- Może powinniśmy użyć
innego sposobu? - zapytałam szeptem. Od dziesięciu minut staliśmy nieopodal
wejścia do Wielkiej Sali. Wciąż nikt się pokazywał, przez co z nerwów zaczęłam
wyłamywać palce.
Niepokój z całego dnia,
strach o Harry’ego i złe przeczucia zdawały się wyciekać ze mnie przez każdy,
dostępny por na ciele.
Poczułam dłoń na
ramieniu, uświadamiającą mi, że zaczęłam się lekko trząść.
- Spokojnie, Hermiono -
powiedział Ron ciepło. Uśmiechał się, jednak w jego oczach dostrzegłam ten sam
niepokój, który szarpał mnie od środka. - Pomysł z galeonami był naprawdę
świetny. Nawet jeśli nikt nie przyjdzie, to nie nasza wina. Prawdopodobnie
większość Gwardii już całkowicie o nich zapomniała…
W tym samym momencie
usłyszeliśmy kroki, a w korytarzu ukazały się dwie postacie, idące ramię w
ramię.
Gdy rozpoznałam ich
twarze, fala ulgi zalała moje ciało.
- Luna, Neville! -
zawołałam, szczęśliwa. Stojący obok mnie Ron, wygiął się, żeby zajrzeć za ich
plecy. Domyśliłam się, że liczył na większe wsparcie, jednak cieszyłam się z
tego co mieliśmy.
Blondynka skinęła nam
głową, z typowym, rozmarzonym wyrazem twarzy, za to oczy wyrażały
skupienie.
- Cześć wam - odezwał
się Neville niepewnie. Przeniosłam na niego radosne spojrzenie i dopiero wtedy
dotarło do mnie, że nie odezwał się do mnie ani słowem, od kiedy Hogwart
obiegła informacja o moim pochodzeniu. - Co się stało?
Mój entuzjazm nieco
oklapł, gdy zauważyłam, że nie patrzy wprost na mnie, ale postanowiłam się nad
tym nie rozwodzić, nie było na to czasu.
- Dzięki, że się
pojawiliście - powiedział Ron, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. - Już
myśleliśmy, że każdy zapomniał o tym sposobie komunikacji…
Luna pokręciła
głową.
- Codziennie sprawdzam
swoją monetę - powiedziała. - Bardzo polubiłam zajęcia Gwardii Dumbledore’a i
cały czas miałam nadzieję, że otrzymamy ponowne wezwanie…
- Ja tak samo! - wszedł
jej w słowo Neville. Uśmiechnęli się do siebie, zgodnie. - Dlatego, jak tylko
dostałem wiadomość, nie wahałem się ani chwili. - Zniknął nieśmiały chłopak
sprzed chwili. W przypływie nagłej pewności siebie, spojrzał mi prosto w oczy.
- Nie przeszkadza mi twoje pochodzenie, Hermiono. Zawsze, od kiedy pamiętam,
mogłem na ciebie liczyć. Nigdy się od ciebie nie odwrócę.
Poczułam gorące łzy,
wypełniające moje oczy, miałam wrażenie, że serce pęknie mi z
wdzięczności.
Nie byłam w stanie
powiedzieć słowa, ograniczyłam się więc do pełnego czułości uśmiechu i
skinienia głową.
Kątem kąta zauważyłam na
sobie wzrok Rona, który przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem. Poddając się
chwili, oddałam spojrzenie i ze skinieniem głowy, przejęłam głos.
- Harry opuścił Hogwart
z Dumbledorem - powiedziałam, w miarę spokojnym głosem. Akceptacja Neville’a
tchnęła w moje serce nową nadzieję. Nowoprzybyli wymienili zdziwione
spojrzenia, ale słuchali w milczeniu. - Przed zniknięciem prosił, żebyśmy
patrolowali korytarze… - zerknęłam na Rona, zastanawiając się ile mogę wyjawić.
Postanowiłam, że im mniej wiedzą, tym lepiej. - Tak na wszelki wypadek.
- Na wszelki
wypadek? - powtórzył Neville. Jego brwi podjechały do góry, w geście
zdziwienia.
- Obawia się, że
nadchodzi coś niedobrego…
- Tak - powiedziała
Luna, kiwając głową i patrząc w przestrzeń, gdzieś ponad naszymi głowami. -
Gnębiwtryski są dziś bardzo niespokojne…
Zdębiałam. Spojrzeliśmy
z chłopcami po sobie, ale żadne z nas nie miało ani siły, ani ochoty by to
skomentować.
- Dobrze - kiwnęłam
głową. - Proponuję podzielić się w pary, tak, jak tu przyszliśmy. Weźmiemy z
Ronem piętra, od trzeciego w górę, a wy w dół. Może być?
Gdy wszyscy kiwali
zgodnie głowami, uczucie niepokoju ponownie zawładnęło moim sercem.
- Powodzenia. - Mój głos
był bardziej zduszony niż chwilę wcześniej, ale zdawali się tego nie słyszeć.
Skinęli na siebie głowami i odbiegli w stronę lochów, aby tam rozpocząć
patrol.
Patrzyłam jak znikają za
rogiem. Minęła dobra chwila, zanim zmusiłam ciało do ruchu.
Kątem oka zauważyłam, że
Ron po raz kolejny, niby od niechcenia, wystawił dłoń w taki sposób, że
mogłabym ją spokojnie ująć, gdybym tylko chciała. Ale nie chciałam i o dziwo,
zabolało mnie to bardziej niż powinno.
Ruszyłam w przód,
udając, że nie widzę wystawionej ręki, tak jak zawodu, który na moment
przemknął po jego twarzy. Nie chciałam go ranić.
- Zaczynamy od trzeciego
piętra czy od góry?- Zapytałam.
- Jak wolisz, możemy od
trzeciego.
Kiwnęłam głową i
ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
*~*~*
Miałam wrażenie, że
patrolujemy korytarze całe wieki. Obserwowaliśmy każdy ruch, chowając się w
ciemniejszych kątach mimo, że o tej porze nikt nie mógł zabronić nam
przebywania na korytarzu. Dochodziła dwudziesta, co wskazywało, że minęła nieco
ponad godzina od momentu, gdy rozdzieliliśmy się z Nevillem i Luną.
- Zróbmy sobie chwilę
przerwy - zaproponowałam, gdy po raz trzeci zrobiliśmy pełne obejście. Usiadłam
na ziemi, wyczarowałam dwa pucharki, które napełniłam wodą i wyciągnęłam jeden
w stronę Rona.
Przez sekundę widziałam
na jego twarzy wahanie, jednak postanowił się ugiąć i usiadł obok mnie.
Piliśmy w ciszy, każde
zatopione we własnych myślach. Uczucie niepokoju, które czułam wcześniej nieco
zelżało, ale jego echo wciąż krążyło gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, co
rusz przypominając o swoim istnieniu. Nie byłam pewna czy mam do czynienia z
intuicją czy paranoją, ale z pewnością było to męczące.
- Hermiono… - odezwał
się Ron. Coś w jego głosie sprawiło, że omal nie zakrztusiłam się wodą.
Obróciłam się w jego stronę, a na widok uczucia malującego się w jego brązowych
oczach, zrobiło mi się ciepło. W tamtym momencie, boleśnie uświadomiłam sobie,
że jest to pierwszy raz od pocałunku, gdy jesteśmy całkiem sami. Ta myśl
jedynie wzmogła moje zmieszanie.
- Tak? - Nienawidziłam
zachrypnięcia głosu, które pojawiło się akurat w tej chwili. Nie chciałam
oddawać spojrzenia, poddawać się chwili. Nie mogłam dawać mu złudnych nadziei,
a mimo to, nie potrafiłam się odwrócić, usidlona przez siłę uczucia, którym emanował.
Odetchnął dwa razy,
poczerwieniał po same czubki uszu i szybkim, ale delikatnym ruchem złapał mnie
za dłoń tak, jakby się bał, że jednak się rozmyśli.
- Chciałem powiedzieć ci
to już dawno, ale… od tej sytuacji w łazience, ani razu nie byliśmy sami
- zaczął. Świadomość tego, co zaraz się wydarzy sprawiła, że moje serce zabiło
mocniej. Byłam przerażona. Panicznie liczyłam uderzenia, szukając sposobu, by
zająć jego uwagę czymś innym. Wiedziałam jednak, że było już za późno. - Myślę,
że wiedziałem o tym od dawna, ale uświadomiłem sobie dopiero, gdy wyszedłem ze
Skrzydła Szpitalnego. Ja…
Gnana jakimś pierwotnym
instynktem, zabrałam dłoń i rzuciłam się w jego stronę by zatkać mu nią
usta.
- Proszę, nie mów tego -
wyszeptałam z rozpaczą, podczas, gdy jego oczy robiły się coraz większe ze
zdziwienia.
Po paru sekundach,
delikatnie zsunął moją dłoń ze swoich warg.
- Dlaczego?
Pokręciłam głową, czując
pod powiekami nadchodzące łzy.
- Bo jeśli to powiesz,
stanie się rzeczywistością…
- Ale to jest rzeczywistość
- wtrącił, marszcząc brwi.
- … i zniszczy to, co
mamy. - Dokończyłam. Przyglądał mi się przez moment, z miną wciąż pełną
niezrozumienia.
- Zniszczy to, co
mamy?
- Tak - potwierdziłam.
Mój głos był cichszy od szeptu.- Nie mogę dać ci tego, czego ode mnie
oczekujesz.
Moja świadomość
krzyczała, że moglibyśmy spróbować, serce jednak wiedziało lepiej.
- Ale… dlaczego? -
zapytał. Ból, wypisany na jego twarzy, na parę sekund zabrał mi oddech. -
Przecież wtedy, w łazience…
Pokręciłam głową.
Otarłam pojedynczą łzę i złapałam go za dłoń, którą chwilę wcześniej
puściłam.
- Wiem, co się wtedy
wydarzyło. Pamiętam i nie żałuję, jednak… - wzięłam wdech. Nie sądziłam, że ta
rozmowa będzie tak ciężka. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że uda się jej
uniknąć. Nie można jednak uciekać w nieskończoność… - kocham cię… ale nie tak,
jakbyś tego chciał. - Iskra, która zapaliła się w jego oczach, została
bezlitośnie zdmuchnięta. Usta wykrzywiły się w grymasie. - Jesteś moim
przyjacielem, jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Może, gdyby nie to, że
jestem córką Voldemorta…
W momencie, gdy podniósł
gwałtownie głowę, a w jego oczach błysnęła determinacja, znienawidziłam się
doszczętnie. Nie mogłam już cofnąć tych słów, a ohydne kłamstwo krążyło wokół
nas, wlewając w serce Rona, nową nadzieję.
- Ale mi to nie
przeszkadza! - powiedział z mocą. Westchnęłam. Miałam ochotę spoliczkować samą
siebie.
Złapałam za jego drugą
dłoń i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie o to chodzi -
włożyłam w głos tyle stanowczości, ile potrafiłam. - Przez to, że jestem jego
córką, wszyscy z mojego otoczenia są w niebezpieczeństwie. - Widziałam, że chce
zaprotestować, ale nie pozwoliłam mu. - Nie mogę pozwolić, żeby komukolwiek coś
się stało tylko po to, żeby zmusić mnie do czegoś. Dlatego zwłaszcza, nie
powinnam się z nikim wiązać. Rozumiesz?
Nie rozumiał. Widziałam
to w jego oczach, w których poza poczuciem niesprawiedliwości i niezrozumienia,
przejawiała się również złość.
Ja też byłam zła. Na
siebie. Zła, że nie potrafiłam definitywnie powiedzieć, że nigdy nic między
nami nie będzie. Zrobiłam mu głupią nadzieję. Zachowałam się egoistycznie, bo
nie chciałam… bałam się stracić przyjaciela.
Przez dłuższy moment
panowała cisza. Przemknęła mi przez myśl, że jest dziwnie nienaturalna, ale
zepchnęłam ten fakt na zakamarki umysłu. Widziałam, że Ron otwiera usta, by coś
powiedzieć i w tym samym momencie nad jego głową świsnęło zaklęcie, odbijając
się od ściany.
Zerwaliśmy się na równe
nogi, wyciągając różdżki w gotowości.
- Expelliarmus! -
zawołałam, nie pozwalając sobie na szok, który próbował zawładnąć moim umysłem.
W naszą stronę biegł śmierciożerca, którego różdżka właśnie wylądowała w mojej
dłoni. - Drętwota!
Runął jak długi i
dopiero wtedy pozwoliliśmy sobie z Ronem na wymianę przerażonych
spojrzeń.
- Harry miał rację… -
wyszeptał, z oczami wielkimi jak galeony.
Kiwnęłam głową. Czułam,
że zaczynam się trząść.
- Przybiegł z góry -
powiedziałam i w tym samym momencie dotarł nas dźwięk wielu par butów,
uderzających o betonową podłogę.
Przerażenie zawładnęło
moim sercem, mącąc na chwilę umysł i przyspieszając oddech. Po sekundzie
złapałam Rona za szatę i pociągnęłam w stronę schodów.
- Hermiono… - odezwał
się po chwili. - Słyszę ich też na dole.
Widziałam przerażenie i
szok, malujące się w jego oczach. Byłam pewna, że myśli o tym samym co ja: jak
się tu dostali?
W przeciwieństwie do
niego, znałam odpowiedź, która spłynęła na mnie całkowicie znienacka. Malfoy.
Pokój Życzeń.
Nie wiedziałam w jaki
sposób, jednak byłam pewna, że właśnie to jest odpowiedź.
Spojrzałam w górę
schodów, następnie na Rona. Za jego plecami zobaczyłam kilku uczniów,
zbiegających w dół. Najprawdopodobniej wywabił ich hałas, który nagle rozszalał
się na korytarzach.
Po raz kolejny
spojrzeliśmy sobie w oczy, tym razem rozumiejąc bez słów. Ramię w ramię
popędziliśmy w kierunku Sali Wejściowej.
*~*~*
Zaklęcia przelatywały
obok mojej głowy, raz za razem, mijając ją zaledwie o cal. Sala Wejściowa była
przepełniona śmierciożercami i uczniami, który zaciekle walczyli, by nie dać
przewagi drugiej stronie. Lawirowałam między nimi, starając się pomóc
najbardziej jak umiałam. Nie raz widziałam na twarzach uczniów konsternację,
jakby nie wiedzieli, czy powinni mnie atakować czy nie. Większość rezygnowała,
jednak jestem pewna, że przynajmniej połowa zaklęć skierowanych w moją stronę,
wydobyła się właśnie z różdżek moich rówieśników. Śmierciożercy próbowali mnie
atakować, jednak często rezygnowali i się oddalali. Czułam się jakbym miała na
czole wielki napis - córka Czarnego Pana, nie dotykać! To było po prostu
śmieszne! Z drugiej jednak strony, nie negowałam faktu, że mogli otrzymać
rozkaz, by pozostawić mnie przy życiu.
Unieruchomiłam zaklęciem
kolejnego śmierciożercę, ratując przy okazji młodą, walczącą z nim dziewczynę.
Miała na szacie emblemat Hufflepuffu i z pewnością była za młoda, by być w tym
korytarzu.
Rozejrzałam się dookoła,
unikając zaklęć, a moje serce stanęło na moment z przerażenia. Widać było jak
na tacy, że przegrywamy. Zamaskowani czarodzieje zaczęli górować nad coraz
większą ilością ciał leżących na ziemi. W głębi duszy miałam nadzieję, że byli
jedynie oszołomieni…
Szaleńcza złość
wystrzeliła w moje żyły, pompując dużą dawkę adrenaliny. Nienawidziłam tych
ludzi. Nie cierpiałam niesprawiedliwości i zła, jakie wprowadzał ten człowiek,
który śmiał się nazywać moim ojcem.
Ścisnęłam mocniej
różdżkę, z postanowieniem, że załatwię ich tak wielu ile będę w stanie, gdy
dotarł mnie głos. Jeden, później następny. Jedno słowo powtarzane z ust do ust.
- Snape…
- To Snape!
- Profesor Snape!
Jesteśmy uratowani!
Spojrzałam za siebie z nadzieją,
która zgasła zanim zdążyła się rozprzestrzenić. Wystarczył jeden rzut oka, by
zobaczyć to, czego nie widzieli inni, zdesperowani walczący. Pojawienie się
Snape’a, oznaczało nasz koniec.
Brnął przed siebie,
rzucając zaklęcia, a za nim ciągnęła roześmiana horda reszty śmierciożerców.
Zobaczyłam blond czuprynę Malfoy’a i zmrużyłam oczy z nienawiści. Miałam ochotę
do niego podbiec i zwyzywać. Załatwić jednym, konkretnym zaklęciem.
- Miona! - nawet nie
zauważyłam, że idę! Zdziwiona zatrzymałam się i obróciłam się w stronę Teodora.
Jego oczy wyrażały przerażenie wymieszane z eksytacją, co dawało dziwną,
niepokojącą mieszankę. Złapał mnie za łokieć i zaczął ciągnąć przez tłum, w
odwrotną stronę niż było wyjście. - Musimy stąd iść!
- Poczekaj! - wyrwałam
rękę. - Nie możemy ich wszystkich tak zostawić!
- Owszem, możemy! -
Zaczął się denerwować, widziałam to w jego oczach. - To już koniec. Nie możesz
tu być…
Coś w jego oczach
powiedziało mi, że mówi poważnie. Przygryzłam wargę i obróciłam się w stronę
walczących.
Nie mam pojęcia, jakim
cudem, ale pośród całej tej zgrai ludzi, wyłapałam spojrzenie Malfoy’a, który
przystanął i patrzył wprost na nas. Z tej odległości nie widziałam jego twarzy,
jednak pozycja jaką przyjął, jasno wskazywała, że chce do nas podejść.
Po chwili, w zasięgu
wzroku pojawił się Snape. Spojrzał w naszym kierunku, szepnął coś Malfoyowi i
odeszli, pozostawiając mnie w stanie bezgranicznego zdumienia.
- Dobrze - powiedziałam,
obracając się z powrotem do Teo. - Pójdę z to…
Nie dane mi było
skończyć, tak jak nie zdążyłam się obrócić. W jednej sekundzie poczułam tępe
uderzenie w pierś, a w następnej wszystko otoczyła ciemność.
*~*~*
Cześć! Oddaję w Wasze ręce
kolejny rozdział, kończący pewien etap.
Jeśli chodzi o kolejny - niestety, będę musiała przetrzymać Was
trochę dłużej.
W sobotę wyjeżdżam na wakacje, a więc niestety, nie będę miała czasu na pisanie :(
Postaram się dodać jak najszybciej po powrocie, ale tak czy siak, nie będzie to szybciej niż 22-23.07.
W sobotę wyjeżdżam na wakacje, a więc niestety, nie będę miała czasu na pisanie :(
Postaram się dodać jak najszybciej po powrocie, ale tak czy siak, nie będzie to szybciej niż 22-23.07.
Dajcie znać co sądzicie :)
Buziaki i do napisania,
Wasza Lady_M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz