Od pierwszych pogłosek
na temat zaginionej córki Voldemorta minęło kilka dni. Miałam nadzieję, że nie
mając pożywki w kształcie potwierdzenia, potwór zwany plotką w końcu ucichnie i
zaśnie. Zaśnie, nie umrze, bo wiedziałam, że prędzej czy później ten temat
wróci. Myślałam jednak, że uda mi się kupić dla siebie trochę czasu- niestety,
myliłam się, jak zwykle ostatnio.
Mimo, że wciąż nie
wyciekło, o kim mowa, miałam wrażenie, że mam to wypisane na twarzy. Starałam
się chodzić korytarzem z wysoko uniesioną głową i uśmiechem, jednak gdy
napotykałam sarkastyczne spojrzenie Malfoy’a, moja pewność siebie momentalnie
umykała.
Zniknęcie Zabiniego też
niczego nie ułatwiało.
Dzień po incydencie z
Malfoyem, zebrałam się na odwagę i znów zeszłam do lochów. Miałam nadzieję, że
tym razem zastanę Blaise’a w opuszczonej klasie, jednak nie pojawił się
zupełnie nikt. Gdyby nie zrządzenie Merlina, dzięki któremu spotkałam Snape’a,
wracając do wieży Gryffindoru, nadal nie wiedziałabym,co się dzieje.
Zresztą, on sam też mi
zbyt wiele nie wyjaśnił.
-Lekcje muszą zostać zawieszone, Blaise na
razie nie jest w stanie cię uczyć. Sytuacja jest napięta, więc ćwicz sama.
Ćwicz, Granger, słyszysz? To ważne.
Skoro to takie ważne, to
dlaczego Snape nie przejął mojej nauki? Co się stało z Zabinim? I dlaczego
Malfoy wyglądał, jakby dopisało mu szczęście?
Westchnęłam głośno i
położyłam głowę na otwartym podręczniku do Transmutacji. W ostatnich dniach
wróciłam do przesiadywania w bibliotece- było to jedyne miejsce, w którym
czułam się bezpiecznie. Po ostatnich zdarzeniach, zapomniałam jak dobrze czułam
się wśród wysokich regałów i ciszy, charakterystycznej dla tego typu miejsc.
Miałam ochotę
zakwaterować się tu na stałe i uniknąć styczności z resztą zamku. Przynajmniej
na parę następnych dni.
Podniosłam głowę i
przetarłam zmęczone oczy. Ćwiczyłam oklumencję już dobrą godzinę, używając
podręcznika jako kamuflarzu. Jak na razie wychodziło mi całkiem nieźle -
zarówno ćwiczenie, jak i kamuflowanie. Co to jednak była za nauka, skoro nie
miałam nikogo do pomocy przy praktyce?
- Z możliwością
przygotowania, w spokoju, każdy głupiec będzie potrafił to zrobić…
Zabini miał rację.
Ćwiczenie w ciszy i spokoju, w bibliotece, gdzie nikt mi nie przeszkadzał, nie
było żadnym wyczynem. Wiedziałam, że potrzebuję bodźca, który mnie pobudzi,
rozproszy, żebym mogła bardziej wykorzystać to, czego już się nauczyłam.
Zamknęłam umysł w
sekundę, po raz setny tego dnia i podparłam dłonią policzek. Chyba czas się
zbierać do pokoju wspólnego. Nie mogłam unikać przyjaciół całymi dniami.
Wiedziałam, że się martwią, a ja swoim zachowaniem niczego im nie ułatwiałam.
Kiedy stałam się taką
egoistką?
Znowu westchnęłam i
podniosłam się z miejsca. Miałam wrażenie, że ostatnio nie robię nic innego
poza wzdychaniem. Zupełnie, jakbym była zmęczoną życiem siedemdziesięciolatką.
Straszne.
Wychodząc z biblioteki
miałam wrażenie, że jestem obserwowana, jednak gdy obróciłam się wokół własnej
osi, nie zobaczyłam nikogo.
*~*~*
Gdy przeszłam przez
dziurę pod portretem zauważyłam, że pokój wspólny zaczynał powoli pustoszeć.
Nie miałam pojęcia która była godzina, ale widocznie zasiedziałam się w
bibliotece dłużej niż myślałam.
Rozejrzałam się po
pomieszczeniu, szukając przyjaciół i zatrzymałam wzrok na kanapie przy kominku,
gdzie dojrzałam rude włosy Ginevry.
Opadłam na wolne miejsce
obok niej i uśmiechnęłam się, gdy podniosła na mnie wzrok znad czytanej
książki.
- Gdzie byłaś? -
zapytała. Założyła długie włosy za ucho i odłożyła książkę, aby móc skupić na
mnie całą swoją uwagę.
Poczułam, że robi mi się
głupio pod siłą jej spojrzenia. Miałam wrażenie, że widzę wyrzut w jej ciemnych
oczach.
- Byłam w bibliotece.
Musiałam poćwiczyć oklumencję - powiedziałam zgodnie z prawdą, rozglądając się
dookoła, żeby sprawdzić czy nikt nie podsłuchuje. - Nie mogę odpuścić tylko
dlatego, że mój nauczyciel gdzieś zniknął.
Kiwnęła głową, a
napięcie z jej ramion nieco puściło. Rozluźniła ręce, kładąc jedną z nich na
oparciu za nami.
- Dalej nie wiadomo
gdzie się podziewa?
Pokręciłam głową i po
raz kolejny od paru dni poczułam ukłucie zmartwienia.
Od kiedy to zaczęłaś się
przejmować Zabinim? - zapytałam samą siebie, jednak było to jedno z pytań, na które nie znałam
odpowiedzi.
Po prostu przywykłam do
naszych zajęć i tyle - tak przynajmniej próbowałam to sobie tłumaczyć.
Obróciłam się w stronę
ognia, obserwując taniec płomieni.
- Nie mam pojęcia -
powiedziałam. - Wciąż się nie pojawił, a nikt nie jest skory do
wyjaśnień. Ale w sumie niby dlaczego mieliby być?
Prychnęłam sama na
siebie. Mimo, że byłam córką Voldemorta, to wciąż pozostawałam Gryfonką i
Hermioną Granger, uważaną przez długie lata za szlamę. Niektórych przyzwyczajeń
nie da się pozbyć z dnia na dzień.
Zobaczyłam kątem oka, że
Ginny wzrusza ramionami, ale jej mina zdradzała, że cała ta sytuacja nie jest
jej całkowicie obojętna. Trochę mnie to dziwiło, ale postanowiłam nie drążyć
tematu.
Zamiast tego zapytałam:
- Gdzie Harry i Ron?
Zmarszczyłam brwi,
widząc na twarzy przyjaciółki uśmieszek.
- Wyszli gdzieś z
mamroczącym Ronem - powiedziała w końcu. - Wydaje mi się, że poszli do
profesora Slughorna.
- Mamroczącym Ronem? -
Powtórzyłam jak automat, nic z tego nie rozumiejąc. Za to Ginny pokiwała głową
i zaśmiała się szczerze.
- Harry nie miał czasu
tłumaczyć zbyt wiele, powiedział tylko “eliksir miłosny” - wyjaśniła. - Na
początku się wystraszyłam, ale z perspektywy czasu sądzę, że zachowywał się
przekomicznie. Gdzie ona jest? Czy mnie kocha? - Sparodiowała głos
Ronalda, obniżając o ton swój własny.
Nie mogłam się
powstrzymać i też parsknęłam śmiechem.
- Kto mógłby chcieć
rozkochać w sobie Rona? - zapytałam po chwili, jak już byłam w stanie złapać
normalnie oddech. - Są w siebie zapatrzeni z Lavender, więc to raczej nie ona -
musiałam się skrzywić, mówiąc te słowa, bo Ginny posłała mi wymowne spojrzenie.
Taktycznie udałam, że go nie widzę i zapatrzyłam się w płomienie. Już nie było
mi do śmiechu.
- Nie mam pojęcia -
usłyszałam. - Ale jeśli mam być szczera, wydaje mi się, że eliksir nie był
przeznaczony dla Rona.
Gdy tylko powiedziała te
słowa, przypomniałam sobie rozmowę Gryfonek z piątego roku. Jedna z nich
chwaliła się, że ma cały zapas eliksiru miłosnego, więc , jak to określiła, w
tym roku Harry będzie jej.
Pokręciłam głową z
niedowierzaniem.
- Harry - powiedziałam
na głos, a Ginny potaknęła. Opadłam na oparcie kanapy i pomasowałam swoje
skronie. - I chyba nawet wiem, czyja to sprawka.
- Ja też się domyślam -
lewy kącik jej ust podjechał do góry w pół uśmieszku.
- Romilda Vane? -
Spojrzałam na nią, szukając potwierdzenia.
Kiwnęła głową.
- Romilda Vane.
Okropna dziewczyna, nie
ma co. Nie potrafi przyjąć do wiadomości, że nie jest w czyimś kręgu
zainteresowań, więc chce to zdobyć siłą. Żałosne.
Zanim jednak zdążyłam
wyrazić swoje zdanie na ten temat, usłyszałam za sobą krótkie chrząknięcie.
Obydwie odwróciłyśmy się
w stronę przybysza, którym okazał się Denis Creevey, uczeń trzeciego roku.
- Cześć Denis-
powiedziałam, uśmiechając się przyjaźnie. - Coś się stało?
Mimo, że w zeszłym roku
walczyliśmy ramię w ramię w rządami Umbridge, Denis wciąż krępował się w mojej
obecności. Różnica między nim, a wygadanym, odważnym, starszym o dwa lata
Colinem, była kolosalna.
- Mam ci przekazać,
żebyś pojawiła się w gabinecie dyrektora tak szybko jak to możliwe - powiedział
pospiesznie i spojrzał mi w oczy, jakby sprawdzając czy słowa do mnie dotarły.
Zmarszczyłam brwi i
spojrzałam na Ginny. W odpowiedzi dostałam równie zdezorientowane spojrzenie i
wzruszenie ramion.
- Dobrze, dziękuję.
Chłopak skinął głową i
zawahał się na moment.
- Coś jeszcze? -
zachęciłam, uśmiechając się miło, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Profesor Snape
powiedział, żebyś się lepiej ruszyła, bo inaczej każe mi szorować toalety za
zwłokę z dostarczeniem wiadomości.
Mówiąc to zaczerwienił
się po samą linię włosów, a ja poczułam, że zalewa mnie złość.
Podniosłam się z miejsca
i zanim wybiegłam z pokoju wspólnego, odwróciłam się jeszcze w stronę Ginny:
- Jakby Harry wrócił
wcześniej, to nie czekajcie na mnie. Nie wiem ile to potrwa.
Kiedy skinęła głową,
ruszyłam pędem pod gabinet Dumbledore’a. Nie chciałam, żeby niewinnemu
dzieciakowi oberwało się przez niesprawiedliwość Snape’a.
*~*~*
Wpadłam do gabinetu
dyrektora, z ledwością łapiąc powietrze. Przebiegłam pół zamku nie zatrzymując
się ani na moment. Miałam nadzieję, że Snape doceni mój wysiłek i odpuści
Denisowi czyszczenie toalet.
- Dobry wieczór, panno
Granger - powiedział Dumbledore, kiedy podeszłam do krzeseł stojących naprzeciw
biurka. Snape stał przy myślodsiewni i spoglądał w jej taflę, w zamyśleniu,
zupełnie mnie ignorując.
Oparłam się o ramę
krzesła i odetchnęłam parę razy, aby uspokoić puls po szaleńczym biegu.
- Dobry wieczór, panie
dyrektorze, profesorze - skinęłam głową, również w stronę Snape’a, który
wreszcie na mnie spojrzał. - Czy coś się stało?
Mężczyźni wymienili szybkie
spojrzenia, po czym skupili całą uwagę na mnie. Wydarzyło się to tak szybko, że
nie byłam pewna, czy rzeczywiście miało miejsce. Zmarszczyłam brwi.
Dumbledore oparł się na
zdrowej ręce i spojrzał na mnie uważnie znad swoich okularów, połówek.
- Czy wspominałaś komuś
jeszcze o swoim pochodzeniu? - zapytał.
- Komuś jeszcze nie
licząc Harry’ego, Ronalda i Ginny? - doprecyzowałam, aby nie popełnić gafy.
Kiedy skinął głową, ja pokręciłam swoją w zaprzeczeniu. - Nie, nikomu.
Oczywiście wie Blaise Zabini, ale…
- Ale to było
nieuniknione i jestem pewien, że nie o niego chodzi - odezwał się Snape,
nieprzyjemnym tonem. Spojrzałam na niego wielkimi oczami, nic z tego nie
rozumiejąc.
- Spokojnie, Severusie,
nikt go nie podejrzewa - powiedział dyrektor, nie spuszczając ze mnie wzroku. -
Jest pani pewna, panno Granger, że nikt z przyjaciół nie przekazał pani
tajemnicy osobom trzecim?
Zastanowiłam się przez
moment, a z nerwów zaczęłam wiercić się na krześle.
Byłam pewna i
jednocześnie nie byłam…
- Myślę, że tak, ale…
- Myślisz, Granger?
Naprawdę? A to mi nowina - zakpił Snape, zakładając ręce na piersi. Jego usta
wykrzywił pogardliwy uśmieszek, a ja poczułam, że się czerwienię. Po chwili
spoważniał. - Czy zdajesz sobie sprawę, że od tej informacji zależy nie tylko
twoje życie, ale także nas wszystkich? - Jego głos ciął niczym brzytwa.
Poczułam, że złość zaczyna buzować w moich żyłach, jednak postanowiłam milczeć.
- Zastanów się raz jeszcze - jesteś pewna, czy tylko myślisz, że nikt
nic nie wypaplał.
- Uspokój się, Severusie
- powiedział nieco ostrzej Dumbledore, tym razem odwracając się w jego stronę.
- Nie pomagasz, a panna Granger chciała coś jeszcze dodać, - znów popatrzył na
mnie i uniósł jedną brew. - Mam rację?
Skinęłam głową i nie
spojrzałam w stronę Snape’a. Czułam złość, a nie chciałam pyskować. Zamiast
tego zacisnęłam dłonie w pięści i skrzyżowałam nogi pod krzesłem.
- Malfoy też wie.
Po tej informacji
zapadła cisza. Mężczyźni wpatrywali się we mnie jakbym powiedziała coś w obcym
języku, a ja zupełnie nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Przecież początkowo
sami chcieli aby to Malfoy uczył mnie oklumencji, a więc tak czy siak by się
dowiedział.
Cała sytuacja robiła się
coraz bardziej zagmatwana, co zupełnie mi się nie podobało.
Miałam wrażenie, że ból
głowy zostanie moim nieodłącznym towarzyszem w najbliższym czasie, co
ostatecznie poskutkuje uzależnieniem od eliksiru przeciwbólowego.
- Draco? - doprecyzował
Snape, a ja nie mogłam się powstrzymać przed posłaniem mu pełnego politowania
spojrzenia. Widząc to, zwęził powieki i już szykowałam się na jakiś niewybredny
komentarz, kiedy odezwał się Dumbledore, przyciągając jego uwagę.
- Czyżby jednak pan
Zabini...?
Jednocześnie z profesorem
pokręciliśmy głowami w geście zaprzeczenia.
- Parę dni temu napadł
na mnie w sali, gdzie odbywały się lekcje oklumencji z Blaisem - powiedziałam
zanim zdążyłam się zastanowić. - Powiedział wtedy, że Blaise nie chciał mu nic
powiedzieć, więc wywęszył sam… a raczej usłyszał z plotek.
Po moich słowach znowu
zapadła cisza. Zdezorientowana zaczęłam przeskakiwać spojrzeniem między
profesorem a dyrektorem, którzy wyglądali jakby zatopili się w niemej
konwersacji. Z nerwów zaczęłam wyłamywać palce.
Po chwili Snape kiwnął
głową, a Dumbledore znów spojrzał w moją stronę.
- Czy powiedział ci coś
jeszcze?
Zastanowiłam się dłuższą
chwilę, marszcząc przy tym czoło. Po chwili ponownie pokręciłam głową.
- Właściwie to nie -
stwierdziłam. - Na koniec powiedział mniej więcej: a więc tak chcą to
rozwiązać… no dobrze, niech będzie. - Zawahałam się, po czym dodałam. -
Oczywiście miał na myśli Zabiniego i profesora Snape’a.
Dumbledore kiwał głową w
zamyśleniu. Kątem oka zerknęłam na Snape’a i zauważyłam, że zaciska szczęki.
Najwyraźniej informacje, które im przekazałam, miały większe znaczenie, niż
sama przypuszczałam.
- Dobrze - powiedział w
końcu Dumbledore, na co podskoczyłam, zatopiona we własnych myślach. Spojrzał
na Snape’a, który skupił na nim swoją uwagę. - Severusie, porozmawiaj, proszę,
z panem Malfoyem na ten temat. Poproś także, aby zachowywał się jak
cywilizowany czarodziej i nie napadał więcej panny Granger.
Znów wyglądali jakby
prowadzili niemą konwersację, patrząc sobie w oczy. Czułam się jak intruz, miałam
ochotę wstać i wyjść, jednak wrodzona ciekawość trzymała mnie w ryzach. Nadal
nie dowiedziałam się, po co właściwie zostałam wezwana.
Gdy drzwi zamknęły się
za profesorem Czarnej Magii, otworzyłam usta, żeby zadać pytanie, jednak
dyrektor mnie ubiegł.
- Zastanawia się pani,
panno Grager, po co zostałaś tutaj wezwana, mam rację? - uśmiechnął się
łagodnie, a w jego oczach zobaczyłam lekki blask. Były pełne nadziei,
determinacji, ale również zmęczenia. Były to oczy człowieka, który niejedno
widział, niejedno przeżył, a jednak wciąż nie tracił nadziei na lepszy czas.
Gdy zostaliśmy sami,
poczułam, jak moje ciało zaczyna się nieco rozluźniać. Nawet nie zdawałam sobie
sprawy, że obecność Snape’a może mnie tak stresować. Zawsze sądziłam, że jestem
odporna na jego ponurą aurę.
- Tak - odpowiedziałam i
zaraz potem zapytałam. - Domyślam się, że ma to związek z plotką, która od paru
dni krąży po zamku?
Dumbledore odchylił się
na oparcie, po czym wstał z miejsca i z rękami na plecach podszedł do jedynego
okna w pomieszczeniu. Na zewnątrz panował mrok, uświadamiający jak późna już
była godzina. W normalnych warunkach powinnam już dawno być w łóżku, mimo, że
byłam prefektem i miałam nieco więcej swobody. Po chwili mężczyzna odwrócił się
w moją stronę, a w jego siwej brodzie zamigotał blask księżyca.
- Plotka rozeszła się
nie tylko po zamku, ale również dotarła do Voldemorta - powiedział po chwili.
Kiwnęłam głową. Spodziewałam się tego. Biorąc pod uwagę, że w zamku znajdują
się jego słudzy, nie mogło stać się inaczej. O trzech wiedziałam, ale kto wie,
czy nie ma ich więcej?
- Różnica jednak jest
taka- kontynuował dyrektor - że Voldemort otrzymał informację, której w
szkolnej plotce zabrakło.
Posłał mi znaczące
spojrzenie, jednak potrzebowałam paru sekund aby przyswoić i przetworzyć
informacje. Po chwili otworzyłam szerzej oczy, czując jak adrenalina zaczyna
buzować w moich żyłach, przyspieszając bicie serca.
- Wie, że to ja…? -
wyszeptałam, jednak Dumbledore usłyszał, bo potwierdził skinieniem głowy. - Ale
jak…?
- Dobre pytanie, panno
Granger - usiadł z powrotem za biurkiem i utworzył z rąk wieżyczkę, znad której
posłał mi uważne spojrzenie. Po uśmiechu w jego dobrych oczach już nie było
śladu. - Właśnie stąd moje pytania, komu jeszcze przekazała pani informację.
Po tych słowach nastała
cisza. Czułam, że dyrektor czeka, abym powiedziała w tym temacie coś więcej,
zupełnie jakbym ukrywała jakąś bardzo ważną informację. Nie była to jednak
prawda, dlatego uparcie milczałam i oddawałam spojrzenie.
Po dłuższej chwili
westchnął. Ściągnął okulary połówki, przetarł je leżącą na biurku ściereczką i
założył z powrotem.
- No dobrze - usłyszałam
w jego głosie wyraźne zmęczenie. - Skoro już wie, musimy zacząć się
zabezpieczać - chyba mnie - pomyślałam, ale nie odezwałam się słowem. -
Jak idzie nauka oklumencji?
- Chyba dobrze-
wzruszyłam ramionami w nonszalanckim geście, mimo że czułam, jak moje ciało na
nowo się spina. - Jednak od kiedy zniknął Zabini, nie mam możliwości, aby się
sprawdzić w praktyczny sposób…
Zwiesiłam głos,
obserwując dyrektora wymownym spojrzeniem. Miałam cichą nadzieję, że Dumbledore
pociągnie temat i powie mi coś więcej na temat zniknięcia Zabiniego, jednak się
przeliczyłam.
Albo udawał, albo
rzeczywiście nie zrozumiał moich intencji, w każdym razie pokiwał tylko głową w
geście zrozumienia i znów odchylił się na oparcie kładąc ręce na podołku.
- Mam nadzieję, że jest
tak jak mówisz, ponieważ nie mamy więcej czasu - coś w tonie jego głosu i w
wyrazie twarzy sprawiło, że wszystkie włoski stanęły mi dęba. - Wiem od
Severusa, że już zaplanował wasze spotkanie… i nie interesuje go, czy też tego
chcesz, czy nie - dodał, widząc mój oburzony wyraz twarzy.
Miałam ochotę krzyczeć,
zarówno ze strachu jak i z bezsilności.
Owszem, wiedziałam, że w
końcu musi dojść do tego spotkania. Miałam jednak nadzieję, że minie więcej
czasu! Że nie dowie się o mojej tożsamości tak szybko, że będzie zajęty innymi
sprawami, że… w ogóle nie będzie chciał mnie poznać. Byłam taka głupia, taka
naiwna!
Wiedziałam, że to
niemożliwe, w końcu mogłam być jego nieoczekiwaną bronią przeciwko zarówno
Harry’emu, jak i Dumbledorowi. Z pewnością ktoś mu opowiedział o mnie, mojej
przeszłości oraz ludziach, z którymi przystaję. Nie zdziwiłabym się, gdyby w
tym momencie wiedział już o mnie wszystko, skoro miał wtykę w osobie, choćby,
Malfoya.
Zacisnęłam zęby i
zwinęłam dłonie w pięści. Obróciłam się w stronę drzwi, nie chcąc pokazywać łez
bezsilności, które pojawiły się pod moimi powiekami.
Dumbledore jak zwykle
taktownie dał mi czas na przyswojenie informacji i ochłonięcie. Milczał i nie
naciskał, pozwolił mi się uspokoić, za co byłam mu szczerze wdzięczna.
Po paru minutach
uspokoiłam się na tyle, że odważyłam się zapytać:
- Kiedy ma się to
wydarzyć?
- Jutro. - Kolejny
strzał w moje obolałe serce i zszargane nerwy.
Obróciłam się gwałtownie
w jego stronę, szukając na starczej twarzy jakiejkolwiek wskazówki, że żartuje.
Że mam więcej czasu.
Po raz kolejny się
zawiodłam. Zrezygnowana, zgarbiłam ramiona i odchyliłam na oparcie, starając
się wcisnąć w nie jak najbardziej. Chciałam stopić się z meblem, przestać
istnieć.
- W jaki sposób?
Wiedziałam, że wyczuł w
moim głosie zrezygnowanie, jednak w żaden sposób go nie skomentował. Zamiast
tego przez chwilę uważnie mnie obserwował, jakby oceniając moje możliwości. Po
paru sekundach przymknął powieki i westchnął.
- Jak zapewne wiesz,
jutro odbywa się wyjście do Hogsmeade - kiwnęłam głową. Ogłoszenie o wszystkich
wyjściach już od dawna wisiało na tablicy w pokoju wspólnym. Jako prefekt
musiałam się w nich orientować. - Ktoś ma cię wywabić w okolice Wrzeszczącej
Chaty, a tam przejmie cię któryś ze śmierciożerców. - Wzdrygnęłam się mimo
woli. Ten plan zupełnie mi się nie podobał. Byłam przerażona, mimo to
przełknęłam głośno ślinę i kiwnęłam głową na znak zrozumienia. - Wątpię, aby
stała ci się krzywda z ręki któregokolwiek z nich, biorąc pod uwagę twoje
pochodzenie - mówił dalej, - jednak profesor Snape próbuje załatwić sobie
pierwszeństwo w twoim transporcie. Tak na wszelki wypadek.
Zmarszczyłam brwi.
- Sam-wiesz-kto nie
będzie się obawiał zdemaskowania swojego szpiega?
Otrzymałam pełen uznania
uśmiech zanim odpowiedział:
- Właśnie dlatego na
razie mu to nie wychodzi.
- Zbyt wiele czasu to mu
nie zostało…
Prychnęłam pod nosem
nieco bezczelnie, jednak Dumbledore udał, że tego nie słyszy. Domyślił się, że
zjadały mnie nerwy. W normalnym przypadku nigdy nie odezwałabym się w strosunku
do nauczyciela w taki sposób.
Nagle poczułam się
strasznie zmęczona. Chciałam już tylko przytulić się do poduszki, zniknąć,
zapomnieć, że wszystkie te wydarzenia mają, lub będą miały miejsce.
- Dobrze, gdybyś była
sama podczas porwania - usłyszałam. - Znając twoich przyjaciół, rzuciliby się
na pomoc i komuś stałaby się krzywda.. - Poczułam ukłucie w sercu, ale
rozumiałam intencje dyrektora i całkowicie się z nimi zgadzałam.
Skoro akcja była w
pewien sposób przewidziana, to nie było sensu, żeby narażać przyjaciół na
jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Nie wiedziałam jednak, w jaki sposób pozbyć się
ich towarzystwa tak, aby się nie obrazili i żeby nie zaczęli niczego
podejrzewać?
- Pamiętaj również, by
udawać zdziwienie i przerażenie. W końcu powinno być to dla ciebie kompletnym
zaskoczeniem.
Skinęłam głową i
zatopiłam się we własnych, smętnych myślach. Dyrektor musiał to zauważyć, bo
już po chwili powiedział, że życzy mi powodzenia i we mnie wierzy, po czym
kazał iść się wyspać.
Na odchodne otrzymałam
małą fiolkę eliksiru nasennego, którą przyjęłam z niemałą wdzięcznością.
Będąc już w łóżku,
przechyliłam ją jednym haustem i pozwoliłam, aby senność powoli ogarniała moje
ciało. Gdzieś na granicach świadomości majaczył niepokój, strach i niepewność,
które skutecznie przeganiały działanie eliksiru. Gdzieś w podświadomości
pomyślałam, że bez tego nie dałabym rady zasnąć, a już po sekundzie odpłynęłam
w cudowny niebyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz