16 kwietnia 2020

ROZDZIAŁ XXX


Moje kolana uderzyły o posadzkę z głuchym tąpnięciem. Nie podniosłam głowy, nie sprawdzałam gdzie jestem, kto mnie otacza. Po wcześniejszym chaosie, złożonym ze strachu i panicznej próby znalezienia rozwiązania, w moim umyśle zapanowała pustka. Nie chciałam i wiedziałam, że nie mogę się poddać, a jednak przerażenie odarło mnie z całej pewności siebie. 
Wróciłam do Malfoy Manor.
Wróciłam do początku własnego koszmaru. 
Słyszałam, że szmalcownicy z kimś rozmawiają, docierał do mnie głos tego, kto odpowiadał. Nie rozumiałam słów, zupełnie jakbym była ogłuszona. 
Zostaliśmy podniesieni, pociągnięci w głąb i znów rzuceni na posadzkę. Przez głowę przemknęła mi myśl, że odważnie traktują potencjalną córkę swojego pana, ale zniknęła po chwili, jakby jej nigdy nie było. 
Usłyszałam kroki, później następne. Nie mam pojęcia ile czasu minęło. Z letargu uwolnił mnie delikatny uścisk dłoni, które miałam związane na plecach. 
Uniosłam głowę, natrafiłam na niebieskie oczy Ronalda. Widziałam w nich przerażenie, troskę. Były przepełnione uczuciem tak wielkim, że zalały mnie okropne wyrzuty sumienia. Wygiął usta w delikatnym, pocieszającym uśmiechu, oddałam uścisk. Musiałam być silna, dla siebie, dla nich. Znów poczułam bicie serca, mój umysł na nowo rozpoczął pracę. 
- … Pottera - powiedział szmalcownik, stojący na samym przodzie. 
- Pottera? - byłam pewna, że głos należał do ojca Draco. Zerknęłam kątem oka, akurat w momencie, gdy wychylił się, by spojrzeć na naszą gromadkę. 
Szmalcownik pokiwał głową, przybliżył się nieco do Lucjusza, który skrzywił się z niesmakiem. 
- Wydaje mi się, że mamy też Jego córkę…
W Malfoy’a seniora jakby wróciło życie. Siłą odsunął na bok swojego informatora, jakby był nic nie wartą szmacianą lalką i szybkim krokiem podszedł w naszą stronę. 
Serce biło mocno w mojej piersi, dostosowując się do jego tempa. Postanowiłam nie podnosić spojrzenia, nie pokazywać, że cokolwiek wiem, cokolwiek słyszałam. 
Szczęśliwie, w grupie zatrzymanych nie byłam jedyną dziewczyną. Minusem było to, że tamta była blondynką…
Poczułam silne szarpnięcie za włosy, gdy męska dłoń zmusiła mnie do spojrzenia w górę. Zacisnęłam usta, z trudem powstrzymując syknięcie. Nie byłam pewna, czy powinnam być przerażona czy wściekła, nie wiedziałam, co bardziej naprowadziłoby go na trop. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, mierzył chłodnym spojrzeniem bladych oczu, zanim wypuścił i poszedł dalej. Utkwiłam wzrok w podłodze. 
- A jemu co się stało? 
- Pojęcia nie mam. Już tak wyglądał, gdy go znaleźliśmy. 
Podziękowałam sobie w duchu, za szybką reakcję z zaklęciem żądlącym. Dzięki temu kupiłam nam trochę czasu. 
Przez parę sekund nic się nie działo i zaczęłam rozważać spojrzenie w tamtą stronę, gdy usłyszałam krótkie polecenie. 
- Draco, podejdź tutaj. 
Zanim zdążyłam się powstrzymać, poderwałam głowę do góry. Odnalezienie go zajęło mi dosłownie sekundę, a gdy nasze oczy się spotkały, czas stanął w miejscu. 
Nawet z tej odległości zobaczyłam niedowierzanie, przerażenie, rozpacz, wypływające z każdego zakamarka jego ciała. Domyśliłam się, że wpatrywał się we mnie już dłuższą chwilę, niepewny, pełen nadziei, którą zdeptałam bez litości. 
Po chwili jego twarz wykrzywiła złość, pojawił się wyrzut. Wiedziałam co sobie myśli: Jak mogłaś być tak głupia, Granger, żeby dać się złapać? Czy niczego się nie nauczyłaś przez ten czas?
Miał rację. 
- No, dalej Draco, nie wstydź się - w zasięgu wzroku pojawiła się Bellatrix, więc momentalnie obróciłam głowę. Moje serce na nowo zaczęło bić w szaleńczym pędzie, następnie zwolniło, odliczając powolne kroki Malfoy’a.
Zatrzymał się metr ode mnie, kucnął, zanim skupił się na zmienionej twarzy Harry’ego, posłał mi ostatnie, krótkie spojrzenie, z którego nic nie zrozumiałam. 
Milczał dłuższą chwilę. Sekundy zmieniały się w minuty, a panika ponownie torowała sobie drogę do mojego serca. 
Co jeśli jego słowa podczas naszego spotkania były tylko grą, fasadą, która miała zamydlić mi oczy?
Co jeśli nas wyda? 
Co jeśli…
- Nie jestem pewien… - usłyszałam jego głos, który uwolnił we mnie pokłady nadziei. Pochyliłam głowę, uśmiechnęłam się lekko pod nosem i mogłam jedynie liczyć na to, że nikt tego nie zauważył. 
- Draco, przyjrzyj się - głos Bellatrix zabrzmiał z niepokojąco bliskiej odległości. Zmieniłam nieco pozycję, niespokojna. - Musimy mieć pewność zanim go przywołamy. 
Usłyszałam westchnięcie.
- Nie mam pojęcia - podkreślił Draco, już pewniejszym głosem. - Przez tą zniekształconą twarz ciężko stwierdzić - urwał. Kolejne słowa sprawiły, że moje serce zamarło. - Za to jestem pewien, że ten tutaj, to najlepszy przyjaciel Pottera...
Znów poderwałam głowę do góry, byłam pewna, że moja twarz wyraża skrajne niedowierzanie. Jak on mógł? 
- … ale słyszałem z plotek, że się od nich oddzielił.
Zaczęłam szybciej oddychać. Próbował nas ochronić, skupić całą sytuację tylko na jednej osobie. Chciał poświęcić Rona po to, żebyśmy z Harry’m byli bezpieczni. Albo mieli przynajmniej iluzję bezpieczeństwa. Ryzykował dużo. Ryzykował życiem mojego najlepszego przyjaciela. Czy mogłam na to pozwolić?
Odwrócił się w moją stronę, na moment nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego oczach nie dojrzałam zupełnie nic. Były pustą tablicą, bezdenną otchłanią, która zdawała się powoli wsysać moją duszę. Po chwili coś się zmieniło -zobaczyłam w nich niemą prośbę: zaufaj mi. Zanim zdążyłam zareagować w jakikolwiek sposób, usłyszałam krzyk. 
Harry musiał dojść do podobnych wniosków co ja, a że nie widział wyrazu twarzy Malfoy’a, postanowił działać na własną rękę. Jakże głupi, jakże odważny, zawsze dobry Harry…
Nie przemyślał jednak swojego zachowania. Nie przewidział tego, że gdy się odkryje, wystawi na niebezpieczeństwo nas wszystkich. Działał instynktownie. Przewidywał, że słowa Draco skończą się torturami, a może nawet śmiercią jego najlepszego przyjaciela i najprościej w świecie nie mógł na to pozwolić. 
Rozumiałam go. Rozumiałam doskonale dlatego, gdy zaatakował kucającego wciąż przy nim Lucjusza Malfoy’a, uderzając głową w jego nos, gdy zobaczyłam jak ciągną go za włosy do pozycji stojącej postanowiłam, że nie będę siedzieć cicho. 
Draco próbował powstrzymać mnie spojrzeniem. Próbował przytrzymać mnie w miejscu, zamknąć usta samą jego siłą, jednak w tamtym momencie byłam nieczuła na wszelkie działania z jego strony. 
Zaczęłam się szarpać, zaczęłam krzyczeć. Draco został odciągnięty, oddzielili mnie i Rona od reszty więźniów. Dostałam w twarz, Ron rzucił się by mnie chronić, zrobił się istny rozgardiasz. Potrzebowali dłuższej chwili, żeby nas uspokoić. Kolejnej, żeby podjąć decyzję i następnych dwóch, żeby wszystko odwołać i powrócić do chaosu. 
Gdy Bellatrix zauważyła miecz Gryffindora trzymany przez jednego ze szmalcowników wpadła w szał. Mimo, że widziałam już wiele jej twarzy, jeszcze nigdy nie bałam się jej tak bardzo, jak wtedy. 
Kazała zamknąć Harry’ego i Rona w celi na dole, zanim podeszła do mnie i pociągnęła mnie za włosy bym na nią spojrzała.
- Ja i ty mamy do pogadania… wreszcie. 
Jad w jej słowach wystarczył, żeby odebrać mi resztkę nadziei na pozytywne zakończenie tej całej farsy. 
Krzyki  Rona odbijały się od pustych ścian, gdy zostałam bezlitośnie rzucona na podłogę. 
Widziałam Draco, który z zaciśniętymi pięściami wpatrywał się w ścianę. Mogłabym przysiąc, że drżał. 
Byłam przerażona, byłam zdeterminowana. 
Gdy dosięgła mnie pierwsza klątwa, poczułam rozpacz, poczułam wdzięczność. Byłam wdzięczna, że to ja leżę na tej posadzce, zamiast któregoś z moich przyjaciół. 
Ja przynajmniej miałam pewność, że mnie nie zabije.

*~*~*

Leżałam na ziemi, przytulałam do niej rozgrzany policzek, koiłam chłodem bijącym od posadzki. Oczy miałam zamknięte, oddech przyspieszony od wysiłku, jakim był ciągły krzyk. Słyszałam własne rzężenie, nie miałam siły się podnieść.
- Nawet nie próbuj odpływać, głupia dziewucho! - syknęła Bellatrix. Jej ciężki but wylądował na moim brzuchu, odrzucając mnie na plecy. - Jeszcze z tobą nie skończyłam. Skoro nie chcesz po dobroci…
Parsknęłam. Nie mogłam się powstrzymać, moje usta po prostu wykonały ruch samoczynnie. Jej słowa zabrzmiały tak komicznie w całej tej sytuacji, że miałam ochotę się roześmiać.
Czułam, że zaczynam szaleć.
Rozchyliłam ciężkie powieki, zobaczyłam, że zaciska wąskie usta. Gdzieś w tle trzasnęły drzwi, więc odwróciłam się tylko po to, by zauważyć brak Dracona w pomieszczeniu. Poczułam uścisk w sercu.
- Zaraz nie będzie ci do śmiechu… - usłyszałam, zanim zostałam siłą przygwożdżona do ziemi. Zobaczyłam błysk i zorientowałam się, że trzyma w rękach sztylet. Oparła jego czubek na moim policzku, a przerażenie znów wystrzeliliło w moje żyły. Czyżby jednak zamierzała…?
- Czarny Pan chyba nie powinien mieć pretensji, jeśli trochę zmienię tę twoją buźkę, jak sądzisz? 
Sztylet wbił się w skórę na moim policzku, ciepła krew spłynęła w dół, w moment zalewając mi ucho. Zrobiło mi się ciemno przed oczami z przerażenia. Miała rację - już nie było mi do śmiechu. 
Odsunęła ostrze, przejechała nim od skroni, po żuchwę, ledwie dotykając skóry. Zamknęłam oczy i zacisnęłam powieki. To było gorsze niż tortury - oczekiwanie.
- Powiesz mi co robiłaś przez ten czas i skąd macie miecz? 
Przygryzłam wargę i pokręciłam głową. Nie miałam zamiaru współpracować! Nie ważne co się ze mną stanie, nie pomogę im. 
- Skoro tak…
Wiedziałam, że to jest ten moment. Czułam, że za chwilę ta szalona kobieta oszpeci mnie na całe życie i byłam pewna, że zrobi to w sposób nieodwracalny. 
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, ale dzielnie siedziałam cicho. 
Czułam chłód ostrza na policzku. Niemal usłyszałam jak przecina delikatną skórę tuż pod okiem…
- Nie!
Ciężar Bellatrix nagle znikł z mojego ciała. W sekundę odzyskałam siły, by poderwać głowę i spojrzeć na Teodora, który stał obok mnie. Musiał zepchnąć ją własnymi rękami!
- Ty szczeniaku…
Bellatrix podniosła się z miejsca i otrzepała szatę. Jej czarne oczy rzucały iskry, a dłoń zacisnęła się na różdżce. 
Chwilowa radość na jego widok, została zastąpiona przez przerażenie. Chciałam krzyknąć, żeby uciekał, przecież nie miał jak się bronić! Ale było za późno.
- Crucio!
Klątwa przecięła powietrze nade mną, poczułam jej ciepło na twarzy. Chwilę później Teo wił się w konwulsjach na zimnej posadzce, z której ja usilnie starałam się podnieść. 
Patrzyłam na jego cierpienie, a z moich oczu płynęły łzy żalu, wyrzutów sumienia, niezrozumienia. Bo nie rozumiałam.
Nie wiedziałam dlaczego próbuje mnie bronić, skoro przeze mnie został ukarany? Zabrałam mu różdżkę, zostawiłam go na pastwę Voldemorta… dlaczego próbuje mi pomagać, do tego nieuzbrojony? 
Zdałam sobie sprawę, że znowu krzyczę dopiero w momencie, gdy dotarł do mnie głos Belatrix, przedrzeźniający mój własny. 
- Teo, Teo…! Ale ty jesteś żałosna dziewucho…
Nie obchodziły mnie jej słowa. Ramię za ramieniem próbowałam czołgać się do Teodora, który leżał bez ruchu parę metrów ode mnie. Obrócił głowę w moją stronę, spojrzał mi w oczy, w jego ciemnych tęczówkach zobaczyłam spokój, który już po chwili zmienił się w przerażenie. 
W tym samym momencie znów poczułam szarpnięcie za włosy. Byłam pewna, że jeszcze trochę i będę łysa…
Bellatrix kucnęła obok mnie, moją głowę podciągnęła wyżej tak, bym była na wysokości jej twarzy. Przytuliła policzek do mojego, nakierowała nas obydwie w stronę Teodora, który obserwował to wszystko z rozpaczą w oczach. Próbował się ruszyć, ale został unieruchomiony jednym machnięciem różdżki. 
- Tak się nim przejmujesz? - zapytała mnie. Jej ciepły, nieprzyjemny oddech omiótł moją skórę. Skinęłam głową, czułam, że i tak nie mam nic do stracenia. 
Odsunęła się na moment, wydała z siebie długi, głośny, zimny śmiech, całkowicie pozbawiony wesołości. 
- Jesteś naiwną, głupią gęsią… - wysyczała, z powrotem przy mojej twarzy. - Gdyby nie test, nigdy bym nie uwierzyła, że jesteś Jego córką.
Miałam zamknięte powieki, więc zmusiła mnie do ich otwarcia. Czułam, że to czego za chwilę się dowiem, zniszczy resztkę godności, jaką w sobie posiadałam. 
- Człowiek, którym tak się przejmujesz, jest tym, który doprowadził do całej tej sytuacji - powiedziała. Rozbawienie było słyszalne w jej głosie, jednak nie rozumiałam. Nie wiem, czy się domyśliła, jednak łaskawie postanowiła kontynuować. - Jak myślisz, kto doniósł Czarnemu Panu, że jego córka znajduje się w Hogwarcie? Kto rozgadał, że jesteś nią właśnie ty? - Czuła, że moje ciało tężeje, jej rozbawienie ewidentnie rosło. Z mocno bijącym sercem odnalazłam spojrzenie Teodora. Pragnęłam zobaczyć w nim zaprzeczenie, odnaleźć wytłumaczenie, które choć trochę ukoi rozpacz rozrywającą powoli moje serce.
Widziałam w jego oczach żal, widziałam błaganie i wtedy zrozumiałam. Jego spojrzenie jasno mi powiedziało, że wszystko co słyszałam, było prawdą.
Chciałam się odwrócić, ale mi nie pozwoliła. Przytrzymała moją brodę, ale nie zwróciła uwagi, że zamknęłam powieki. 
- Zadaniem młodego Notta od początku było nawiązanie z tobą relacji, donoszenie na ciebie, przekonanie, żebyś dołączyła do Czarnego Pana. Sądzisz, że tak po prostu by się tobą zainteresował? - zaśmiała się, a moje serce pękło na pół. Nawet nie próbowałam powstrzymywać łez. - Nastawił uczniów, żeby cię zaatakowali. Pomógł porwać cię z Hogwartu. Poszedł z tobą do rodziców, później do przyjaciół tylko po to, żeby dać NAM sygnał, gdzie atakować… mam wymieniać dalej?
Miała z tego ewidentną frajdę, gdy ja czułam jak moje serce rozlatuje się na milion małych kawałków.
Zaczęłam przywoływać w myślach wszystkie dziwne wydarzenia z ostatniego roku.
Uczucie bycia obserwowaną, nagłe pojawienie się Notta tuż po pierwszej wizycie u Voldemorta. Jego próba odciągnięcia mnie z pola walki, próba utrzymania przyjaznych stosunków. To z jaką chęcią przystał na zdradę Yaxleya i udał się ze mną na spotkanie z przyjaciółmi…jak nie protestował mimo, że zabrałam jego różdżkę!
Gdybym nie była unieruchomiona, z pewnością pokręciłabym głową na własną głupotę. Wszystko składało się w jedną całość, miałam odpowiedź cały czas przed nosem! Spojrzałam na wykrzywioną rozpaczą twarz Teodora, a moje serce znów zacisnęło się boleśnie.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo ceniłam jego obecność. Nie byłam świadoma, że żywię do niego jakiekolwiek uczucia, dopóki nie zostały obrócone w pył. W tamtym momencie, wszelkie pozytywne myśli, emocje jakie w związku z nim posiadałam, zaczęła zastępować rosnąca, paląca nienawiść. 
Nie mogłam uwierzyć, że wykorzystał mój charakter w najgorszy możliwy sposób. Nie mogłam uwierzyć, że mu zaufałam…
Właśnie wtedy, zupełnie jakby mój umysł próbował jeszcze bardziej mnie pogrążyć, powróciły do mnie słowa Zabiniego i Malfoy’a: Nie można mu ufać…
Dlaczego wtedy im nie uwierzyłam?
Opadłam z sił. Zamknęłam oczy i po chwili je otworzyłam. Wpatrzyłam się w ścianę, obiecując sobie, że więcej nie spojrzę w jego stronę. Nie zasługiwał na to. 
Bellatrix obróciła mnie twarzą do siebie.
- Właśnie tym jest człowiek, którym tak się przejmujesz - zwykłym śmieciem. 
Zacisnęłam usta, ale utrzymałam spojrzenie. Wiedziałam, że chce mnie złamać, tak jak ona domyśliła się, co zaboli mnie najbardziej. 
Potrzebowała chwili, żeby dotarło do niej, że nie osiągnęła takiego efektu, na jaki liczyła. 
Z furią rzuciła mnie z powrotem na posadzkę, klątwa uderzyła mnie ze zdwojoną siłą. 
Z pewnością krzyczałam, na pewno płakałam, jednak mój umysł się wyłączył. Było dla mnie tego wszystkiego za dużo. 
Nie wiem ile trwał atak, nim wszystko się skończyło. Usłyszałam krzyk, następnie drugi. Ktoś się z kimś kłócił, coś huknęło. 
Odpłynęłam w niebyt, znów przytulona policzkiem do zimnej posadzki.

*~*~*

Głosy docierały do mnie jak zza grubego szkła. Słyszałam dźwięki, potrafiłam stwierdzić, że rozmawiają dwie osoby, a jednak słowa nie składały się w jedną całość. Były bełkotem, a próba ich zrozumienia zaczęła wywoływać migrenę. 
Skrzywiłam się, spróbowałam otworzyć oczy. Moje powieki były jeszcze cięższe niż wcześniej, a ciało niemal całkowicie pozbawione siły. 
Ujrzałam nad sobą pęknięcia na suficie, widoczne przez prześwitujący baldachim i wiedziałam, że znalazłam się w przydzielonym mi pokoju w Malfoy Manor. Były trzy rzeczy, których byłam pewna na sto procent: tego gdzie się znajduję, że żyję i, że nienawidzę Teodora Notta całą sobą. 
Łóżko po mojej prawej stronie skrzypnęło i ugięło się pod czyimś ciężarem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że rozmowa ucichła. 
Zmusiłam się, by obrócić głowę w tamtą stronę i od razu tego pożałowałam. Ujrzałam osobę, z którą z pewnością nie chciałam mieć do czynienia.
- Miałaś szczęście, że Draco mnie przywołał, Granger - powiedział Snape złym tonem. Obserwował mnie czarnymi oczami, całkowicie pozbawionymi wyrazu. - Miałaś szczęście, że Nott przerwał Bellatrix zanim zdążyła użyć na tobie sztyletu… na Salazara, Granger! W ogóle miałaś więcej szczęścia niż rozumu. Czy ty w ogóle myślisz czasem?!
I tyle ze spokoju. Złość w jego głosie urosła, zmieniła ton w krzyk. Był ewidentnie wściekły. Rozumiałam to, ale miałam gdzieś. Gdyby nie bolało mnie całe ciało, z pewnością wzruszyłabym ramionami. 
Moja bierność musiała wkurzyć go jeszcze bardziej, bo poderwał się z miejsca i ruszył w stronę toaletki. Złapał za stojący na niej flakon, siłą uniósł mnie do pozycji siedzącej i wcisnął eliksir w dłoń.
- Pij. Zaraz masz się stawić w jadalni - powiedział. - Nie radzę pyskować, jest wściekły z powodu ucieczki Pottera i reszty więźniów…
Przestałam słuchać. Oblał mnie zimny pot, mój oddech przyspieszył, serce zaczęło bić jak szalone. Wyrzuty sumienia, które poczułam były tak palące, że przez chwilę myślałam, że zemdleję. 
Jak mogłam aż tak się zatopić w nienawiści do Teodora, że zapomniałam o przyjaciołach? To nie byłam ja. Ja się tak nie zachowywałam. Co się ze mną dzieje? 
- Potrzebujesz specjalnego zaproszenia? - warknął Snape. - Pij to, nie mam całego dnia.
Przygryzłam wargę, ale po chwili spełniłam polecenie. Wiedziałam, że nie uniknę ponownego spotkania z Voldemortem, więc musiałam mieć tyle siły ile byłam w stanie zebrać. 
Zabrał mi pustą fiolkę i wycelował we mnie różdżką. Przestraszyłam się nie na żarty. 
- Wybacz, Granger - powiedział, a w jego oczach rzeczywiście błysnęło coś na wzór żalu. - Jesteś dobra w oklumencji, ale ryzyko jest zbyt wielkie. 
Nic z tego nie rozumiałam. Patrzyłam w czubek wycelowanej we mnie różdżki i zastanawiałam się, jaką klątwę usłyszę tym razem. 
- Obliviate .
Poczułam, że wszystkie wspomnienia z poszukiwań horkruksów, ostatnie miesiące z przyjaciółmi wyślizgują się z mojej głowy, przelatują przez palce, znikają w otchłani zapomnienia.

*

Odpierałam atak na umysł już dobre dziesięć minut. Byłam zmęczona wcześniejszymi torturami Bellatrix, wykończona próbą wtargnięcia do mojego umysłu, dobijana niewiedzą.
Ostatnim co pamiętałam, było wesele Billa i Fleur, przerażenie na twarzy Teodora… a następnie leżałam na zimnej posadzce Malfoy Manor, wrzeszcząc pod wpływem klątwy Cruciatus. Nawet nie wiedziałam co się działo od momentu wyznania Bellatrix do pojawienia się Snape’a w drzwiach mojego pokoju. Niewiedza frustrowała. 
- Zrobiłaś się silna - powiedział Voldemort. Nacisk na barierę osłabł, gdy zniknął z mojego pola widzenia i stanął za plecami. Złapał kosmyk moich krótkich, czarnym włosów, wciągnął powietrze nozdrzami. - Poziom magii jest imponujący… opanowałaś swoją rodzinną umiejętność?
Nie odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia. Skąd miałam wiedzieć, skoro ostatnie miesiące były w mojej głowie jedną, wielką, czarną plamą?
Stałam sztywno, wpatrując się przed siebie. Otaczało nas najbliższe grono śmierciożerców, ze skupieniem chłonąc całe widowisko. 
Po chwili zobaczyłam jego czerwone tęczówki z powrotem przed moją twarzą. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, po czym odwrócił się i ruszył w stronę zdobionego fotela na szczycie stołu. 
- Bellatrix dostatecznie ukarała cię za nieposłuszeństwo - powiedział, a Nagini zajęła miejsce na oparciu za jego karkiem. - Powinienem cię zabić, jednakże… jeszcze nie teraz. - Zamilkł. Zaczął obracać różdżkę w dłoniach, przyglądał się jej w zamyśleniu. Poczułam, że czeka mnie coś naprawdę okropnego. Nieświadomie zaczęłam drżeć. 
- Nie mogę sobie pozwolić na kolejny przejaw tak karygodnego zachowania… - uniósł różdżkę, wycelował ją w moją pierś. Powietrze w pomieszczeniu stężało, śmierciożercy zdawali się wstrzymywać powietrze. Moje serce waliło w piersi jak oszalałe, ale jedyne co widziałam to czubek różdżki skierowany w moją stronę. Byłam przekonana, że mimo jego słów, za chwilę umrę. 
Leniwy uśmiech wykrzywił jego usta, gdy spojrzał mi w oczy z wyższością wypisaną na twarzy. Był przekonany… nie. On wiedział, że wygrał. 
- Imperio.
Moje ciało nie należało już więcej do mnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz