułam ulgę, przerwałam
przepływ magii.
- Tylko tyle? - zdziwienie
i podejrzliwość zmieszały się w głosie Voldemorta. Obserwował mnie dłuższą
chwilę, ale najwidoczniej stwierdził, że wszystko jest w porządku - w końcu nie
mogłam obejść Wieczystej Przysięgi, co nie było do końca prawdą.
Nie określił ile dokładnie
magii mam odebrać. Granicę określiłam sama i przekazałam mu nawet nieco więcej
niż wchłonęłam, więc teoretycznie wykonałam polecenie.
Nie spuszczałam spojrzenia
ze Snape’a, z nadzieją, że widzi w moich oczach niemą prośbę, żeby się nie
zdradził. Nie miało to znaczenia. Usłyszałam syk i dlatego, że patrzyłam,
dokładnie widziałam moment, w którym Nagini zaatakowała bezbronnego Snape’a,
przegryzając mu tętnicę szyjną.
Krzyknęłam mimo, że nie
chciałam.
Zaczęłam płakać choć nie
powinnam.
Zdradziłam się, że znów
poradziłam sobie z zaklęciem imperius i to o wiele szybciej niż zwykle.
Po chwili zaklęcie znów mną
zawładnęło i tylko to utrzymało moje ciało w pionie. Nagle wszystko zaczęło się
dziać z zawrotną prędkością.
W jednej chwili patrzyłam
na wykrwawiające się ciało byłego nauczyciela od eliksirów, a w następnej
stałam na polanie w środku lasu.
Wokół panowała niczym
niezmącona cisza, dopóki nie przeciął jej wzmocniony magicznie głos
Voldemorta.
Nie słuchałam co mówił,
zbyt zamroczona wydarzeniami sprzed chwili. W momencie śmierci Snape’a w końcu
dotarło do mnie, że jesteśmy w stanie wojny, której kulminacją jest dzisiejszy
wieczór. Zrozumiałam, że losy świata, nie tylko magicznego, zależą od wyniku
dzisiejszej nocy.
- … Granger. Jeśli nie
pojawisz się o czasie, sam, dziewczyna zginie. Masz czas do północy.
W tym momencie zrozumiałam,
że jestem niezbędnym elementem ostatecznej potyczki. Drogą do sukcesu. Kluczem
do szczęścia - niezależnie od wygranej strony.
*~*~*
Mimo, że znałam Harry’ego
lepiej niż samą siebie, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że się nie
pojawi.
Od trzydziestu minut na
polanie gromadzili się śmierciożercy, niektórzy w lepszym, inni w gorszym
stanie. Na widok skrępowanego Hagrida, prowadzonego przez dwóch z nich,
poczułam, jakby coś ciężkiego osiadło na mojej klatce piersiowej.
Chciałam do niego podejść, pocieszyć,
ale wtedy na mnie spojrzał. W jego zawsze dobrych, ciepłych oczach zobaczyłam
strach, niedowierzanie… nieufność. Cofnęłam się dwa kroki, odwróciłam
spojrzenie. Miał prawo mieć o mnie złe zdanie. Z pewnością wieści o tym, co
robiłam pod wpływem zaklęcia imperius obiegły cały magiczny świat.
Minuty mijały, polanę
zapełniało coraz więcej śmierciożerców. W mojej głowie huczały niedawno
przywrócone wspomnienia i słowa Snape’a: on musi umrzeć.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Pewność w jego głosie mówiła mi, że jest to jedyny sposób, by zmienić bieg
wydarzeń. Nie mam pojęcia dlaczego przekonała mnie szczerość, którą czułam, gdy
wszedł do mojej głowy, ale tak właśnie było... tyle, że się z tym nie zgadzałam.
Moje serce krzyczało
przeciwko takiemu rozwiązaniu, a dusza umierała na samą myśl, że miałabym
stracić kolejną bliską osobę.
Dlatego przeczesywałam
wzrokiem ścianę lasu, w środku błagałam Merlina i wszystkich wielkich
czarodziejów, żeby ten jeden raz Harry postanowił postawić siebie na pierwszym
miejscu i nie przychodzić na mój ratunek.
Nawet jeśli ktoś słuchał,
to nic sobie nie zrobił z moich próśb.
Harry Potter wszedł na
polanę parę minut później, z wyrazem głębokiej determinacji na twarzy. Rozejrzałam
się za jego różdżką, ale nigdzie jej nie zobaczyłam.
Z mocno bijącym sercem
obserwowałam każdy jego krok. Przerażenie rosło we mnie coraz bardziej,
odbierało oddech, zdolność myślenia.
Spojrzał na mnie,
prześlizgnął wzrokiem z góry na dół, jakby sprawdzał, czy na pewno wszystko ze
mną w porządku, jednak nie zobaczyłam w jego oczach zwyczajowego, przyjaznego
błysku. Były poważne i smutne.
- HARRY! Co ty tu
robisz? Uciekaj stąd, cholibka, ale już!
Krzyk Hagrida sprawił, że
podskoczyłam w miejscu, jednak nie odrywałam spojrzenia od mojego przyjaciela.
Moje serce dostosowało rytm do jego kroków, wprowadziło mnie w pewnego rodzaju
trans, więc gdy zatrzymał się pośrodku polany, przez chwilę nie potrafiłam
dojść do ładu.
Otoczyła nas cisza. Trwała
sekundę, dwie, trzy… a potem usłyszałam śmiech. Zimny, mrożący krew w żyłach i
pełen satysfakcji. Po chwili dołączył do niego kolejny i kolejny… aż wreszcie
wszyscy otaczający mnie śmierciożercy rechotali jak posłuszne marionetki.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Próbowałam się ruszyć, ale coś blokowało moje ruchy, utrzymywało w jednym
miejscu.
- Harry! - Mój krzyk
przebił się przez śmiech, część śmierciożerców spojrzała na mnie. - Po co tu
przyszedłeś?! W dodatku bez różdżki?!- Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy
złości i frustracji. - Ty dobry, głupi chłopaku… Tylko ty masz szansę go
pokonać! Inaczej ten potwór zabije i ciebie i wszystkich…
Mocny cios w policzek
przerwał mi w pół słowa i odrzucił moją głowę w bok. Poczułam wilgoć zbierającą
mi się w ustach, więc intuicyjnie splunęłam na trawę. Krew.
Nienawiść zapulsowała we
mnie ze zdwojoną siłą, gdy obracałam się w stronę Bellatrix. Po raz pierwszy od
kiedy ją poznałam, nie czułam strachu.
- Ty niewdzięczna gówniaro!
Już ja cię nauczę…
Wyciągnęła różdżkę, wycelowała
we mnie. Wpatrywałam się w jej czubek wyprostowana, uniosłam głowę do góry.
Miałam gdzieś czy oberwę zaklęciem - być może byłam już w jednej trzeciej drogi
do szaleństwa.
- ZOSTAW JĄ!
Głos Harry’ego na moment
wybił mnie z rytmu. Spojrzałam w jego stronę, moje serce zadrżało, strach
powrócił.
Mój przyjaciel. Mój
kochany, dobry brat, którego zawsze pragnęłam mieć.
Złapałam jego spojrzenie,
świat zniknął.
On musi umrzeć…
Zamrugałam powiekami,
podjęłam kolejną próbę kroku, pokręciłam głową z prośbą wylewającą się z
każdego skrawka mojego ciała i duszy.
Jego usta ułożyły się w
jedno słowo: muszę.
...musi umrzeć…- przypomniał Snape w mojej głowie.
Zielony płomień przeciął
powietrze, odrzucając ciało Harry’ego w tył, jakby był szmacianą lalką.
Cały świat stracił na
ostrości. Krzyczałam, słyszałam krzyk, nie mogłam oddychać.
Ogarnięta furią wyrwałam
się spod wpływu zaklęcia, które trzymało mnie w miejscu i rzuciłam na oślep w
stronę Harry’ego. Nie mogłam… nie chciałam w to wierzyć. Czułam, że moje serce
nie wytrzyma więcej bólu.
Zanim dotarłam do celu,
upadłam twarzą w ziemię rażona zaklęciem. Później nastąpiła ciemność.
*~*~*
Człowiek, który zbyt długo
żyje pod dużym napięciem, otoczony stresem i zewsząd atakowany psychicznie, w
końcu się wyłącza. Emocje zbierają się, piętrzą, by skumulowane wybuchnąć i
zostawić po sobie… nicość.
Tak się właśnie czułam -
pusta w środku. Nie było we mnie już nic.
Zupełnie nie obchodziło
mnie co się ze mną dzieje.
Miałam gdzieś, że wciąż
znajduję się na polu bitwy. Nie zwracałam uwagi, że otacza nas dziwne napięcie.
Nie widziałam bezwładnego ciała Harry’ego w ramionach Hagrida, choć patrzyłam
wprost na nie.
Stałam obok Voldemorta,
który bezwiednie, zgodnie ze swoim chorym nawykiem bawił się moimi włosami.
Ciało odzyskiwało siły po braku przytomności, za to umysł się poddawał.
Moja dotychczas silna
psychika, przestała dawać sobie radę pod naporem strat, zbrodni i żalu, które
kumulowały się we mnie od miesięcy.
Miałam wrażenie, że tylko
śmierć Voldemorta uwolni mnie z tego zawieszenia, w którym się znalazłam,
jednak zaczęłam tracić nadzieję, na takie zakończenie.
Uczniowie Hogwartu i
śmierciożercy przerzucali się wyzwiskami, Voldemort śmiał się w twarz każdemu,
kto choćby spróbował podważyć jego zwycięstwo.
Widziałam na twarzach
przyjaciół strach, niedowierzanie, czasem determinację, lecz częściej brak
nadziei… Wydawało się, że stanęliśmy w impasie, lecz właśnie wtedy wydarzyło
się coś, czego nikt się nie spodziewał - Harry zeskoczył z ramion Hagrida,
żywy, jakby nigdy nie trafiło go śmiertelne zaklęcie.
Wytrzeszczyłam oczy, nie
wierząc w to, co widzę, ludzie potrzebowali paru sekund, zanim rozgardiasz
rozpoczął się na nowo.
Krzyki przecięły powietrze,
ktoś się śmiał, ktoś płakał, ktoś wołał Harry’ego, a ja widziałam tylko
wpatrzone we mnie oczy Teodora.
Wyłonił się z tłumu nagle,
jakby specjalnie chciał, żebym go zauważyła, jednak jego spojrzenie było inne
niż zwykle. Bardziej… zadziorne?
Ktoś już patrzył na ciebie
w ten sposób…
Moje serce zadrżało.
Zamknęłam oczy, obróciłam głowę. Nie mogłam sobie pozwolić na powrót emocji,
żalu.
Zewsząd docierał do mnie
huk, krzyki, głośniejsze i bardziej agresywne niż wcześniej. Stałam w miejscu,
niezdolna do ruchu. Gdy otworzyłam na nowo oczy zobaczyłam, że walka na
nowo rozgorzała, a w jej epicentrum znajdowali się Harry z Voldemortem.
Jak długo stałam zawieszona
we własnym świecie?
Rozejrzałam się dookoła,
żeby ocenić sytuację. W chwilowym przebłysku odzyskałam jasność umysłu,
poczułam determinację, zdałam sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec - moje
serce wciąż biło.
Na całym gościńcu
uczniowie, nauczyciele i członkowie Zakonu Feniksa walczyli ze śmierciożercami.
Po prawej widziałam Neville’a odcinającego łeb Nagini, po lewej toczyły bój
Bellatrix z Molly Weasley.
Skupiłam się z powrotem na
kręgu, po którym krążyli Harry z Voldemortem. Przekrzykiwali się, raz po raz
zaklęcia opuszczały ich różdżki, żeby zderzyć się po środku lub minąć cel o
milimetry. Wiedziałam, że na nich muszę się skupić. Wciąż nie miałam różdżki,
ale nie miało to znaczenia.
Zaklęcia przelatywały nad
moją głową, kilku uniknęłam w ostatniej chwili. Usłyszałam swoje imię, więc
zatrzymałam się w połowie drogi, żeby sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy.
Zobaczyłam Yaxleya z wymierzoną we mnie różdżką, a ponad jego ramieniem
Teodora, który zerkał na mnie zmartwionym wzrokiem, odpierając jednocześnie
ataki.
- W końcu się zemszczę, ty mała
gówniaro - powiedział Yaxley, zbliżając się do mnie małymi krokami. Rozejrzałam
się dookoła, ale nie było w pobliżu nikogo kto by mógł lub chciał mi pomóc. -
Jeśli zginiesz w tym rozgardiaszu, to nikt nawet nie będzie się zastanawiał kto
cię zabił.
Zaczął się śmiać, a ja
dosłownie wrosłam w ziemię. Uniósł różdżkę, wypowiedział zaklęcie…
To był impuls. Nabrałam
powietrze w płuca, wypuściłam je z krzykiem, uniosłam dłoń na spotkanie
zielonego promienia.
Zaklęcie zatrzymało się na
mojej dłoni, następnie skurczyło jakby wessane przez moją skórę. Nowo nabyta
moc zaczęła krążyć po moim ciele, sprowadzając znajome pulsowanie i ból z
przesycenia. Potrzebowałam jak najszybciej się pozbyć nadmiaru mocy, ale w
tamtym momencie byłam w zbyt wielkim szoku. Yaxley wpatrywał się we mnie
rozszerzonymi oczami, ja wpatrywałam się w swoje dłonie.
Nie potrafiłam zrozumieć,
jak…
Ale wtedy w mojej głowie
pojawiło się wspomnienie: Dobrze wytrenowany czarodziej potrafił sprawić, że
całe jego ciało stawało się kolektorem, a więc żadne zaklęcie nie było w stanie
go dosięgnąć.
Byłam ewenementem, o którym
wspominała rodowa księga mojej mamy.
W mojej głowie zrodził się
plan. Był szalony, niebezpieczny, ale jedyny jaki udało mi się wymyśleć.
Nie czekałam aż Yaxley
otrząśnie się z szoku. Obróciłam się na pięcie i popędziłam dalej, w stronę
Voldemorta i Harry’ego wciąż krążących po okręgu.
Przecięłam środek,
sprawiając, że obydwoje stanęli jak rażeni piorunem. Złapałam Harry’ego za
ramiona i zaczęłam przesyłać mu nadmiar mocy tak szybko, jak potrafiłam.
- Jeśli nie odbierasz mu
magii, to lepiej się odsuń, dziewucho - usłyszałam wściekły syk Voldemorta.
Byłam przekonana, że celuje w nas różdżką, więc przesunęłam się bardziej w bok,
by zakryć Harry’ego własnym ciałem.
Poczułam ból w klatce
piersiowej, w związku z nieposłuszeństwem. Przymknęłam powieki, uniosłam na
nowo i spojrzałam w pełne zdziwienia oczy Harry’ego.
- Jest osłabiony -
przekazałam mu myślami. - Zaatakuj na mój sygnał. Będziesz miał jedną
szansę.
Nie odpowiedział, jednak
widziałam w jego oczach, że zrozumiał.
Nie mam pojęcia czy
wiedział na co się piszę. Nie wiem, czy miał świadomość przysięgi, która mnie
wiązała. Nie miałam zamiaru go uświadamiać.
Ból w klatce piersiowej
zaczął się pogłębiać, gdy odwracałam się w stronę Voldemorta wciąż stojąc tak,
by zakryć Harry’ego.
Przełknęłam ślinę, by
pozbyć się kluchy, która zasiedliła się w moim gardle.
- Już nigdy nie będę ci posłuszna!
Przez długi moment czerwone
oczy wpatrywały się we mnie w ciszy, następnie rozległ się śmiech. Zimny,
głośny, szalony.
- Skoro tak, nie jesteś mi
już potrzebna - syknął. Uniósł różdżkę, bez wahania rzucił zaklęcie. - Avada
Kedavra!
- Teraz Harry!
Uniosłam dłoń, jak podczas
ataku Yaxleya, poczułam ciepło i ogromną moc zaklęcia przelatującego obok
mojego ucha.
Poczułam, że coś jest nie
tak w momencie, gdy zaklęcie Harry’ego obróciło w pył Czarną Różdżkę, a ja
kończyłam wchłaniać klątwę Voldemorta. Ból w klatce piersiowej nabrał na sile,
rozprzestrzenił się na całe ciało - miałam wrażenie, że płonę.
Ostatkiem świadomości
zobaczyłam, że Voldemort upada, chwilę później upadłam i ja.
- Granger!
Gdzieś na obrzeżach dotarł
do mnie znajomy, zrozpaczony głos.
Draco…
Moje usta wygiął błogi
uśmiech.
Trafiłam do raju?
Moje serce wydało ostatnie
bolesne uderzenie… a następnie nie czułam już nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz