Byłam wściekła.
Bezsilność i złość buzowały w moim sercu, rozrywając je z siłą dzikiego
zwierzęcia. Nie mogłam uwierzyć, że Zabini pozwolił na to wszystko. Gdyby tylko
oddał mi różdżkę, już ja bym wiedziała jak jej użyć!
Gdzieś z tyłu głowy
miałam świadomość, że nie mógł tego zrobić. Przy mężczyznach w maskach nie mógł
sobie pozwolić na okazanie słabości i jednocześnie zaprzepaszczenie całego
planu. Wiedziałam o tym, a jednak… zupełnie nie poprawiało to mojego nastroju.
Czułam się winna. Gdybym
tylko bardziej się postarała, wymyśliła jakąś dobrą wymówkę, dlaczego muszę iść
sama…
Znając Ginny, historia i
tak potoczyłaby się w ten sam sposób, jednak na sto procent wiedzieć tego nie
mogłam.
Zerknęłam na
nieprzytomną przyjaciółkę, którą trzymał na rękach Blaise. Widząc jej zamknięte
oczy, czułam jak rozpacz sączy się w moje krwawiące już serce. Gdyby nie
delikatny ruch klatki piersiowej, możnaby pomyśleć, że nie żyje…
Od razu wyrzuciłam tę
myśl z głowy. Nie pora na takie smętne scenariusze. Musiałam być przygotowana
na to, co za chwilę miało się wydarzyć.
Mimo, że tego unikałam,
w ostatniej chwili złapałam spojrzenie Blaise’a. Z jego twarzy nie dało się
odczytać zupełnie nic, jednak w oczach błysnął żal i determinacja. Nie wiem
czemu, ale poczułam, że próbuje mi dodać odwagi. Byłam przekonana, że gdyby nie
blokada, którą utrzymywałam, by chronić umysł, usłyszałabym jego głos, życzący
mi powodzenia.
Mrugnęłam, ale nie
pozwoliłam sobie na skinienie głową z obawy, że ktoś dojrzy ten gest.
- Rusz się dziewczyno -
usłyszałam głos stojącego obok mnie mężczyzny. Byłam wdzięczna Merlinowi, że
nie miał na tyle odwagi, aby mnie dotknąć. Zerknęłam na niego przelotnie. Gdy
ściągnął maskę, rozpoznałam jego twarz jako uczestnika nalotu na Miniterstwo
Magii w zeszłym roku. Nie byłam jednak w stanie przywołać jego nazwiska.
Usłyszałam, że zbiera
oddech, żeby znowu mnie popędzić, więc zrobiłam krok w przód i przeszłam przez
duże, dwuskrzydłowe drzwi.
Znalazłam się w
obszernej komnacie, utrzymanej w odcieniach czerni oraz zieleni. Wielki dębowy
stół zajmował centralne miejsce w pomieszczeniu, a zaraz za nim dostrzegłam
zgaszony kominek. Ciemne ściany zdobiły obrazy, z których blondwłose postacie
przyglądały się całej sytuacji. Nawet nie próbowały udawać braku
zainteresowania.
W środku znajdowało się
kilka osób, z których rozpoznałam jedynie rodziców Malfoy’a, Bellatrix
Lestrange i profesora Snape’a. Nieco zdziwił mnie jego widok, miałam jednak
nadzieję, że moja twarz pozostała niewzruszona.
Już mijając długie
schody, z mosiężną poręczą, zastanawiałam się do czyjego domu zostałam
przeniesiona. Patrząc jednak na obrazy oraz Malfoy’ów, którzy próbowali
wyglądać godnie i dystyngowanie, domyśliłam się, że trafiłam pod ich dach.
Rozejrzałam się za ich
synem, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Tak samo jak Voldemorta.
Odwróciłam się w stronę
drzwi, gdzie zobaczyłam Zabiniego. Ustawił się pod ścianą, a nieprzytomną
Ginevrę położył na ziemi u swoich stóp. Reszta pewnie nie zwróciła na to uwagi,
jednak ja zauważyłam ciemną bluzę, która chroniła jej ciało od chłodu podłogi.
Ten chłopak coraz
bardziej mnie zaskakiwał i coraz większą zaskarbiał sobie przychylność w moim
sercu.
- Witamy w naszym domu,
panno Granger - usłyszałam męski głos, więc zwróciłam się w stronę Lucjusza
Mafoya, który wystąpił w przód i lekko się pokłonił. Musiałam przyznać, że
czułam się conajmniej dziwnie, widząc ten pokaz szacunku z jego strony. Jeszcze
rok temu, prawie mnie zabił podczas walki w Ministerstwie, a w tym momencie się
przede mną kłania… - A może wolisz, żeby zwracać się do ciebie prawidłowym
nazwiskiem - Riddle?
Zmierzyłam go
spojrzeniem z góry na dół i zauważyłam, że cała jego postawa wyraża fałsz.
Kłaniał się nie z szacunku, ale ze strachu. Z jego oczu biła wyraźna niechęć.
Domyśliłam się, że gdybym nie była córką i zarazem gościem jego pana, mój los w
tym domu byłby przesądzony.
Uniosłam brodę do góry,
starając się nie napawać tą chwilą wyższości. W końcu, jej przyczyna była
najgorszą z możliwych.
- Granger -
odpowiedziałam, po prostu, nawet nie siląc się na szacunek. Mimo wszystko, jego
fałszywe uniżenie tylko mi ubliżało, a w głowie wciąż miałam szyderstwa,
które przez tyle lat wypowiadał względem mnie i moich przyjaciół.
Przez to, że
obserwowałam go uważnie, mogłam dostrzec lekkie zaciśnięcie szczęki. Byłam
pewna, że na końcu języka miał jakąś niewybredną uwagę. Nie miałam zamiaru go
prowokować, nie chciałam również okazywać strachu, więc po prostu stałam i
patrzyłam mu w oczy.
Po chwili skinął głową i
już miał wrócić do żony, gdy drzwi znowu się otworzyły.
Jak na zawołanie,
wszyscy w pomieszczeniu pochylili głowy, a atmosfera momentalnie zgęstniała.
Zanim się obróciłam, poczułam jak zalewa mnie fala panicznego strachu, a na
skórze pojawiła się gęsia skórka.
- Hermiona Granger… -
usłyszałam za plecami syczący głos, przez co, intuicyjnie, jeszcze bardziej
spięłam mięśnie. Zwinęłam dłonie w pięści i postanowiłam się na razie nie
odzywać.
Po paru sekundach
pojawił się przede mną, oglądając z góry na dół, jakbym była nad wyraz ciekawym
eksponatem. Niewielka odległość między nami, zmniejszyła się jeszcze
bardziej, gdy obszedł mnie dookoła jeszcze raz. Gdy w końcu stanął na wprost
mnie, odwróciłam się. Kątem oka zdążyłam dojrzeć przechodzącego obok Malfoy’a,
a już po chwili zostałam zmuszona spojrzeć w czerwone oczy Voldemorta, z
wąskimi źrenicami, jak u węża. Jak na zawołanie usłyszałam syk, gdy obok moich
nóg pojawił się ogromny pyton. Trzymana pod brodę przez Voldemorta, nie byłam w
stanie spojrzeć w dół, domyślałam się jednak, że była to Nagini, którą Harry
często widział w swoich wizjach.
Jak na zawołanie
poczułam ogromny mentalny nacisk, więc momentalnie zebrałam w sobie całą siłę,
aby tylko ochronić swój umysł.
Wciąż patrzyłam w oczy
Voldemorta, ale przerażenie zostało na moment wypchnięte determinacją.
Wiedziałam, że właśnie przeżywam najgorszy atak z możliwych i nie chodziło tu
jedynie o fakt, że agresorem był sam Voldemort. Stosowanie legilimencji,
utrzymując kontakt wzrokowy, zwiększało skuteczność niemal o połowę.
Wiedziałam o tym, a
jednak nie potrafiłam zamknąć oczu. O odwróceniu głowy również nie było mowy,
ponieważ wciąż trzymał mnie za brodę.
Czułam, że moja
determinacja powoli mięknie. Mroczne macki zaczynały powoli wdzierać się w mój
umysł. Zaczęłam dyszeć i byłam pewna, że moja twarz wyraża pełne skupienie. Nie
byłam przygotowana na taki atak. Lekcje, które miałam z Zabinim, ataki, które
na mnie wywierał, były niczym w porównaniu do tego, co przeżywałam w tamtym
momencie.
Oczy zaszły mi łzami i
gdy już byłam pewna, że się złamię i wszystkie tajemnice moje oraz moich
przyjaciół wyjdą na wierzch, odezwał się Zabini.
- Panie, oto jej
różdżka.
Czerwone ślepia
odwróciły się od mojej twarzy, a mentalny nacisk zniknął, jakby go nigdy nie
było.
Gdy dłoń Voldemorta
zniknęła z mojej brody, opadłam na kolana ciężko dysząc.
Drżąc na całym ciele,
obserwowałam jak sunie, tak - sunie nie idzie, w stronę Blaise’a. Chłopak
schylił nieco głowę, wyciągając przed sobą mój magiczny atrybut. Gdyby nie jego
spięte ramiona, wcale nie byłoby widać, że jest zestresowany.
Na ułamek sekundy
złapałam jego spojrzenie i zrozumiałam, że odezwał się celowo. Ochronił mnie
przed penetracją Voldemorta, a tym samym siebie, Harry’ego, Snape’a i wiele
innych ludzi. Był naprawdę odważny.
- Dziesięć i trzy
czwarte cala, winorośl... - mruczał czarnoksiężnik, chwilowo tracąc
zainteresowanie moją osobą. Wykorzystałam moment, aby nieco się uspokoić i
odzyskać stabilność psychiczną. Wiedziałam, że gdyby zaatakował mnie w tym
momencie, nie miałabym siły się obronić. Odetchnęłam dwa razy i podniosłam się
z powrotem na nogi. Otrzepałam płaszcz, a gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że
czerwone ślepia znów są wpatrzone we mnie. Zadrżałam. - Rdzeń… włókno smoczego
serca, nieprawdaż?
Automatycznie kiwnęłam
głową, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Chyba umknęło to stojącej
nieopodal Bellatrix, która nagle podniosła głos:
- Odpowiadaj gdy Czarny
Pan pyta, głupia dziewczyno!
Odwróciłam się w jej
stronę zszokowana, tak samo jak cała reszta. Zrobiła dwa kroki w moją stronę,
jednak powstrzymało ją ostre syknięcie.
- Wystarczy, Bello -
powiedział Voldemort i ruszył z powrotem w moją stronę. W tym samym czasie
Bellatrix zacisnęła zęby i spojrzała na swojego pana z jakimś dziwnym uczuciem…
- Panie, ja tylko
chciałam…
- Wiem, co chciałaś -
przerwał jej, nawet nie patrząc w tamtą stronę. - Nie potrzebuję twojej
ingerencji. - Złapał za kosmyk moich włosów i przysunął sobie do nozdrzy. Było
to tak dziwne, że nawet nie pomyślałam, aby wzdrygnąć się z obrzydzenia. -
Ciekawe…
- Co jest ciekawe? -
Zapytałam, stojąc sztywno. W normalnych okolicznościach pewnie bym się wyrwała,
coś mi jednak mówiło, że nie warto ryzykować.
Wygiął usta w uśmiechu,
który nie objął jego demonicznych oczu. Poczułam dreszcz przebiegający po
plecach. Zamiast jednak odpowiedzieć na moje pytanie, puścił kosmyk i odwrócił
się z powrotem w stronę Zabiniego.
- A to cóż
takiego? - zapytał, przenosząc wzrok na leżącą na ziemi, wciąż nieprzytomną
Ginevrę.
Fala paniki zalała mnie
ze zdwojoną siłą. Naprawdę, głupia, myślałam, że jej nie zauważy?
- Weasley, Panie -
odpowiedział Blaise. Prosiłam Merlina, Godryka i wszystkich wielkich
czarodziejów, żeby nikt więcej nie zwrócił uwagi na drżącą nutę w jego głosie.
Voldemort podszedł do
Ginny, patrząc na nią z góry. Bosą stopą odsunął jej długie włosy z twarzy.
- Zostaw ją! -
krzyknęłam. Cały strach wyparował zastąpiony złością. Nie pozwolę skrzywdzić
swojej przyjaciółki!
Słysząc mój głos,
przeniósł wzrok z Ginny na mnie i z powrotem. Po chwili, która trwała
wieczność, ruszył w stronę stołu.
- Lucjuszu, rozkaż
skrzatom, żeby podały kolację - usiadł na szczycie, a stary Malfoy, kłaniając
się w pas, przywołał sługę, by złożyć dyspozycję. - Siadajcie.
Wszyscy jak na zawołanie
ruszyli w stronę stołów, tylko ja zostałam w miejscu. Zobaczyłam, że Zabini waha
się nad nieprzytomną Ginny, jednak po chwili także ruszył w stronę stołu.
- Ciebie to również
dotyczy - usłyszałam, a rozmawiający przed chwilą śmierciożercy na powrót
ucichli.
- Dziękuję, postoję -
odpowiedziałam, odwracając się w jego stronę i unosząc podbródek do góry. Nie
mogłam przeboleć, że od tak zostawili nieprzytomną dziewczynę na podłodze i
usiedli do jedzenia.
- Powiedziałem, siadaj!
- Nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął różdżkę. Moje ciało zaczęło działać bez
mojej kontroli. Podeszłam do stołu i usiadłam na magicznie odsuniętym krześle.
Zanim zaklęcie zelżało, zostałam jeszcze zmuszona do nalania sobie kompotu i
nałożenia mięsa, z którego sos prysnął na moją twarz.
Przy stole rozległy się
śmiechy, a ja sapnęłam ze złości. Dopiero po chwili zauważyłam, że siedzę
między Snape’m, a Malfoy’em, tylko dwa miejsca od Voldemorta. Naprzeciw siebie
miałam niezadowoloną Bellatrix. Świetnie.
Na znak buntu, opuściłam
ręce na kolana i obiecałam sobie, że nie ruszę jedzenia. Wpatrywałam się w
talerz, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na otaczających mnie ludzi.
Po raz kolejny tego dnia
poczułam się upokorzona. Czułam, że moje policzki są czerwone i nie było to
spowodowane jedynie złością. Zażenowanie i beznadzieja spowodowana sytuacją
pulsowały we mnie falami, powoli doprowadzając do płaczu.
Gdy Śmierciożercy
zaczęli jeść, kątem oka zauważyłam ruch po swojej lewej stronie. Zanim zdążyłam
się powstrzymać, odruchowo uniosłam głowę i oniemiałam. Dłoń Malfoy’a była
wystawiona w moją stronę, a jedwabna czarna chusteczka wisiała na niej,
czekając na zabranie. Zauważyłam, że brzegi były wyhaftowane szmaragdową nicią,
a jeden z rogów zdobiła niewielka literka M.
Wpatrywałam się w nią
szeroko otwartymi oczami. Byłam w tak wielkim szoku, że na moment zapomniałam o
zażenowaniu, które jeszcze przed chwilą przepełniało mnie od stóp do głów.
- Bierzesz czy nie? -
zapytał, nawet nie patrząc w moją stronę. Lewą ręką uniósł do ust kubek z
kompotem. - Masz sos na policzku.
Automatycznie sięgnęłam
po chustkę, wytarłam twarz i, nie myśląc wiele, wyciągnęłam by oddać z
powrotem.
Widząc ten gest,
odwrócił się w moją stronę. W jego oczach dojrzałam niedowierzanie.
- Zostaw - powiedział.
Usłyszałam nutę pogardy w jego głosie, więc momentalnie się spięłam. A gdy
dotarły do mnie dalsze słowa, zaczęłam pluć sobie w brodę, że wzięłam tę głupią
chusteczkę:- Nie mam ochoty jej więcej dotykać.
Zmrużyłam powieki, a
dłonie zacisnęłam na czarnym jedwabiu. Poczułam wściekłość. Nawet gdy pomagał,
to i tak musiał poniżyć. Dał mi jasno do zrozumienia, że mimo czystości krwi,
dla niego nadal pozostałam tą samą osobą.
Skąd więc ten mały akt
dobroci?
Na końcu stołu
zauważyłam wzrok Zabiniego, w którym zobaczyłam iskierkę rozbawienia. Czym
prędzej odwróciliśmy się od siebie i tym samym znów natrafiłam na czerwone
spojrzenie Voldemorta.
Tak jak ja, nie jadł
zupełnie nic. Siedział oparty i przechylony w jedną stronę. Obserwował mnie z
dziwnym głodem w oczach, jedną ręką głaszcząc wielkiego węża przewieszonego
przez oparcie. A więc to była Nagini. Musiałam przyznać, że robiła wrażenie.
Mimo, że była głaskana przez swojego pana, z czujnością obserwowała ludzi
obecnych przy stole. Gdy zwróciła wielki łeb w moją stronę poczułam, że robi mi
się zimno. Odwróciłam wzrok.
- Nagini nie atakuje,
jeśli jej nie rozkażę - odezwał się nagle. Przy stole po raz kolejny zapadła
cisza, a ja wróciłam do niego spojrzeniem. Tym razem wpatrywał się w węża. Nie
byłam pewna, ale wydawało mi się, że w jego oczach widziałam coś, na kształt
czułości…
- Chyba, że będziesz
próbowała mnie zaatakować, w co wątpię. - Obrócił się do mnie, a to dziwne
uczucie sprzed chwili, całkowicie zniknęło. Jego oczy znów były zimne i
bezdenne, niczym najgorsza otchłań. - Jesteś zbyt miękka, prawda?
Nie odezwałam się.
Zamiast tego, po raz kolejny dzisiejszego dnia, zacisnęłam dłonie w pięści i
uniosłam brodę do góry, patrząc mu prosto w oczy.
Poczułam, że siedzący
obok mnie Snape napina lekko całe ciało, ale nic mnie to nie obchodziło. Po
chwili, która zdawała się trwać całe godziny, Voldemort zaczął się śmiać. Tak
po prostu się roześmiał, śmiechem zimnym, a mimo to zabarwionym nieokreśloną
emocją.
Zamiast podzielić
zdziwienie siedzących wokół mnie Śmierciożerców, napięłam ciało jeszcze
bardziej. Czułam dziwny niepokój.
- Za grosz instynktu
samozachowawczego - powiedział w końcu. Jego twarz na nowo stała się chłodną
maską, zupełnie jakby wybuch śmiechu sprzed chwili nie miał miejsca. - Ta cecha
z pewnością nie jest odziedziczona po mnie. Z drugiej strony… - zwęził powieki,
nachylając się lekko w moją stronę. - masz w sobie rzadko spotykane
pokłady mocy… Severusie? - przeniósł swoją uwagę na Snape’a.
- Tak, panie?
- Czy masz to, o co
prosiłem?
- Oczywiście, wedle
rozkazu.
Przeskakiwałam
spojrzeniem od jednego do drugiego, nie rozumiejąc o co chodzi. Z tego co się
zorientowałam, nie byłam w tym odczuciu jedyna. Po chwili Snape sięgnął za poły
swojej czarnej szaty i wyciągnął niewielką fiolkę z białym płynem.
Potrzebowałam dosłownie
sekundy, żeby połączyć fakty i zrozumieć na co patrzę.
- Conatus Affinitatis
- wyszeptałam bezwiednie.
- Co tam szepczesz,
dziewucho? - odezwała się Bellatrix, ale nawet na nią nie spojrzałam, wciąż
wpatrując się w wyciągniętą fiolkę.
- Eliksir Próby
Pokrewieństwa* - wyjaśniłam, napędzana instynktowną potrzebą do dzielenia się
wiedzą. - Dzięki niemu można sprawdzić czy między dwoma osobami rzeczywiście
jest pokrewieństwo. Wystarczy tylko…
- Dodać krwi obojga -
usłyszałam głos Voldemorta tuż za sobą i aż zdębiałam. Nawet nie zauważyłam
kiedy wstał! Zanim zdążyłam wydać choćby dźwięk protestu, przeciął mi skórę na
szyi jednym machnięciem różdżki.
Nie czekając, Snape
zebrał trochę ściekającej krwi i przesunął fiolkę w stronę swojego pana, który
przeciął sobie wnętrze dłoni. Kiedy i jego krew trafiła do eliksiru, ten
zasyczał przeciągle.
Wszyscy wpatrywali się w
fiolkę, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Atmosfera w pomieszczeniu
po raz kolejny zrobiła się gęsta, jednak tym razem z oczekiwania.
Voldemort wrócił na
swoje miejsce i oparł się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, zupełnie się nie
kłopocząc wyleczeniem rany, którą zadał mi chwilę wcześniej.
Sama również wpatrywałam
się w eliksir, chłonąc atmosferę niczym gąbka. Wyraźnie czułam serce, obijające
się o moje żebra, w coraz szybszym rytmie.
Gdzieś, głęboko w środku
wiedziałam jaki będzie wynik tego testu, a mimo to miałam głupią nadzieję.
Nadzieję na to, że to wszystko jednak okaże się snem i głupim żartem. Nie
obchodziło mnie, że w tym drugim przypadku zostałabym zabita, zanim zdążyłabym
wyciągnąć różdżkę.
Przy dwudziestym
uderzeniu serca, eliksir zaczął zmieniać barwę. Sekundę później patrzyliśmy na
najczystszy odcień zieleni. **
Przez krótką chwilę
trwała zupełna cisza, a zaraz po tym rozległ się głuchy huk. Wszyscy
spojrzeliśmy w stronę Bellatrix, która tak ciężko opadła na krzesło, że
trzasnęło od uderzenia.
- A więc jednak to
prawda - powiedział Voldemort, przenosząc spojrzenie z fiolki na mnie. - Skoro
ta kwestia jest załatwiona, przejdźmy do konkretów. Nie mam czasu na pojednania
w stylu ojciec - córka…
Spojrzałam na niego
zdziwiona.
- Konkretów?
- Oczekuję od ciebie,
jako mojej potomkini, bezwględnego posłuszeństwa, niezależnie od kosztów.
Nie mogłam uwierzyć w to
co słyszałam.
*~*~*
Kilka godzin później,
siedziałam w gabinecie Dumbledore’a, przykryta kocem i z parującym kakao w
dłoniach, a mimo to wciąż trzęsłam się jak osika.
Było późno w nocy, lecz
ani trochę nie byłam senna. Zmęczona, owszem. Czułam się jakbym przebiegła
maraton, a następnie przystąpiła do naprawdę ciężkiego egzaminu, jednak śpiąca
nie byłam ani trochę.
Spotkanie z biologicznym
ojcem zakończyło się dwie godziny temu i wciąż nie potrafiłam dojść do siebie.
Kilka ostatnich chwil przed powrotem wstrząsneło mną najbardziej.
Spojrzałam na siedzącą w
wyczarowanym fotelu, wciąż bladą Ginny i wróciłam myślami do Malfoy Manor oraz
słów, które przeważyły o mojej najbliższej przyszłości.
*
-... będziesz posłuszna
- syczał Voldemort, gdy po raz drugi wyraziłam swój sprzeciw. - Do końca roku
zostaniesz w Hogwarcie, a potem staniesz u mojego boku. Będziesz lojalna,
będziesz wykonywać moje rozkazy, będziesz…
- Nigdy! - wrzasnęłam,
po raz trzeci, jednak czułam, że przegrywam. Nie miałam szans i kolejne słowa
tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu.
- Nigdy, mówisz -
roześmiał się, tym zimnym złowrogim śmiechem, który jak zawsze nie objął jego
oczu. - To jeszcze zobaczymy…
Zwrócił się w stronę
drzwi, więc automatycznie podążyłam za jego spojrzeniem. To, co ujrzałam,
zmroziło krew w moich żyłach i ostatecznie zdusiło resztki determinacji.
Bellatrix stała nad nieprzytomnym ciałem Ginny, mierząc w nią z szalonym
uśmiechem na ustach. Otwierała usta, żeby wypowiedzieć klątwę i czułam, że
będzie ona najgorszą z możliwych.
- Ava...
- Nie! - Krzyknęłam.
Próbowałam rzucić się w ich stronę, ale powstrzymały mnie silne ramiona.
Czułam, że mężczyzna jest spięty, zupełnie jakby nie zgadzał się z obecnymi
wydarzeniami, a mimo to trzymał mnie w silnym uścisku. Nagle opuściły mnie
wszelkie siły. Uwiesiłam się w ramionach trzymającego mnie mężczyzny i było mi
już wszystko jedno.- Zrobię to…
- Słucham? - zapytał
uprzejmie Voldemort. Zmusiłam się, żeby unieść na na niego spojrzenie i
włożyłam w nie tyle nienawiści, ile byłam w stanie z siebie wykrzesać.
- Zrobię to -
powtórzyłam głośniej. - Ale puścisz Ginevrę wolno i nigdy więcej się nią nie
zainteresujesz.
Voldemort roześmiał się
w głos, a zaraz za nim Bellatrix i jeszcze dwóch śmierciożerców, których nie
znałam.
- Nie ty tu stawiasz
warunki… - powiedział w końcu. - Ale niech będzie. Jeśli wywiążesz się z umowy,
twoja przyjaciółeczka pozostanie żywa. W innym przypadku…
- Jasne - przerwałam mu.
Nawet nie chciałam tego słuchać.
Kolejne wydarzenia
docierały do mnie jak przez mgłę. Pamiętam, że rozkazał Malfoy’owi mnie
pilnować, jednak dopiero później miałam ubolewać nad faktem, że wybrał akurat
tego, znienawidzonego Ślizgona. Sądzę, że była to kara również dla niego,
biorąc pod uwagę, jak bardzo się nieznosiliśmy.
Odstawić nas mieli Snape
i Zabini, i już przed samym wyjściem, Voldemort podszedł do mnie, by stuknąć
różdżką w czubek mojej głowy. Poczułam rozchodzące się po moim ciele
nieprzyjemne zimno.
- Na wszelki wypadek,- brzmiały jego ostatnie słowa.
Chwilę później znalazłam
się w gabinecie dyrektora i dopiero tam wszyscy zrozumieliśmy co zrobił mi
Voldemort. Zostałam ofiarą zaklęcia Milczenia, przez co zapominałam o
wszystkich wydarzeniach, planach i rozmowie, którą z nim odbyłam, jak tylko
rozmawiałam z kimś spoza jego grona.
Stało się to jasne w
momencie, gdy Dumbledore zadał pierwsze pytanie. Nagle w mojej głowie nastała
pustka, jakby ostatnie godziny mojego życia zostały całkowicie wymazane. Nie
potrafiłam przywołać gdzie byłam, ani co się ze mną działo. Jednocześnie,
dzięki obecności Snape’a, odkryliśmy słaby punkt tego zaklęcia- wystarczyło, że
pytanie padło z jego strony, a wspomnienia na powrót trafiły na swoje miejsce.
W pewnym stopniu było to pocieszające.
*
- Jak się pani czuje,
panno Granger? - dotarł do mnie głos pani Pomfrey. Spojrzałam na nią zdziwiona,
zastanawiając się jak bardzo musiałam odpłynąć skoro nie usłyszałam jej
przyjścia. Przy drzwiach dojrzałam Zabiniego, który został wysłany aby ją
przyprowadzić. Jego spojrzenie było skierowane w stronę Ginny i skrywało ogrom
nieokreślonego bólu.
Nie rozumiałam jego
zachowania, ani motywacji. Postawiłam sobie za punkt honoru, przycisnąć go i
wreszcie wyciągnąć o co chodzi. Był to mój sposób ucieczki. Wiedziałam, że
jeśli nie zajmę myśli czymś innym niż Voldemort, w końcu oszaleję.
Pani Pomfrey, nie
czekając na moją odpowiedź, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na mnie zaklęcie
diagnozujące.
Przymknęłam powieki,
pozwalając na wszystkie te zabiegi i po chwili poczułam, że odpływam w krainę
snu. Po raz kolejny stanęłam twarzą w twarz z Voldemortem, który tym razem,
szczęśliwie był jedynie nocną marą.
*~*~*
- eliksir
wymyślony przeze mnie, na potrzeby opowiadania
- pozytywny
wynik testu
Niesamowite opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na wiecej. Pozdrawiam ciepło i ściskam.
OdpowiedzUsuńKochana, dziękuję Ci bardzo za komentarze! Przyznam szczerze, że byłam w ogromnym szoku, kiedy je zobaczyłam - sądziłam, że nikt nie czyta tej historii tu, na blogspocie. Zrobiło mi się bardzo miło i aż się chce pisać dalej :D
UsuńKolejny rozdział dodany <3
Buziaki!