10 czerwca 2019

ROZDZIAŁ XIII



- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego się z nim zadajesz, Hermiono - powiedział po raz enty Harry, patrząc na mnie z zaciętością w oczach. Stał oparty o jakąś starą szafę, z założonymi rękoma na piersi. Westchnęłam, starając się nie przewracać oczami.
Byliśmy w Pokoju Życzeń, który od paru dni był jedynym miejscem, gdzie mogliśmy swobodnie porozmawiać. Wszędzie indziej ludzie albo prychali na moją obecność, albo podsłuchiwali wszystko, o czym rozmawialiśmy, aby następnie puścić to w obieg.
Na pomysł z ukrytym pokojem, ku zdziwieniu wszystkich, wpadł Ronald.
Zerknęłam na niego z półki na której siedziałam, machając nogami. Stał nieopodal Harry’ego i oglądał diadem leżący na szarym popiersiu, jednak na słowa Pottera, po raz kolejny przeniósł wzrok na nas. Od incydentu z pocałunkiem panowało między nami nieokreślone napięcie, które jak na razie udawało nam się ignorować. Na jak długo? Tego nie mogłam przewidzieć...
- Nawet z Zabinim nie spędzasz tyle czasu, a jemu jak wiadomo, można zaufać - odezwał się znów Harry.
- Dobrze mówi - dodał Ron kiwając głową.
Tym razem przewróciłam oczami. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do faktu, że chłopcy w pewnym stopniu zaakceptowali Blaise’a.
Okazało się, że parę dni temu, dokładnie wtedy, gdy cały Hogwart dowiedział się o mojej tożsamości, Harry i Ginny rozmawiali z Zabinim.
To dlatego nie mogłam ich nigdzie znaleźć. Zadekowali się, tak jak my teraz, w Pokoju Życzeń i maglowali ślizgona na temat szczegółów “porwania”, którego ofiarą padłyśmy razem z Ginevrą.
Po długich namowach opowiedział im wszystko, jednak mimo, że wiedzieli, blokada rzucona na mnie przez Voldemorta wciąż działała. Dziwnie się czułam, kiedy to oni musieli wprowadzać mnie w szczegóły związane z moją osobą, ponieważ wszystko w ich obecności zapominałam.
Od tamtego momentu, Harry zaczął patrzeć na niego w zupełnie innym świetle, z kolei Malfoy’a nie cierpiał jeszcze bardziej.
To samo dotyczyło Teodora. Zupełnie nie potrafili zrozumieć, czy zaakceptować, że zaczynam się z nim przyjaźnić. O dziwo, Zabiniemu ten fakt również nie przypadł do gustu, co było dla mnie niemałym zdziwieniem.
- Już ci mówiłam, Harry - zaczęłam, choć czułam, że i tak ich nie przekonam. - Nie wyczuwam od Teodora złych zamiarów. - Zignorowałam parsknięcie i zeskoczyłam z półki. - Poza tym, nie rozmawiamy o moich problemach, więc spokojnie.
Słyszałam, że zaczął mamrotać coś pod nosem, ale i to postanowiłam zignorować. Ruszyłam przed siebie, oglądając stare przedmioty, które czarodzieje składowali w tym miejscu, od momentu powstania Hogwartu.
Po paru krokach, moim oczom ukazała się wysoka, czarna szafa. Wyróżniała się na tle reszty szpargałów, ale nie potrafiłam ocenić dlaczego. Może dlatego, że wyglądała na stosunkowo nową? Była zadziwiająco czysta, biorąc pod uwagę fakt, że nikt tam nigdy nie sprzątał.
Gnana nieokreślonym instynktem, wyciągnęłam dłoń i pociągnęłam za zatrzask. Moje serce biło jak szalone, gdy zaglądałam do środka. Nie wiem czego się spodziewałam, ale na widok pustki poczułam dezorientację. Obejrzałam dokładnie wnętrzne, po którym widać było ząb czasu i zamknęłam drzwiczki z powrotem. Mogłabym przysiąc, że poczułam złe wibracje, dziwne.
- Hermiono, co ty tam robisz? - zawołał Ron, wychylając się nieco, żeby zobaczyć mnie za górą rupieci. - Musimy iść, zaraz kolacja.
- Idę, idę!
Zerknęłam po raz ostatni w stronę szafy i ruszyłam w kierunku przyjaciół.
- Pamiętaj, że temat nie został zamknięty - pogroził Harry, patrząc na mnie poważnie. - Nie podoba mi się ten cały Nott, zwłaszcza, że widziałem jego ojca wśród śmierciożerców…
Znów przewróciłam oczami i ruszyłam nieco szybciej, aby otworzyć drzwi.
- Chyba jestem dobrym przykładem na to, że geny nas nie definiują, prawda? - zapytałam, wychodząc na korytarz.
- Ty nie zostałaś wychowana w przekonaniu, że czystość krwi jest najważniejsza, a szlamy należy tępić…
- To prawda, - potwierdziłam. - Pamiętaj jednak, że Teo niekoniecznie musi wyznawać te same poglądy.
Nie wiem czemu, ale poczułam się dziwnie wypowiadając te słowa. Po minach chłopaków wywnioskowałam, że mieli podobne odczucia, jednak nie odezwali się ani słowem.
Resztę drogi do Wielkiej Sali pokonaliśmy w ciszy.

*~*~*

Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, więc nauczyciele zaczynali wymagać od nas jeszcze więcej niż zwykle. Wydawać by się mogło, że zawaleni stosem prac domowych, nauki i esejów uczniowie, dadzą mi spokój, jednak stało się zupełnie inaczej. Sfrustrowani i zmęczeni, stali się jeszcze bardziej agresywni.
Zazwyczaj byłam omijana szerokim łukiem i częstowana jedynie spojrzeniami pełnymi niechęci, jednak pewnego popołudnia zdarzyło się, że trafiłam na grupkę krukonów, którzy wydawali się bardziej nabuzowani niż zwykle.
Standardowo, chciałam ich wyminąć i ruszyć w swoją stronę, gdy nagle drogę zagrodził mi jeden z nich.
- Morderczyni - wysyczał mi prosto w twarz. Rozejrzałam się lekko spanikowana, a moje przerażenie jedynie się wzmogło na widok kilku twarzy o bardzo podobnym wyrazie. Pech chciał, że akurat szłam do łazienki i nie zabrałam ze sobą różdżki… zupełnie nie wiem, co mi wtedy odbiło, przecież nigdy się z nią nie rozstawałam!
Zwinęłam dłonie w pięści, ale postanowiłam nie dać się stłamsić.
- Nigdy nikogo nie zabiłam… - powiedziałam spokojnie, jednak czułam, że mój głos lekko drży.
- Jeszcze - powiedział chłopak, robiąc krok w moją stronę. Zobaczyłam, że sięga po różdżkę, i poczułam, że jestem na skraju paniki. - Genów nie oszukasz…
- Marcus, daj spokój… - ten głos rozpoznałam. Spojrzałam w stronę obserwującej nas grupki i zauważyłam, że wśród nich stoi Cho Chang. Patrzyła na mnie z wyraźną niechęcią, jednak coś w wyrazie jej twarzy mówiło mi, że cała ta sytuacja wcale jej się nie podoba.
- Co jest, Chang? - chłopak, nazwany Marcusem, spojrzał w jej stronę, jednocześnie wycelowując różdżkę w moją pierś. Serce zaczęło walić mi coraz mocniej, a całe ciało rwało się do ucieczki.
Odwróciłam się, by uciec, korzystając z chwili nieuwagi chłopaka. W tym samym momencie ktoś złapał mnie za ręce, wykręcając je boleśnie do tyłu. Przeszło mi przez myśl, że jeśli wciąż będę obezwładniana w ten sposób, to w końcu ktoś mi je złamie…
- Czy sama nie mówiłaś, że najchętniej urwałabyś jej głowę? Już zapomniałaś co stało się z Cedrikiem dwa lata temu? - mówił dalej Marcus, a Cho przygryzła wargę. Po chwili pokręciła głową.
- Mówiłam, ale nie miałam tego na myśli, nie w dosłowny sposób…
- Nie brzmiałaś, jakbyś mówiła od tak - odezwał się chłopak, który trzymał moje ręce. Szarpnęłam się, ale jedynie zadałam sobie większy ból. Usłyszałam jego głos przy uchu:- Nie próbuj nawet krzyczeć.
Nie słysząc więcej słów sprzeciwu ze stony Cho, Marcus znów spojrzał w moją stronę.
- Zabrałeś jej różdżkę, Terry?
Poczułam, że trzymający mnie chłopak, lekko się poruszył.
- Nie ma jej przy sobie - powiedział i się roześmiał. - To będzie łatwiejsze niż sądziliśmy.
Zacieśnił swój uchwyt, a do mnie zaczynała docierać beznadziejność całej sytuacji.
Bez różdżki byłam bezsilna. Nie było najmniejszych szans, żebym uwolniła się z uchwytu Terry’ego, a na pomoc niestety się nie zanosiło.
Czułam, że za chwilę się rozpłaczę.
- Dlaczego to robicie? - zapytałam drżącym głosem. Już mało mnie obchodziło, że słyszą mój strach. - Terry, jesteś prefektem, prawda? - zwróciłam się do trzymającego mnie chłopaka. Spróbowałam obrócić twarz w jego stronę, jednak mi nie pozwolił. Westchnęłam. - Współpracowaliśmy ze sobą parę razy, czy kiedykolwiek zrobiłam ci coś złego? - Gdy poczułam, że lekko rozluźnia chwyt, wyczułam w tym swoją szansę. - Jestem dalej tą samą osobą, Terry. Geny nie definiują tego, kim jesteśmy…
Usłyszałam śmiech, więc obróciłam się z powrotem w stronę Marcusa. Śmiał się w głos, ale rozbawienie nie objęło jego oczu.
- Daruj sobie - warknął, nie opuszczając różdżki. - Twój tatuś odebrał nam Cedrika, więc my odbierzemy mu ciebie.
Mimo tragizmu całej sytuacji, tym razem to ja poczułam, że z mojej piersi wyrywa się spazm pozbawionego rozbawienia śmiechu. Nie sądziłam, że może być aż tak źle.
- Naprawdę uważasz, że mu na mnie zależy? - zapytałam, odnajdując w sobie resztki odwagi. Byłam Gryfonką, Hermioną Granger. Jeśli mieli zrobić mi krzywdę, to postanowiłam przyjąć to na siebie, jak na uczennicę domu lwa przystało.
Marcus wyglądał jakby na moment stracił animusz, jednak odzyskał go w ułamku sekundy.
- Spodziewam się, że gdyby mu nie zależało, to nie stałabyś teraz wśród nas. A może to nie prawda, że się spotkaliście?
Zacisnęłam usta. Nie mogłam kłócić się z jego logiką. Czułam, że w pewnym sensie ma rację. Z jakiego innego powodu Voldemort puścił mnie wolno i w dodatku negocjował ze mną życie Ginny? Nie zależało mu na mnie jako osobie, nie byłam głupia, aby tak myśleć. Byłam pewna, że czegoś ode mnie oczekuje, do czegoś byłam mu potrzebna. Patrząc na całą sytuację z tej perspektywy, ich plan odegrania się za śmierć Cedrika nie był całkowicie pozbawiony sensu…
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Serce boleśnie obijało się o żebra, pompując panikę w moje żyły.
Byłam bez szans. Moją jedyną nadzieją była pomoc z zewnątrz lub opamiętanie agresorów. Na żadną z tych rzeczy, niestety, się nie zanosiło.
Uwiesiłam się na ramionach Terry’ego, plując sobie w brodę za własną bezmyślność.  Przeklinałam fakt, że jestem córką najgorszego złoczyńcy w całym magicznym świecie. Nienawidziłam tego człowieka każdą komórką mojego ciała.
Obiecałam sobie, że mimo bezsilności, nie będę błagać. Może było to bezmyślne, w końcu nie zrobiłam niczego złego. To nie moja wina, że urodziłam się tym, kim byłam. A jednak, przebłyski drzemiącej we mnie dumy nie pozwoliły mi na płaszczenie się przed tymi ludźmi. Chciałam myśleć, że jestem ponad to.
Po moich policzkach popłynęły łzy, mimo to patrzyłam Marcusowi w oczy, gdy podnosił różdżkę, by rzucić pierwsze zaklęcie.
Gdy otwierał usta, ciało zadziałało samo i mimo postanowienia, skuliłam się, zaciskając powieki.
- Protego!
Klątwa rzucona przez Krukona, odbiła się od wyczarowanej bariery, sprawiając, że stracił przytomność. Trzymający mnie Terry oniemiał, tak samo jak cała reszta.  
Zdumniona patrzyłam na Malfoy’a, który stał oparty o ścianę nieopodal, z różdżką niedbale przekrzywioną w dłoni.
Zaczęłam się zastanawiać, jak długo już obserwuje tę szopkę, co po raz kolejny wywołało złość i upokorzenie.
- Boot, na twoim miejscu puściłbym Granger - odezwał się spokojnym głosem. Zaczął oglądać swoją różdżkę, niby od niechcenia, ale całe jego ciało krzyczało, że ani na sekundę nie stracił czujności.
Po chwili, która zdawała się trwać całą wieczność poczułam, że mogę się ruszyć. Momentalnie zrobiłam dwa kroki w przód, rozmasowując swoje ramiona. Zauważyłam, że wciąż stoję wśrod nieprzyjaźnie nastawionych uczniów i dopiero wtedy zauważyłam, że było wśród nich również kilku Puchonów.
Instynktownie ruszyłam w stronę Malfoy’a.
- Widzę, że nawet towarzystwo zmieniłaś na szemrane - powiedział chłopak, w którym rozpoznałam Zachariasza Smitha. Był członkiem Gwardii Dumbledore’a, widział jak się zachowuję, a jednak nie miało to dla niego żadnego znaczenia… - Bachory śmierciożerców…
Byłam tuż obok Malfoy’a, więc mogłam zauważyć, jak napina wszystkie mięśnie.
Już myślałam, że zaatakuje. Moje serce znów zaczęło bić w szaleńczym rytmie, jednak po paru sekundach się opanował.
Przywdział na twarz wredny uśmieszek i przyjął nonszalancką pozę.
- Uważaj lepiej na słowa, Smith - powiedział na pozór spokojnie, mimo to usłyszałam w jego głosie ostrą nutę. - Zaraz tu będzie McGonagall, więc jeśli nie chcecie dostać szlabanu za zakłócanie porządku, radziłbym się zbierać. A, i jeszcze jedno - dodał, odwracając się do odejścia. - Nie radziłbym więcej nachodzić Granger.
Zachariasz prychnął i założył ręce na piersi. Zauważyłam, że kilka osób poszło za jego przykładem.
- Niby czemu? - zapytał. Malfoy obrócił się leniwie, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Nie chcesz się dowiedzieć.
Ignorując ich nietęgie miny, zrobił parę kroków i się zatrzymał.
- Idziesz, Granger?
Zawahałam się na moment, rozważając możliwości. Co prawda planowałam iść do łazienki, ale nie uśmiechało mi się ponowne przechodzenie obok moich napastników. Z Malfoy’em też nie chciałam iść.
Westchnęłam i ruszyłam w kierunku, w którym szedł mój domniemany wybawiciel. Postanowiłam, że skręcę w najbliższy, możliwy korytarz.

*~*~*

Mój plan spełzł na niczym. Jak tylko skręciliśmy za róg, a Malfoy upewnił się, że nikt za nami nie idzie, złapał mnie za ramię i siłą zaciągnął do najbliższej wolnej klasy.
- Puszczaj - warknęłam, gdy wepchnął mnie do środka. Miałam serdecznie dosyć tego szarpania i wykręcania rąk. Nie jestem szmacianą lalką, do cholery!
- Siadaj, Granger, i nie pyskuj - odpowiedział tym samym tonem. Był ewidentnie zły, zupełnie nie wiadomo czemu. Sądziłam, że będzie napawał się sytuacją sprzed chwili. Tym jak bardzo mnie poniżyli inni uczniowie. Zamiast tego, siedział naprzeciw mnie i kipiał z wściekłości.
“Uratował cię, idiotko…”, przemknęło mi przez myśl. Nie miałam możliwości, aby dłużej to analizować, bo znów się odezwał, niemniej wściekłym głosem.
- Na Salazara, Granger, co ci strzeliło do tego kudłatego łba, żeby łazić po szkole bez różdżki?!
Przymrużyłam powieki, ale postanowiłam zignorować obelgę. Niech ma choć tyle.
- Odczep się, Malfoy. Ty zawsze chodzisz z nią do łazienki? - zapytałam nieco zbyt arogancko.
Zacisnął dłonie w pięści.
- Nie mówimy o mnie! - żachnął się. - Ale mając świadomość, że połowa zamku mnie nienawidzi, a druga boi i chciałaby się mnie pozbyć? Tak! Nie rostawałbym się z nią nawet idąc do łazienki! - Krzyknął i zerwał się z miejsca. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Zawsze myślałam, że wszystko po nim spływa. Zrobił kółko, przeczesał dłonią włosy i oparł się o zagłówek krzesła. - Mogłabyś trochę bardziej uważać co robisz, Granger? Nie mam czasu bawić się w twoją niańkę…
O nie, tego już było dla mnie za wiele. Zerwałam się z miejsca czując, jak wściekłość rozsadza mi głowę. Emocje skumulowały się w sobie i wreszcie potrzebowały ujścia. Nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam krzyczeć.
- A myślisz, że mi to jest na rękę? Myślisz, że prosiłam o to, chciałam, żeby się wydarzyło?! - odrzuciłam krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziałam i zacisnęłam dłonie w pięści. - Nienawidzę tego, kim okazało się, że jestem. Nie cierpię ciebie i nie chcę, żebyś mnie pilnował. Nie jestem dzieckiem! - Mimo swoich słów, tupnęłam nogą niczym mała dziewczynka. Na szczęście nie zwrócił na to uwagi. - W tyłek sobie wsadź tę swoją ochronę. Poradzę sobie bez niej…
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam trzask odrzucanego krzesła. Miał o wiele więcej siły niż ja, więc jedna z belek oderwała się od niego, z hukiem spadając na podłogę. Doskoczył do mnie w dwóch susach, przyciskając moje plecy do ławki, która jeszcze przed chwilą stała parę metrów za mną. Pochylił się, sprawiając, że prawie się położyłam. Nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Ogarnęło mnie silne uczucie deja vu.
- Ty głupia, uparta gryfonko - wysyczał, omiatając moją twarz oddechem. - Myślisz, że ja tego chciałem? Nie obchodzi mnie co się z tobą dzieje. W dupie mam, czy ktoś zrobi ci krzywdę czy nie. Dostałem zadanie, z którego muszę się wywiązać mimo, że nie chcę. Z łaski swojej nie utrudniaj mi tego, co już i tak jest nie do zniesienia.
Patrzył mi w oczy z taką mocą, że na moment zapomniałam o czym w ogóle rozmawiamy. Miałam wrażenie, że szarobłękitne tęczówki jego oczu lekko pulsują pod wpływem ledwo tłumionej złości. Zmiękły mi nogi, serce zaczęło wybijać nieregularny rytm i poczułam, że nie było to już spowodowane złością.
Po dłuższej chwili przygniótł mnie bardziej sprawiając, że krawędź wbiła się w moje plecy jeszcze mocniej, po czym odbił się i wstał.
- Uwierz mi, że mam ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie bezmyślnych kujonic - powiedział, na pozór spokojnie strzepując nieistniejący pyłek z ramienia. - Zwłaszcza tak niewdzięcznych i nieznośnych jak ty.
Otworzyłam usta, żeby odpyskować, ale coś mnie powstrzymało. Gdy tak stał odwrócony do mnie plecami, zaciskając dłonie w pięści, zdałam sobie sprawę, że ma rację.
Byłam niewdzięczna.
Uratował mnie przed napastnikami i nie miało znaczenia, że zrobił to na rozkaz Voldemorta. Domyślałam się, co by go czekało, gdyby go nie wykonał… jednak czysta przyzwoitość wymagała, żeby wyrazić jakąkolwiek wdzięczność.
Przeanalizowałam całe zajście jeszcze raz, jednak nieważne jakiego wariantu się czepiałam, każdy kończył się moją porażką. Nie byłabym w stanie wybrnąć z tej sytuacji bez jego pomocy.
- Dziękuję - powiedziałam przytłumionym głosem. Na moment otoczyła nas całkowita cisza.i Zaczęłam się zastanawiać czy na pewno dosłyszał, gdy ledwo dostrzegalnie skinął głową.
Po paru sekundach ruszył się z miejsca i zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz.

*~*~*

Szczęśliwie, po wyjściu z pustej klasy, dotarłam do dormitorium bez żadnych dodatkowych przygód. Postanowiłam zrezygnować w ten dzień z łazienki prefektów i skorzystać z prywatnej, którą dzieliłam z Parvati i Lavender.
Nie uśmiechało mi się ten pomysł. Dziewczyny nadal były do mnie bardzo negatywnie nastawione, jednak szczęśliwie, przejawiało się to po prostu ignorowaniem mojej osoby.
Niemniej, chyba żaden człowiek nie czuje się dobrze w miejscu emanującym tak wielką niechęcią.
Dziękowałam w duchu Merlinowi, że po moim powrocie, dziewczyn jeszcze nie było. Miałam nadzieję na spokojną kąpiel. Rozebrałam się, weszłam pod prysznic i zaczęłam myć. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mój żel pod prysznic został transmutowany w silnie farbującą substancję. Jak najszybciej próbowałam ją spłukać, jednak nie przyniosło to zbyt dobrego efektu. Moja noga wyglądała, jakbym nie myła jej co najmniej przez miesiąc. Dobrze, że nie namydliłam reszty ciała…
Przezornie sprawdziłam butelkę szamponu i skrzywiłam się, gdy wyleciała z niej grudkowata, ciemna maź. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji, a w oczach jak zwykle pojawiły się łzy. Rozejrzałam się za innymi kosmetykami, ale oczywiście wszystko zabrały.
Nie pozostawało mi nic innego jak wyjść spod prysznica, wysuszyć się i pójść spać. Miałam ochotę nawrzeszczeć na swoje współlokatorki, ale wciąż ich nie było. Postanowiłam więc ukarać je w inny sposób.
Rano wstałam trochę wcześniej niż zwykle, transmutowałam wnętrze ich poduszek w rój nieszkodliwych pająków i wybiegłam do Ginny z prośbą, o możliwość kąpieli.

*

Dwie godziny później, siedziałyśmy przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali, chichocząc pod nosem na widok wciąż roztrzęsionych dziewczyn. Ich głośny krzyk słyszałam nawet pod prysznicem, a więc kara się udała.
Uśmiechnęłam się do nich wrednie i pomachałam z drugiego końca stołu. Skrzywiły się, ostentacyjnie odwracając głowy.
Mina mi zrzedła, westchnęłam. Tak naprawdę nie miałam ochoty się z nimi kłócić. Zawsze je lubiłam… w pewien sposób. Na pewno nie chciałam, by nasze relacje tak wyglądały, zwłaszcza, że do końca roku jeszcze trochę zostało.
- Nie przejmuj się, - usłyszałam głos Ginny, jednocześnie czując jej dłoń na ramieniu.
Oczywiście wtajemniczyłam ją we wszystkie wydarzenia, począwszy od dnia wczorajszego.
Sądziłam, że historie o awanturze na zamkowym korytarzu, obiegną Hogwart lotem błyskawicy, więc zdziwiłam się, gdy wciąż nikt o niczym nie słyszał.
Gdy opowiadałam jej o napaści, ledwie potrafiła usiedzieć w miejscu.

- Co za kretyni! - piekliła się. - Naprawdę myśleli, że to cokolwiek rozwiąże? Na twoim miejscu poszłabym z tym do Dumbledore’a….

Zastanawiałam się nad tym, nie powiem. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że nie chcę dawać im więcej powodów do nienawiści.
Podczas rozmowy z Ginny, zastanowiła mnie tylko jedna rzecz…

- Dlaczego właściwie zaatakował mnie ten cały Marcus? - wypowiedziałam pytanie w przestrzeń. - Przecież jest Krukonem, a Cedrik był z Hufflepuffu.
Ku mojemu zdziwieniu, Ginevra znała odpowiedź na to pytanie:
- Jeśli mnie pamięć nie myli, Marcus Belby był dalekim kuzynem Cedrika - powiedziała. - Znali się i przyjaźnili od dziecka. Podobno traktowali się jak bracia…

Cóż, to wiele tłumaczyło. Z pewnością jego nienawiść i chęć zemsty. Nie zmieniało to jednak faktu, że takie zachowanie było niepokojące, a nikt nie mógł mi zagwarantować, że więcej się nie powtórzy.
Uśmiechnęłam się do Ginny pocieszająco i dolałam sobie kawy. Kątem oka zauważyłam sylwetki Harry’ego i Rona, więc obróciłam się w ich stronę, obserwując jak biegną do stołu, jak zwykle spóźnieni. Pomachałam im, a Ginny przesunęła się nieco, żeby zrobić im miejsce.
Zanim jednak zdążyliśmy rozpocząć rozmowę, poczułam lekkie klepnięcie w ramię.
Odwróciłam się i ze zdumieniem ujrzałam Lunę Lovegood.
- Cześć, coś się stało? - zapytałam niepewnie. Byłam przekonana, że będzie mnie unikać, dlatego zdziwiłam się, że podeszła.
Skinęła głową w ramach przywitania i przeszła do rzeczy:
- Profesor Dumbledore prosił, abyś przyszła do niego po lekcjach - powiedziała swoim charakterystycznym, rozmarzonym tonem. - Powiedział, że hasło znasz.
Zdziwiłam się, ale kiwnęłam głową.
- Dziękuję za informację.
- Dlaczego poprosił ciebie o jej przekazanie? - wtrącił się Harry, obserwując Lunę ze zdziwieniem. - Zazwyczaj robią to dzieciaki z najmłodszych roczników.
Blondynka wzruszyła ramionami i założyła długie włosy za ucho.
- Myślę, że wszyscy inni bali się do ciebie podejść, Hermiono.
Po tych słowach skinęła ponownie głową i odeszła.
Odwróciłam się do przyjaciół, zauważając na ich twarzach to samo pytanie, które zadałam sobie sama: czego tym razem chciał dyrektor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz