2 lipca 2019

ROZDZIAŁ XVI


- Może powinniśmy użyć innego sposobu? - zapytałam szeptem. Od dziesięciu minut staliśmy nieopodal wejścia do Wielkiej Sali. Wciąż nikt się pokazywał, przez co z nerwów zaczęłam wyłamywać palce. 
Niepokój z całego dnia, strach o Harry’ego i złe przeczucia zdawały się wyciekać ze mnie przez każdy, dostępny por na ciele. 
Poczułam dłoń na ramieniu, uświadamiającą mi, że zaczęłam się lekko trząść.
- Spokojnie, Hermiono - powiedział Ron ciepło. Uśmiechał się, jednak w jego oczach dostrzegłam ten sam niepokój, który szarpał mnie od środka. - Pomysł z galeonami był naprawdę świetny. Nawet jeśli nikt nie przyjdzie, to nie nasza wina. Prawdopodobnie większość Gwardii już całkowicie o nich zapomniała…
W tym samym momencie usłyszeliśmy kroki, a w korytarzu ukazały się dwie postacie, idące ramię w ramię. 
Gdy rozpoznałam ich twarze, fala ulgi zalała moje ciało.
- Luna, Neville! - zawołałam, szczęśliwa. Stojący obok mnie Ron, wygiął się, żeby zajrzeć za ich plecy. Domyśliłam się, że liczył na większe wsparcie, jednak cieszyłam się z tego co mieliśmy. 
Blondynka skinęła nam głową, z typowym, rozmarzonym wyrazem twarzy, za to oczy wyrażały skupienie. 
- Cześć wam - odezwał się Neville niepewnie. Przeniosłam na niego radosne spojrzenie i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie odezwał się do mnie ani słowem, od kiedy Hogwart obiegła informacja o moim pochodzeniu. - Co się stało?
Mój entuzjazm nieco oklapł, gdy zauważyłam, że nie patrzy wprost na mnie, ale postanowiłam się nad tym nie rozwodzić, nie było na to czasu. 
- Dzięki, że się pojawiliście - powiedział Ron, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. - Już myśleliśmy, że każdy zapomniał o tym sposobie komunikacji…
Luna pokręciła głową. 
- Codziennie sprawdzam swoją monetę - powiedziała. - Bardzo polubiłam zajęcia Gwardii Dumbledore’a i cały czas miałam nadzieję, że otrzymamy ponowne wezwanie…
- Ja tak samo! - wszedł jej w słowo Neville. Uśmiechnęli się do siebie, zgodnie. - Dlatego, jak tylko dostałem wiadomość, nie wahałem się ani chwili. - Zniknął nieśmiały chłopak sprzed chwili. W przypływie nagłej pewności siebie, spojrzał mi prosto w oczy. - Nie przeszkadza mi twoje pochodzenie, Hermiono. Zawsze, od kiedy pamiętam, mogłem na ciebie liczyć. Nigdy się od ciebie nie odwrócę. 
Poczułam gorące łzy, wypełniające moje oczy, miałam wrażenie, że serce pęknie mi z wdzięczności. 
Nie byłam w stanie powiedzieć słowa, ograniczyłam się więc do pełnego czułości uśmiechu i skinienia głową. 
Kątem kąta zauważyłam na sobie wzrok Rona, który przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem. Poddając się chwili, oddałam spojrzenie i ze skinieniem głowy, przejęłam głos. 
- Harry opuścił Hogwart z Dumbledorem - powiedziałam, w miarę spokojnym głosem. Akceptacja Neville’a tchnęła w moje serce nową nadzieję. Nowoprzybyli wymienili zdziwione spojrzenia, ale słuchali w milczeniu. - Przed zniknięciem prosił, żebyśmy patrolowali korytarze… - zerknęłam na Rona, zastanawiając się ile mogę wyjawić. Postanowiłam, że im mniej wiedzą, tym lepiej. - Tak na wszelki wypadek. 
- Na wszelki wypadek?  - powtórzył Neville. Jego brwi podjechały do góry, w geście zdziwienia.
- Obawia się, że nadchodzi coś niedobrego…
- Tak - powiedziała Luna, kiwając głową i patrząc w przestrzeń, gdzieś ponad naszymi głowami. - Gnębiwtryski są dziś bardzo niespokojne…
Zdębiałam. Spojrzeliśmy z chłopcami po sobie, ale żadne z nas nie miało ani siły, ani ochoty by to skomentować. 
- Dobrze - kiwnęłam głową. - Proponuję podzielić się w pary, tak, jak tu przyszliśmy. Weźmiemy z Ronem piętra, od trzeciego w górę, a wy w dół. Może być?
Gdy wszyscy kiwali zgodnie głowami, uczucie niepokoju ponownie zawładnęło moim sercem. 
- Powodzenia. - Mój głos był bardziej zduszony niż chwilę wcześniej, ale zdawali się tego nie słyszeć. Skinęli na siebie głowami i odbiegli w stronę lochów, aby tam rozpocząć patrol. 
Patrzyłam jak znikają za rogiem. Minęła dobra chwila, zanim zmusiłam ciało do ruchu. 
Kątem oka zauważyłam, że Ron po raz kolejny, niby od niechcenia, wystawił dłoń w taki sposób, że mogłabym ją spokojnie ująć, gdybym tylko chciała. Ale nie chciałam i o dziwo, zabolało mnie to bardziej niż powinno. 
Ruszyłam w przód, udając, że nie widzę wystawionej ręki, tak jak zawodu, który na moment przemknął po jego twarzy. Nie chciałam go ranić. 
- Zaczynamy od trzeciego piętra czy od góry?- Zapytałam. 
- Jak wolisz, możemy od trzeciego. 
Kiwnęłam głową i ruszyłam w wyznaczonym kierunku. 

*~*~*

Miałam wrażenie, że patrolujemy korytarze całe wieki. Obserwowaliśmy każdy ruch, chowając się w ciemniejszych kątach mimo, że o tej porze nikt nie mógł zabronić nam przebywania na korytarzu. Dochodziła dwudziesta, co wskazywało, że minęła nieco ponad godzina od momentu, gdy rozdzieliliśmy się z Nevillem i Luną. 
- Zróbmy sobie chwilę przerwy - zaproponowałam, gdy po raz trzeci zrobiliśmy pełne obejście. Usiadłam na ziemi, wyczarowałam dwa pucharki, które napełniłam wodą i wyciągnęłam jeden w stronę Rona. 
Przez sekundę widziałam na jego twarzy wahanie, jednak postanowił się ugiąć i usiadł obok mnie. 
Piliśmy w ciszy, każde zatopione we własnych myślach. Uczucie niepokoju, które czułam wcześniej nieco zelżało, ale jego echo wciąż krążyło gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, co rusz przypominając o swoim istnieniu. Nie byłam pewna czy mam do czynienia z intuicją czy paranoją, ale z pewnością było to męczące.
- Hermiono… - odezwał się Ron. Coś w jego głosie sprawiło, że omal nie zakrztusiłam się wodą. Obróciłam się w jego stronę, a na widok uczucia malującego się w jego brązowych oczach, zrobiło mi się ciepło. W tamtym momencie, boleśnie uświadomiłam sobie, że jest to pierwszy raz od pocałunku, gdy jesteśmy całkiem sami. Ta myśl jedynie wzmogła moje zmieszanie. 
- Tak? - Nienawidziłam zachrypnięcia głosu, które pojawiło się akurat w tej chwili. Nie chciałam oddawać spojrzenia, poddawać się chwili. Nie mogłam dawać mu złudnych nadziei, a mimo to, nie potrafiłam się odwrócić, usidlona przez siłę uczucia, którym emanował. 
Odetchnął dwa razy, poczerwieniał po same czubki uszu i szybkim, ale delikatnym ruchem złapał mnie za dłoń tak, jakby się bał, że jednak się rozmyśli. 
- Chciałem powiedzieć ci to już dawno, ale…  od tej sytuacji w łazience, ani razu nie byliśmy sami - zaczął. Świadomość tego, co zaraz się wydarzy sprawiła, że moje serce zabiło mocniej. Byłam przerażona. Panicznie liczyłam uderzenia, szukając sposobu, by zająć jego uwagę czymś innym. Wiedziałam jednak, że było już za późno. - Myślę, że wiedziałem o tym od dawna, ale uświadomiłem sobie dopiero, gdy wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego. Ja…
Gnana jakimś pierwotnym instynktem, zabrałam dłoń i rzuciłam się w jego stronę by zatkać mu nią usta. 
- Proszę, nie mów tego - wyszeptałam z rozpaczą, podczas, gdy jego oczy robiły się coraz większe ze zdziwienia. 
Po paru sekundach, delikatnie zsunął moją dłoń ze swoich warg. 
- Dlaczego? 
Pokręciłam głową, czując pod powiekami nadchodzące łzy. 
- Bo jeśli to powiesz, stanie się rzeczywistością…
- Ale to jest rzeczywistość - wtrącił, marszcząc brwi. 
- … i zniszczy to, co mamy. - Dokończyłam. Przyglądał mi się przez moment, z miną wciąż pełną niezrozumienia. 
- Zniszczy to, co mamy? 
- Tak - potwierdziłam. Mój głos był cichszy od szeptu.- Nie mogę dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz.
Moja świadomość krzyczała, że moglibyśmy spróbować, serce jednak wiedziało lepiej. 
- Ale… dlaczego? - zapytał. Ból, wypisany na jego twarzy, na parę sekund zabrał mi oddech. - Przecież wtedy, w łazience…
Pokręciłam głową. Otarłam pojedynczą łzę i złapałam go za dłoń, którą chwilę wcześniej puściłam. 
- Wiem, co się wtedy wydarzyło. Pamiętam i nie żałuję, jednak… - wzięłam wdech. Nie sądziłam, że ta rozmowa będzie tak ciężka. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że uda się jej uniknąć. Nie można jednak uciekać w nieskończoność… - kocham cię… ale nie tak, jakbyś tego chciał. - Iskra, która zapaliła się w jego oczach, została bezlitośnie zdmuchnięta. Usta wykrzywiły się w grymasie. - Jesteś moim przyjacielem, jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Może, gdyby nie to, że jestem córką Voldemorta…
W momencie, gdy podniósł gwałtownie głowę, a w jego oczach błysnęła determinacja, znienawidziłam się doszczętnie. Nie mogłam już cofnąć tych słów, a ohydne kłamstwo krążyło wokół nas, wlewając w serce Rona, nową nadzieję. 
- Ale mi to nie przeszkadza! - powiedział z mocą. Westchnęłam. Miałam ochotę spoliczkować samą siebie. 
Złapałam za jego drugą dłoń i spojrzałam mu prosto w oczy. 
- Nie o to chodzi - włożyłam w głos tyle stanowczości, ile potrafiłam. - Przez to, że jestem jego córką, wszyscy z mojego otoczenia są w niebezpieczeństwie. - Widziałam, że chce zaprotestować, ale nie pozwoliłam mu. - Nie mogę pozwolić, żeby komukolwiek coś się stało tylko po to, żeby zmusić mnie do czegoś. Dlatego zwłaszcza, nie powinnam się z nikim wiązać. Rozumiesz?
Nie rozumiał. Widziałam to w jego oczach, w których poza poczuciem niesprawiedliwości i niezrozumienia, przejawiała się również złość.
Ja też byłam zła. Na siebie. Zła, że nie potrafiłam definitywnie powiedzieć, że nigdy nic między nami nie będzie. Zrobiłam mu głupią nadzieję. Zachowałam się egoistycznie, bo nie chciałam… bałam się stracić przyjaciela. 
Przez dłuższy moment panowała cisza. Przemknęła mi przez myśl, że jest dziwnie nienaturalna, ale zepchnęłam ten fakt na zakamarki umysłu. Widziałam, że Ron otwiera usta, by coś powiedzieć i w tym samym momencie nad jego głową świsnęło zaklęcie, odbijając się od ściany. 
Zerwaliśmy się na równe nogi, wyciągając różdżki w gotowości. 
- Expelliarmus! - zawołałam, nie pozwalając sobie na szok, który próbował zawładnąć moim umysłem. W naszą stronę biegł śmierciożerca, którego różdżka właśnie wylądowała w mojej dłoni. - Drętwota!
Runął jak długi i dopiero wtedy pozwoliliśmy sobie z Ronem na wymianę przerażonych spojrzeń. 
- Harry miał rację… - wyszeptał, z oczami wielkimi jak galeony. 
Kiwnęłam głową. Czułam, że zaczynam się trząść. 
- Przybiegł z góry - powiedziałam i w tym samym momencie dotarł nas dźwięk wielu par butów, uderzających o betonową podłogę. 
Przerażenie zawładnęło moim sercem, mącąc na chwilę umysł i przyspieszając oddech. Po sekundzie złapałam Rona za szatę i pociągnęłam w stronę schodów. 
- Hermiono… - odezwał się po chwili. - Słyszę ich też na dole.
Widziałam przerażenie i szok, malujące się w jego oczach. Byłam pewna, że myśli o tym samym co ja: jak się tu dostali? 
W przeciwieństwie do niego, znałam odpowiedź, która spłynęła na mnie całkowicie znienacka. Malfoy. Pokój Życzeń. 
Nie wiedziałam w jaki sposób, jednak byłam pewna, że właśnie to jest odpowiedź.
Spojrzałam w górę schodów, następnie na Rona. Za jego plecami zobaczyłam kilku uczniów, zbiegających w dół. Najprawdopodobniej wywabił ich hałas, który nagle rozszalał się na korytarzach. 
Po raz kolejny spojrzeliśmy sobie w oczy, tym razem rozumiejąc bez słów. Ramię w ramię popędziliśmy w kierunku Sali Wejściowej. 

*~*~*

Zaklęcia przelatywały obok mojej głowy, raz za razem, mijając ją zaledwie o cal. Sala Wejściowa była przepełniona śmierciożercami i uczniami, który zaciekle walczyli, by nie dać przewagi drugiej stronie. Lawirowałam między nimi, starając się pomóc najbardziej jak umiałam. Nie raz widziałam na twarzach uczniów konsternację, jakby nie wiedzieli, czy powinni mnie atakować czy nie. Większość rezygnowała, jednak jestem pewna, że przynajmniej połowa zaklęć skierowanych w moją stronę, wydobyła się właśnie z różdżek moich rówieśników. Śmierciożercy próbowali mnie atakować, jednak często rezygnowali i się oddalali. Czułam się jakbym miała na czole wielki napis - córka Czarnego Pana, nie dotykać! To było po prostu śmieszne! Z drugiej jednak strony, nie negowałam faktu, że mogli otrzymać rozkaz, by pozostawić mnie przy życiu. 
Unieruchomiłam zaklęciem kolejnego śmierciożercę, ratując przy okazji młodą, walczącą z nim dziewczynę. Miała na szacie emblemat Hufflepuffu i z pewnością była za młoda, by być w tym korytarzu. 
Rozejrzałam się dookoła, unikając zaklęć, a moje serce stanęło na moment z przerażenia. Widać było jak na tacy, że przegrywamy. Zamaskowani czarodzieje zaczęli górować nad coraz większą ilością ciał leżących na ziemi. W głębi duszy miałam nadzieję, że byli jedynie oszołomieni… 
Szaleńcza złość wystrzeliła w moje żyły, pompując dużą dawkę adrenaliny. Nienawidziłam tych ludzi. Nie cierpiałam niesprawiedliwości i zła, jakie wprowadzał ten człowiek, który śmiał się nazywać moim ojcem.
Ścisnęłam mocniej różdżkę, z postanowieniem, że załatwię ich tak wielu ile będę w stanie, gdy dotarł mnie głos. Jeden, później następny. Jedno słowo powtarzane z ust do ust.
- Snape…
- To Snape!
- Profesor Snape! Jesteśmy uratowani!
Spojrzałam za siebie z nadzieją, która zgasła zanim zdążyła się rozprzestrzenić. Wystarczył jeden rzut oka, by zobaczyć to, czego nie widzieli inni, zdesperowani walczący. Pojawienie się Snape’a, oznaczało nasz koniec. 
Brnął przed siebie, rzucając zaklęcia, a za nim ciągnęła roześmiana horda reszty śmierciożerców. Zobaczyłam blond czuprynę Malfoy’a i zmrużyłam oczy z nienawiści. Miałam ochotę do niego podbiec i zwyzywać. Załatwić jednym, konkretnym zaklęciem. 
- Miona! - nawet nie zauważyłam, że idę! Zdziwiona zatrzymałam się i obróciłam się w stronę Teodora. Jego oczy wyrażały przerażenie wymieszane z eksytacją, co dawało dziwną, niepokojącą mieszankę. Złapał mnie za łokieć i zaczął ciągnąć przez tłum, w odwrotną stronę niż było wyjście. - Musimy stąd iść!
- Poczekaj! - wyrwałam rękę. - Nie możemy ich wszystkich tak zostawić!
- Owszem, możemy! - Zaczął się denerwować, widziałam to w jego oczach. - To już koniec. Nie możesz tu być…
Coś w jego oczach powiedziało mi, że mówi poważnie. Przygryzłam wargę i obróciłam się w stronę walczących. 
Nie mam pojęcia, jakim cudem, ale pośród całej tej zgrai ludzi, wyłapałam spojrzenie Malfoy’a, który przystanął i patrzył wprost na nas. Z tej odległości nie widziałam jego twarzy, jednak pozycja jaką przyjął, jasno wskazywała, że chce do nas podejść. 
Po chwili, w zasięgu wzroku pojawił się Snape. Spojrzał w naszym kierunku, szepnął coś Malfoyowi i odeszli, pozostawiając mnie w stanie bezgranicznego zdumienia. 
- Dobrze - powiedziałam, obracając się z powrotem do Teo. - Pójdę z to…
Nie dane mi było skończyć, tak jak nie zdążyłam się obrócić. W jednej sekundzie poczułam tępe uderzenie w pierś, a w następnej wszystko otoczyła ciemność.



*~*~*

Cześć! Oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział, kończący pewien etap.
Jeśli chodzi o kolejny - niestety, będę musiała przetrzymać Was trochę dłużej. 
W sobotę wyjeżdżam na wakacje, a więc niestety, nie będę miała czasu na pisanie :(
Postaram się dodać jak najszybciej po powrocie, ale tak czy siak,  nie będzie to szybciej niż 22-23.07.
Dajcie znać co sądzicie :)
Buziaki i do napisania,
Wasza Lady_M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz